Rozdział 16

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


*POV Kilian*

Zaraz po zabraniu pierwszych oddechów przez moją księżniczkę, do pokoju wpadł lekarz i Monte.

- Czemu jej zawsze musi się coś dziać? - zapytał przyjaciel. Doktorek trzepnął chłopaka w tył głowy za jego głupotę, a następnie podszedł do mojej przeznaczonej.

- Scar*! Debilu! Gdybym nie trzymał Dalii, to byś już z obitą mordą leżał za drzwiami. - warknąłem, powstrzymywany ostatkami cierpliwości. To nie był czas na żarty i wygłupy. Gdybym przyszedł trochę za późno, prawdopodobnie nie udałoby się jej odzyskać, a wtedy nie wiem, co bym zrobił.

- Okey, okey... Przyniosę Ci melisy... - I tyle go było. Daję stówę, że tu nie wróci.

- Hmm... Murphy**? Mógłbyś zająć się swoją Luną?

- Tak, tak. - powiedział, przyklękając ze stetoskopem obok nas. Dalia cały ten czas leżała i próbowała unormowac oddech, momentami pokasłując.

Badał ją przez chwilę.

- Opatrzę jej tą rękę. - Kiedy skończył, powiedział, aby odpoczęła, a najlepiej poszła spać. Zaraz potem wyszedł, mówiąc, że idzie po sprzęt.

Wstałem z łóżka. Poprawiłem jej poduszki, przykryłem ją kocem i ucałowałem w czoło. Chcąc pójść po coś do picia dla niej, zamierzałem udać się do kuchni. Dziewczyna jednak źle zareagowała na ten ruch, gdyż szybko złapała mnie za rękę i szepnęła:

- Zostań. - w jej oczach dostrzegłem strach i odrobinę paniki. Zabolało mnie to. Położyłem się, przyciągając ją do siebie.

- Zawsze, Dalio.

~ Czemu ona tak reaguje? Czy to nie jest dziwne?

~ O co ci chodzi? - zapytałem się wilka.

~ Pamiętasz jej zachowanie podczas pełni?

~ Wówczas gdy się na mnie rzuciła?

~ Nie, idioto. Wtedy, kiedy była bardzo spięta, spanikowana. Dochodziło jeszcze to, co powiedzieli wam jej rodzice.

Zmarszczyłem brwi w trakcie zastanawiania się nad tą kwestią. Tak, to było trochę dziwne. Pamiętam, że spostrzegłem u niej panikę i ból w oczach, gdy jej mama wspomniała o tym, że nie jesteśmy oznaczeni, jednak wtedy odebrałem to jako wstyd przed przyznaniem się rodzicom, że do czegoś dojdzie między nami. Jej tata także nie chciał jej oddać w moje ręce, jakby się bardzo o nią martwił i powtarzał, że nie pozwoli, by stała jej się jakakolwiek krzywda, nawet później, kiedy groził mi, że jeśli jej coś zrobię, to nie będzie zważał na moją pozycję w wilczym społeczeństwie.

Jeszcze to, gdy wzdrygnęła się, kiedy jej brat, Sam, położył jej dłoń na ramieniu, albo jej reakcja na to, co się wczoraj stało. Była wtedy dziwnie zablokowana. Nie pozwalała się nikomu dotykać. Rozumiem, że tamta sytuacja była niefajna, ale wbrew pozorom, on poza tą ręką i nadszarpniętą psychiką, nic jej nie zrobił. Coś było nie tak...

~ Wydaje mi się, że jeszcze jakiś inny czynnik z przeszłości musi mieć na to wpływ. - wyszeptał cicho Xavier***.

~ Czy ty sugerujesz...

To słowo nie było w stanie przejść przez moje gardło, nawet w myślach.

Starałem się o tym nie myśleć. To powodowało ból w moim sercu... Ktoś zrobił krzywdę naszej księżniczce... Nasza biedna Dalia...

~ Kilian, jest jeszcze coś...

~ Co?

~ Jej brat...

~ Co z nim? - zapytałem. Nie rozumiałem czemu jego osoba została wspomniana przez mojego wilka... Potem nagle mnie olśniło.

"Nie da się uratować mnie przed śmiercią, jeśli Dalia ci coś przekaże..."

~ O matko jedyna... On jej coś zrobił...

Moje tętno podwyższyło się ze złości.

- Kilian...

- Tak, kochanie?

- Przepraszam. - wyszeptała, a z jej oczu popłynęły łzy. - Ciągle masz ze mną problemy. Sprawiam Ci tyle kłopotów. - załkała kaszląc.

Zacząłem głaskać jej głowę, ścierając krople łez.

- Nie kochanie, nieprawda. - zaczęła głośniej i poważniej charkać. - Chodź.

Pomogłem jej się szybko podnieść do siadu i na nowo poklepywałem jej plecy, by pomóc w odkaszlnięciu.

- Lepiej?

- Tak, dziękuję.

- Nie dziękuj...

- Muszę, bo jest za co. - zaczęła bardziej mówić bardziej emocjonalnym tonem - Za samą twoją obecność, za to, że choć wiecznie mam jakieś problemy, bywam dziwna oraz, że co chwilę mnie niańczysz.

- Ale skarbie, robię to, bo cię kocham i nie wyobrażam sobie życia bez ciebie i bez twojego uśmiechu. Obiecuję Ci, że jak tylko osiągniesz osiemnasty rok życia, to Ci się oświadczę i wezmę z tobą ślub, byś mogła przez całe nasze życie i życie naszych dzieci i wnuków narzekać na to, jaki jestem dziecinny i niewyżyty.

- Ale... To już za miesiąc...

- Widzisz ile Ci dałem czasu, byś się z tym zaznajomiła i nie straciła przytomności, gdy to zrobię? - zaśmiałem się, by przerwać to poważne napięcie. Nagle drzwi się otworzyły i wszedł do pokoju doktor.

- Dłużej się nie dało? - warknąłem.

- Proszę się opanować, bo nie pomagasz ani mnie, ani tym bardziej Dalii. - powiedział spokojnie mężczyzna.

Podjechał jakimś dziwnym stojakien do łóżka i zawiesił płyn na uchwycie.

- Muszę jej podłączyć kroplowkę i aparaturę. Będziemy przez parę dni obserwować pracę serca i tętno.

- A nie lepiej jechać do szpitala? - zapytałem niepewny, ale lekarz spojrzał na mnie spod byka.

- Mam odpowiednie wykształcenie lekarskie, by móc pracować w szpitalu. Dzięki funduszom Watahy mam nawet lepszy, nowszy sprzęt, niż szpitale. Nadal sądzisz, że to niezbyt dobry pomysł?

- No nie...

- No właśnie. - zaczął podłączać  liczne diody, tasiemki, a na końcu wkłucie wenflonu. Chwilę później było już nawet słuchać każde uderzenie serca Dalii. Odetchnąłem z ulgą.

- Ściągnę tutaj pielęgniarkę, która będzie przy niej. Ja sam także będę tutaj bywał na zmianę z innym lekarzem.

Pokiwałem głową, że rozumiem.

- Możecie wziąć dwa wolne pokoje gościnne. Więcej nie mam w tym domu. Ewentualnie jeszcze kanapa.

- Dziękuję. Mam urządzenie, które jest podłączone do tego tutaj. Będę o wszystkim wiedział. Pojadę po rzeczy, po Sade**** i już jestem z powrotem.

Opuścił pomieszczenie, a ja objąłem moją kruszynę.

- Wszystko będzie dobrze, Kilian. Cokolwiek by mi się nie działo, czegokolwiek bym sobie nie zrobiła, to i tak z tego wyjdę.

- Skąd możesz mieć tą pewność?

- To ty myślisz, że takie rzeczy się dzieją tylko odkąd poznałam ciebie? Ja w swoim marnym, osiemnastoletnim życiu miałam trzy razy złamaną rękę, raz nogę, parę razy wstrząs mózgu, wybitych palców nawet nie liczę, a nie wspominając już o siniakach, oparzeniach, różnych zadrapaniach i ranach.

- Wow... - powiedziałem szokowany. - Ty to masz pecha.

Ułożyłem się wygodnie obok niej w chwili, gdy jej brzuch, a dokładnie żołądek przypomniał nam o swoich potrzebach.

- Już Ci idę zrobić śniadanie. Chcesz zimne naleśniki?

Jej zielone oczka zaświeciły się jak lampki bożonarodzeniowe.

- Zrobiłeś mi śniadanie?

- Chciałem Ci jakoś wynagrodzić wczorajszy dzień i ten biedny kac. - rzuciłem, pocierając nerwowo kark. Dalia posmutniała.

- Zepsułam ci wszystko...

- Nie, skarbie ! Nie. Coś ty... Dla mnie ważniejsze jest twoje zdrowie i ty sama, niż jakieś głupie śniadanie.

- To idź po nie. - dziewczyna uśmiechnęła się i przetarła dłonie. Zaśmiałem się i opuściłem pokój, by zaspokoić głód księżniczki.

*POV Kilian*

Zbiegłem na dół po schodach i udałem się do kuchni. Zatrzymałem się w progu.

~ Zaraz, zaraz... co to za zapach?

Zostawiłem smażący się naleśnik na włączonym palniku.

To tłumaczy czarny dym unoszący się pod sufitem oraz ogromny smród w pomieszczeniu. Zasłoniłem dłonią nos, w tym momencie nieprzydatny jest wilczy węch.

~ I zjebałeś nawet najprostszą rzecz.

Włączyłem nawiew nad kuchenką, ściągając jednocześnie patelnię z palnika. Włożyłem ją do zlewu i zalałem zimną wodą. Buchnęła jeszcze większą parą, niż przedtem.

- O w dupę... - przekląłem ostro. Dobrze, że wyszły mi jakieś trzy naleśniki wcześniej.

Zabrałem z blatu ścierkę i wymachiwałem ją, by przerzedzić czarną chmurę.

- Coo się tu stało? - powiedział zaskoczony głos za mną. Odwróciłem się i zobaczyłem krępą, niską, starszą kobietę z wielką torbą w ręce.

- Robię śniadanie.

Ona zerknęła na mnie.

- Dla mnie to wygląda jak PRÓBA jego zrobienia. - podeszła do mnie z wyciągniętą dłonią. - Jestem Sade, pielęgniarka.

Ująłem jej rękę, wymawiając swoje imię.

- Kilian...

- Mogę pójść do pacjentki?- zapytała się z miłym wyrazem twarzy.. Podeszła szybko do okna i otworzyła je na oścież, by wpuścić trochę świeżego powietrza.

- Jasne, już prowadzę. - wyszedłem z pomieszczenia, a kobiecina udała się za mną. Skierowałem ją do naszej sypialni.

- O Boże... Dziecko drogie, co Ci się stało? - pisnęła głośno. Rzuciła manatki na podłogę i chwyciła rękę mojej ukochanej w opiekuńczym geście.

- Kim...?

- Jestem pielęgniarką, złotko... Nic nie mów, wszystko omówionie z twoim mężem.

Dalia spojrzała na mnie i z powrotem położyła głowę na poduszkę. Następnie kobieta spojrzała na mnie, bym odpowiedział na jej pytanie.

- To jest Dalia, podtopiła się przypadkiem w wannie. - Jakby na potwierdzenie, moja przeznaczona akurat zaczęła kaszleć. Starsza Pani podała jej chusteczkę i pomasowała plecy.

- Biedactwo... - po chwili dziewczyna uspokoiła atak. - Mogę ją zbadać?

Pokiwałem głową na zgodę, a ona przystąpiła do czynności.

- Co ma z głową? Ma świeżą bliznę po szwach. - rzuciła, obserwując ranę za uchem.

- Niedawno miała rozbitą, a jakiś czas później przypadkiem dostała piłką w czoło.

- Były z tym jakieś problemy? Ból głowy? Omamy? Zawroty?

- Nie, nic takiego. Tylko trochę była otumaniona po uderzeniu, ale tak to nic.

Nie mogłem ustać w miejscu, nie z zazdrości, lecz ze strachu. Ile moja księżniczka przechodzi cały czas. Uraz na urazie, rana na ranie...

- A przedramię?

- Wczoraj ją zaatakowano.

- Co się wydarzyło? Jakieś obrażenia?

- Jakaś Omega ją zaatakowała. Z obrażeń to tylko lekko przedarte przedramię i nadszarpnięta psychika.

Starsza Pani spojrzała na nią z wyraźnym współczuciem i pogłaskała Dalię po głowie.

- Moje dziecko, ale ty masz szczęście...

- Jakoś kłopoty i wypadki lubią się mnie trzymać. - wyszeptała, delikatnie się uśmiechając.

- Od jak dawna miewasz takie sytuacje?

- Od urodzenia. - Sade pokiwała głową na znak, że rozumie. Podwinęła kołdrę i zaczęła badać nogi.

- Skąd te blizny na kolanach? -zmarszczyłem brwi. O niczym nie wiedziałem. Jakie blizny?

- To po operacji pękniętej łękotki i dziurawego wiązadła, gdy miałam jakieś jedenaście, czy dwanaście lat.

- A ta na stopie? To po oparzeniu?

- Tak, spadło na mnie żelazko. - pielęgniarka zostawiła dziewczynę, kręcąc w niedowierzaniu głową. Przykryła ją z powrotem i odeszła kawałek od łóżka.

- Jak na wilkołaka, to jesteś bardzo podatna na kontuzje.

Dalia zaśmiała się, jakby sobie coś przypomniała.

- Moi rodzice się bali, czy czasem nie jestem człowiekiem jak moja babcia.

- Tu się nie musisz martwić, mimo, iż jeszcze nie jesteś przemieniona, jesteś wilkiem, w dodatku, sądzę, że na razie, tylko oznaczonym.

- Skąd to Pani wie? - zdziwiła się Dalia.

- Zapach. Mam nienaturalnie wyostrzony węch. Wyczuwam takie rzeczy, a akurat oznaczenie pachnie słabiej niż sparowanie. - Dobrze, na razie nic tu po mnie. Zostawię was samych, ale będę na każde zawołanie. Mam urządzenie alarmujące w razie czego.

- Pokój po lewej. - powiedziałem, a ona podziękowała zabierając bagaż.

- Jeszcze jedno, jak długo była nieprzytomna? I czy było zatrzymanie akcji serca?

- Tak, było na minutę, dwie, a nieprzytomna była jakieś dziesięć.

- Okey, dziękuję. Zjawię się za pół godziny zmienić jej kroplówkę. Nie podawaj jej na razie jedzenia, bo jej żołądek się zbuntuje. Kroplówka zawiera w sobie wszystkie niezbędne substancje odżywcze, więc nie poczuje głodu.

Dalia skrzywiła się na myśl o braku jedzenia, ale nie skomentowała tego.

- Dziękujemy. - Sade uśmiechnęła się i wyszła z pokoju. Podszedłem do mojej dziewczyny.

- Jak się czujesz, księżniczko?

Usiadłem obok niej na łóżku. Położyłem jej dłoń na policzku i przejechałem po nim kciukiem.

- Dziwnie się czuję, ale nie ma źle. - powiedziała, próbując się uśmiechnąć. - Możesz coś dla mnie zrobić?

- Oczywiście, wszystko.

- Pocałuj mnie. - jęknąłem. Nie sądziłem, że te dwa słowa, mogą rozbudzić taki żar w moim ciele.

~ Proszę... Zrób to... - westchnął błagalnie Xavier. Pochyliłem się więc i przytrzymując jej twarz w swoich dużych dłoniach, złożyłem na jej wargach powolny pocałunek, który oczywiście odwzajemniła. Muskaliśmy się delikatnie, poznając każdy fragment naszych ust.

Po chwili zapragnąłem więcej i więcej. Wpiłem się mocniej w jej pełne wargi, a ona wyszła mi naprzeciw. Przeniosła swoją dłoń na mój kark, pociągając mnie na nią. Pozwoliłem jej na to, ściągając z niej pościel, by poczuć ciepło jej ciała. Zmieniłem pozycję w taki sposób, że wisiałem nad swoją kruszynką, opierając się na łokciach. Do naszych uszu doszedł dźwięk szybszego bicia serca Dalii. Dziewczyna zachichotała i pocałowała mnie.

- O ty, nie grzeczna... - zaśmiałem się. Chwilę później już o tym nie myśleliśmy. Przeniosłem ciężar na jedną stronę, napierając na dziewczynę i badając dłonią każdy centymetr jej biodra. Zjechałem niżej wyznaczając drogę od łopatki w dół. Jęknęła głośno, gdy ścisnąłem jej kształtny, jędrny pośladek. Na nowo złączyliśmy swoje usta. Było to jakoś trudniejsze, ponieważ oboje nie potrafiliśmy opanować uśmiechu, który wkradał się nam na twarze.

Dalia poprawiła się i wsunęła swoje zimne dłonie pod moją koszulkę, podciągając ją lekko do góry. Tak oto owa część garderoby znalazła się na podłodze. Ona zaś ubrana była w moją koszulkę, w którą ubrałem ją po wyjściu z łazienki.

Podwinąłem jej koszulkę, aż po stanik. Przez kroplówkę zainstalowaną w ręce dziewczyny nie dało się jej ściągnąć całkowicie. Odsunąłem się, by móc napawać się zastałym widokiem nagiego brzucha i obniżonego dekoltu razem z zarumienioną twarzą ukochanej.

- Nie wstydź się mnie, kochanie. - szepnąłem, pochylając się i całując skórę tuż przy uchu. Jęknąłem pod wpływem mojego zapachu znajdującego się na jej ciele. Wyprowadziłem znany tylko mi szlak od tamtego miejsca, przez odkrytą szyję, obojczyk, zagłębienie pomiędzy jej piersiami. Przerwałem na chwilę, aby ominąć ubranie i ponownie rozpocząć wędrówkę od dolnej krawędzi biustonosza, podążając przez całą długość brzucha pocałunkami do samej gumki jej majtek. Przez ten cały czas przytrzymywałem jej talię dłońmi, by nie wierciła się za dużo.

Wróciłem do jej twarzy, patrząc na jej zamknięte oczy i lekko rozchylone wargi. Otworzyła oczy, ukazując ich głęboką zieleń wraz z ogromnym pożądaniem.

Traciłem coraz więcej kontroli nad tym, co się działo. Oparłem swoje czoło na jej.

- Kilian? Coś się dzieje? - spytała swoim pięknym głosem. Nawet nie ma pojęcia, jak na mnie działa.

- Musimy przestać...

- Ale czemu? - jej ciało i wzrok niszczyły powoli wszystkie zasady, które ustanowiłem.

- Kochanie... Jeszcze trochę, a nie będę w stanie opanować tego, co robię. Co oboje robimy. Nie chcę byś czegoś potem żałowała...

- Niczego nie będę żałować. - wyszeptała kusząco w moje usta. Walczyłem sam ze sobą. Nie możemy...

- Chcę, by to był dla ciebie wyjątkowy moment, a nie napad mojego pożądania. Poza tym jesteś słaba, powinnaś odpocząć. - skrzywiłem się, patrząc na te wszystkie rurki podłączone do różnych urządzeń.

- Ale ja tego pragnę tak jak ty. - upierała się słodko. - Jestem gotowa...

Pokręciłem głową. Wiem o tym, że tak nie jest.

- Nie, Dalio, bo żyjesz ciągle tym, co zrobił ci Sam. - powiedziałem tak cicho, że sam się zastanawiałem, czy powiedziałem to w myślach, czy na głos. Moja przeznaczona spięła się.

- Kto ci to powiedział? - zapytała. Była spokojna. Bałem się, że zrobi jej się smutno, bądź będzie zła.

- Domyśliłem się, ale nie byłem pewny... Przed chwilą to potwierdziłaś... - rzuciłem załamany. Jednak to prawda...

- Ciii... Nie płacz... Nic mi nie jest teraz... Już się uporałam z tym.. - wyszeptała, ścierając moje łzy, o których istnieniu nie miałem nawet pojęcia. Popłakałem się, bo ją skrzywdzono. Nie czułem żądzy zemsty, czy mordu... Czułem ogromny żal i smutek, bo nie było mnie wtedy, kiedy ona mnie potrzebowała, nawet jeśli jeszcze siebie nie odnaleźliśmy.

Usiadłem obok niej, zasłaniając swoją twarz. Dalia także się podniosła.

- Kilian, już spokojnie. Naprawdę nic się nie stało, to było dawno temu. Powiem ci wszystko, ale obiecasz, że nic się nikomu nie stanie, dobrze? - Pokiwałem posłusznie głową.

*POV Dalia*

Czekała mnie trudna rozmowa, więc nabrałam powietrza, by dodać sobie odwagi. Zaczęłam.

- U mnie w rodzinie było tak, że raz w miesiącu na jeden dzień i noc spałam u babci. Tak było odkąd tylko pamiętam. Nigdy nie skojarzyłam faktu, że tego właśnie dnia zawsze wypadała pełnia. Tłumaczono mi, że wtedy dziadek idzie do znajomych na cały dzień, a babcia nie chce zostawać sama w domu. Teraz to rozumiem, bo to jedna z niewielu osób w naszej rodzinie, która nie była wilkołakiem. Z początku jeździłam tam z Samem, ale po pewnym czasie tego zaniechał. Jego wytłumaczenie głównie opierało się na tym, że jest już starszy i potrafi zadbać o siebie. Jednak kiedy go prosiłam, bym mogła chodzić tam gdzie on, zawsze odmawiał i powtarzał, że nie mogę zostawić babci samej, bo ona liczy na mnie. Było to na tyle logiczne i przekonujące, że się temu nie przeciwstawiałam i wyrażałam na to zgodę. - odczekałam chwilę, by zebrać myśli. - Mówiono mi, że rodzice gdzieś jadą w interesach, a Sam do znajomych, więc dom był pusty. Dziadkowie mieszkali daleko, a ja jeździłam do nich rowerem, ponieważ jeździłam jak szatan i żaden dystans nigdy nie sprawiał mi problemu. Taka odległość to było dla mnie nic, nawet jak na półtorej godziny drogi. Wiadomo, rodzice byli nieco sceptycznie do tego nastawieni, ale znali mnie na tyle, by wiedzieć, że nic mi się nie stanie w drodze do dziadków. Raz, na trasie, przypomniałam sobie, że zostawiłam komórkę w domu. Zawróciłam więc z powrotem. Jak się później okazało - był to błąd.

Czułam jak moje serce bije z taką częstotliwością, że wręcz jakby próbowało się wydostać z mojej klatki piersiowej.

- Dom się świecił, więc jeszcze wszyscy nie wyjechali. W pośpiechu wtargnęłam do domu i zaczęłam ich szukać na parterze. Nie mogłam nikogo odnaleźć i szybko wbiegłam na piętro, do swojego pokoju. Był wczesny wieczór, a nie chciałam martwić babci swoją długą nieobecnością. Gdy znalazłam telefon pod poduszką, usłyszałam warczenie za mną. - Zrobiłam następną przerwę, by wziąć oddech. - Nie wiedziałam czemu, ale podświadomie byłam przerażona. Gdy się odwróciłam zobaczyłam Sama. Zwykle uznałabym to za żarty z jego strony, ale nie tym razem... Jego twarz nie miała już tak przyjemnego wyrazu, a jego wzrok był spowity w mroczność. To nie był już mój brat... To był ktoś, bądź coś, zupełnie innego.

Kilka łez wydostało się spod moich powiek, a Kilian przytulił mnie mocno, podnosząc i usadzając na swoich kolanach.

- Znaleźli nas nasi rodzice. Usłyszeli moje krzyki... Nie zdążył mnie zgwałcić, ale robił inne straszne rzeczy... I zmuszał mnie siłą do różnych czynności... - przerwałam, bo płacz nie pozwalał mi na powiedzenie więcej ani słowa. Kilian otulił mnie ciasno, a na swoim policzku czułam także i jego łzy. Cierpiał razem ze mną. Nic nie mówił, tylko przytulał, pozwalając mi się wypłakać. Gdy się uspokoiłam, przemówiłam ponownie.

- Ojciec ściągnął ze mnie Sama i wyprowadził, wydzierając się na niego. Choć możliwe, że to był mój i mojej mamy krzyk. Wtedy moja mama podbiegła do mojej szafki zabierając ubrania. Obie byłyśmy w strasznym stanie. Zaprowadziła mnie do łazienki i pomogła się umyć. Potem została ze mną przez całą noc i cały następny dzień. Nie wychodziłyśmy z pokoju, a tata przynosił nam posiłki. Tamtej nocy było słychać, jak ojciec bił Sama. Pierwszy raz podniósł na któregokolwiek z nas rękę. Długo nie mogłam zasnąć, przytulona do mamy, wsłuchując się w odgłosy walki i dziwnych dźwięków. Sam nie pokazał się w domu przez pół roku. Nie potrafił mi spojrzeć w oczy, tak jak ja jemu.

Kiedy opowiedziałam cała tą historię Kilianowi, poczułam ulgę. Do dzisiaj te wydarzenia pozostawały tylko i wyłącznie w kręgu naszej rodziny. Nikt więcej nie miał o nich pojęcia.

- Moja mama mi wytłumaczyła, że zrobił to pod wpływem leków, które leczą jego chorobę, na którą zapadł jakiś czas temu, a w za dużej dawce powodują omamy. Tylko czemu nikt mi nie powiedział wcześniej, że Sam jest chory? Nigdy nie dopytywałam o to, bo chciałam o tym zapomnieć. Po dłuższym czasie mu wybaczyłam. Byliśmy rodziną, a on to zrobił nieświadomy zła, jakiego się dopuścił tamtej nocy. To nie była jego wina. Jednak chłód i strach pozostały między nami, pomimo wielu błagań Sama o udzielenie mu przebaczenia. Cała ta sytuacja była dla wszystkich trudna... Ale dopiero niedawno zrozumiałam, dzięki tobie, tak naprawdę, co się stało. Była pełnia, a on był niedawno po przemianie, nie panował jeszcze nad wilkiem.

- Mogę się spytać, ile miałaś wtedy lat? - Zapytał się Kilian, pierwszy raz odzywając się.

- Piętnaście.

- O Boże... To było trzy lata temu...

*POV Kilian*

- Tak, niedługo po tym jak Sam miał osiemnaście lat. - zapadła między nami chwila milczenia. Każdy rozmyślał na temat tego, co zostało przed chwilą ujawnione.

- On mi powiedział... - zacząłem. Dalia zwróciła twarz w moją stronę.

- Co ci kto powiedział?

- Sam. Kiedy ostatnio byliśmy u twoich rodziców, poszedłem wypytać go o te Omegi. Powiedział coś w stylu, że jeśli te Omegi nie będą go chcieli zabić, to ja to zrobię. Nie rozumiałem tego, aż do wczoraj.

- Nie zrobisz mu krzywdy, prawda? - zapytała przytulając mnie.

- Nie, przecież ci to obiecałem.

- To dobrze.

Nieważne, co chciałem zrobić, bądź co czułem. Najważniejsza była Dalia i nigdy świadomie bym jej nie zranił, jednak musiałem porozmawiać z jej bratem. Lubiłem chłopaka, ale sympatia jaką go obdarzam nie zmieni tego, czego przed chwilą się dowiedziałem.

*POV Kilian*

Dalia z dnia na dzień czuła się coraz lepiej. Musieliśmy się oczywiście tłumaczyć, czemu zdarzało się, że mojej ukochanej w pewnych momentach skakało tętno do góry. Rękami i nogami starałem się zapewniać, że nie mam z tym nic wspólnego.

Chwilowe zatrzymanie akcji serca było spowodowane chwilowym brakiem tlenu. Lekarze jednak się zastanawiali nad przyczyną. Podałem, że może mieć to związek z atakiem będącym próbą gwałtu na dziewczynie. Całe szczęście uwierzyli, choć Sade nie ukrywała braku wiary w moje słowa. Jakby wszystko już wiedziała.

Przez cały czas byłem obok Dalii. Starałem się być oparciem w chwilach, gdy była załamana, gdy się martwiła.

To był dla nas obojga czas pełen zmartwień, ponieważ sam atak Omegi bardzo komplikował wszystko, już nie mówiąc o jego skutkach. Mój ojciec przekazywał mi informacje o innych atakach. Wygnani robili się coraz bardziej odważni i nieprzewidywalni.

- Kochanie, wróć do łóżka. - mruknęła moja przeznaczona. Leżała pośród pagórków i wzniesie, jakie tworzyła pościel. Dzisiaj pielęgniarka odpięła wszelkie rurki i przewody. Wcześniej Dalia miała problem z tym wszystkim chodzić do toalety, czy do salonu. Wszelkie takie wędrówki musiały być asekurowane przeze mnie lub jednego z członków personelu medycznego.

- Zaraz idę. - powiedziałem, kończąc pisać SMS-a do ojca, dziękując mu za pomoc. - To się pośpiesz, bo po drodze musisz zahaczyć o kuchnię. - zachichotała, siadając po turecku. Zaśmiałem się, ale czym byłbym bez tej kobiety.

- Tylko nie te biedne naleśniki.

Spojrzałem na nią karcąco. Musi mi to wypominać cały czas...

~ Bo to śmieszne...

~ To ty i twoje istnienie jest śmieszne, nie moje naleśniki.

~ Murzyńskie naleśniki.

- To na co, skarbie, masz ochotę? - zapytałem z uśmiechem.

- Na płatki z mlekiem.

- Już się robi. - powiedziałem, salutując niczym oficer. Odłożyłem telefon i ruszyłem na podbój kuchni. Od ostatniego mojego niewypału jakoś staram się nie ryzykować, ale skoro pan każe, sługa musi. Lubię być takim sługą... Dla mojej ukochanej - na pewno.

***
- Poradziłeś sobie? - usłyszałem pytanie, przekraczając próg naszego pokoju. Pokiwałem głową, uważając, by nie wylać zawartości miski. - To wspaniale.

Dziewczyna zaklaskała w dłonie jak małe dziecko.

~ Boże, kocham ją.

~ Może Bogiem nie jestem, ale zgadzam się. - zaśmiał się wilczur.

- Smacznego. - powiedziałem, podając jej talerz i sam zabierając się za swoją porcję.

- Dziękuję i nawzajem. - zabrała się do konsumpcji posiłku. Uwielbiam na nią patrzeć. Była nieskazitelna, niesamowita, wspaniała w każdej chwili, w każdej sekundzie, we wszystkim. Z każdym obowiązkiem radziła sobie tak, jak potrafiła. Nigdy nie odpuszczała, podejmując się każdego zadania, czy wyzwania. Ani razu też nie skarżyła się na cokolwiek. Choćby coś jej dolegało, coś bolało, coś dokuczało. Nie, ona w takiej sytuacji dzielnie się uśmiechnie i sama będzie walczyc z każdą przeciwnością losu.

- Do kiedy nam załatwiłeś zwolnienie ze szkoły? - zapytała. Znając dyrektora, napomniałem wujkowi tylko zarys sytuacji, a on od razu zgodził się nas usprawiedliwić.

- Jeszcze tydzień wolnego. - odpowiedziałem, wkładając łyżkę z jedzeniem do buzi.

- na razie wcale nam się nie opłaca wracać na lekcje.

- Wiem, przecież za dwa tygodnie jest zakończenie roku. Wiesz już na jakie oceny wyjdziesz?

- Prawie wszystkie mam już proponowane.

Pokiwałem głową, że rozumiem. Myślałem, jak delikatnie zadać jej pytanie, które krążyło mi po głowie już od dłuższego czasu.

~ Prosto z mostu, bo inaczej pomyśli, że coś kombinujesz.

- Dalia, mam pytanie... - zacząłem, nadal niepewny. Dziewczyna podniosła na mnie swój wzrok.

- O co chodzi? Chyba nie masz jakiejś kochanki na boku, co? - zaśmiała, a ja prychnąłem.

- Nie, kochanie. Nie musisz być zazdrosna.

- To o co? Powiedziałeś w końcu rodzicom, że jesteś gejem? - Chyba ma dziś bardzo dobry humor.

- Nie, wstydzę się. - zasymulowałem skrzywienie

- Musisz im kiedyś powiedzieć, nie mogą żyć w błędnym przeświadczeniu o twojej seksualności.

- Matko, nie wierzę. - zacząłem się głośno śmiać.

~ Boże, ale wy jesteście szaleni.

~ Coś ty taki obrażony? - zapytałem.

~ Ostatnio mnie zaniedbujesz... - odpowiedział smutno.

Uspokoiłem się i przemyślałem sprawę. Nie wiem natomiast, czy Dalia mi czyta w myślach, czy nie.

- Teraz ja mam pytanie. Ostatnio się nad tym zastanawiałam.

(od aut. To było pytanie i ciekawość jednej spostrzegawczej czytelniczki :))

- Tak?

- Skoro masz tunel i tatuaże, to w wilczej postaci także je widać? - zaskoczyło mnie to pytanie, do takiego stopnia, że sam zacząłem się zastanawiać. Nigdy nie widziałem się w lustrze po przemianie w wilka.

- Wiesz, nigdy się nad tym nie zastanawiałem, ale zaraz to sprawdzisz.

Wstałem z naszego łóżka i ściągłem koszulkę wraz ze spodniami. Jej mina była genialna.

- Yyy... Czemu się rozbierasz?

Posłałem jej swój piękny uśmiech, od którego nie jest w stanie normalnie funkcjonować. Jej oczy przepełniła cała gama emocji, a oddech zrobił się ciężki.

- Nie chcę zniszczyć ubrań, kiedy się przemienię. - powiedziałem poważnie, udając że wcześniej wcale nie miałem przed oczami wyobraźni jej ciała.

Stanąłem w samych bokserkach.

- Czy aby na pewno? - zachichotała widząc mój mały/duży problem.

- Jasne. - wyszczerzyłem się, ukazując szereg białych zębów. Następnie pomyślałem o przemianie, o byciu wilkiem. Chwilę później było już słychać dźwięk łamanych kości.

- Chyba nigdy się do tego nie przezwyczaję. - mruknęła, gdy znajdowałem się już w odpowiedniej postaci.

~ Kilian, ja cię... Chyba cię kocham... - wyszeptał Xavier.

~ Dla ciebie wszystko skarbie. - udałem odgłos całusa.

~ Fuj! Nie przeginaj.

- No! Kilian! Na co czekasz? Chodź tu! - zaśmiała się.

Ktoś się tu niecierpliwi...

Wbiegłem na łóżko i wskoczyłem na nie, prawie zrzucając z niego dziewczynę. Nie moja wina, że jestem taki wielki.

- Ej! Uważaj trochę! - zaśmiała się, ale przestała, gdy prawie ją zgniotłem, siadając na jej nogach. Zaczęła piszczeć, że śmiechem.

- Zostaw mnie grubasie! - krzyknęła, a ja polizałem jej twarz. Spojrzała na mnie spod łba.

- Czy ty zawsze musisz mi to robić?

Nasza księżniczka nie ma pojęcia, iż takie gest oznacza miłość do drugiej osoby. Jest to jeden z tych tradycji, które nabyliśmy od naszych przodków, prawdziwych wilków. Czułem, jak mój ogon machał po łóżku jak opętany.

- Dobra, chodź tu. Sprawdzę te tatuaże. - powiedziała wesoła. - Widzę, że tunelu nie masz.

Przewróciłem się na plecy, odsłaniając brzuch. Dalia spojrzała i spiekła raka.

~ No tak, leżę przed nią nagi, na plecach, pokazując swoje męskie, zwierzęce przyrodzenie.

~ Pewnie woli to męskie, ludzkie. - zaśmiał się Xavier.

Dalia wyciągła dłoń do przodu i przejechała nią po sierści. Jakie to było wspaniałe uczucie... Nieświadomy tego co robię, zacząłem wiercić się z rozkoszy

Potem, gdy swoimi ruchami zacząłem ją drażnić, położyła jedną rękę na brzuchu, unieruchomiając mnie, a drugą zbadała sierść, jakby szukała kleszcza, w miejscu, gdzie powinienem mieć trzy gwiazdki nad piersią.

- Nic nie widać. - mruknęła niezadowolona, puszczając mnie wolno. Zbiegłem z łóżka i przemieniłem się z powrotem w człowieka.

Moja przeznaczona starała się patrzyć w bok, jednak widziałem jak jej wzrok uciekał do mojego ciała.

Cóż się dziwić, wyglądam jak młody bóg.

- Kilian, mógłbyś się ubrać?

- Ale ty przecież tego nie chcesz. - zaśmiałem się.

- Nieprawda... - mruknęła niezadowolona.

- Mam to udowodnić? - wyszczerzyłem się, robiąc krok w jej stronę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro