Rozdział 22

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dalia

Kilian zbiegł po schodach, zmierzając w moja stronę. Odłożyłam książkę na brzuch, kładąc ją kartkami do dołu. Była to świetna powieść o wakacyjnej miłości, która przerodziło się w coś więcej, opowiedziana dzięki pewnym pamiętniku. Niby absurdalna historia, jednak coś powodowało, że z jakiegoś faktu czułam się częścią niej. Czytanie na nowo ciągle tych samych słów i zdań, wcale nie powodowało, że byłam nią znudzona. Powodowała, że odkrywałam ją od nowa, za każdym razem doszukując się czegoś innego.

Kilian rzucił się na kanapę, przygniatając mnie lekko.

- Coś się stało? - Zapytałam, zdziwiona jego radosnym uśmiechem. Kilka godzin temu zamknął się w gabinecie, zajmując się pracą, którą musiał zamknąć zanim obejmie Władze. Zwykle ta praca dla niego męcząca i zazwyczaj wychodzi z gabinetu pełen zmęczenia i ulgi. Teraz jednak jest radosny. Co mogło mu tak poprawić humor?

- Nic, kocham cię. - Powiedział, przenosząc się ciałem między moje nogi.

- Ej! Bo mi książkę zniszczysz! - Krzyknęłam. Wyciągnęłam książkę spomiędzy naszych ciał i przeniosłam delikatnie na podłogę, zapamiętując numer strony, na której skończyłam. W tym czasie mężczyzna zaczął całować moją szyję.

- Pani Nixon, nie opowiedziała mi Pani tym samym. - Mruknął przy skórze, dotykając ją językiem między słowami.

- Też cię kocham Kilian, ale książka!

Z gardła wyrwał mi się jęk, gdy ten zassał fragment skóry, tworząc dużą malinkę. Przesunęłam się pod niego, układając się wygodnie i ułożyłam dłonie na jego silnych ramionach. Miał na sobie spodenki do kolan oraz białą bluzkę na cienkich ramiączkach.

- Kochanie...

- Coo skarbie?

- Wyjedźmy gdzieś. - Powiedział nie wyraźnie. Odsunęłam go trochę od siebie, aby usłyszeć poprawnie.

- Powtórz. - rzuciłam, patrząc na jego twarz.

- Chcę, abyśmy gdzieś wyjechali.

- O czym ty mówisz? Przecież Wataha, za chwilę koronowanie... A jeszcze nie wyjaśniła się sprawa z atakami. Jak ty teraz chcesz robić wakacje?! - Oburzyłam się bardzo. Tyle problemów, a ten chce gdzieś wyjeżdżać.

Chłopak podniósł się na łokciach.

- Nie, żadne wakacje. To będzie dzień, raptem może dwa. Na tyle sobie możemy pozwolić. Potem już zostaną same obowiązki i potem jeszcze dzieci. Wtedy już nie będziemy mieli czasu wolnego dla siebie. - Powiedział, spokojnie tłumacząc.

- Chcesz mieć dzieci? - Zapytałam szczerze ciekawa. Ja sama zawsze byłam typem osoby, która uwielbia dzieci, a instynkt macierzyński miałam odkąd pamiętam. Jednak mężczyźni inaczej wszystko odbierają. Duża część z nich bardzo późno dojrzewa do tego, by zostać ojcem.

- Szczerze? Chciałbym, ale nie jestem chyba jeszcze na to gotowy. Za jakiś czas, myślę, że byłoby fajnie o tym pomyśleć. Tylko jeszcze nie teraz. Zawsze chciałem mieć syna.

- Czemu akurat syna? - Kilian spojrzał na mnie podnosząc brew.

- Mam za dużo sióstr. - Zachichotałam.

- Faktycznie, masz ich sporo. Ile dokładnie?

- Siedem. Octavia, Veronica i Ruth, Kalina, Alice, Cynthia i mała Ice.

- Oj tam, Ice wcale nie jest taka mała. Jest rok młodsza ode mnie. - Powiedziałam, broniąc dziewczyny. Trochę ją krzywdzili tym, że ciągle obniżali jej wiek. Jak ma się czuć starsza albo jak mają się liczyć z jej słowem, jak do nich samych nie docierało ile ona ma już lat. Wiem co mówię, ja też byłam ta młodsza, która nigdy nie dorośnie.

- No może i tak. Ale teraz jeszcze moja mama jest w ciąży i zobaczymy. Pewnie następna siostra się urodzi.

- Myślisz, że też będziemy mieć tyle dzieci?

- Bardzo prawdopodobne, ponieważ jesteś Luną. To genetyczne uwarunkowania.

Namyśliłam się na chwilę. Dom pełen biegających dzieci w różnym wieku, każdy piękny na swój własny oddzielny sposób. Każdy z innymi zainteresowaniami i charakterem.

- Podoba mi się ten pomysł. - Opowiedziałam po chwili. - Jednak sama też czuje po sobie, że jeszcze nie ten czas.

Kilian położył głowę na moim dekolcie i wsunął dłonie pod plecy, przytulając mnie do siebie, gdy ja bawiłam się jego przydługimi włosami. Po dłuższej chwili ciszy, która wcale nie była niezręczna, lecz przyjemna, Kilian zapytał:

- Czyli jedziemy, tak?- Zaśmiałam się tylko i opowiedziałam twierdząco. W końcu nich mu będzie.

- A gdzie dokładnie?

- Do zamku Książąt Srebrnego Kła.

- Jest coś takiego?

- Tak, w dzieciństwie tam spędzałem dużo czasu. - Wspomniał chłopak, podnosząc się do siadu i całując moje usta.

- To czemu nie.

Biegałam z pomieszczenia do pomieszczenia łapiąc do rąk potrzebne rzeczy i wrzucałam do toreb podróżnych. Ubrania, kosmetyki, pieniądze oraz dokumenty. Oczywiście musiałam to robić za dwie osoby, ponieważ Kilian nie potrafił nic zrobić wokół siebie.

~ Faceci, mimo że mogą mieć nawet dwadzieścia lat, ale i tak są nadal tymi samymi dziećmi jak kiedyś. - westchnęła Anastazja, przyglądając się temu wszystkiemu. ~Tacy bez kobiety nie poradziliby sobie z niczym.

~ Myślę, że niestety masz rację.

Kilian w tej chwili chodził z kąta w kąt jedząc kanapki, które też musiałam mu zrobić. W niczym mi nie pomógł, ponieważ czego by się nie chwycił robił to źle. Nie mówię tego z przesadą. Naprawdę. Jak widziałam jak prasował swoją koszulę, bo uparł się, że musi wziąć coś eleganckiego, to patrząc co on robi załamywałam ręce.

Z walizek także musiałam rozpakowywać to, co twierdził, że jest mu potrzebne i musi to zabrać. Jednak nie rozumiem zbytnio po co jest mu tam latarka, duży zapas wody i laptop.

- Powiesz mi kochanie, po co Ci to wszystko ? - Zapytałam już nie wiedząc co robić. - Chcesz jechać w góry czy do zamku?

- No do zamku. - Odpowiedział z pełną buzią. Przed chwilą skapitulował z udawaniem, że coś robi i usiadł sobie na łóżku, kończąc jeść.

- To po co Ci to? Latarka? Materac? To nie jest przystosowane?

Chłopak podrapał się po brodzie, wkładając całą kanapkę do ust.

- Nie wspomniałem Ci, że to są ruiny zamku? - Spytał cicho.

- NIE! - krzyknęłam na niego. To ja się przygotowuję, a ten mi mówi, że to ruiny. - Gdzie zamierzasz spać?

- W namiocie albo pod gołym niebem.

- A gdzie ja bym miała spać? - Cała sytuacja powodowała u mnie niemałą wściekłość.

- Razem ze mną.

- I nie raczyłeś mi wcześniej powiedzieć?! Wyjeżdżamy za godzinę!

Kilian niezbyt rozumiał czemu jestem zła oraz dlaczego krzyczę. Nadal siedział sobie spokojnie, myśląc co znów się stało. Wstałam z kolan i stanęłam przed min zakładając ręce na piersi.

- No sam się zastanawiałem czemu ty się tak pakujesz, ale stwierdziłem, że Ci nie będę przeszkadzać.

- Że co?!

***

*Zmiana narracji

Prowadziłem samochód w całkowitej ciszy. Nikt nic nie mówił, a atmosfera była tak napięta jak struny w gitarze. Można było ją poczuć nawet nie posiadając wyczulonego węchu.

- Chcesz kawy? Zatrzymam się na stacji. - Zapytałem, chcąc udobruchać jakoś Dalię. Naprawdę nie wiem, co takiego niby zrobiłem, że się obraziła. Tak więc jechałem bojąc się cokolwiek powiedzieć.

- Nie. - Powiedziała dosadnie i podciągnęła nogi pod tyłek, obejmując je ramionami.

~ Jak udasz, że Ci przykro i zaczniesz ją przepraszać to może Ci wybaczy.

~ Ale za co mam przepraszać? W tym cały sens. Ja nie wiem czemu tak jest.

- Dobrze, jak nie chcesz, to nie. - Chwile później znowu była grobowa cisza. Dalia wyciągnęła telefon i zaczęła się nim bawić. Westchnąłem. Co ja mam zrobić z tą kobietą? Zaczęła gwałtownie klikać w klawiaturę.

~ Aha... Już pisze do przyjaciółki... - rzucił Xawier.

~ Co robimy?

~ My? - Zaśmiał się. - To twój problem.

Spróbowałem podpatrzeć na jej ekran, chcąc się dowiedzieć co pisze. Pewnie skarży się na mnie. Zauważyłem wiadomość tekstową, coś w stylu "Jasne, to dobry pomysł". Ciekawe co ona pisze. Ze mną nie będzie rozmawiać, ale z innymi to jasne, że tak.

Gdy Dalia zauważyła, że jej się przyglądam, obróciła się tak, bym nie mógł spoglądać na jej telefon. Jednak na je twarzy pojawił się mały uśmiech.

- Powiesz mi, co cię tak rozbawiło?

- Nie. - rzuciła krótko i wróciła do odpowiadania na wiadomości.

- Czemu mi nie chcesz powiedzieć?

- Bo nie. - Już progres powiedziała coś więcej niż samo "nie". Nadal się uśmiechała do telefonu. Czyżby już nie była zła?

- Jesteś nadal zła? - Spróbowałem.

- Nie. Tak. Nie wiem. - Zacinała się i poprawiała.

- Więc jak w końcu?

- Domyśl się. - Westchnąłem głęboko. Boże te kilka dni zapowiadają się normalnie cudowne.

***

Parkując samochód u podnóża góry spoglądałem na reakcje Dalii. Ruiny zamku Książąt Srebrnego Kła były idealnie widoczne z tej perspektywy. Odsłonięty zamek zostawiał daleko w tyle wszystkie drzewa, otoczony był tylko polami i skałami.

- Tam idziemy? - Zapytała zszokowana dziewczyna.

- Tak. Samochód nie wyjedzie pod górę, więc musimy iść na nogach.

Dziewczyna szybko wzięła jeden plecak, ja zabrałem dwa i razem ruszyliśmy w górę. Droga była ciężka, ale nie dla nas. Teraz Dalia po przemianie nie odczuwała zmęczenia taką wędrówką, nie czuła także żadnych skutków kilkugodzinnej wyprawy.

Na szczycie ściągnęła plecak i usiadła na polanie. Stąd było widać bardzo duże tereny zielone. Tak na prawdę było to pustkowie. W okolicy nie było żadnych miasteczek, ani żadnych ludzi. Może gdzieś tam dalej znajdowały się małe osady wilkołaków, jednak nikt się tu nie zapuszczał. Był to teren należący do mojej rodziny.

- Ale tu jest pięknie. - Powiedziała poprawiając włosy rozwiane przez wiatr. Siedziałem obok niej i patrzyłem na jej profil. Była tak niesamowicie śliczna. Wyglądała jak mały aniołek. Pomimo tego wiedziałem, jak bardzo jet to mylne z jej charakterem. Jednocześnie spokojna i miła, ale także pełna energii i takiego optymizmu, jakiego nie znajdzie się u nikogo innego.

- Boże tak bardzo Cię kocham, Dalio. - powiedziałem, a ona odwróciła się i przysunęła się, siadając na moich kolanach.

- Wiem, ja ciebie też kocham. - Objęła moją szyję wtulając się we mnie.

- Przepraszam za zachowanie dzisiaj .

- Ja też powinnam Cię przeprosić, bez sensownie się obraziłam.

Przyciągnąłem ją bliżej wsuwając dłonie pod bluzę, czując jak drży, a jej skóra pokrywa się gęsią skórką.

- Zimno ci?

- Nie, to przez twój dotyk. - Wyszeptała, a ja w jej oczach zapłonęły ogniki.

- Jest dość ciepło, rozkładamy tutaj rzeczy, czy wolisz namiot?

- Tutaj.

Chciałem wstać i zacząć przygotować wszytko. Zsunąłem ją z nóg, lecz ona chwyciła mnie za rękę i przyciągnęła z powrotem.

- Później to zrobisz. - Powiedziała cicho, a sama pocałowała mnie tak, że zabrakło mi tchu.

Ta dziewczyna jest niesamowita...

Leżałem na plecach obejmując moją księżniczkę, która zasnęła wtulając się w mój bok. Było dość ciepło, jednak dla wygody przykryłem nas kocem.

~ Jak zamierzasz to wszystko ogarnąć? - zapytał Xavier, zaczynając także mieć obawy. Zwykle taki pewny siebie, nagle zaczął rozumieć jak dużo spoczywa na moich barkach.

~ Nie wiem, Xav. Po prostu nie wiem.

Przetarłem oczy wolną ręką, drugą głaskając Dalię po włosach. Nie skłamię, że nie, ale boję się, że nadane mi obowiązki zaczną mnie przerastać. Przejęcie władzy w watasze w tym czasie był bardzo ryzykowny. Oczywiście w walce z buntownikami zyskaliśmy przez to więcej czasu. Wrogowie będą musieli się przegrupować, by na nowo podjąć odpowiednią taktykę.

Jednak medal ma dwie strony, jest także ryzyko, że daliśmy im zielone światło. W końcu u nas także to zmiana władzy, może im dać pole manewru, z faktu, że u nas nie wszystko jest idealnie dograne.

Było to dość niebezpieczne, jednak mam nadzieję, że warte ryzyka. Chcieliśmy tym wprowadzić popłoch wśród zbuntowanych.

Niebo było zbyt piękne, żeby się teraz tym martwić. Chciałem spędzić trochę czasu z ukochaną i zebrać na nowo myśli. Potem już zostanie sam stres. Będę odpowiedzialny za każdego członka Watahy. Dalia także będzie musiała już sama przejąć obowiązki mojej matki. Nie wspominała o tym, ale widzę jak bardzo się stresuję tym zadaniem. Nie miała takiej możliwości jak ja, przygotowywać się od dziecka do tej roli. Dalia została tak naprawdę wepchnięta w sam środek wojny bez możliwości odejścia. Jestem z niej bardzo dumny, że jednak pomimo tego wszystkiego podjęła się tego.

Dalia, moja księżniczka, poruszyła się niespokojnie, po czym przesunęła się na plecy, patrząc na mnie z dołu.

- Dlaczego nie śpisz, skarbie? - zapytała. Jej oczy jarzyły się błękitnym blaskiem, w których odbijał się odległy półksiężyc. Jej usta nadal opuchnięte po naszej igraszce układały się w słowa, bym następnie mógł oglądać jak przejeżdża po nich językiem, nawilżając wargi.

- Uwielbiam patrzyć jak śpisz, kochanie. - wyszeptałem cicho, schylając się do jej ucha. Nie było to kłamstwo, ponieważ naprawdę to często robiłem. Jednak tym razem moje myśli zaprzątnięte były sprawami wagi państwowej. Dziewczyna spoważniała na dosłownie sekundę, a następnie jej twarz rozjaśnił uśmiech.

- Kiedy śpisz, skoro na mnie patrzysz?

- Zazwyczaj wtedy, kiedy po prostu przytulam cię do siebie.

- Tak jak teraz? - zapytała, słodko mrużąc oczka. Leżeliśmy na boku, przytuleni na tak zwaną łyżeczkę. Gdy się przebudziła, odwróciła się na plecy, dzięki czemu mogłem teraz jeździć opuszkami palców na jej nagim brzuchu, który wychylił się z pod krótkiej koszulki.

- Patrząc na ciebie, zapomniałem o co zapytałaś. - zaśmiałem się, patrząc jak jej klatka piersiowa unosi się i opada w każdej fali śmiechu i oddechu. To bardzo rozpraszające.

- Jak mam być szczera, to także nie wiem o co pytałam. - wyszeptała, podnosząc głowę i całując fioletowe znamię, jakie zostawiła dzisiaj po sobie.

- Moje plecy także zamierzasz wycałować? - Sądząc po tym jak bardzo obolałe są moje plecy, mogę twierdzić iż te małe rączki mogą stworzyć wiele szkód. W oczach Dalii mignęła iskierka, po czym podniosła się do siadu i popchnęła mnie tak, bym ułożył się tak jak chciała. Następnie podniosła moją koszulkę i głęboko westchnęła.

- O Boże...

- Co się stało?

Wyciągnąłem rękę i wygiąłem pod niewiarygodnym kątem by dotknąć jej dzieła. Cała długość pleców pokryta była wąskimi, długimi rowkami i wybojami.

- O matko! Przepraszam! - wykrzyknęła Dalia jedną ręką śledząc ślady, drugą zasłaniając usta. - Zadrapałam Ci skórę do krwi!

Zaskoczony przesunąłem palce do miejsc, które najbardziej czułem. Miała rację, mokre miejsce zostawiało teraz czerwone plamki na moich dłoniach.

Dziewczyna wyciągnęła chusteczke i delikatnie oczyściła zakrwawione miejsca. Po zakończonej czynności jej wargi przemierzyły każdy centymetr idąc tą samą drogą jak wcześniej jej paznokcie.

- Naprawdę przepraszam za to. - wyszeptała, gdy nadal nachylała się nad plecami, siedząc na moich nogach.

- Nie przejmuj się kochanie, zejdą. - Podniosłem ją za biodra i obrociłem się tak, że siedziała na mnie okrakiem i tym razem ja mogłem patrzyć na nią z dołu. Pisnęła, gdy otarłem się wrażliwym punktem o nią.

- Tak szybko to one nie znikną, Kilian.

- To będę mieć pamiątkę na nieco dłużej. Tobie także będę musiał zrobić. - Dalie przeszedły dreszcze, więc chwyciłem szybko koc, który wcześniej dziewczyna odrzuciła na bok i okryłem nas nim.

- To nie przez zimno. - wyszeptała cała zaczerwieniona, zasłaniając twarz włosami.

- To przez co księżniczko? - zapytałem dobrze znając odpowiedź. Jednak chciałem to usłyszeć od niej osobiście. Dalia pokiwała przecząco głowa, wtulając w moją szyję twarz.

- Odpowiedź mi, Dalio.

- Rozpalasz mnie bardzo mocno. - Powiedziała to poruszając się niespokojnie, naruszając niektóre moje części ciała. Wtuliła się jednak we mnie, a ja objąłem ją, przysuwając ją jak najbliżej siebie. Nie minęła chwila, jak usłyszałem jej miarowy oddech i sam zamknąłem oczy, by odpocząć na chwilę i złapać ostatnie promienie słońca.

Następny dzień zaskoczył nas deszczem z samego rana. Tak więc, cali przemoczeni i zmarznięci uciekliśmy pod mury zamku.

- Nie mogliśmy od razu się tutaj rozbić, zamiast na dworze? - Zapytała Dalia pocierając ramiona z zimna. Jej mokre włosy przykleiły się do twarzy, szyi i dekoltu. Wzdrygała się za każdym razem jak krople skapywały jej na nagą skórę.

Podszedłem do torby podróżnej i wyciągnąłem średniej wielkości ręcznik. Przybliżyłem się do dziewczyny i zacząłem osuszać jej kosmyki włosów.

- Dziękuję.

- Mogliśmy, pytałem się. - Odpowiedziałem łagodnie.

- Nie pytałeś.

Westchnąłem i zająłem się swoimi włosami. Potem ściągnąłem koszulkę i wykręciłem ją na trawę. Wytrzepałem spodnie, które całe szczęście nie przemokły i wytarłem buty.

- To co moja księżniczko, idziemy?

- Ale, że gdzie?

- Do środka.

Dalia wkroczyła pewnie do budynku. Położyła mokre rzeczy przy ścianie i podeszła kilka kroków, rozglądając się na boki.

- Fajnie tu, tylko troszkę zimno i mroczne. - powiedziała, osuszając włosy ręcznikiem. Przeczesała je palcami i oparła się o moją klatkę piersiową, kiedy stanąłem za nią, czekając na jej reakcje.

- I jak? Co myślisz? Chciałabyś tu mieszkać? - Zapytałem, szeptając do jej ucha. Dziewczyna jeszcze raz przebiegła wzrokiem po wnętrzu budynku.

- W sumie to nie wiem... Tak tu dziwnie... Nie myślisz, że budynek jest trochę zbyt staroświecki?

Podniosłem wzrok, zastanawiając się chwilę.

- Wiesz, spędziłem tutaj pół dzieciństwa i nigdy mi się tak nie wydawało. Może to przez to, że nie weszłaś dalej.

Popchnąłem Dalię delikatnie, by opuściła hol i obejrzała budynek. Nie spodziewała się jednak tego co zobaczyła. Otwierając drzwi jej oczom ukazał się szeroki korytarz. Podłoga pokryta była cudownym dywanem, ściany pomalowane na ciepły delikatny kolor, a różne ozdoby, czy obrazy przyciągały wzrok. Na końcu korytarza ciągły się wysokie schody, ozdobione licznymi rzeźbionymi wzorami.

- Co opadła szczęka? - zaśmiałem się widząc zaskoczoną minę Dalii. - Czego się spodziewałaś? Kurzu, pajęczyn i zbroi po rycerzach?

Dziewczyna speszyła się trochę ale odpowiedziała:

- W sumie to tak.

- Poczekaj aż zobaczysz resztę. To, że jest to zamek, nie oznacza, że jest taki staroświecki. Zdziwisz się, ponieważ jest tu nawet telewizor i konsola. Idziemy dalej? - zapytałem, a ona pokiwała w otępieniu głową.

Zaprowadziłem ją najpierw do bocznej sali, gdzie znajdował się ogromny salon. Opowiedziałem przy wejściu krótką historię o tym, jak kiedyś była tu sala balowa. Teraz to pomieszczenie wystrojone było w różnego rodzaju dekoracyjne szafki i dwie skórzane kanapy. Między nimi znajdował się duży stolik do kawy, a nad nim na ścianie wisiał płaski telewizor. Wszędzie były motywy kwiatowe, a także duża ilość wazonów z ciętymi kwiatami. W drugiej części pokoju znajdował się duży stół, jakby konferencyjny. Posiadał wiele krzeseł przysuniętych odpowiednio w idealnym porządku.

- Czy to naprawdę jest to co widzę?

Dalia była zaskoczona tym odkryciem. Spodziewała się ruiny zamku, a nie wyremontowanego domu, przystosowanego dla kilka rodzin.

Z jadalni przeszliśmy do następnego pomieszczenia. Była to kuchnia, większa niż w nie jednej restauracji. Pełna półek, szuflad, palników oraz komór do mycia. Nie zabrakło również dużego blatu barowego.

- Po co to wszystko tutaj?

- Tutaj często są przygotowywane jakieś uroczystości, urodziny. Taka kuchnia jest wygodna, zamawiasz swoich kucharzy i masz wszystko robione na miejscu.

- Naprawdę jestem pod ogromnym wrażeniem.

- Też jestem pod swoim wielkie wrażeniem. - zażartowałem obejmując swoją partnerkę. - Chodź pokażę ci górę.

Przeszliśmy przez odpowiednie drzwi, mijając niektóre pomieszczenia nie zatrzymując się na ich zwiedzanie. Był to pokój z grami komputerowymi, z planszówkami, kino domowe, a także siłownia oraz sala do ćwiczenia różnych dyscyplin sztuk walki. Na chwilę obecną nie były one celem naszej wędrówki, gdyż podążaliśmy w górę schodami.

Dalia w połowie schodów zatrzymała się, zmuszając mnie do odpowiedzi na wiele jej pytań.

- Kilian... Co my tu w ogóle robimy? - zapytała. - Włamaliśmy się tutaj? Czyj jest ten dom. Matko, tego nawet domem nie można nazwać. To pałac.

- A podoba Ci się chociaż?

- Tak, ale odpowiedz, proszę. - Zamiast dać odpowiedź to położyłem pewien przedmiot na dłoni kobiety, czekając aż ona zrozumie. To był pęk kluczy z małym wisiorkiem w kształcie wilka.

- Co to ma oznaczać? - rzuciła zirytowana, cofając się trochę. Podrapałem się po karku i uniosłem ręce do góry krzycząc:

- Witaj w domu!

- Że co proszę?! - krzyknęła dziewczyna. Następnie wywróciła oczami i odwracając się na pięcie, zbiegła w dół schodów. - Nie rób sobie ze mnie żartów. Nie jestem głupia.

Teraz to ja wywróciłem oczami, obserwując jej zachowanie. Czemu ona nigdy nie chce dopuścić mnie do słowa?! Zawołałem za nią, wracając się za nią. Wyszła z zamku, stojąc na podmokłej ziemi i zerkając na pochmurne niebo. Zatrzymałem się obok niej, podziwiając jej piękno.

- Wiesz, że jesteś piękna w tych mokrych włosach?

Dalia odwróciła się twarzą do mnie, uśmiechając się. Jej oczy lśniły, gdy podeszła kawałek w moją stronę.

- Naprawdę tak sądzisz?

- Oczywiście. - odparłem. - A w szczególności piękne są te sutki, które wbijają się w materiał tej cienkiej koszulki.

Widząc co się dzieje, zareagowałem i zatrzymałem rękę lecącą w locie na moją twarz.

- Nie ładnie maleńka... - Dalia chciała wyrwać dłoń z mojego uścisku, lecz ja trzymając ją mocno, zbliżyłem usta do palca wskazującego i złożyłem na nim pocałunek. Jeden, drugi i następny. Przesuwając się wzdłuż dłoni i przedramienia w stronę łokcia. Ciągle wzrok skupiony miałem na dziewczynie, by obserwować, czy czasem nie dostanę w twarz drugą dłonią. Gdy dotarłem do zgięcia łokcia, do ruchów warg dołożyłem koliste ruchy języka sunące po jej skórze. W zamian otrzymałem ciche westchnięcie dziewczyny. Zatrzymałem się chwilę w tym miejscu, widząc przyśpieszony oddech Dalii.

- Ile chcesz mieć dzieci? - zapytałem, dalej delektując się smakiem jej skóry i drażniąc ją przy tym. Dziewczyna zmieszana moim pytaniem, nie wiedziała co mi odpowiedzieć. Plątała się, nie mogąc wypowiedzieć żadnego składnego zdania.

- Yyy... Ja... Nigdy... Nie...

Przerwałem całowanie dziewczyny, by móc spojrzeć jej w oczy. Chwyciłem jej brodę, by zmusić ją do tego samego.

- Dalia, kochanie. Ten dom naprawdę może być nasz... Jeśli tylko tego chcesz.

Spojrzała na mnie niepewnie.

- Kilian, chyba za dużo ode mnie wymagasz. Tak krótko jestem w twoim życiu... Mam być wilkołakiem...Luną...Matką gromadki dzieci... Czy ty nie sądzisz, że to trochę za szybko dla mnie? A co z twoim małym domkiem? Co ty chcesz robić w takim wielkim zamku? - spojrzałem na nią sugestywnie, by zrozumiała, co chce robić w "takim wielkim zamku". Dziewczyna znów przewróciła oczami. - Kilian... Wiesz o co mi chodzi.

- Tak, wiem. - odpowiedziałem. - Nie bylibyśmy tu sami. Wataha się rozrasta, potrzebujemy nowym miejsc dla rodzin. Nie każda może sobie pozwolić własny dom lub mieszkanie. Nie każda rodzina czuje się bezpiecznie w mieście. Część osób woli być tutaj, z nami.

- Chcesz powiedzieć, że Ci ludzie będą żyć każdy z rodziną w jednym pokoju ze wspólną łazienką?

- Nie, głuptasku. Nie zdążyłem Ci pokazać mieszkań. Jest tu ponad dwadzieścia przygotowanych mieszkań dla rodzin. Każde mieszkanie ma swoją łazienkę, salon z małym aneksem kuchennym, a także dwa pokoje. Chcemy dać każdemu odrobine prywatności i poczucia swobody.

Chwyciłem Dalie za rękę i pociągnąłem ją na dziedziniec, pokazując kilka osobnych wejść.

- Tu są wejścia do części mieszkań. Reszta jest dostępna od wewnątrz. Do każdego z tych mieszkań da się przejść od wewnątrz budynku, przez co wszyscy będą mieszkać w kontakcie z innymi.

- No dobrze, a gdzie w takim razie my będziemy mieszkać? -Zapytała skromnie Dalia. Zaprowadziłem ją do zacisznego miejsca. Było to budynek połączony z zamkiem, jednak w ogóle niepołączony przejściem z większą budowlą.

- Tutaj jest osobne mieszkanie, oddzielone od pokoi z zamku. Można się tu dostać tylko przez te drzwi. - Powiedziałem, zapraszając Dalię do środka. Naszym oczom ukazało się nowocześnie udekorowane wnętrze w czarno-białych kolorach.

- O matko... - Dalia westchnęła w szoku.

- Podoba Ci się?

- Jest idealne! - krzyknęła, po czym zaczęliśmy zwiedzać każde pomieszczenie. Mieszkanie zawierało kuchnie, trzy łazienki, salon, jadalnię, a także sześć pokoi sypialnianych.

- Czemu tu jest tyle sypialni? - Zapytała dziewczyna, przechodząc z jednego pokoju o drugiego.

- Alphy z natury mają dużo dzieci. - odpowiedziałem jej, wzruszając ramionami. - Moja mama urodziła nas dziewięciu. Tutaj jest tylko pięć sypialni wolnych, więc to dość mało, jak na nasze możliwości.

Uśmiechnąłem się zadziornie, a Dalia spłonęła rumieńcem. Czas pokazać jej naszą sypialnię...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro