drugi

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Drugi

Pośród nieporuszonej nawet lekkim powiewem wiatru, martwej polany zerwał się nagle potężny wicher. Dłuższe źdźbła kładły się po ziemi to porywały znów do pionu. Ubrania łopotały, jakby duszom ludzkim wyrosły nagle skrzydła i zrobiło się dość głośno. Nie bała się, nie miała czego. Zamknęła oczy i poczuła obejmujące ją ramiona.
— Wybacz — wyszeptał, tak dobrze znany głos.

***

Związał włosy w cienki kok z tyłu głowy, były akurat na tyle długie by mógł to zrobić. Sprawiło to, że przypomniał sobie o konieczności ich obcięcia. Oko, a raczej to co z niego zostało przysłaniała mu gaza przyczepiona na biały plaster. Dżinsy zwisały mu z wąskich bioder, mimo czarnego, skórzanego paska. Miał też na sobie wymiętą bluzkę z długimi rękawami. Nie uśmiechał się, był zdeterminowany. Taka ekspresja rzadko gościła na jego twarzy.

Klatka schodowa była wychłodzona, a im niżej schodził tym bardziej było to uciążliwe. Dreszcz przebiegł mu po kręgosłupie, ale obiecał sobie, że będzie dzielny. Co by się nie działo. Wszystko zaszło zbyt daleko. Koniec z uginaniem karku przed śmiercią, będzie się teraz śmiał jej w twarz. Otworzył drzwi, które swoim skrzypieniem budziły śpiące kilka pomieszczeń dalej, szczury.

Dziewczyna, której szukał była, blada, jasnooka i trzęsła się jak osika, na brudnym materacu. Piękna w jego oczach jak cenny klejnot, przez który przelewali krew, pragnący się wzbogacić grabieżcy.

— Wynoś się stąd.

Zwróciła się w jego stronę z wyciągniętymi rękoma, płakała.

— Nataniel. Obiecali, że was nie skrzywdzą, musiałam to zrobić, to był jedyny sposób, ty nie wiesz jacy oni są... — zawołała piskliwym głosem.

— Przestań kłamać! Mam dość twoich słów i twojej twarzy. Idź stąd i nie pokazuj się więcej — mówiąc to, zacisnął dłonie, formując pięści.

Wstała, podtrzymując się ściany. Zapłakana i zgarbiona, a jednak wciąż pewna, że jakoś się ułoży.

— Wysłuchaj mnie, kocham cię, nigdy bym tego nie zrobiła.

Chłopak zaśmiał się bez wesołości.

— Ty mnie nie rozumiesz. Idź stąd, głupia suko!

Był tak inny, niż go zapamiętała, że zaczęła się bać. Nie był sobą, nie był tym którego kochała.

— Nie myślisz tak — ciągnęła, mimo wszystko.

Chłopiec uderzył otwartą dłonią w betonową ścianę. Rozległ się nieprzyjemny plask.

— Jeśli zobaczę cię jeszcze raz, zaciągnę cię to Tartaru za włosy i nie będę wcale potrzebował do tego Hadesa. Odeślę cię do gnijącej nory, z której wypełzłaś.

Maja płakała teraz w głos, próbując otulić się własnymi rękoma, a on kontynuował swoją bezlitosną tyradę. Podwinął rękawy, jakby mogła zobaczyć zdobiące jego przedramiona rany.

— Nie położysz już swoich zimnych, martwych łap na mnie, ani na nikim innym.

Wybiegła z płaczem, a on jej nie gonił. Snuł się po zimnym pomieszczeniu, wdychając zapach jaki po sobie zostawiła. Już tęsknił.

Życie było naprawdę do dupy.

***

Sala był ogromna i zimna, a tron surowy i usytułowany na dwumetrowym podium. Materia, z którego został stworzony przypominał oczka pierścienia, który nosiła na szyi. Niby czarny, a jednak mieniący się kolorami. Przez moment wyobrażała sobie jak malutcy muszą się wydawać ludzie, gdy spogląda się na nich z wysokości tronu.

Hades minął tron i ruszył w kierunku tunelu z łukowych sklepieniem. Nawet na moment nie wypuścił jej z rąk. Oplatała go nogami w pasie i rękoma za szyję. Przyglądała się mijanym pomieszczeniom, jednocześnie wtulając się w jego ciepłe ciało. Niósł ją trochę jak dziecko, ale w jego uścisku nie było przecież nic z ojcowskiego dotyku. Było w nim coś zaborczego i nocą taką jak ta, nawet jej się to podobało. Szedł tak tylko i milczał, ale jakimś cudem wiedziała, że szarpie nim tak mocno jak nią.

Umarła tego dnia i poznała prawdę, o tym, że przecież nie był jej obcy. Połączył ich przypadek i nic potem nie było już losowe. W grę nie wchodziło wcale wielkie przeznaczenie, Mojry nie maczały palców w ich tragedii, żaden niebiański pisarz nie spisał ich przepowiedni. Coś po prostu kliknęło i Władca Podziemi, wizytując pałac Morfeusza spojrzał na siedzącą pod ścianą dziewczynę, akurat w momencie, w którym to ona spojrzała na niego.

— Dlaczego wtedy do mnie podszedłeś? — zapytała, odrobinę sennym głosem.

Westchnął. Zastanawiał się nad tym wielokrotnie, ale w zasadzie żadna odpowiedź nie przychodziła mu do głowy.

— Ja... chyba chciałem z kimś pogadać, a ty tam byłaś — mruknął niechętnie.

Odkleiła twarz od jego policzka, aby spojrzeć w te stalowe oczy.

— Nie chcę już nigdy umierać — powiedziała spokojnie i złożyła na jego czerwonych ustach delikatny pocałunek.

Nigdy wcześniej nie pragnęła korony tak bardzo jak w tamtej chwili. Chciała otoczyć się nią jak tarczą, aby nikt nie mógł już strącić jej z wierzchołka, dotknąć i skrzywdzić.

— Przyniesiemy im zemstę, ukochana. Śmierć będzie tylko początkiem ich męki.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro