Dzień 5 - Niebieski

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Tego lipcowego dnia niebo było cudownie niebieskie, bez ani jednej chmury, jasne i przejrzyste. Słońce świeciło wysoko nad horyzontem, gorącymi promieniami pieszcząc soczyście zielone liście na rozlicznych drzewach, zaś ciepłe podmuchy wiatru mierzwiły ich korony.

Yuuri otworzył oba okna na oścież. Ciepłe powietrze owionęło jego twarz. Wzrok okularnika powędrował ku łóżku, gdzie w błękitnej pościeli spał białowłosy mężczyzna. Podmuch wiatru zmierzwił również jego włosy.

Brunet podszedł do łóżka i przysiadł obok, odsuwając kołdrę. Zsunął ją śpiącemu do połowy torsu i rozpiął dwa guziki jego szarej koszuli. Westchnął cicho, przyglądając się ukochanemu ciału napiętnowanemu przez chorobę.

Zaczęło się niedawno. Najpierw zaczął przewracać się podczas skoków, potem nie mógł wykonać bezpiecznie więcej niż jedną rotację, nie mógł utrzymać równowagi wpierw na łyżwach, zaś potem stopniowo tracił władzę w nogach, aż finalnie wylądował na wózku. Jego ciało słabło, dotychczas rozbudowane mięśnie zanikały i finalnie mężczyzna pozostał z mocno ograniczonym zakresem ruchów.

Przez ten czas schudł, stracił apetyt, jego skóra stała się patologicznie blada, zaś dotychczas siwe włosy stały się praktycznie białe. Niepodcinane jakiś czas, zdążyły urosnąć i teraz grzywka sięgała już daleko za nos mężczyzny, zaś wskutek częstego leżenia białe włosy były wiecznie zmierzwione.

Do tego biednego, wymęczonego ciała, nie pasowała jedna rzecz, doskonale widoczna pod odgarnięciu przydługiej grzywki.

Młoda twarz, choć zdobiły ją sińce pod podpuchniętymi oczyma, zdawała się odcinać od patologicznego obrazu reszty ciała. Zachowała resztki tłuszczyku na jeszcze rumianych policzkach, przez co wyglądało to tak, jakby ktoś umieścił starego, schorowanego człowieka w ciele młodego mężczyzny.

Yuuri przygryzł wargę, odgarniając swemu mężowi włosy z twarzy. Złożył delikatny pocałunek na jego spoconym czole i ujął w swe ręce jego chłodną dłoń. Uniósł ją i przycisnął do swych ust, po czym przymknął oczy.

Od kilku dni Wiktor praktycznie się nie budził. Yuuri miał cichą nadzieję, że oto nadeszła szansa na poprawę. Karmienie sondą pozwalało uniknąć etapu marudzenia na widok jedzenia, zaś długi sen – przynajmniej w nadziejach okularnika – miał w połączeniu z lepszym odżywieniem nieco zregenerować organizm ukochanego.

Dopiero wczoraj, podczas wizyty lekarskiej, zaczął tracić nadzieję. Lekarka badająca Wiktora, na pytanie Yuuriego, czy jest lepiej, spojrzała na niego z ponurą miną i pokręciła przecząco głową.

Od tego czasu Yuuri niemal na moment nie odchodził od męża. Nie chciał, by zabrakło go w krytycznej chwili. Spał z nim, tuląc go do siebie, jadł przy nim, opowiadał, co tam w gorących źródłach, co na lodowisku, co w świecie wielkiego łyżwiarstwa... Karmił białowłosego, mył, przebierał, oklepywał go, nacierał... Odpychał od siebie myśli, że to wszystko jak umarłemu kadzidło, że to już tylko ostatnia posługa wobec konającego. Yuuri wciąż widział w schorowanym, słabym ciele swego ukochanego, pogodnego i uśmiechniętego.

Ile on by teraz dał, by jeszcze raz ujrzeć ten uśmiech...

Po bladosinej dłoni Wiktora spłynęły gorące łzy jego męża. Yuuri w ciszy nasłuchiwał oddechu ukochanego. Na myśl, że być może Wiktor odejdzie w kompletnej ciszy, że nie będą mieli szansy się pożegnać...

- Yuu... ri...

Brunet wzdrygnął się, gdy usłyszał swe imię, wypowiedziane słabym, lecz pełnym miłości głosem białowłosego. Wiktor otworzył podpuchnięte, błękitne oczy i spojrzał na Yuuriego. Odwzajemnił uścisk dłoni, choć okularnik czuł, jak wiele wysiłku go to kosztuje.

Ciepłe powietrze owionęło ich twarze i zmierzwiło ich włosy. Lipcowy gorąc i czyste, niebieskie niebo zdawały się ignorować tragedię rozgrywającą się w domu Katsukich w Hasetsu. Wiktor dostrzegł cudowny błękit za oknem, a wtedy Yuuri odniósł wrażenie, że jego ukochany spogląda w niebo... z tęsknotą.

- Yuu... możemy... wyjść na zewnątrz?...

Kolejny cień nadziei. Dotychczas Wiktor nie wykazywał zainteresowania przebywaniem na powietrzu. Teraz patrzył z zachwytem w kojący błękit nieba.

- Oczywiście, kochanie.

Pospiesznie zbiegł na dół, by wyszykować im miejsce w ogrodzie, w cieniu rozłożystej wiśni. Rodzice i siostra zdziwili się, pierwszy raz od kilku dni widząc Yuuriego tak ożywionego. Niedługo potem zszedł z Wiktorem na rękach, teraz tak wątłym i tak słabym.

Hiroko, Toshiya i Mari z bólem serca patrzyli na to kruche, umierające ciało. Nim mężczyźni wyszli na zewnątrz, podeszli, by przywitać się z nim po tylu dniach. Patrzyli na niego z taką miłością, że białowłosy nie mógł się nie uśmiechać.

Był kochany. I tylko to się teraz liczyło. Był tak bardzo kochany...




Kiedy spoczął na niebieskim kocu, Yuuri poprawił mu poduszkę pod głową, po czym ułożył się na boku tuż obok, wspierając się jedną ręką, drugą zaś biorąc męża za rękę. Wiktor patrzył na niego i uśmiechał się.

- Yuu?...

- Tak?

- Ja... dziękuję za to, że... że mnie kochasz. Dziękuję ci, że... mogłem być kochany... przez ciebie...

- Przecież ja wciąż cię kocham i będę cię kochał. Już na zawsze, kochanie.

Nagle Wiktor posmutniał. Błękit w jego oczach zdawał się przygasać, gdy białowłosy ścisnął męża za rękę. Samotna łza spłynęła po jego policzku.

- Kocham cię, Yuuri.

- Ja ciebie też, Vityenka.

Brunet nachylił się, by złożyć na spierzchłych wargach ukochanego długi, czuły pocałunek. Choć białowłosy opadał z sił, na ten piękny akt miłości zdołał wykrzesać jeszcze odrobinę energii. Delikatnie odwzajemniał pocałunki okularnika, napawając się tą ulotną chwilą. Kiedy w końcu Yuuri odsunął twarz, ujrzał najpiękniejszy uśmiech, jakim Wiktor kiedykolwiek go obdarzył.

- Yuuri.


To było jego ostatnie słowo, najdroższe, najukochańsze. Błękitne oczy Wiktora spojrzały z miłością na męża. Zamknął oczy, wciąż się uśmiechając. Dopiero po dłuższej chwili uśmiech powoli zaniknął, przeobrażając się w wyraz błogiego spokoju. Lazurowe oczy, zawierające w sobie błękit nieba, zamknęły się na zawsze, a wtedy błękit nieba zabrał Wiktora do siebie.

Yuuri nachylił się nad mężem, nasłuchując jego oddechu, szukając jego pulsu, lecz gdy uświadomił sobie, że białowłosy, zmęczony długą chorobą, udał się na zasłużony odpoczynek, złożył na jego czole pocałunek, po czym... po prostu położył się obok, wtulony w ciało ukochanego mężczyzny.






Na skraju niebios, pośród nieskończonego błękitu, czekał on. Znów w pełni sił, wyciągając dłoń, na której lśniła złota obrączka. Śmiał się radośnie na widok bruneta.

- Dawno się nie widzieliśmy, co nie?

Yuuri uśmiechnął się. Ból w klatce piersiowej wreszcie ustał. Teraz byli tylko oni.

Złączeni razem, na skraju niebios, w niebieskiej toni wiecznej szczęśliwości.


----------------------------------------

Od dawna chciałam, by Niebieski był smutny, ale tak mi się jakoś zlitowało i dodałam szczęśliwe zakończenie. :')

Dodaję teraz, w nocy, bo w ciągu dnia czeka mnie z-a-p-e-e-r. Totalny.

Dziabara - tyle dobroci naraz! :D

asami-chi oraz Vitya_Nik - tradycyjnie.

Iii Zenaida0, Rendy-Senpai, Wodorus, own_hurricane, Yuurisonouu, alexice96, Bluemiss_96, guwniak  - dzielny skład towarzysząco-komentująco-inspirująco-poprawiający dzień! Dzięki! I wszystkim, którzy mi mogli tu umknąć, ale ślepia się zamykają... :')

Stay tuńczyk! <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro