7. Choroba

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tęczowy Sok miał magiczną zdolność oczyszczania organizmu, dlatego w Tęczowej Dolinie mało osób chorowało. Skoro piliśmy go praktycznie codziennie, to infekcje nas nie łapały, a nasze ciała były w wyraźnie lepszym stanie od innych. Mimo to niektóre osoby i tak chorowały – kiedy urodziły się słabe. Tak było w moim przypadku. Dlatego przynajmniej raz do roku poważnie chorowałam, akurat wtedy, kiedy mój organizm nie dawał już rady. Było to o tyle normalne, że moja rodzina dokładnie wiedziała, jak zareagować i jak pomóc mi wyzdrowieć. Po prostu na ten czas nie mogłam pić Soku, napoi alkoholowych, czy jeść niezdrowego jedzenia.

Najlepiej było pozostać w łóżku, wypocić się i próbować o własnych siłach dojść do siebie. Bo leki dawały wręcz odwrotny efekt, jeśli były to te, których nie mogłam zażywać.

Niemniej... Jak mogłam zemdleć przy Gasparze?!

Zamrugałam, czując się jeszcze gorzej. Zupełnie, jak gdybym została przez coś przygnieciona. Mięśnie ledwo mnie słuchały, a bardzo chciałam wiedzieć gdzie byłam i sprawdzić jak wielkie zamieszanie spowodowałam.

- Nie! – głos Walentego rozniósł się po białym pokoju. – Tęczowy Sok jedynie jej teraz zaszkodzi!

- Też tak myślę – przytaknęła Cassie. – Pamiętam, że Joy mówiła coś o swoich narodzinach. Ponoć była słaba i chorowała, dlatego jej organizm wysiada przynajmniej raz do roku.

- No dobrze, ale widzicie co się dzieje! – Gaspar zdawał się zły z jakiegoś powodu. – Musi być coś, co jej pomoże.

Racja, nie chciałby stracić swojego wroga w tak żałosny sposób, bez możliwości samodzielnego pozbycia się mnie. To musiał być powód, dla którego w ogóle się tu pofatygował. Zresztą dzięki temu dowiedział się o mojej chorobie. Miał tajną kartę, którą mógł użyć jeśli znajdzie odpowiedni sposób.

Mimo to potrzebowałam leku. Inaczej ta noc lub też dzień będzie wykańczający.

- S... - zmusiłam usta do poruszenia się. – Struż...

- Co? – Cassie podbiegła i chwyciła mnie za dłoń. – Powtórz. Czego ci potrzeba?

Postać przyjaciółki była, jakby zza mgłą. Widziałam jedynie jej kształty i słyszałam wyraźnie głos, ale nie widziałam jaką minę robi ani jak wygląda. To znaczyło, że było źle. W dzieciństwie raz doświadczyłam tego stanu i rodzice później wyglądali, jakby ich córka wstała z łoża śmierci.

To przeklęte, słabe ciało!

- Struż...

- Mam go poszukać? – Cassie prawie płakała. – Och! On wie gdzie zdobyć leki?

- Ta...

- Jaki „Struż"? – w moim polu widzenia pojawiła się fioletowa aureola. – Po co ci ktoś taki?

- Bo raz po pijaku Joy spotkała pewnego typa. Od tego czasu często się spotykają – Cassie wyjaśniła lakonicznie. – Ale jesteś pewna, że wie czego ci trzeba?

- Jak można ufać komuś, kogo zna się jedynie pijąc? – burknął Gaspar.

- To nie jest ważne – Walenty odepchnął Gaspara i w tym momencie jego mało delikatna dłoń trafiła na moje czoło. – Musimy go znaleźć, inaczej jej stan jedynie się pogorszy.

- Nie! – zawołała Cassie. – Joy...

- Jej stan jest tragiczny. Wygląda na to, że starała się spychać własne zdrowie na dalszy tor – parsknął Wal, zabierając dłoń. – Joy, możesz się poruszyć?

- N... Nie.

- Widzisz? Znam przypadki tej choroby. W Dolinie pojawiają się słabe dzieci raz na jakiś czas. Tęcza jest i nie jest tego przyczyną. Niemniej ona potrzebuje teraz leków. Natychmiast.

- Poszukam Struża.

- Nie możemy mu ufa...!

Moja świadomość odpłynęła. Czułam się jakbym była przygniatana, innym razem, jak gdybym szybowała po chmurach. Dokładnie tego samego doświadczyłam jako dziecko. Wal miał rację mówiąc, że przyczyną może być Tęcza. W Tęczowej Dolinie pije się Tęczowy Sok, wobec czego istniała szansa, że ciężarne kobiety trafią na złą jakość Soku. Lub na Tęczę pochodzącą z ziemi. One bywały szkodliwe dla płody, choć oficjalnie tego nie zbadano. Jednak można było właśnie to oskarżyć, gdyż przez pierwsze kilka lat mojego życia, zwracało mnie po wypiciu Soku.

- Joy... - słaby głos na moment zwrócił moją uwagę. Nie wiedziałam do kogo należał, ale zdawał się ważny. – Musisz walczyć. Jesteś silna.

Chciałam zaprzeczyć. Wcale nie byłam silną osobą. Zwłaszcza teraz, kiedy nie miałam energii otworzyć ust czy oczu. Fizycznie czułam, że było ze mną coraz gorzej.

Zaraz potem straciłam przytomność, kiedy się obudziłam, byłam w swoim domu rodzinnym w pokoju. Nade mną wisiała mama, chociaż zdawała się dużo młodsza od jej oblicza, gdy uciekłam. Miała zatroskany wyraz twarzy i ściereczkę w dłoni. Musiała robić mi okład.

- Mamo – jęknęłam, płacząc. – To tak bardzo mnie boli – kobieta zawahała się.

- Wytrzymaj. Jesteś silna – rzuciła siadając na materacu. – Zaraz podam ci leki.

Zapłakałam z bezsilności. Nie mogłam nawet jej uścisnąć, a tak bardzo za nią tęskniłam. Mimo że kłóciłyśmy się bez przerwy, sprzeczałyśmy o nieistotne rzeczy, to jednak była jedyną osobą, gotową siedzieć ze mną dzień i noc, byleby mój stan się poprawił.

- Chcę do domu – wychrypiałam. – Tak bardzo za tobą tęsknię, mamusiu, a w Ministerstwie mnie nie lubią.

- Na pewno są osoby...

- Czy moje oczy są tak bardzo okropne? – przerwałam jej, tracąc ostrość widzenia – Mówiłaś, że są ładne. Takie, jak ma babcia, która uciekła z tego miejsca. Mówiłaś, że babcia również była w...

- Są śliczne, Joy – przerwał mi głos, zmuszając do wypicia wody. – To nie jest twoja wina. Oni zwyczajnie się nie znają.

Przełknęłam z trudem wodę, po czym dostałam leki. Skrzywiłam się czując cierpki smak jednego z płynnych lekarstw. Ale nie narzekałam. Mama wiedziała co robi. Zawsze miała ten lek przy sobie, gdybym źle się poczuła.

- Prawda? – wyszeptałam, przymykając oczy.

- Tak. Czerwony to kolor miłości – powiedziałam mama z uśmiechem w głosie. – Dlatego nie może być brzydki.

- Mi też się podobają – mruknęłam walcząc, by nie zasnąć. – Wal mówi... Walenty mówił, że kiedyś Tęczowa Dolina z nich słynęła. Że mieli dar widzenia... wybranych par. Dar przekazywania miłości... - bełkotałam. – Nie wiem kiedy mi to powiedział...

- To nic – głos mamy zdawał się być odległy. – Śpij.

- Ale nie przeprosiłam – jęknęłam chwytając palec kobiety. – Uciekłam z domu. Wystraszyłam Ca... ssie i Gaspara. Był przerażony.

- Później... - mama pocałowała mnie w czoło. – To później.

**********

- Wreszcie przyniosłeś kolejne leki! – zachwycony głos Cassie wybudził mnie ze snu.

Zdawało mi się, że był przyjemny. O mamie, ale nie pamiętałam szczegółów, prócz tej przyznanej, pełniej miłości atmosfery. Właśnie to uwielbiałam będąc w domu. Ten czas, kiedy po prostu czuło się dobrze, a nie walczyło tak, jak w Ministerstwie.

- Joy!

Zamrugałam, otwierając oczy. Wal siedział przy mnie, potrząsając moją ręką. Koło niego stała Cassie z kubkiem, zaś przy niej zakapturzona postać. Mój Struż miał siatki w dłoniach i ciężko oddychał, jakby biegł przez długi czas.

- To wszystko co mogłem zdobyć – wymamrotał chrapliwie.

- Tyle wystarczy – Wal uniósł mnie odrobinę, by Cassie wlała we mnie porcje leku. Kobieta uśmiechała się kontynuując: – Z Joy jest dużo lepiej. Wybudza się i grzecznie bierze leki.

- Zdecydowanie jej stan się poprawia – przytaknął beczułkowaty mężczyzna. – Inaczej nie wyklinałaby mnie we śnie.

- Joy zawsze cię wyklina, kiedy ją zdenerwujesz – parsknęła Cassie ocierając mi usta. – Joy potrzebujesz czegoś?

- Pić.

- Chciałabyś wody? Czekaj zaraz zrobię ci wody z miodem! – zawołała przyjaciółka, pośpiesznie odchodząc.

Walenty w tym czasie ponownie mnie położył i zaczął sprawdzać czy jestem wstanie chwycić jego rękę. Było to ważne, jeśli miałam odzyskać pełnię sił. Zaraz potem odetchnął z ulgą i poszedł pomóc Cassie.

- Lepiej ci? – spytał Struż, pochylając się ku mnie. Pozwolił chwycić się za rękaw.

- Trochę. Chcę do domu – mruknęłam mlaszcząc językiem przez okropny smak leków.

- Nie możesz jeszcze wrócić do pokoju. Musisz pozostać w izolatce – zaprzeczył mężczyzna.

- Nie – zdobyłam się na słaby uśmiech. – Chcę do domu.

Zamilkliśmy wpatrując się w siebie bez słowa. Struż zdawał się zaskoczony moją odpowiedzią, albo też nie spodziewał się, że to, co usłyszał było tym, co myślałam. Tak czy inaczej nie było przy nas tyle zaufania, skoro on dalej ukrywał swoją tożsamość.

- Wtedy już się nie spotkamy – zauważył mężczyzna, przykucając przy łóżku. – A na pewno nie w barze.

- Picie nie jest rozwiązaniem, tak mi powiedziałeś.

- Bo nie jest, ale tylko tam mogę cię znaleźć po skończeniu pracy – parsknął. Dopiero teraz zrozumiałam, że musiał mieć urządzenie zmieniające głos. Inaczej jego głos nie zmieniałby się przy gwałtowniejszym ruchu. – Ty zboczeńcu.

- Nie jestem...! – zakaszlałam.

- Chwileczkę Joy! – zawołała przestraszona Cassie.

- Jesteś. Ostatnio bezwstydnie mnie macałaś, mówiąc że chcesz mieć umięśnionego chłopaka.

Zdobyłam się na uśmiech, próbując nie zaczerwienić. Teraz rozumiałam skąd to przeczucie, że ktoś mnie tak nazwał i dlaczego tak się stało. Nie mogłam uwierzyć, że po pijaku zrobiłam coś takiego. Ale dobrze, że to jego „zaatakowałam", a nie kogoś innego, kto chętnie zaraportowałby moje zachowanie komuś wyżej postawionemu.

Mama nie ucieszyłaby się słysząc, że wyrzucili mnie z tak głupiego powodu. Ale przynajmniej rodzeństwo miałoby ubaw.

- I zamierzam takiego mieć – rzuciłam puszczając rękaw mężczyzny.

- Inne dziewczyny marzą o pięknym ślubie czy miłości jak z bajki – zaśmiał się, gładząc mnie po głowie. – A Joy marzy o umięśnionym facecie.

- Tak.

- Muszę już iść, ty mały zboczeńcu – Struż delikatnie odgarnął mi włosy z czoła i je ucałował. – Zdrowiej.

- Hehe.

- Joy!

Cassie wróciła z kubkiem, odpychając brutalnie Struża i wraz z Walentym zmusili mnie do wypicia zawartości. W tym czasie mój wzrok powędrował ku odchodzącym mężczyźnie, który poprawił chustkę zakrywającą jego usta i nos. Pomimo że odszedł, ciepło pozostało w miejscu, w którym jego wargi dotknęły mojej skóry.

Z dziwnych względów moje serce wcale nie zabiło szybciej, tak jak myślałam, że zabije. Zupełnie jakbym traktowała go jak zwykłego przyjaciela, a nie faceta. Ale mogło tak być przez to, że nie wyglądało jakby mi ufał – wciąż ukrywał się za kapturem i wymyślonym przez nas przezwiskiem.

Oblizałam wargi po wypiciu całej wody. Przypomniała mi się znów moja rozmowa telefoniczna z mamą. Powoli przekonywałam się do powrotu. Nie dla zachowania bezpieczeństwa, ale dla własnego spokoju.

- Jak dobrze, że gorączka spadła – jęknęła Cassie, przytulając mnie do siebie. – Tak się bałam, kiedy przez całe dwa dni nie mogliśmy cię wybudzić.

- Tak, to było straszne – Wal pokiwał na mnie palcem. – Musisz mi obiecać, że poważnie potraktujesz swoje zdrowie, Joy. Od dawna nie byłem tak przerażony, jak wtedy. I nigdy nie widziałem, żeby Gaspar tak panikował!

- Prawda?

- Gaspar? – spytałam, marszcząc brwi. – Dlaczego by miał?

- Zemdlałaś w jego gabinecie! W dodatku siedział tu przez cały dzień, nim nie został wezwany i od tego czasu nie przychodził – wyjaśniła Cassie. – To on załatwił też izolatkę, wyganiając lekarzy, tak żebyśmy sami mogli się tobą zająć.

- Więc...

Więc muszę my podziękować i go przeprosić.

Z dnia na dzień liczba rzeczy do zrobienia się wydłużała.

Wzdychając, przymknęłam oczy, próbując odpocząć. Byłam zmęczona, a wcale mi nie pomagało to, że należało jeszcze dopaść Gaspara.

- Musisz odzyskać siły – Cassie podciągnęła moją kołdrę pod moją brodę.

- I wrócić do pracy. Jest nudno bez ciebie – dodał żartobliwie Walenty.

Pomimo tego oboje zdawali się wzdychać z ulgi. To musiało być dla nich ciężkie.

Wyglądało też, jakby nie spali od kilku dni.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro