Kłopoty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Nienawidzę cię! Jesteś hamulcami mojego życia! – krzyknął z wściekłością białowłosy chłopak ubrany w granatowe trampki, przetarte jeansy i koszulkę „Fuck Everyone and Everything". Miał niebieskie oczy, białe włosy i flagę z granatowym kwadratem na prawym oku. Na jego tle widniało 50 białych gwiazd. Pozostałą część jego twarzy zapełniały biało-czerwone pasy. Ściskał w dłoni kij basebalowy.

 - Opanuj się w tej chwili. – rozkazał chłodno mężczyzna w czarnych lakierkach, spodniach i marynarce. Oprócz tego nosił czerwony krawat, białe rękawiczki i takąż koszulę. Miał zielone oczy oraz siwiejące, ciemne włosy. Jego flaga miała granatowe tło, przez które przebiegały na ukos cztery czerwone pasy w białych obwódkach – Zachowujesz się jak dzikus! 

- A ty jak zimny morderca! Nie dziwię się, ze mama zostawiła cię dla Niemiec! – odpyskował USA, idąc w jego stronę – Mam nadzieję, że jesteś z siebie zadowolony you fucking asshole! 

Zabolało. I to bardzo. Tak naprawdę, za każdym razem, gdy kłócił się z synem, czuł potworny ból i tęsknotę. Był taki jak jego matka: żywiołowy, pełny energii. Miał bojowego ducha, upór i pewność siebie dokładnie tak jak ona. Samym wyglądem ją przypominał! Miał jej piękne, niebieskie oczy, białe włosy i identyczne dołeczki w policzkach. Anglik nienawidził tego przyznawać, ale kochał go i nienawidził właśnie za to, że cały czas mu ją przypominał. A kiedy mówił takie słowa, bolało go to podwójnie, bo od razu przypominała mu się pierwsza i ostatnia sprzeczka z jego matką. 

- Cicho bądź gówniarzu. – warknął, patrząc mu w oczy – Nie masz prawa tak się do mnie odzywać! 

- Shut up fuckboy! – odwarknął i wypchnął ojca z pokoju – Wszyscy mamy cię dosyć! Każdy z nas!

 - Och na prawdę!? – wściekł się WB – To trzeba było się wyprowadzić! I nie masz prawa mnie wypychać z tego własnego pokoju! To mój dom! 

– Tommorow wyprowadzam się do kawalerki, a Kanada i Australia pójdą ze mną! – wrzasnął nagle USA i trzasnął drzwiami tak mocno, że podmuch powietrza niemal zwiał jego ojca z korytarza. Zza dębowych drzwi dało się po chwili słyszeć głosny łomot. Chłopak puścił na cały głos piosenkę „Monster" zespołu Skillet. 

Kraj patrzył przez chwilę w drzwi, po czym obrócił się plecami i odszedł. Był wściekły, ale i smutny. Wiedział, że USA nie rzuca słów na wiatr i z pewnością skończy się to tak, że znów zostanie sam w swojej wielkiej posiadłości. Zaczął się przechadzać po eleganckich, dużych i pustych korytarzach. 

Miejsce, w którym mieszkała jego rodzina było zaiste ogromne. Właściwie można by rzec, że był to dwupiętrowy, ogromny pałac w kolorze brązowo-białym. Budynek miał dwa skrzydła: wschodnie i zachodnie. W tym pierwszym, na parterze znajdowała się kuchnia i pomieszczenia gospodarcze. W przeciwnym, na parterze mieszkała służba. Na mieściły się pokoje gościnne i użytkowe: salon, gabinet WB, biblioteka i parę innych. 

 Od bramy do pałacu prowadziła szeroka droga wysypana białym żwirem i piachem, a wszystko to otaczały rozległe i zadbane ogrody oraz piękny park. Drzewa, jakie w nim rosły, miały grubo ponad 100 lat. Nad utrzymywaniem tego miejsca w tym idealnym stanie czuwało wielu ludzi, specjalnie po to zatrudnionych. 

 Nie było osoby, która widząc przepych tego miejsca, nie przystanęłaby oczarowana. Jednak było to smutne i przerażająco puste miejsce. Nie było tu radości, nie było tu miłości. Tylko martwa cisza i smutek jej właściciela. A było tak od czasu, gdy matka USA, odeszła. Zrobiła to, gdy ten był jeszcze bardzo mały. Zrobiła to na życzenie samego Wielkiej Brytanii. Ta świadomość codziennie sprawiała, że Anglik nienawidził samego siebie i nie potrafił się cieszyć z obecności swoich dzieci. Zawsze mówił do nich chłodno, niechętnie i zgryźliwie, chociaż nie można mu było zarzucić, że ich nie kochał. Troszczył się o nich jak umiał... ale widocznie robił za mało. 

Gdy schodził po schodach, znów napadły go wyrzuty sumienia. To, że jego rodzina była w rozsypce, było wyłącznie jego winą. To, ze Francja zostawiła go dla Niemiec również. A przynajmniej tak mu się wydawało. 

W pewnym momencie te myśli stały się tak nieznośne, że po prostu chwycił swój portfel, założył cylinder na głowę i zgarnął złotą laskę z wielkim rubinem zamiast gałki, po czym wyszedł z posiadłości. Skierował się do auta, które czekało na podjeździe. Szofer otworzył przed nim drzwi. 

- Zabierz mnie do LUX. – rozkazał mężczyźnie, siadając wygonie i zakładając nogę na nogę. 

Ten skinął głową, zamknął drzwi i szybko wsiadł za kierownicę. Ruszyli w stronę najbardziej ekskluzywnego klubu tego miasta. Anglia miał szczery zamiar wejścia tam tylko po to, by wreszcie zapić smutki i zapomnieć o wszystkim, chociaż nie był typem pijaka. Jednak tego dnia postanowił zrobić sobie wyjątek. 

Jadąc przez miasto, mimowolnie obserwował przez przyciemniane okna świat. Na ulicach było całkiem sporo ludzi, jak to po południu bywa. Ruch na jezdni był dość spory, ale i tak dało się bez problemu jechać. 

 „To miasto jest... tak pełne życia" – pomyślał WB, po czym jego serce ścisnęło się boleśnie. Jego wprawne oczy dostrzegały tu wiele zakochanych par spacerujących, trzymających się za ręce lub okazujących sobie publicznie czułości. Mimowolnie odpłynął myślami w stronę swojej ukochanej. Tak na prawdę nie mięli kościelnego ślubu, dlatego odejście nie sprawiało jej problemu... O, nie raz żałował, że nie posłuchał jej i nie zmusił się do zorganizowania całej ceremoni.i.. Ale co się stało, już się nie odstanie, a życie toczy się dalej. Już nic nie mógł na to poradzić.

 - Jesteśmy na miejscu sir. – z zamyślenia wyrwał go głos kierowcy. 

Podniósł wzrok i ujrzał wielki budynek z pomarańczowo-żółtym, neonowym napisem LUX nad wejściem, do którego ciągnęła się z pewnością co najmniej kilometrowa kolejka. Kiedy otworzono mu drzwi, wysiadł z auta. Stanął przez dłuższą chwilę nieruchomo. 

- Czy mam tu na pana czekać sir? – spytał grzecznie szofer.

 - Nie. Wracaj do rezydencji. Nie będę cię już potrzebował. – powiedział chłodno i ruszył do wejścia. 

Ochroniarz natychmiast go rozpoznał i wpuścił, wykonując płytki gest pomiędzy ukłonem, a skinięciem głowy. Kraj nie zignorował mężczyznę i poszedł dalej. Chociaż korytarz prowadzący do głwónej części klubu był ciemny i dość wąski, nie miał zamiaru rezygnować ze swojego postanowienia. 

Kiedy nareszcie znalazł się w głwónym pomieszczeniu, przystanął. Chociaż było tu dość ciemno, zorientował się, że większość sprzętów oraz ściany były brązowe. 

Stał na balkoniku, z którego po prawej i lewej wychodziły schody, prowadzące na parkiet. Po swojej prawej oraz w kilkunastu punktach tego miejsca stały solidne kanapy z białym lub czerwonym, skórzanym obiciem. Centralnie pod balkonikiem dostrzegł stanowisko DJ-a, a z boku spory bar. Przeciwległą ścianę zdobił spory napis LUX, dokładnie taki jak przed wejściem. Całość oświetlał słaby blask setek żarówek w kształcie idealnych kul, przyczepionych do specjalnej instalacji. Ogólnie było tu dość ciemno, ale znośnie. 

 Wielką Brytanię z miejsca zniechęcił hałas oraz tłum ludzi, jaki tu, na jego nieszczęście, przebywał, jednak mimo wszystko ruszył w stronę baru. Jak postanowił się napić, to się napije i kropka. Jakoś udało mu się przecisnąć do wolnego miejsca i usiąść. 

 - Czystą wódkę. Najlepiej od razu pełną butelkę. – powiedział do zaskoczonej barmanki (która dobrze go znała), oparł się o blat i zatonął w swoich myślach. 

 Wrócił pamięcią do tej chwili, gdy po raz pierwszy ją spotkał. Myślał o jej ślicznym uśmiechu, dumnej postawie i pewnym siebie głosie. To było na jednym z tych spotkań, na które wyciągnął go Hiszpania. Bardzo dobrze zapamiętał ten moment. Siedział wtedy z nim przy stoliku najbliżej sceny. Od razu zwrócił uwagę na jej drobną postać, stającą tak blisko. Miała na sobie małą czarną, szpilki na wysokich obcasach i białe futro, otulające jej szyję... Nie nosiła żadnych ozdób. Nie potrzebowała ich. Wystarczyło, że rozpuściła swoje srebrno-białe włosy, a błękitne oczy dopełniały reszty. Uśmiechnął się gorzko do siebie. Można było się zagubić w ich spojrzeniu. Śpiewała jedną z tych francuskich piosenek, ale po swojemu... 

Nagły brzęk szkła wyrwał go z zamyślenia. Tuż przed nim stała już otwarta butelka wódki i mały kieliszek. Anglia bez wachania nalał sobie przeźroczystego alkoholu i westchnął cicho. Wypił jednym haustem i od razu nalał następny kieliszek, nie pokazując po sobie, że zapiekło go gardło i język. Nie był przyzwyczajony do tak mocnych alkoholi. 

Znów się napił, po czym jego myśli ponownie popłynęły do wydarzeń z przeszłości. Do pierwszego wspólnego spaceru. We dwójkę, ku zazdrości germańców, wybrali się na samotny, wieczorny spacer. Trzymali się za ręce i rozmawiali o książkach... ona znała tylu angielskich pisarzy, ale on musiał ze wstydem przyznać, że z jej kraju nie znał ani jednej książki czy pisarza. Jej śmiech zapadł mu głęboko w pamięć, tak samo jak jej głos. 

Nagle ponownie przerwano mu kontemplację przeszłości nad kieliszkiem. Ktoś cały czas szturchał go w ramię. Podniósł wzrok z irytacją i ujrzał mężczyznę ubranego w brązowe spodnie, koszulę i poluzowany krawat. Miał on czarne włosy, czerwone oczy, okulary w drucianych oprawkach i flagę w czarno-czerwono-żółte pasy. Szczerzył do niego lekko zaostrzone kły. 

 - No nareszcie! Już myśleliśmy z Unią, że zasnąłeś nad tym kieliszkiem! – zachichotał Niemiec, zabierając rękę – Co tam u ciebie? 

 Anglia spojrzał w lewo i skrzywił się mentalnie. Na stołku z drugiej strony siedział, a właściwie rozwalił się mężczyzna w granatowych: lakierkach, spodniach, garniturze i krawacie. Miał on białą koszulę, ciemne włosy, czarne jak noc oczy i ciemnoniebieską flagę z żółtymi gwiazdami. Organizacja bez pośpiechu sączyła szampana, obserwując go uważnie. 

- Od kiedy postanowiłem, że odetnę się od was, wszystko idzie jak po maśle. – odparł sucho, pijąc jeszcze trochę. 

- Ach tak... - mruknął Niemcy, zerkając w swój kufel piwa i uśmiechając się do siebie – Twoje zdrowie! 

 Anglik z grzeczności napił się razem z nim. Kiedy tylko opróżnił kieliszek, germanin napełnił mu go ponownie. 

- Jak ci się układa z Francją? – zapytał WB, zerkając na niego z niechęcią. 

- Doskonale, ale chyba oddam ją komu innemu. – powiedział niezobowiązująco i uniósł swój kufel, który opróżnił dopiero w jednej czwartej – Zdrowie pięknych panienek! 

 Ponownie się napili, a Unia napełnił kieliszek Wielkiej Brytanii. 

- A to dlaczego? – spytał lekko już skołowany ojciec Kanady. 

- Jak dla mnie jest zbyt... rozwiązła. – odparł lekcewarząco kraj – Poza tym chyba związała się ze mną tylko po to, by mieć jakieś przywileje w UE. 

- Ona... nie jest rozwiązła... – odparł z lekkim trudem kraj, pijąc następną kolejkę. 

 - Niestety jest... – zaczął Niemiec, ale Unia mu przerwał.

 - Cóż... Anglia zawsze miał słabość do dziwek, dlatego je tłumaczy... 

 Nieźle nabzdryngolony kraj, kiedy usłyszał tę zniewagę, wręcz zakipiał ze złości. Nie tyle skupił się na tym, że obrażano jego poczucie smaku, a na tym, że ktoś śmiał wyzwać miłość jego życia od prostytutek. 

 Swoją drogą kto mógł się spodziewać, że w tym flegmatyku jest tyle energii? Na pewno nie Unia Europejska, który dostał z pięści w nos i zwalił się na podłogę, Momentalnie pociekła mu z niego krew. Bawiący się w okolicy ludzie znieruchomieli na chwilę i z zaskoczeniem patrzyli na to co się działo. 

- Nigdy więcej tak nie mów szczylu. – warknął Anglia, któremu wysokie procenty dodały animuszu i odwagi. 

Mina powoli wstającego mężczyzny zdradzała, że ma gdzieś zdanie byłego członka i zaraz mu to powie w twarz, ale właśnie wtedy wmieszał się w to wszystko Niemcy. 

- Ejejej! Spokojnie! To był tylko żart! – poklepał po ramieniu lekko upity kraj i rzucił porozumiewawcze spojrzenie swojemu wspólnikowi – Unia na pewno nie chciał cię obrazić! Napijcie się ze mną na zgodę! 

We trójkę wypili jeszcze kilkanaście kolejek. Wmusili w Wielką Brytanię kilka różnych alkoholów. Po tym wszystkim Anglia miał już level... na oko „Fiał Familiady". Trzymał się płotka i czekał na pytania. Wódka sprawiła, że kręciło mu się w głowie i ledwie rozumiał co się z nim dzieje. Nawet nie wiedział w którym momencie przekrzywił się mu cylinder, krawat poluźnił, a koszula rozpięła. 

Takich problemów jak on nie mięli jego towarzysze, gdyż oni zamówili sobie napoje bezalkoholowe. A wszystko to zostało ukartowane z jednego powodu... 

- Hej, Anglia... – zaczął Niemcy, uśmiechając się chytrze do Unii – Wiesz, mamy tu takie fajne papiery... może byś złożył na nich autograf? 

Słysząc te słowa, barmanka zerknęła na nich ostrożnie i wcisnęła jakiś przycisk pod blatem, udając że się przeciąga. 

- A... po co? – spytał, czkając Anglia. 

- A tak sobie, dla zabawy. – odparł, wciskając mu w rękę długopis i pokazując palcem – O tu i tu. 

- Ok... 

 Mężczyzna po jego lewej uśmiechnął się szatańsko i zatarł ręce, ponownie ocierając nos z krwi. Właśnie w tej chwili, niczego nieświadomy Anglia, podpisywał trzęsącą się ręką kontrakt, który uczyniłby go praktycznie niewolnikiem Unii Europejskiej, nawet pomimo tego, że już do niej nie należał. Drugi papier, jaki mu wcisnęli, był natomiast oświadczeniem, że przekaże 3 miliardy funtów brytyjskich na organizację charytatywną, jaka naturalnie należała do Niemiec. 

 A ta podła intryga by się udała i wszystko uszło by im na sucho, gdyby nie to, że nagle ktoś złapał za rękę Anglii.

 - Co ty wyprawiasz? – spytał zaniepokojony, damski głos. 

 Na wpół przytomny Anglia obrócił się i lekko się kiwając, próbował rozpoznać z kim ma do czynienia. Na pewno była to kobieta. Świadczyły o tym jej widoczne, damskie wymiary. Ale za chińskiego boga nie mógł się połapać w tym, kto to jest. 

 Nieznajoma nosiła jeansy z wysokim stanem, białą, krótką koszulkę, okrywającą cały tors, ale odsłaniającą kawałek brzucha oraz bluzę z kapturem nasuniętym na głowę. Na lewej dłoni nosiła zegarek na skórzanym pasku, a na serdecznym palcu prawej dłoni pierścionek z małym brylantem. 

Niezadowoleni wspólnicy odwrócili się do niej, żeby jej wygarnąć, ale powstrzymał ich widok wysokiego mężczyzny w czarnym garniturze. Na twarzy miał charakterystyczny, biały symbol wszystkich kontynentów, objęty przez wieniec laurowy. Miał również szare oczy i szare włosy. 

- Guten Abend... – bąknął Niemcy, patrząc ze starannie skrywaną złością na wymykającą się okazję. 

- Co to ma znaczyć? – spytał spokojnie olbrzym, stając przy swojej przyjaciółce i mierząc obecnych spojrzeniem. 

- Niiic... – potomek Cesarstwa Niemieckiego patrzył niepewnie raz na ONZ, raz na Anglię. 

- Nic co mogłoby cię zainteresować. – burknął Unia.

 - Ach tak?

- England are you all right? – spytała niepewnie dziewczyna, przyglądając mu się. 

- Who... who are you? – spytał głupawo się uśmiechając. 

Po chwili ojciec USA pochylił się do przodu, a z jego ust zapachniało wódką. Kobieta skrzywiła się lekko i podtrzymała go. Spojrzała na swojego kolegę-olbrzyma.

 - On jest pijany. – kątem oka zauważyła, że granatowo-żółta organizacja przysuwa nieznacznie do siebie papiery – Stój! Co to za dokumenty? 

- Nie twój interes. – warknął, ale ONZ bez słowa zabrał mu je spod ręki i szybko przeleciał po nich wzrokiem. Po chwili spojrzał na obecnych, marszcząc brwi.- Więc to tak?! 

- Nie no spokojnie... – próbował ratować się Niemcy - To nie jest to na co wygląda... 

- Więc to nie jest wyłudzenie i ordynarna kradzież?! – olbrzym był wręcz wściekły. Nawet nie chodziło o to, że chcieli to zrobić Herbacianemu Królowi, po prostu sam fakt tego, że dopuszczali się tak bezczelnego przestępstwa go wkurzał. 

Kobieta odebrała mu papiery i przeczytała je, po czym westchnęła cicho. 

- Zajmij się nimi... właściciel klubu ci pomoże. To mój przyjaciel. – powiedziała zrezygnowanym głosem – Ja odprowadzę tego pijaka... 

Nieznajoma ostrożnie pociągnęła w swoją stronę pijany kraj, przekładając jego dłoń nad swoim karkiem i mocno za nią chwytając. Wolną dłonią objęła go mocno i przycisnęła do boku. Wielka Brytania chwycił wolną ręką za cylinder i swoją laseczkę, uśmiechając się głupio. 

- Dasz sobie radę? – spytała organizacja z troską, obserwując ją. 

- Pewnie, że tak. Znasz mnie. – odparła spokojnie i ruszyła do schodków – Zabezpieczę na razie dowód. 

Wypity Anglik szedł bez oporu tam, gdzie go prowadzono, chociaż zataczał się i dwa razy nieomal przewrócił się na podłogę. Na szczęście nikt nie zwracał na nich uwagi, gdyż w niezbyt mocnym świetle nie było tego ostro widać.

 - Where are we going? – spytał, skołowany. 

- Do mojego domu. – westchnęła cicho – W końcu nie wyobrażam sobie drogi z tobą gdziekolwiek dalej... 

- Zaraz się zrzygam. – oznajmił niespodziewanie, opierając się całym ciężarem o towarzyszkę.

 - Ani się waż. – powiedziała, lekko przestraszona, wspinając się z nim na schody – Zaraz dotrzemy do mojej łazienki i tam sobie spokojnie puścisz pawia. 

- Ale ja muszę teraz. – oznajmił jak dziecko, z trudem pokonując ostatnie stopnie. 

- Zaraz pójdziemy do łazienki... – skapitulowała i pociągnęła go w odpowiednią stronę, ale stanęła przed pewnym dylematem. Właściciel klubu chyba nie uznawał tak zwanej: „trzeciej płci", bo łazienka była tylko damska i męska. Dziewczyna nie mogła go zostawić, a razem do nich wejść zdecydowanie nie mogli. 

Nagle jak spod ziemi tuż obok niej pojawił się elegancki brunet. Wszystkie elementy jego ubioru, a więc: spodnie, garnitur, krawat i buty były czarne, z wyjątkiem koszuli. Ta była wręcz krwistoczerwona. Jego oczy były nienaturalnie zielone. 

- Może ci pomóc? – uśmiechnął się niewinnie. 

- Och tak! – zmieszała się lekko – Ale nie powinieneś pomóc ONZ? 

- Już mu pomogłem. Unia leży sknockout'owany – zaśmiał się i rozejrzał – Wejdź z nim, a ja nie pozwolę nikomu się zbliżyć do tej łazienki. 

- Jesteś kochany. – dziewczyna pocałowała go w policzek i ruszyła do męskiej toalety. Tam z pewnością nie było tłumów. 

 Anglia mówiąc szczerze miał to wszystko gdzieś. Balansował na granicy snu i rzeczywistości. Miał tylko lekkie przebłyski tego co działo się w prawdziwym świecie, ale ufał że nic złego mu się nie stanie. Dlatego bez oporów dał się zaprowadzić do męskiej łazienki i podprowadzić do toalety. Na szczęście dla jego tajemniczej opiekunki, udało mu się wcelować do kibelka, a nie chlusnąć na wszystko wokół. 

 Przez dłuższą chwilę pomieszczenie wypełniały głośne i dość nieprzyjemne odgłosy wymiotowania kraju, który był tak pijany, że gdyby dziewczyna go nie podtrzymywała, z pewnością puszczałby pawia pod siebie. Ale jego opiekunka wiernie nad nim czuwała. Lekko głaskała go po plecach, pilnowała, by włosy nie spadły mu na twarz i ogólnie starała się, by jak najprędzej doprowadzić państwo do porządku. 

Kiedy po chwili torsje ustały, mężczyzna odchylił się do tyłu i położył na zaskoczonej nieznajomej. 

 - Hello darling... *hic* I missed you... 

- No już już. Wstawaj szybko! – ona nie miała ochoty na jego pijane zaloty. 

Ale Anglia nie miał zamiaru przestać. Złapał ją mocno za rękę i spojrzał w jej niebieskie oczy. 

- I still love you... – powiedział, po czym zaczął ją ciągnąć w swoją stronę. 

 Tyle, że o ile mogła go prowadzić, mogła go podtrzymywać kiedy wymiotował, mogła znosić jego pijackie brednie, o tyle na pocałunek z upitym krajem nie chciała pozwolić. 

- Zostaw mnie w spokoju! Jesteś pijany! – próbowała wstać, ale ten niespodziewanie silnie ją trzymał. 

Anglia ciągnął ją do siebie, nie bardzo wiedząc, co robi. Wydawało mu się, że to jego utracona miłość się nad nim nachyla, a skoro tak, to koniecznie chciał ją znów pocałować. 

 - Lucyfer! Pomocy! – krzyknęła dziewczyna, szarpiąc się. 

Właśnie wtedy z niewiadomych przyczyn Wielkiej Brytanii urwał się film.

No i jak wam sie na razie podoba? Domyślacie sie już kto jest mamą USA?

Podejrzewacie już kto pomaga Anglii?

Hahaha! Nigdy nie zgadniecie xD

 Będą tego opka co najwyżej 3 części, ale chyba się wam spodoba :)

Milego dnia/popołudnia/nocy

~Angel

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro