Rozdział 12

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Archie i Gwillim wlepiali we mnie zdumione spojrzenia.

- Nie wiedziałeś, że Severus jest pisarzem? - spytał Gwillim.

Patrząc na czarną szatę Gwillima, zastanawiałem się, czy Severus zawsze chodził w czerni, aby go naśladować. Lecz czarne ubrania sprawiały, że Severus wyglądał strasznie surowo. A Gwillim widziany na żywo sprawiał wrażenie jeszcze serdecznego i miłego niż w myślodsiewni.

- Nie - odparłem przepraszającym tonem. - Aż do zeszłego tygodnia.

- Powiedział ci o tym dopiero w zeszłym tygodniu? - nie dowierzał Archie.

Spojrzałem na lawendową koszulę nocną Archiego, elegancko wykończoną ząbkowaną koronką przy rękawach. Nagle dostrzegłem, że kolor lawendowy znakomicie pasował do jego szarej brody.

- Nie, profesor Snape mi o tym nie powiedział - wyjaśniłem. - To pewien mój przyjaciel...

W rzeczywistości odkryłem, że Severus był Matyldą Flores, kiedy podsłuchałem Severusa i George'a. Ale przecież nie mogłem tego powiedzieć Gwillimowi i Archiemu.

- Przypuszczam, że zajrzałeś potem do jego książek? - zapytał uśmiechnięty Gwillim.

Pokręciłem głową ze smutkiem.

Pani Weasley nie trzymała swoich egzemplarzy książek Matyldy Flores na wielkim regale na parterze. Przechowywała je w swoim pokoju i czytała do późnej nocy. Juz nieraz zastanawiałem się, czy nie zakraść się tam i nie zwinąć kilku, za każdym razem jednak rezygnowałem z tego planu, bo uważałem go za zbyt podstępny.

- Zamierzałem kupić parę jego książek w Esach i Floresach, ale jakoś na nie nie trafiłem - powiedziałem. - Co on właściwie pisze? Podręczniki do eliksirów?

Miałem pewne pojęcie o tym, czego autorem jest Severus, lecz chciałem wiedzieć o tym więcej. Prawdę mówiąc, pragnąłem wiedzieć o wiele więcej o tych książkach, które napisał dla mnie, dlatego udawałem, że nie mam o niczym pojęcia.

Archie i Gwillim spojrzeli po sobie.

- No cóż, Harry - odezwał się w końcu Gwillim - wygląda na to, że Archie i ja musimy ci sporo wyjaśnić. Jest tego jednak tak dużo, że naprawdę nie wiem, od czego zacząć... - Nagle się roześmiał. - Archie, kiedy następnym razem zobaczymy się z Severusem, przypomnij mi, żebym trzepnął go w ucho.

- Tego nie zrobię - zapewnił Archie z łagodnym uśmiechem - ale z całą pewnością będziemy musieli przywołać go do porządku, Gwillimie.

Obaj uśmiechnęli się do mnie szeroko. Odpowiedziałem podobnie.

Jest takie mugolskie powiedzenie, że można się wiele dowiedzieć o człowieku, patrząc na przyjaciół, których sobie wybrał. W tym momencie zrozumiałem, że sprawdza się ono również w świecie czarodziejów. Serdeczni, łagodni przyjaciele Severusa pokazywali mi to oblicze profesora Snape'a, które znałem bardzo słabo. Dumbledore nazwał je najlepszą częścią Severusa.

- Dlaczego - spytałem - dlaczego trzyma swoje pisarstwo w tak wielkiej tajemnicy?

- Severus nie wierzy w okazywanie uczuć - stwierdził Archie - zaś jego książki ujawniają wszystko, co tak bardzo stara się ukryć. - Wyglądał na zamyślonego. - Severus zawsze przywodzi mi na myśl baśń barda Beedle'a o włochatym sercu czarodzieja...

Musiałem sprawiać wrażenie nierozumiejącego, o czym mówi, bo patrzył na mnie ze zdziwieniem.

- Czy nikt ci ich nie czytał, kiedy byłeś mały, Harry?

Przepraszająco pokręciłem głową.

- Nie, obawiam się, że nie. Widzi pan, zostałem wychowany przez mugoli.

***

Moja ciotka Petunia nie należała do kobiet czytających książki - czy to dla siebie, czy dzieciom. Severus miał rację. Nigdy nie widziałem jej z niczym bardziej ambitnym od mugolskiego czasopisma.

Czy ja w ogóle powinienem użyć słowa "dzieciom"? Nie, powinienem był raczej powiedzieć "dziecku". Nigdy nie miałem prawa do bycia jej synem. Ba, nie miałem nawet prawa do bycia jej siostrzeńcem. I czemu właściwie - zadumałem się - miałoby to mnie przygnębiać nawet teraz? Po tych wszystkich latach? Nie wiedziałem. Ale przygnębiało.

Nie żebym miał komukolwiek wyjawić, że to, jak Dursleyowie mnie traktowali, sprawiało mi ból. Znowu przypomniałem sobie ten wywołujący mdłości, palący wstyd, który czułem, kiedy Severus czytał na głos przed całą klasą artykuł Rity Skeeter...

"Przypuszczam, że siłę czerpię od moich rodziców, wiem, że byliby bardzo dumni, gdyby widzieli mnie teraz... tak, czasem nocami wciąż za nimi płaczę, nie wstydzę się do tego przyznać..."

"Łzy wypełniły te zdumiewająco zielone oczy, gdy nasza tematem naszej rozmowy stali się rodzice, których ledwie pamięta..."

Te słowa brzmiały dużo, dużo gorzej, kiedy Snape czytał je na głos. Brzmiały nieprzyzwoicie, prawie jakby Snape publicznie rozebrał mnie do naga. Czy zrobił mi to dlatego, że mój ojciec też rozebrał go do naga publicznie?

Ale ja byłem Harrym Potterem, nie Jamesem. Prawie wcale nie znałem mojego ojca. Czemu więc miałem zbierać gromy za wiatry posiane przez Jamesa? Szczerze mówiąc, byłem pewny, że mój ojciec nigdy nie chciał, abym płacił za jego młodzieńcze występki, których może nawet w późniejszych latach żałował. To Snape zadecydował, że tak będzie.

A mimo to...

Czy Severus naprawdę zapytał Dumbledore'a, czy mógłby mnie adoptować? Chyba słyszałem, jak Archie powiedział coś takiego... Podsłuchując wtedy pod ich biurem, chyba słyszałem, jak Archie (a może to był Gwillim?) powiedział, że Severus chciał mnie adoptować, żeby wynagrodzić to, co zrobił moim rodzicom.

Jakie byłoby życie, gdybym dorastał z Severusem jako moim ojcem? Czy każdy dzień zaczynałby się od szyderczych uwag przy śniadaniu? Czy odpowiedzią na moje wybryki byłyby słoje z karaluchami rozbijające mi się nad głową? Czy ja też zacząłbym naukę w Hogwarcie z długimi, tłustymi włosami zasłaniającymi twarz?

Nie.

Jakimś sposobem wiedziałem, że wcale by tak nie było. Miałbym gorącą czekoladę i dwuosobowe mecze quidditcha. Miałbym zawziętego anioła stróża (z ogromną wiedzą na temat czarnej magii), czuwającego nade mną i chroniącego mnie ode złego. I nigdy, przenigdy nic nie kazałoby mi czuć, że jestem niechciany i niekochany...

***

Wpatrywałem się w swoje buty, a kiedy uniosłem wzrok, Gwillim spojrzał na mnie z taką sympatią, że równie dobrze mógłby mnie uściskać. Ile wiedział o Dursleyach i o tym, jak traktowali ich kompletnie niechcianego siostrzeńca? I czy był świadom jadowitej strony Snape'a, mimo że był jego przyjacielem? Paskudnej strony Severusa, którą tak dobrze poznałem w Hogwarcie?

Prawdopodobnie wiedział wszystko, co mógł wiedzieć. Istnieje powszechne błędne przekonanie, że mili ludzie zawsze są trochę głupi, lecz Gwillim był żywym zaprzeczeniem tej teorii. Był bystry i inteligentny. Wyczuwałem to w nim tylko na niego patrząc.

***

- Co to była za baśń? - zapytałem głośno. - Ta baśń barda Beedle'a?

Archie odchrząknął, przybierając sympatyczną minę wujka przygotowującego się do opowiedzenia bajki ulubionemu siostrzeńcowi, i zaczął zapoznawać mnie z czymś, co musiało być najbardziej makabryczną spośród baśni barda Beedle'a.

Bohaterem tej historii był młody czarownik, który uważał, że miłość jest mu niepotrzebna. Dlatego zamknął swoje serce w skrzynce, umieścił skrzynkę w lochach i żył dalej w sposób racjonalny, pozbawiony uczuć. Unikał bliskich związków jakiegokolwiek rodzaju. Nie poruszyła go nawet nieszczęśliwa śmierć jego rodziców.

Archie opowiadał, a ja z zapartym tchem czekałem, aż pojawi się piękna bohaterka, która pokaże bohaterowi, jak jest naprawdę.

- A potem pewnego dnia - mówił Archie - czarownik podsłuchał, jak rozmawiają o nim dwaj służący. Jeden go żałował, drugi zaś wyśmiewał się z niego, bo nie miał żony. Czarownik momentalnie postanowił się ożenić, żeby wzbudzić we wszystkich zazdrość. I od razu następnego dnia, bardzo wygodnie dla wszystkich zainteresowanych, spotkał śliczną, utalentowaną, bogatą wiedźmę.

Bajki, pomyślałem, są takie przewidywalne...

Rzeczywiście, czarownik zaczął zalecać się do ślicznej wiedźmy, a ona zgodziła się wziąć udział w uczcie na zamku. Lecz wkrótce zaczęła podejrzewać, że czegoś tu brakowało, że w czarowniku było coś dziwnego. Powiedziała mu więc, że może zaufać jego pięknym słowom tylko jeśli uzna, że czarownik ma serce.

Powstrzymałem ziewnięcie. Teraz, jak sądziłem, bohater i bohaterka zejdą do lochów, odzyskają serce, wsadzą je z powrotem do piersi czarownika, a potem zaczną grać skrzypce i ciepły blask obleje ich oboje, kiedy będą sobie deklarować dozgonną miłość.

Jakże się myliłem.

Czarownik zabrał śliczną pannę do lochów i pokazał jej tam swoje serce. Serce, które przez ten czas skurczyło się i pokryło włosami, ponieważ nie znajdowało się w ciele czarownika, kompletnie odrzuciło śliczną bohaterkę. Błagała czarownika, żeby je "odłoży". Czarownik próbował odłożyć je w swojej piersi, gdzie było jego miejsce, lecz jego serce, które z powodu długiej izolacji stało się obce i przewrotne, stawiło mu dziki opór.

- W tym czasie - kontynuował Archie - goście ucztujący na górze zaczęli się zastanawiać, gdzie jest ich gospodarz.

Goście zaczęli przeszukiwać zamek i w końcu natknęli się na szczęśliwą parę w lochach. Na ziemi leżała panna z rozciętą piersią. Obok niej kucał szalony czarownik, liżący i pieszczący lśniące czerwienią serce, które dopiero co wyjął z jej ciała, planując zamienić je z własnym sercem. Ale jego własne skurczone, włochate serce odmówiło współpracy z tym planem i nie zamierzało opuścić jego piersi.

Czarownik, przyrzekłszy nigdy nie pozwolić rządzić swemu sercu, wziął sztylet i wyciął je sobie. Przez chwilę zwycięski, wstał triumfalnie z krwawiącym sercem w dłoni, po czym padł na pannę i umarł.

Skończywszy opowiadać, Archie usiadł na krześle i uśmiechnął się do mnie dobrotliwie. Gapiłem się na niego w milczeniu, zastanawiając się, jak mam to rozumieć.

- Morał, Harry, jest taki, że nigdy nie powinno się zamykać serca przed miłością - oświecił mnie Gwillim. - Może napijemy się herbaty? - I wyszedł z pokoju, zapewne po rzeczoną herbatę.

- Ale... w jaki sposób ta historia przypomina panu profesora Snape'a? - spytałem Archiego, który nadal dobrotliwie się do mnie uśmiechał.

Severus, jakkolwiek nieprzyjemny potrafił czasami być, z pewnością nie zasługiwał na porównanie z szalonym czarownikiem z tej bajki! Nie potrafiłem wyrzucić z głowy okropnego obrazu czarownika stojącego z krwawiącym sercem w dłoni.

- Severus - powiedział Archie - podziwia ludzi takich, jak ten czarownik; nie rozumiem dlaczego. Dlaczego łagodny, wrażliwy człowiek, potrafiący dać tak wiele ludziom, których kocha, miałby pragnąć sprawiać wrażenie szyderczego, sardonicznego śmierciożercy? Ale pragnie.

***

Sądziłem, że rozumiem dlaczego. Jeśli dziewczyna, którą kochasz, nie odwzajemnia twoich uczuć, nie chcesz robić z siebie idioty, płacząc publicznie. Tworzysz więc staranny obraz siebie jako człowieka ze stali, który nad kobiety przedkłada czarną magię.

Severus powiedział Archiemu i Gwillimowi, że poczuję do niego odrazę, słysząc o jego uczuciach do mojej matki. Myślał, że zareaguję wstrętem na brudne, zakazane uwielbienie żywione przez mojego mistrza eliksirów do mojej czystej i pięknej matki. Lecz ja wcale tak na to nie patrzyłem. Miłość Severusa do Lily wzruszyła mnie w nieopisany sposób, tak jak napełniła łzami oczy Dumbledore'a.

***

Ale Archie nadal do mnie mówił.

- Severus nosi okrutny uśmieszek, czarną pelerynę i Mroczny Znak na przedramieniu. Trzyma zamknięte serce w ukryciu, jak ten czarownik w baśni. Jednak, Harry, jego podobieństwo do czarownika tutaj się kończy. Severus dokarmia i odżywia swoje ukryte serce, a ono każdego dnia staje się coraz piękniejsze, w tajemnicy. Wiem o tym, ponieważ jestem jego przyjacielem i wydawcą. Kiedy Severus pisze, otwiera swoje serce i pozwala nam na moment ujrzeć jego piękno. Severus pozwala sobie kochać, lecz tylko w tajemnicy. Najtrudniej jest przebić się przez mury, które dokoła siebie zbudował.

Dla bezstronnego obserwatora słowa Archiego mogły brzmieć przesadnie sentymentalnie. Ale dla mnie nie. Znowu przypomniałem sobie piękną srebrną łanię, która przyszła do mnie pewnej ciemnej nocy w Forest of Dean. Przypomniałem sobie, jak bezpiecznie czułem się w jej towarzystwie.

Tamtej nocy na moment ujrzałem serce Severusa.

- Doskonale wiem, o czym pan mówi - stwierdziłem.

***

Akurat wtedy wrócił Gwillim, z wielkim uśmiechem i bez herbaty.

- Wychodzi na to, że Kalpurnię oszołomiła gwiazda - rzekł. - Koniecznie chciała sama przynieść herbatę Harry'emu, więc pomyślałem, że pozwolę jej jeszcze raz rzucić okiem na naszego sławnego gościa.

Gdyby ktokolwiek inny nazwał mnie "sławnym", wybuchłbym gniewem. Ale serdeczne spojrzenie Gwillima powiedziało mi, że nie miał zamiaru sardonicznie nabijać się z mojej sławy. Nawet potargał mi włosy, kiedy mnie mijał. Gdyby zrobił to ktokolwiek inny, mógłbym się obrazić, lecz kiedy zrobił to Gwillim, było to całkiem przyjemne.

- Obaj z Archiem mamy wrażenie, jakbyśmy znali cię od lat, Harry - powiedział.

To zabawne: ja też czułem się, jakbym znał ich od lat. Byli jak dwaj tolerancyjni, ekscentryczni dziadkowie, przy których można się było całkowicie odprężyć. Zanim jednak zdążyłem im wyjawić, jak dobrze mi z nimi dobrze, do biura weszła Kalpurnia z tacą gorącej, parującej herbaty. Po jej prawej stronie unosiła się patera z ciastem, po lewej zaś stosik talerzyków. Lecąca za nią taca z kanapkami, tostami i marmoladą zamykała pochód.

Podwieczorek z Archiem i Gwillimem sprawił mi przyjemność. Nigdy wcześniej nie widziałem, żeby dwaj mężczyźni objadali się z tak oczywistą przyjemnością; w ich towarzystwie nie wstydziłem się robić tego samego. Na jakiś czas przestaliśmy rozmawiać i oddaliśmy się przyjacielskiemu żuciu i chrupaniu, i popijaniu herbaty.

I nagle, zupełnie niespodziewanie, padło pytanie, na które cały czas czekał.

- Chyba widziałem cię któregoś dnia u Severusa, prawda, Harry? Dobrze się u niego bawiłeś?

Gwillim nie wścibiał nosa w nieswoje sprawy jak pierwszy lepszy ogródkowy podglądacz. Skoro chciał wiedzieć, co stało się tamtego dnia w domu Severusa, to tylko dlatego, że pragnął pomóc.

Przyjrzałem mu się uważnie znad kawałka posmarowanego masłem tosta. Może mógł.

- Tak - odparłem entuzjastycznie. - Spędziłem wtedy cudowne popołudnie z profesorem Snape'em. - Zacząłem opowiadać Gwillimowi o wspaniałym jedzeniu, jakie Snape przygotował, o naszym dwuosobowym meczu i o tym, jak dobrze się bawiłem podczas tamtej wizyty.

Gwillim i Archie wymienili zakłopotane spojrzenia. Jeżeli wierzyć w mój punkt widzenia tego, co się wówczas wydarzyło, jakim cudem Severus odniósł wrażenie, że go nienawidzę?

Lecz wcale ich nie okłamywałem. Naprawdę znakomicie się bawiłem tamtego popołudnia z Severusem. Dopóki nie przypomniałem sobie o przepowiedni.

Ani słowem nie napomknąłem Gwillimowi i Archiemu o ostatniej części mojej wizyty.

Czy to, że pominąłem milczeniem ogromną część prawdy, było pewnym rodzajem kłamstwa? Możliwe, że było. Ale kłamałem nie bez powodu. Miałem nadzieję, że znajdą okazję, aby powiedzieć Severusowi to, czego sam nie zdołałem mu wyjawić - miałem nadzieję, że przekażą Severusowi, że naprawdę wspaniale bawiłem się tamtego dnia w jego towarzystwie. Szczerze żałowałem, że pozwoliłem mojej dawnej złości i uprzedzeniom zepsuć wszystko.

Gdybym jednak nie wspomniał Snape'owi o rzeczach, które zrobił, to czy nie byłoby to nieuczciwe z mojej strony? Nigdy nie przepadałem za przyjaźniami opartymi na uprzejmej nieszczerości, a Snape równie dobrze jak ja wiedział, jak kiedyś wyglądały nasze stosunki. Jaki sens miałoby więc udawanie, że nasza niegdysiejsza nienawiść nigdy nie istniała?

Z drugiej strony, kiedy starało się zacząć od nowa, czy mądrze było mieszać kijem w starym bagnie?

Gwillim i Archie przypisali moje przeciągające się milczenie temu, że jadłem. Ale w rzeczywistości uciszyło mnie poczucie winy.

Tak wiele pragnąłem wiedzieć o Severusie. A właśnie miałem przy sobie dwóch ludzi, którzy mogli odpowiedzieć na wszystkie moje pytania.

- Jak długo znacie profesora Snape'a? - zacząłem.

- Po raz pierwszy spotkałem go na dworcu King's Cross - odezwał się Gwillim. - Przypadkiem tam byłem, kiedy przyjechał hogwarcki ekspres. Kiedy zobaczyłem na peronie samotnego chłopca, którego rodzice zapomnieli odebrać, zaproponowałem mu, że zabiorę go do domu. Później Severus odwiedził mnie tu w biurze, aby mi podziękować. - Gwillim umilkł i popatrzył na mnie. - Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, Harry, jak nieszczęśliwe życie Severus prowadził w młodości.

- Wiem... że miał problemy - przyznałem. - Ale niespecjalnie się w nich orientuję.

Widziałem w myślodsiewni ojca Severusa. Czemu był tak okrutny i się znęcał? Dursleyowie mieli swoje powody, żeby mnie nienawidzić - nienawidzili moich powiązań z magicznym światem. Czy istniał jakiś powód złego postępowania Tobiasza Snape'a, czy on taki po prostu był?

- Ojciec Severusa był mugolem - wyjaśnił Gwillim - a matka wiedźmą. Jest wielu mugoli, Harry, którzy żywią niewytłumaczalne, głęboko zakorzenione uprzedzenia w stosunku do wiedźm i czarodziejów.

Natychmiast zrozumiałem. Bo sam dorastałem wśród takich mugoli.

- Więc ojciec profesora Snape'a był uprzedzony w stosunku do wiedźm i czarodziejów? - upewniłem się.

Gwillim przytaknął.

- Z tego wzięło się całe nieszczęście. Jego matka została wychowana na wiedźmę, lecz jej mąż zmusił ją do mugolskiego życia. Niestety, przestawienie się na nowy styl życia okazało się dla niej bardzo trudne, niemal niemożliwe, ponieważ mugolskie metody prowadzenia domu są prymitywne i wyczerpujące fizycznie. Co gorsza, ojciec Severusa nieustannie poniżał ją i obrażał, co denerwowało ją tak bardzo, że praktycznie niczego nie potrafiła zrobić dobrze.

- Rozumiem - stwierdziłem.

Dla wielu uczniów Snape'a normalne funkcjonowanie na jego lekcjach eliksirów było prawie niemożliwe, bo profesor Snape nieustannie ich poniżał i obrażał. Matka Severusa musiała być trochę podobna do Neville'a Longbottoma. A jego ojciec musiał być jak sam profesor Snape.

- W ciągu tych wszystkich lat poznałem Severusa całkiem nieźle - ciągnął Gwillim. - Często przychodził zobaczyć się ze mną i zwierzał mi się wtedy, a ja zastanawiałem się, jak mógłbym mu pomóc. - Łagodne brązowe oczy Gwillima na moment posmutniały, zaraz jednak niespodziewanie uśmiechnął się do Archiego. - To Archie w końcu wpadł na pomysł. Wiedział, jak bardzo martwiłem się o chłopca, który mieszkał w pełnym przemocy domu. Zasugerował, abyśmy wysłali Severusowi książki o mugolskich sposobach prowadzenia domu, w nadziei, że pomoże to matce Severusa zmierzyć się z wyzwaniami, które uznała już za praktycznie beznadziejne. Uznałem to za dobry pomysł. I tak, z pomocą przyjaciela, młodego mugolskiego wydawcy o nazwisku Parvesh Patil, zaczęliśmy posyłać Severusowi całe skrzynki książek o mugolskim sprzątaniu, gotowaniu i praniu.

- Severus entuzjastycznie nam za nie podziękował - Archie przejął pałeczkę - a my sądziliśmy, że przydały się jego matce. Myliliśmy się jednak. Jego matka była zbyt wyczerpana i nieszczęśliwa, aby z nich skorzystać. Dlatego też Severus sam zaczął je czytać.

- Przewertował te książki na wszystkie strony - powiedział Gwillim - aż prawie je zapamiętał. I zaczął pomagać matce w domu. - Uśmiechnął się. - Byłbyś zadziwiony, z jaką łatwością Severus radził sobie z pracami domowymi po przeczytaniu książek, które mu wysłaliśmy. Zawsze uważałem, że powinien w Hogwarcie uczyć mugoloznawstwa, biorąc pod uwagę wszystko, co wiedział. Najpierw sam uczył się tego wszystkiego, a potem bardzo łagodnie i cierpliwie przekazywał tę wiedzę swojej matce. Musiał być wspaniałym nauczycielem w Hogwarcie, Harry.

- Eee... tak - skłamałem.

Gwillim najwyraźniej nie wiedział, że jego protegowany wyrósł na potwora - doskonałą replikę Tobiasza Snape'a, znieważającą i przerażającą tysiące bezbronnych uczniów.

- I wysłaliśmy mu nie tylko książki o mugolskim prowadzeniu domu - odezwał się Archie. - Nasze też dostał. Bo odkryliśmy, że Severus w szkole też nie był szczęśliwy.

- Któregoś dnia dostałem od przebywającego w Hogwarcie Severusa sowę, w której pytał, czy mógłbym pilnie wysłać mu książkę o praniu w magicznym świecie - opowiadał Gwillim. - Byłem zaskoczony tą prośbą, ale wysłałem mu, co chciał. Później dowiedziałem się, że jacyś chłopcy w szkole wyśmiewali się z jego brudnych ubrań.

Znałem tę sprawę lepiej. To nie z jego ubrań się wyśmiewano, tylko z majtek. I nie zrobił tego żaden chłopiec. To moja matka, Lily Evans, skomentowała brudne majtki profesora Snape'a.

"Severusie" - pomyślałem - "tak mi przykro."

Chociaż wakacje musiałem spędzać z Dursleyami, życie w Hogwarcie mi to wynagradzało. Mogłem być nikim w mugolskim świecie, ale w świecie czarodziejów byłem Kimś, przez wielkie K. Co by było, gdybym w Hogwarcie zastał to samo, co Severus: miejsce równie niegościnne jak własny dom? Jakim człowiekiem bym się stał? Okrucieństwo wyrasta z bólu. Ja też mógłbym zostać potworem.

Ale to właśnie Potwór Severus napisał te wszystkie czułe, sentymentalne książki, które skłaniały starsze panie w rodzaju pani Weasley do płaczu.

- Chciałbym przeczytać jego książki - powiedziałem, bezwiednie zmieniając temat. Po prostu moje myśli błądziły bardzo różnymi ścieżkami, a moje słowa podążyły za nimi. - Czy można je kupić na dole, w Esach i Floresach?

- Owszem, można - potwierdził Archie. - Ale przecież nie możemy pozwolić, abyś poszedł do sklepu i je kupił. Chcielibyśmy podarować ci zestaw Kompletnych Prac Matyldy Flores.

- Przynajmniej tyle możemy zrobić - uznał Gwillim. - Byliśmy bardzo małym wydawnictwem, prawie bankrutującym wręcz, kiedy nagle okazało się, że mamy w naszych rękach autora bestsellerów. Matyldę Flores. Książki Severusa uczyniły nas bogatymi, a wszystko to zawdzięczamy tobie, Harry.

- Mi?

- Tak, Harry. Ponieważ on napisał je wszystkie dla ciebie.

Cały czas mówiąc, Gwillim parę razy machnął zgrabnie różdżką, aby zapakować książki do kartonu, który następnie zamknął za pomocą taśmy klejącej.

- Dziękuję - powiedziałem z ogromnym zażenowaniem.

- To my dziękujemy, Harry.

- Wasz przyjaciel, pan Patil... czy to ojciec Parvati i Padmy? - spytałem.

Archie uśmiechnął się szeroko.

- Tak! Tak, oczywiście! Śliczne dziewczynki! Ich matka, Pavitra, też jest piękna. Jest znacznie młodsza od pana Patila. Nauczyła mnie, jak się nosi sari, mugolski strój zrobiony z jednego pasa tkaniny elegancko udrapowanego w pasie i przerzuconego przez ramię. Muszę ci powiedzieć, że to niesamowicie wygodny ubiór, Harry. Bo, jak Gwillim wie, zawsze lubię czuć lekki wiaterek w okolicy moich...

- Em... czy mógłbyś mi podać swój adres, Harry? - przerwał mu Gwillim pośpiesznie.

Podałem mu adres Nory, nie wiedząc, czy się nie pomyliłem. Myślami byłem bowiem daleko. Wyobrażałem sobie właśnie wysokiego, brodatego Archimedesa Hollanda wystrojonego w gustowne, jaskraworóżowe sari...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro