Rozdział 13

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Patrząc na adresowany przez Gwillima karton z książkami Matyldy Flores, poczułem nagłą potrzebę natychmiastowego ich przeczytania. Pomyślałem, że nie jestem w stanie czekać do momentu, aż zostaną mi dostarczone.

- Eee... Proszę, niech się pan nie trudzi z ich wysyłaniem - powiedziałem. - Sam je zabiorę do domu.

- Jesteś pewny, Harry? - spytał Gwillim. - To raczej duże pudło.

- Żaden problem - uznałem. - I bardzo dziękuję za książki...

Gwillim uśmiechnął się.

- Mam nadzieję, że ci się spodobają.

- Jak on... yyy... zaczął pisać te książki Matyldy Flores? - zainteresowałem się.

- To długa historia - stwierdził Gwillim. - Wszystko zaczęło się tego dnia, gdy Archie zobaczył ciebie i twoją matkę w Esach i Floresach...

- Moją mamę? I mnie?

- Właśnie tak - potwierdził Archie. - Severus też tam był. Zrobił na mnie ogromne wrażenie, kiedy zmieniał ci pieluszkę, więc poprosiłem go, aby napisał dla nas książkę o opiekowaniu się dziećmi.

- Profesor Snape zmienił mi... - Nie byłem pewny, czy dobrze usłyszałem.

- Pieluszkę - powtórzył Archie wyraźnie. - Przewinął cię. Tak się to wszystko zaczęło. - Rozparł się w fotelu z uśmiechem, wychodząc z założenia, że udzielone przed chwilą wyjaśnienie jest odpowiedzią na moje pytanie.

Gapiłem się na niego wzrokiem pozbawionym wyrazu: sytuacja, którą opisał, zwyczajnie nie mieściła mi się w głowie.

Profesor Snape. I moja bielizna.

Czy odwrócił mnie do góry nogami i wymówił: "Chłoszczyść"? Ale gdyby tak zrobił, zszokowałby Archiego. Archie był zdecydowanie zbyt miłą osobą, żeby popierać poniewieranie niemowląt przez śmierciożerców. A właśnie powiedział, że był pod wrażeniem tego, co zrobił Severus.

Gwillim obserwował mnie oczyma błyszczącymi rozbawieniem.

- Może Harry chciałby zobaczyć swoją matkę, Archie - zasugerował, wskazując znajdującą się w gabinecie myślodsiewnię. - Jak sądzisz, mógłbyś pokazać mu to wspomnienie?

Archie uprzejmie wydobył lśniące srebrne pasmo wspomnienia i delikatnie umieścił je w myślodsiewni.

- Coś mojego też tam umieszczę - stwierdził Gwillim, po czym to właśnie uczynił.

Zawahałem się, zanim zanurkowałem. Czy widok mamy sprawi mi przyjemność, czy rozchoruję się przez niego z żalu? Załamanie się w obecności Archiego i Gwillima było ostatnim, na co miałem ochotę. Obaj jednak uśmiechali się do mnie łagodnie, więc nie mogłem odmówić. Wziąłem głęboki wdech i dałem nura.

***

Znalazłem się w znajomym wnętrzu Esów i Floresów. Zobaczyłem, jak do sklepu wchodzi młoda kobieta z wyjącym niemowlakiem. To była moja matka. Kołysała mnie gwałtownie w ramionach, usiłując mnie uciszyć, zawstydzona czynionym przeze mnie hałasem. Ale moje krzyki jedynie przybrały na sile i zaczęły przyciągać uwagę wszystkich klientów. Czerwona na twarzy z zakłopotania, spróbowała ukryć się ze swoim wrzaskliwym dzieckiem w cichym kącie między dwoma wysokimi regałami.

- Harry - szepnęła do mnie - nie płacz, Harry, proszę; wszyscy się na nas patrzą...

W tej samej chwili do księgarni wszedł mężczyzna w czarnej szacie, z cienkim, zakrzywionym nosem i twarzą okoloną czarną kurtyną tłustych włosów. Moja matka drgnęła i jej wzrok padł na Czarny Znak na jego przedramieniu. Głośne krzyki niemowlaka w jej ramionach zwróciły na nią jego uwagę.

Widząc Lily z dzieckiem w Esach i Floresach, Severus zamarł z przerażenia. Dlaczego robili zakupy na Pokątnej, skoro powinni korzystać z bezpieczeństwa ich ukrytego domu? Pośpieszył do mojej matki.

- Lily, co ty tu robisz? - wysyczał z troską wypisaną na twarzy. - Wałęsanie się po okolicy nie jest dla ciebie bezpieczne!

Spojrzawszy na niego, matka natychmiast zrozumiała, że to nie jest "Severus Snape, śmierciożerca, który może cię zdradzić", lecz "Severus, przyjaciel obawiający się o twoje bezpieczeństwo". Wyraźnie się odprężyła.

- Masz rację, Sev - przyznała. - Nie powinnam była tu przychodzić. - Pogłaskała mnie po plecach, patrząc na Severusa bezradnie. - Ale, Sev, nie masz pojęcia, jak to jest. To jak więzienie; nasza trójka zamknięta razem przez cały czas. Naprawdę zaczęliśmy działać sobie nawzajem na nerwy. Posłuchaj Harry'ego! - Wskazała mnie z rozpaczą, po czym spojrzała na Severusa żałośnie. - Pomyślałam po prostu, że wślizgnę się tutaj, poszperam po cichu i wymknę niezauważona, ale popatrz tylko, jaką mały wszczął awanturę.

Rzuciłem okiem na Snape'a, zastanawiając się, czy moje zachowanie jako niemowlaka wywoła na jego twarzy podobny wyraz obrzydzenia, jakim często obdarzał mnie w Hogwarcie. Ze zdumieniem jednak odkryłem, że wyglądał raczej na zaniepokojonego.

- Czy coś go boli, Lily?

- Nie, Sev, trzeba go tylko przewinąć.

- Przewinąć?

Snape najwyraźniej nie miał pojęcia o niemowlętach.

Matka wskazała moją pupę.

- Trzeba go przewinąć - powtórzyła.

- Ach, o to chodzi - zrozumiał Snape. - Nie musisz go przewijać, Lily. Możesz po prostu oczyścić to, co ma na sobie. W ten sposób...

Wycelował we mnie różdżkę i cicho coś wymamrotał. Natychmiast przestałem wrzeszczeć. Spojrzałem na Severusa i moje zielone oczy spotkały się z jego czarnymi. Uśmiechnął się do mnie w ten specjalny sposób, który ludzie zawsze rezerwują dla dzieci swoich przyjaciół.

- Ma twoje oczy, Lily.

- Taaa... - odparła. - I mój charakterek.

- Nie, ty nie masz charakterku. - Uśmiechnął się.

Ale jednocześnie lekko mrugnął do dziecka w jej ramionach; i zrobił to w taki sposób, żeby Lily nie zauważyła. Taki drobny sekret, dzielony przez Severusa i jego nowego maleńkiego przyjaciela.

- Twoja koszulka wygląda na nieco przepoconą - powiedział do mnie Snape. - Temu też zaradzę, dobrze?

Znowu wycelował we mnie różdżkę i wymruczał coś innego. Resztki mojego płaczu znikły w totalnej ciszy.

- Teraz wszystko w porządku, Harry? - spytał najprzyjemniejszym, najłagodniejszym tonem, jaki kiedykolwiek słyszałem z jego ust.

Zacząłem gaworzyć z entuzjazmem i wyciągnąłem ręce do przyjacielskiego czarodzieja, który tak mile do mnie mówił.

- Chciałbyś pójść do Severusa, Harry? - zapytała moja matka.

- Nie! - zaprotestował zaalarmowany Snape. - Nie umiem trzymać dzieci, Lily! A jak go upuszczę albo coś?

- Nie bądź śmieszny, Sev - zbeształa go, podając mu mnie. - Trzymanie dziecka jest całkiem łatwe. Proszę bardzo. Widzisz? Jest mu u ciebie bardzo wygodnie.

Rzeczywiście, aż się do Severusa uśmiechałem. On jednak nie uśmiechnął się w odpowiedzi. Widziałem, że zbierało mu się na płacz.

- Co się stało, Sev?

- Nic - odparł. - Myślałem tylko o tym... łajdaku, który zdradził Harry'ego i jego matkę, i ojca Czarnemu Panu... - Głos mu zadrżał. - Lily, tak mi przykro, że wydarzyło się to wszystko... Chcę, żebyś była bezpieczna, Lily. Nie przechadzaj się tak po mieście na przyszłość, proszę! Musisz o siebie dbać! Nie powinnaś spacerować po Pokątnej jakby nic złego się...

Matka uśmiechnęła się do niego serdecznie.

- Nic mi nie będzie, Sev. Zupełnie nic. Ale... - Spojrzała w jego ciemne oczy. - Czy ty go znasz, Sev?

- Kogo?

- Czy wiesz, kto powiedział Voldemortowi o przepowiedni?

- Tak, wiem - przyznał Snape. W jakiś sposób wydawał się teraz wyższy, mroczniejszy, bardziej ponury.

- Zabij go dla mnie, dobrze? - Ton Lily był czystym jadem.

- Zastanawiałem się już, czy by tego nie zrobić - wyznał Snape spokojnie. - Jesteś pewna?

W jego wzroku było to samo, co widziałem, kiedy podpalał książki Matyldy Flores, tylko że tu było to bardziej intensywne. O wiele bardziej intensywne...

Obejrzałem wiele, wiele wspomnień w ciągu ostatniego miesiąca i niezliczoną ilość razy marzyłem o tym, aby cofnąć się w czasie i coś zmienić. Zawsze jakoś udawało mi się pokonać ten impuls ingerowania w przeszłości. Ale tym razem czułem, jak w gardle narasta mi krzyk, i zorientowałem się, że śpieszę do Severusa, żeby go chronić. Nie musiałem jednak przełamywać bariery czasu, bo była tam moja matka.

Lily była tam, aby uratować Severusa przed nim samym.

Zielone oczy spojrzały w czarne i zawahały się. Moja matka jakoś wyczuła, że Severus rozważa coś okropnego - coś, czego ona by nie pochwaliła.

- Nie - rzekła stanowczo, z cieniem strachu w głosie. - Nie, Sev, nie! Zostaw ich, Sev. Zostaw śmierciożerców. Nie zadawaj się już z nimi! Ale nie... nie rób tego, o czym przed chwilą myślałeś...

- Ja... ja ich zostawiłem, Lily. Nie pracuję już z nimi. Lecz nie mogę odczynić tego, co zrobiłem, kiedy byłem z nimi...

- Nie mogłeś zrobić niczego aż tak złego...

- Nie masz pojęcia, Lily... nie masz pojęcia, co zrobiłem... Chciałbym móc z kimś porozmawiać.

- Powiedz mi, Sev.

Znowu spojrzała mu w oczy. Tym razem jednak to czarne oczy się zawahały. I wypełniły się łzami. Snape bez słowa pokręcił głową.

Gdy patrzyła na przyjaciela, którego znała od dziecka, zadręczającego się jakąś nieznaną jej zbrodnią, jakiej popełnienia wyraźnie żałował, sprawiała wrażenie współczującej i pełnej zrozumienia.

- Teraz, kiedy już nie jesteś śmierciożercą...

Snape przytaknął, aby potwierdzić, że nie jest. Lily uspokajająco położyła mu dłoń na przedramieniu. Tym przedramieniu z Mrocznym Znakiem.

- Teraz, kiedy nie jesteś już jednym z nich, mogę ci coś powiedzieć, Sev. Jest wiele rzeczy, o których my wiemy, a oni nie. Wiemy o poczuciu winy, o wyrzutach sumienia i o przebaczeniu. W naszym świecie jest skrucha i jest też przebaczenie, Sev. Więc może zapomniałbyś o tym, co się stało, i ruszył dalej?

- Dziękuję, Lily - powiedział niemal niesłyszalnie.

Uśmiechnęła się do niego krzepiąco i wzięła od niego dziecko.

- Było mu u ciebie tak wygodnie, że zasnął - szepnęła.

Snape uśmiechnął się i delikatnie pogłaskał mnie po łysej głowie.

- Harry jest jednym z niewielu ludzi, jakich kiedykolwiek spotkałem, którzy nie patrzą na mnie z obrzydzeniem - stwierdził cicho, jakby nie chciał mnie obudzić.

Uśmiechnęła się szerzej.

- No cóż, sądzę, że najwyższy czas wrócić do domu - uznała. - Do widzenia, Sev...

- Może odprowadzę was do domu, Lily? - zaproponował bezmyślnie.

I zobaczyłem, jak do mojej matki wracają stare podejrzenia.

- Nie, dziękuję, Severusie - odparła grzecznie, lecz oficjalnie.

Snape równie formalnie pochylił głowę w lekkim ukłonie, ale nie zdołał ukryć bólu, który pojawił się w jego oczach. Odchodząca Lily odwróciła się i natychmiast to spostrzegła. Podeszła do niego z powrotem.

- Sev, przepraszam, nie chciałam...

- Nie, nie - przerwał jej momentalnie. - To ważne, żebyś była ostrożna, Lily. Nie powinnaś nikomu ufać.

- Cóż, może któregoś dnia, kiedy skończą się złe czasy i wszystko znowu będzie dobrze, będę ci mogła powiedzieć, gdzie mieszkam, a ty będziesz mógł nas odwiedzić i pobawić się z Harrym - stwierdziła przepraszająco.

- Już nie mogę się doczekać, Lily - odparł i zdołał się zmusić do uśmiechu.

- Ja też, Sev. No cóż, to do widzenia.

- Do widzenia, Lily.

Kiedy wychodziła z Esów i Floresów, jej dziecko otworzyło oczy, wyjrzało ponad jej ramieniem i obdarzyło Severusa bezzębnym uśmiechem. Pełen napięcia i przygnębienia wyraz znikł z oczu Snape'a. Mężczyzna uśmiechnął się szczerze i pomachał swemu malutkiemu, łysemu, bezzębnemu przyjacielowi.

- Zastanawiam się, czy jeszcze cię kiedyś zobaczę - mruknął do siebie, idąc na tyły księgarni, a potem wspinając się wąskimi schodami do gabinetu Gwillima i Archiego.

- Zobaczysz, Sev - odparłem. - Zobaczysz.

***

Scena przeniosła się do biura na piętrze. Gwillim siedział za biurkiem z okularami do czytania na nosie i przeglądał leżący przed nim rękopis.

- Severusie, doskonale znasz się na przedmiocie, jakim są eliksiry, ale po prostu nie jesteś w stanie przybrać odpowiedni ton. Spójrz przykładowo na pierwszy akapit. - Zaczął czytać na głos: - "Mogę ukazać wam piękno bulgoczącego kociołka z jego migoczącymi oparami, delikatną moc płynów, które ukradkiem przemykają ludzkimi żyłami, czarując umysł, usidlając zmysły... Mogę nauczyć was, jak zamknąć w butelkach sławę, uwarzyć chwałę, a nawet powstrzymać śmierć - jeżeli nie jesteście równie wielkimi cymbałami, jak większość uczniów, których poznałem..."

- Ciężko nad tym pracowałem - odezwał się Severus. - Czyżby wyszło zbyt poetycko? Może powinno to brzmieć bardziej rzeczowo?

- Nie, ta część jest całkiem dobra, Severusie - odparł Gwillim. - Musisz tylko bardziej szanować czytelników. Autor nie może nazwać swojego czytelnika "cymbałem" od razu w pierwszym akapicie...

- Kiedy większość uczniów jest...

- Severusie, taki ton jest nieodpowiedni dla podręcznika. Może skorygujesz cały rękopis i pokażesz mi go ponownie, gdy już będzie gotowy?

Snape przytaknął.

- Przykro mi, Severusie - powiedział Gwillim uprzejmie. - Napisanie podręcznika wcale nie jest takie proste, bez względu na wiedzę, jaką się posiada, i znam naprawdę wielu...

Wtedy do pokoju wpadł podekscytowany Archie.

- Severusie, czy ja cię właśnie nie widziałem na dole z niemowlęciem na rękach?

Snape skinął głową, jakby wystraszony.

- Obserwowałem cię, mój drogi chłopcze, i muszę przyznać, że byłem pod wrażeniem!

- Hę? - zdziwił się Snape.

- Gwillimie - Archie zwrócił się do wspólnika - koniecznie musimy wykorzystać talent tego młodzieńca. Nigdy wcześniej nie widziałem młodego ojca piorącego dziecięce ubranka, które wciąż były na maleństwie!

- Ach, to - zbagatelizował sprawę Snape. - Nauczyłem się tego z "Prania dla nowoczesnej wiedźmy" autorstwa Weruki Stanes. To ta książka, którą posłałeś mi do Hogwartu, Gwillimie. Bardzo to było z twojej strony uprzejme. - Odwrócił się do Archiego. - Jest o tym wszystkim mowa na stronie trzysta pięćdziesiątej szóstej. I nie jestem ojcem tego dziecka.

- Nie jesteś jego ojcem? - spytał zaskoczony Archie. - Ależ on się od razu uspokoił, kiedy wziąłeś go od swojej młodej przyjaciółki...

Snape wzruszył ramionami i uśmiechnął się skromnie.

- I jeszcze jedno mi zaimponowało - ciągnął Archie. - Miękkość i świeży aromat tej koszulki!

- Zaklęcia zmiękczającego tkaninę nauczyłem się z "Odrobina miłości w twoim praniu" autorstwa Pansy Pinkwhistle - wyznał Snape - zapach zaś pochodzi z "Usidlić zmysły" autorstwa Adelberta i Ariadny Dionysusów.

- A jak pozbyłeś się... eee... zanieczyszczenia w formie stałej z pieluszki? - zainteresował się Archie.

- To - odparł Snape skromnie - był drobna innowacja mojego autorstwa...

- A dokąd je wyrzuciłeś, jeśli nie przeszkadza ci, że zapytam?

Snape zarumienił się nieco, lecz nie odpowiedział. Po jego twarzy błąkał się lekki uśmieszek.

Gdzieś w zupełnie innej części miasta James Potter włoży rękę do kieszeni, w której znajdzie nie swój drogi portfel ze smoczej skóry, ale nieoczekiwany prezent od syna. Tego jednak Archie i Gwillim nigdy nie mieli się dowiedzieć.

- Powiedz nam, Severusie - zachęcał Archie.

- Wolałbym w to nie wnikać, jeżeli nie masz nic przeciwko - odparł Severus. - Mogę cię tylko zapewnić, że odpowiednio się tym zająłem.

- Oczywiście, oczywiście. - Archie położył dłoń na ramieniu Severusa. - Ani przez chwilę w to nie wątpiłem. Ale, Severusie, ty jesteś istną skarbnicą informacji. Chciałbym, żebyś napisał dla nas książkę o praniu dla niemowląt.

- Wiem też co nieco na temat gotowania i zajmowania się domem - dodał Snape. - Dzięki tym wszystkim książkom, jakie mi wysyłaliście.

- Wspaniale! - uznał Archie. - Wyobraź sobie, że piszesz poradnik dla tej młodej damy, której dziecko trzymałeś. I zawrzyj w nim wszystko, co twoim zdaniem pomoże jej w opiece nad tym dzieckiem.

- On ma na imię Harry - podpowiedział Severus.

- Harry? Wspaniale! Napisz książkę dla Harry'ego i jego matki, i połóż rękopis na moim biurku tak szybko, jak tylko zdołasz..

- Ale muszę jeszcze przeprowadzić korektę mojego podręcznika eliksirów... - zaoponował słabo Severus.

Gwillim odezwał się kompletnie niespodziewanie:

- Proszę bardzo, skończ najpierw pracę dla Archiego, Severusie.

Snape podziękował im obu gorąco i wyszedł na słońce z olśniewającym uśmiechem na twarzy.

- Dla Lily i Harry'ego - powiedział do siebie, po czym dosiadł miotły i wystrzelił w lazurowe niebo.

I tak, przez krótki czas, Severus pozwolił sobie mieć nadzieję, że okropny błąd, jaki popełnił, wcale nie skończy się tragicznie. Lecz mężczyzna zwany Peterem Pettigrew czekał - czekał na swój moment chwały u Czarnego Pana: czekał, aby zmiażdżyć nadzieje Severusa.

***

Nie wiem, która z dwóch obejrzanych scen poruszyła mnie bardziej. Wyraz oczu Severusa, kiedy zastanawiał się nad odebraniem sobie życia? A może jego uśmiech, gdy patrzył w przyszłość z nadzieją, nie mając pojęcia, że jego świat niebawem rozpadnie się na kawałki i wywróci do góry nogami? Nie wiem która.

Wiem tylko, że opuściłem myślodsiewnię na miękkich nogach, czując lekkie mdłości. Spojrzałem na Archiego i Gwillima z czymś, co musiało być zupełnym otumanieniem i po raz pierwszy zrozumiałem, co ludzie mają na myśli, kiedy mówią o "widzeniu gwiazdek" - malutkie, srebrne punkciki zaczęły mi tańczyć przed oczami.

- On zaraz zemdleje! - krzyknął zatroskany Gwillim.

Obaj ruszyli do mnie biegiem. Poczułem podtrzymujące mnie silne ramię, a następnie zostałem łagodnie popchnięty na wygodną sofę i posadzony na niej.

- Nic mi nie jest - zaprotestowałem z zakłopotaniem. - Wszystko w porządku!

- Odpręż się, Harry - powiedział Gwillim. - Oprzyj się o mnie. Odetchnij parę razy głęboko, a poczujesz się lepiej.

Zrobiłem, jak powiedział, i rzeczywiście poczułem się lepiej - nie tyle dzięki głębokim oddechom, ile dzięki dodającej otuchy obecności Gwillima u mego boku.

- Co się stało, Harry? - spytał cicho. - Co to było?

- Coś, co zobaczyłem - odparłem.

Gwillim i Archie wymienili zakłopotane spojrzenia.

- Jakie wspomnienia tam umieściłeś, Archie? - zapytał Gwillim.

- Tylko to z rozmowy Severusa z Harrym i jego matką - zapewnił Archie. - Ale nie słyszałem wszystkiego, co mówili. Widziałem tylko, jak zmieniał Harry'emu pieluszkę. Może Harry usłyszał coś, co do mnie nie dotarło.

- Tylko jak to możliwe? - zdziwiłem się. - Przecież to twoje wspomnienie, prawda?

- Owszem, to jest moje wspomnienie, Harry - wyjaśnił Archie - jednak gdy zanurzasz się w myślodsiewni, oglądasz całą scenę, tak jak rzeczywiście wyglądała. I czasami widzisz więcej - o wiele więcej, niż osoba, do której wspomnienie należy, naprawdę zauważyła czy zobaczyła.

Więc Archie nie słyszał, jak Severus rozmawiał z moją matką o człowieku, który zdradził Voldemortowi przepowiednię.

- Co widziałeś, Harry?

- Widziałem... coś, co mną wstrząsnęło - odparłem. Jakoś nie mogłem im opowiedzieć o uczynku, którego popełnienie Severus rozważał.

- Czy łatwiej ci będzie, jeżeli porozmawiasz z kimś innym? - spytał Gwillim, patrząc na orła przycupniętego na oparciu pustego krzesła za biurkiem.

Na orła...

- Aquila! - krzyknąłem z ożywieniem.

Natychmiast do mnie podleciał, lecz nie usiadł na moim niechronionym przedramieniu, bojąc się mnie zranić. Wylądował na oparciu sofy.

Delikatnie pogłaskałem jego pierzasty grzbiet.

- Wszystko w porządku, Aquilo? Czy pani Weasley nie zrobiła ci krzywdy, kiedy walnęła cię moją Błyskawicą?

Aquila rozłożył skrzydła, aby pokazać, że nic mu nie jest.

- Aquila? - spytał Gwillim z zaciekawieniem. - Czy tak go nazywasz? Ale, Harry, czy ty wiesz, kim on naprawdę jest?

- Co chcesz przez to powiedzieć? - zdumiałem się.

- Aquila jest animagiem - wyjaśnił Gwillim. - Jest kimś, kogo bardzo dobrze znasz.

Odwróciłem się z powrotem do złocistego orła, który ku mojemu zaskoczeniu zaczął się transformować. Zmieniał się w kogoś, kogo rzeczywiście bardzo dobrze znałem. Niesamowicie dobrze znałem ten krzywy nos. Znałem też całkiem nieźle te długie, czarne, już nie tłuste włosy.

Severus uśmiechnął się do Gwillima i Archiego, a potem spojrzał na mnie. To był wzrok, który trudno opisać: coś jakby nieśmiały, tęskny, przepraszający, nerwowy i pełen tkliwości jednocześnie.

Gapiłem się na niego ze zdumieniem.

- Może zejdziecie do Floriana na lody? - zasugerował Gwillim.

Przytaknąłem, po czym odwróciłem się, aby podnieść paczkę pani Weasley i karton z książkami Matyldy Flores.

- Nie martw się o pakunki, Harry; dostarczymy je dla ciebie do posiadłości Weasleyów - zapewnił Archie.

- Szczerze mówiąc, akurat wybieram się w tamte strony, więc zaraz je podrzucę - dodał Gwillim.

- Bardzo wam dziękuję - powiedziałem. - Cudownie było was poznać.

Uśmiechnęli się do mnie czule.

- Cała przyjemność po naszej stronie, Harry.

Z powagą podaliśmy sobie dłonie, a następnie trochę nerwowo zwróciłem wzrok na mężczyznę, którym stał się Aquila.

- Moglibyśmy... eee... - zapytałem.

Skinął głową i chwycił mnie za rękę. Razem aportowaliśmy się w kawiarni Floriana.

***

We Florianie wszystko było wielkie, ciepłe i zniewalające.

- HARRY! - ryknął. - Co u ciebie, Harry?

Nie byłem w stanie odpowiedzieć, ponieważ moja twarz utonęła w jego wielkiej piersi, kiedy przytulił mnie entuzjastycznie.

- Dobrze cię widzieć! - powiedział, chyba niepotrzebnie.

Zanim zdążyłem zareagować, zostałem zaciągnięty do najbliższego stolika i posadzony na wygodnym krzesełku. Florian energicznie postukał różdżką w blat, na którym momentalnie znalazł się puchar tak gigantyczny, że większego nigdy wcześniej nie widziałem.

- Od czego zaczniemy? - spytał Florian. - Kilka kulek lodów czekoladowych? W porządku! Po kulce karmelowych, truskawkowych i waniliowych? Proszę bardzo! Gorący sos krówkowy? Tak. Trochę owoców? Orzechów? Pianek? Bananów? Czy mam pokruszyć w to nieco maltanek?

Nie kłóciłem się z Florianem o dobór składników. Jeśli to miała być moja nagroda za pozbycie się Voldemorta z tego świata, cały ból i wysiłek był jej wart.

- Świeża śmietanka? Setki i tysiące? Kulka lodów miętowych z kawałkami czekolady?

- Florianie - zaprotestowałem w końcu - chyba już wystarczy...

- Nonsens! - ryknął, po czym puknął w puchar różdżką i powiększył go jeszcze bardziej.

Gdy wreszcie skończył, spojrzał na swoje dzieło z satysfakcją, zaopatrzył mnie w łyżeczkę i walnął w plecy.

- Smacznego! - wrzasnął. - A co dla ciebie, Severusie? Spróbujesz moich nowych zasmażanych lodów orientalnych z naleśnikami daktylowymi?

Severus uśmiechnął się i przytaknął. Wtedy Florian wyczarował talerzyk z górą zasmażanych lodów udekorowanych miodem, orzechami i kandyzowanym imbirem, a następnie Severusa też walnął w plecy.

- Zostawię was na chwilę samych - powiedział. Po czym pośpieszył entuzjastycznie przywitać kolejnego klienta.

***

Severus i ja siedzieliśmy razem przy stoliku u Floriana w cieniu tęczowego parasola i mieliśmy tyle do powiedzenia sobie nawzajem, że żaden z nas nie wiedział, gdzie zacząć. Uśmiechnąłem się do niego z zażenowaniem na pąsowej twarzy, a on uśmiechnął się do mnie. Przez chwilę siedzieliśmy w kompletnej ciszy.

- Eee... profesorze Snape - odezwałem się w końcu głosem, który wydawał się należeć do kogoś zupełnie innego - mam... eee... mam tu coś dla pana.

Podałem mu jaskrawą, fioletowo-pomarańczową gumkę, którą kupiłem dla niego w sklepie George'a.

- Dziękuję, Harry.

Był na tyle grzeczny, by ukryć, że nie rozumie mojego dziwacznego prezentu.

- To jest... eee... to jest gumka do kleksów. Wymazuje kleksy, ale nie rusza tego, co jest napisane pod nimi.

- Rozumiem - odparł. - Em, dziękuję, Harry.

- Jeśli pod kleksem jest jakiś napis albo obrazek, albo zdjęcie, to ta gumka go nie uszkodzi - wyjaśniałem dalej.

Teraz pojął, dlaczego mu to dałem. Wsunął dłoń do kieszeni i wyjął swoją najcenniejszą własność. Zdjęcie mojej matki, które wszędzie ze sobą nosił. To zalane przez niego atramentem w kolorze sepii.

Ręka mu się trzęsła, kiedy wycierał fotografię przeraźliwie ubarwioną gumką George'a. Powoli, posunięcie za posunięciem, zaczęła się wyłaniać spod plamy atramentu - najpiękniejsza kobieta świata. Moja matka. Gapiłem się na nią i gapiłem, zapomniawszy o Severusie, zapomniawszy o Florianie, o lodowym deserze Floriana... - zapomniawszy o wszystkim, co było do zapomnienia. Severus trzymał jej zdjęcie w promieniu złocistego światła; cały atrament znikł i znowu się do nas uśmiechała.

Severus siedział w milczeniu koło mnie, patrząc na Lily z czułością, jakiej nigdy wcześniej nie widziałem w jego czarnych oczach. Złapałem się na marzeniu, aby żyła i mogła mu odpowiedzieć.

Wiele razy patrzyłem na fotografie i w lustra, marząc o tym, żeby ludzie, których w nich widziałem, mogli ożyć i ze mną porozmawiać. Pomyślałem o tych wszystkich razach, kiedy gapiłem się w Zwierciadło Ain Eingarp i widziałem tam moich rodziców. Pomyślałem o prezencie od Hagrida: albumie ze zdjęciami, z których na każdej stronie machali do mnie rodzice. Pomyślałem o tych wszystkich razach, gdy patrzyłem w kawałek lusterka Syriusza i sądziłem, że widziałem patrzące na mnie niebieskie oczy Dumbledore'a. Ron przysięgał, że Dumbledore żyje i przybędzie mi z pomocą. I w jakiś sposób Dumbledore rzeczywiście mi pomógł. Poprosił Aberfortha, żeby zrobił dla mnie to, czego sam zrobić już nie mógł...

Niebieskie oczy... zielone oczy. Oczy Aberfortha były identyczne jak Dumbledore'a, a moje jak mojej matki. Czy mogłem zrobić to, co zrobił Aberforth? Tak jak on działał w imieniu Dumbledore'a, czy ja mogłem mówić za Lily?

- Severusie... - zacząłem tak cicho, że mnie nie usłyszał.

Nie byłem w stanie kontynuować. Severus był moim nauczycielem eliksirów. A nie możesz za bardzo dać nauczycielowi eliksirów swojej miłości. Zaczynałem tu brnąć głęboko w niezbadane wody...

- Severusie... eee...

- Tak, Harry? - spytał nieobecnym tonem, nadal przyglądając się fotografii.

Jak mógłbym to ująć?...

- Ja... eee... mmm...

Słowo "kocham" było chyba jedynym sześcioliterowym wyrazem, jakiego nie potrafiłem wymówić, bo byłem zbyt zakłopotany. Nie byłem w stanie skłonić się do powiedzenia, że go kocham. Nie zdołałem też wyznać, że go lubię. Czy umiałbym stwierdzić, że przyjemnie spędzam czas w jego towarzystwie? Umiałbym, czy jednak nie byłaby to zbyt rozmyta wersja tego, co próbowałem wyrazić? Owszem, byłaby.

Usiłowałem przekazać Severusowi, że nawet jeśli nie było już Lily i nie mogła już być jego przyjaciółką, syn Lily zajął jej miejsce. Nie miałem jednak ani wystarczającej odwagi, ani zdolności językowych, aby ubrać taką ideę w słowa.

- Najpiękniejsza osoba na całym świecie... - powiedział Severus ze wzrokiem wciąż utkwionym w zdjęciu.

Przytaknąłem, zgadzając się z nim z całego serca.

- ...a ja nazwałem ją szlamą - dokończył.

Nie czekając, aż zrobi przykuwającą uwagę scenę ku uciesze pozostałych klientów Floriana, Severus deportował się z pyknięciem. W ostatniej chwili chwyciłem go za ramię i znalazłem się razem z nim w jego kuchni.

***

Nie wiedząc, że tam byłem, Severus usiadł przy kuchennym stole; łzy kapały mu z czubka krzywego nosa, gdy patrzył na zdjęcie dziewczyny, którą nazwał szlamą.

- Sev, to było całe lata temu - stwierdziłem.

Z przestrachem odwrócił się i spojrzał na mnie.

- Przepraszam, że poszedłem z tobą, ale nie mogłem cię zostawić samego - powiedziałem.

Próbował się uśmiechnąć.

- Nic mi nie jest - uznał. - Po prostu... po prostu kiedy odzyskałeś jej fotografię, ni z tego, ni z owego, nie byłem na to przygotowany.

Przyznałem się mu, że ja też nie byłem na to gotowy. Nagłe pojawienie się uśmiechniętej Lily Potter poruszyło nas obu.

- Harry - odezwał się. - Ja... wiem, że zrobiłem wszystko, co tylko człowiek jest w stanie zrobić, aby zrujnować ci życie, ale gdyby było coś, dzięki czemu byłoby ci lepiej...

- Prawdę mówiąc, jest coś, co mógłbyś dla mnie zrobić - przyznałem.

- Co takiego, Harry?

- Obwiniasz się, znęcasz nad sobą już od lat. Chcę, żebyś przestał. Chcę, abyś przebaczył niejakiemu Severusowi Snape'owi te wszystkie błędy, jakie popełnił, i wszystkie te rzeczy, jakie zrobił.

- Harry, nie mogę tego zrobić. Wiesz, że nie mogę. To najtrudniejsza rzecz, o jaką kiedykolwiek mógłbyś mnie poprosić...

- Sev... - przerwałem mu, usiadłem obok niego i objąłem go ramieniem. - Wysłuchasz mnie?

- Nie - odparł.

- No cóż, ja wysłuchałem wszystkich tych twoich kiepskich lekcji eliksirów, więc uważam, że naprawdę powinieneś mnie posłuchać. Sev, nie możesz dalej tak żyć. To, co zobaczyłem w myślodsiewni, było... - Nie potrafiłem znaleźć odpowiednich słów. Czy byłem wstrząśnięty? Przerażony? Zbulwersowany?

- Co zobaczyłeś w myślodsiewni, Harry?

- Sev, zobaczyłem ciebie... - Zarzuciłem mu na szyję obie ręce i przylgnąłem do niego, trzymając go w mocnym, opiekuńczym uścisku. - Sev, nigdy więcej nawet o tym nie myśl!

- O czym mam nie myśleć?

- Słyszałem, jak rozmawiałeś z moją matką o przepowiedni...

Wreszcie zrozumiał, o czym mówię.

- Zobaczyłeś to, Harry?

- Sev, jak mogłeś w ogóle pomyśleć o zrobieniu czegoś takiego! - wybuchłem, po czym wzmocniłem swój uścisk, kierując się mglistym, nierozsądnym pomysłem, ze lepiej go ochronię, jeśli będzie bliżej mnie.

- Więc to cię tak wystraszyło?

- Wystraszyło mnie? To mnie przeraziło! Wstrząsnęło mną! Było bulwersujące... Sev, jak mogłeś!

- Czułem się... tak bardzo winny, Harry. Tak głęboko pogrążony w poczuciu winy za to, co zrobiłem... i czuję się winny nawet teraz. Tak mi przykro, Harry. Chciałbym... jak ja bym chciał móc sprowadzić z powrotem Lily i Jamesa, żeby się tobą zaopiekowali... i Syriusza też...

Nie widziałem jego twarzy. Ale z okazjonalnego łapania przez niego oddechu, z okazjonalnego pociągnięcia nosem i ze sposobu, w jaki do mnie przylgnął, wywnioskowałem, że Smarkerus znowu okazał się godny swego imienia. I bezradnie zapragnąłem wiedzieć więcej o języku, o którym mówiła pani Weasley. Tym specjalnym języku, którego ludzie używają, kiedy rozmawiają z kimś, kogo kochają.

Ponieważ nie byłem biegły w tym języku, zacząłem robić to, co zrobiłaby każda osoba ucząca się nowego języka: używać wyrażeń i zdań w tym języku, jakie słyszałem z ust innych ludzi, naginając i rozszerzając je tak, żeby spróbować wyrazić własne myśli.

- Odpręż się, Sev - powiedziałem, jak Gwillim wcześniej powiedział do mnie. - Oprzyj się o mnie. Odetchnij parę razy głęboko, a poczujesz się lepiej.

Na dźwięk moich słów oddech Severusa stał się jeszcze bardziej urywany i nieregularny niż przedtem, a jego pociągnięcia nosem głośniejsze.

Więc spróbowałem sobie przypomnieć, co mi powiedział George.

- Sev, winiłem każdego możliwego człowieka na świecie, włączając w to siebie, za śmierć moich rodziców. Ale wiem, że ty winisz się bardziej, niż ja jestem w stanie cię winić. Więc co mogę powiedzieć, Sev? Będę przy tobie kiedy tylko będziesz mnie potrzebował...

Moja poprzekręcana wersja miłych słów, które powiedział mi George, odniosła skutek przeciwny do zamierzonego.

Przekląłem się i postarałem przypomnieć sobie, co powiedział czarnowłosy mężczyzna w Esach i Floresach, aby uspokoić wrzeszczące niemowlę. Bo łzy Severusa intensywnością dorównywały teraz tamtemu dziecku, chociaż nie głośnością. Powiedział: "Twoja koszulka wygląda na nieco przepoconą. Temu też zaradzę, dobrze?"

Nie no, tego nie mogłem wykorzystać.

Łamałem sobie głowę, próbując wymyślić, co jeszcze mógłbym mu powiedzieć, żeby poczuł się lepiej. Co powiedziała Severusowi profesor McGonagall w jej biurze tego dnia, kiedy mój ojciec go upokorzył? Zmieniła się w kota, skoczyła mu na kolana i zlizała łzy z jego twarzy. Ale gdybym ja się zmienił w zwierzę, to byłby to zapewne jeleń. A gdybym - jako jeleń - wskoczył Severusowi na kolana, poraniłbym go w różne miejsca moimi kopytami i rogami.

Co jeszcze powiedziała profesor McGonagall? Spytała, czy poczułby się lepiej, gdyby na kilka dni wrócił do domu. Może mógłbym to trochę ulepszyć i wykorzystać...

- Sev - odezwałem się. - Czy poczułbyś się lepiej, gdybym się stąd wyniósł?

Miałem nadzieję, że powie "nie". Ale powiedział "tak"

- Taaa... - odparł. - Poczułbym się znacznie lepiej, gdybyś się stąd wyniósł. Wszystkie te rzeczy, które mi mówisz, sprawiają, że czuję się bardziej winny niż kiedykolwiek.

Może stan Severusa był zaraźliwy, bo zupełnie niespodziewanie zorientowałem się, że ja też to złapałem. Bez żadnego wyraźnego powodu nagle poczułem łzy w oczach. To było głupie. To było idiotyczne. To by w niczym nie pomogło. Tak bardzo chciałem sprawić, żeby Severus poczuł się lepiej. Ale w żaden sposób nie potrafiłem wpaść na pomysł, jak tego dokonać.

- Co się stało, Harry? - spytał.

- Wszystko, co kiedykolwiek zrobiłem, jest źle! - wyjaśniłem. - Zamierzam to wszystko rzucić i zostać śmierciożercą.

- Co?

- No - przytaknąłem. - Mój przyjaciel twierdzi, że to przyjemne. Mój najlepszy przyjaciel był śmierciożercą i stwierdził, że bycie jednym z nich to naprawdę świetne uczucie.

- Twój... twój najlepszy przyjaciel?

Czarne oczy spojrzały w zielone.

- No - odparłem drżącym głosem, który zdawał się dobiegać nie ze mnie, lecz gdzieś spoza pomieszczenia. - Mój najlepszy ze wszystkich przyjaciel.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro