Rozdział 7

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Następnego dnia George wysłał sowę do swojego sklepu z dowcipami, aby poinformować, że bierze wolne. A potem zapytał, czy chciałbym z nim odwiedzić Snape'a, ale odmówiłem.

Tak więc George deportował się do domu Snape'a, nie wiedząc, że jest śledzony przez swego krótkowzrocznego przyjaciela, otulonego peleryną-niewidką.

***

W jednej chwili staliśmy pod drzwiami Snape'a, a George molestował przycisk dzwonka.

- Kto tam? - spytał znajomy posępny głos.

- George Weasley, panie profesorze.

Drzwi otworzyły się i pozbawione wyrazu oczy spojrzały na gościa.

- Panie profesorze... przyszedłem, żeby powiedzieć, że wiem, co pan dla mnie zrobił wczorajszej nocy - powiedział George. - Chciałem panu za to podziękować.

Snape patrzył na niego - szczupłego, wysokiego i rudowłosego, z twarzą, na której zwyczajowy zaraźliwy uśmiech zastępowała szczera wdzięczność.

I Snape nagle się uśmiechnął.

- To może nie był najlepszy sposób na zrobienie tego, ale okazja była za dobra, żeby ją przegapić, więc musiałem coś szybko wymyślić... Może wstąpisz, Weasley?

- George - powiedział, podążając za gospodarzem. Bezszelestnie wślizgnąłem się za nimi.

Snape skinął głową.

- Jestem przekonany, że myśl o nazywaniu mnie Severusem raczej cię odrzuci, ale szczerze zapraszam.

- Dziękuję, Severusie. - George wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Mogę to skrócić do Sev? Brzmi mniej surowo*.

- Jak najbardziej - zapewnił Snape. - Moje pełne imię mogłoby ci przypominać, że kiedyś odciąłem ci ucho**...

Oczy pod strzechą rudych włosów rozbłysły.

- ...sądząc po tym, co czytałem, twoje ucho odrośnie za około tydzień - ciągnął Snape. - Musisz mi zatem dać znać, czy odrosło w tym czasie, czy powinniśmy zaaplikować nieco więcej... eee... antidotum w tym miejscu...

- Panie profesorze... - próbował mu przerwać George, ale Snape go nie słuchał i mówił dalej:

- ...a jeśli kolejna dawka antidotum będzie konieczna, bądź tak miły i przyprowadź ze sobą Pottera...

- Panie profesorze... Severusie... Nie muszę tu wracać za tydzień. Mogę ci je pokazać od razu! Patrz... - Uniósł włosy, odsłaniając doskonale ukształtowane ucho.

***

Snape osłupiał.

- Jesteś pewny, że pokazujesz mi właściwe? - spytał.

George odgarnął włosy z drugiej strony głowy.

- No, niech pan mi powie, które było odcięte - rzucił zaczepnie. A potem dodał poważniej: - Odrosło w niecałe dwadzieścia minut, panie profesorze. - Jego twarz przybrała wyraz, jakiego jeszcze u niego nie widziałem. - Czytał pan, co mówią książki, profesorze? W kwestii tego, jak długo w różnych przypadkach trzeba czekać na skutek?

- Em... nie - przyznał zakłopotany Snape.

- To może teraz pan o tym przeczyta - zaproponował George. Z powietrza wyciągnął książkę Hermiony i podetknął ją gospodarzowi pod nos.

Snape ją odepchnął.

- Nie trzeba, George. Teraz, kiedy już odrosło, nie musimy się zagłębiać w to, jak to się dokładnie stało - stwierdził pośpiesznie.

- Ale ja chcę się w to zagłębiać - upierał się George. - Książka twierdzi, że w przypadkach najszczerszej skruchy utracona część ciała odrasta w ciągu dnia. A ja odzyskałem ucho w dwadzieścia minut.

- Autor najwyraźniej nie znał się na rzeczy - uznał Snape.

- Myślę, że się znał - sparował George. - Myślę, że znał się na rzeczy bardzo dobrze. Panie profesorze, ja... jak to powiedzieć? Skoro czuł się pan z tego powodu tak podle, to musiało być dla pana prawdziwe piekło. Tak mi przykro...

Snape wzruszył ramionami.

- Zrobiłem również gorsze rzeczy, których żałuję znacznie bardziej. Jednak mogę winić za nie tylko siebie, nieprawdaż?

- Harry powiedział mi, że chciał pan rzucić Sectumsemprę na śmierciożercę, a we mnie trafiła przypadkiem...

Snape przytaknął.

- To prawda. Tak to się właśnie stało.

- Więc skoro to była pomyłka - dowodził George - nie powinien się pan tak surowo* oceniać.

Snape się uśmiechnął.

- Nie przepuścisz okazji, żeby użyć tego słowa, co, George?

- Tym razem to nie był żart - żachnął się niecierpliwie. - Tak mi się tylko wypsnęło... Nie rozumiem tego, Severusie. Jeśli chodzisz po świecie, dźwigając na barkach tak wielkie poczucie winy przez cały czas, jak w ogóle możesz żyć?

- Cóż - odparł Snape - gdybym nie dźwigał żadnego poczucia winy, to nie miałbym prawa żyć...

- Rozumiem - stwierdził George, przechadzając się po pokoju z rękoma w kieszeniach. - Ma pan rację, profesorze, ma pan całkowitą rację. Jak się zrobi coś okropnego, a potem wcale się tym nie przejmuje, to jest się cholernym śmierciożercą. - Kątem oka zauważył Mroczny Znak, który Snape wciąż nosił na przedramieniu. - Przepraszam. Nie chciałem...

- Nie mogę zaprzeczyć temu, czym kiedyś byłem - uspokoił go Snape. - Tak jak nie mogę nawet zrekompensować tego, co zrobiłem. Dlatego chodzę po świecie, jak to określiłeś, czując się jak zwykły śmieć.

- Nie ma w tym nic złego - zapewnił George. - Prawdę mówiąc, to... jeżeli pozwoli pan, że tak powiem, to pokazuje, jaką porządną osobą pan jest, profesorze. Ja... tylko chciałbym, żeby to nie bolało pana tak bardzo, to wszystko.

Snape spojrzał w niebieskie oczy.

- Dziękuję - powiedział cicho. To ja dziękuję - odparł George.

Patrzeli na siebie z czymś na kształt zakłopotania.

***

- No dobrze, to ja już lepiej pójdę - odezwał się George. - Ja... - Uśmiechnął się nieoczekiwanie. - Wiesz, Severusie, jest dziewczyna, którą kocham. A zanim odrosło mi ucho, czułem się jak podniszczone ubrania po Billu i Charliem, które nosiliśmy z Fredem. Rozumiesz: prawie się rozpadające, z wielkimi dziurami... i myślałem, że ona zasługuje na kogoś lepszego. Ale teraz czuję się jak spod igły.

- Mogę spytać, kogo masz na myśli?

- Oczywiście. Angelinę. Angelinę Johnson. Ona... - zawahał się - właściwie chodziła z Fredem...

Snape skinął głową krzepiąco i George mówił dalej:

- Myślałem, że to nie będzie słuszne, że mógłbym nie okazać szacunku pamięci Freda, gdybym...

Czarne oczy Snape'a pełne były sympatii i zrozumienia.

- ...ale powiedziała, że skoro oboje kochaliśmy Freda, to powinniśmy trzymać się razem, i powiedziała, że nie zajmuję miejsca Freda, a ona uważa mnie za kompletnie inną osobę, więc... sam nie wiem... - Spojrzał na Snape'a nieszczęśliwym, bezradnym wzrokiem.

- Nie robisz niczego złego - zapewnił nauczyciel zaskakująco łagodnie. - Mam nadzieję, że obojgu wam się uda.

***

- Dziękuję, Severusie. Tak... tak bardzo tęsknię za Fredem, to zupełnie jakbym stracił część siebie... ale nie mogę z nikim o tym rozmawiać. Rodziców muszę odciągać od myślenia o Fredzie, inaczej cały czas chodziliby strasznie przygnębieni...

Snape objął ramieniem barki George'a i delikatnie usadził go na kanapie.

- Myślę o nim w każdej chwili - mówił George niewyraźnie, ukrywając twarz w dłoniach. - Ale zachowuję się, jakby Fred za cholerę mnie nie obchodził... jakbym o nim zapomniał, wymazał go z pamięci. Nie przestaję się uśmiechać, jakby życie było jednym wielkim dowcipem...

Ku mojemu przerażeniu, George padł na twarz na kanapę Snape'a, wstrząsany cichym, gwałtownym szlochem. A Snape nie zrobił nic. Siedział przy George'u - niema pocieszająca obecność. Tylko tyle.

"Zrób coś!" - chciałem na niego wrzasnąć. - "Zrób coś, żeby zatrzymać te okropne łzy..." Ale musiałem milczeć.

George płakał i płakał, jakby wyginęła cała jego rodzina, całymi godzinami, jak mi się wydawało. Snape zwyczajnie tam siedział, bez słowa, trzymając George'a za rękę. I o dziwo George chyba właśnie tego od niego chciał, bo kiedy wreszcie się odwrócił, podziękował mu.

Snape łagodnie głaskał go po włosach, nadal nic nie mówiąc. George leżał teraz na sofie twarzą ku górze, blady, z opuchniętymi oczyma, i próbował się uśmiechnąć.

- Za każdym razem, jak się tu zjawiam, robię coś dziwnego, co nie? Ostatnio prawie podpaliłem tobie dom, a dzisiaj zalałem ci sofę zielonym śluzem.

- Zaczynam spodziewać się po tobie tego rodzaju rzeczy, George'u Weasley - stwierdził Snape z cieniem uśmiechu w oczach.

***

- Masz może eliksir, który doprowadziłby mój wygląd po porządku, żebym mógł wrócić do domu?

- Obawiam się, że nie - odparł Snape. - Chociaż... - Wymruczanym pod nosem zaklęciem wyczarował poduszkę, po cym włożył ją George'owi pod głowę. - Proszę bardzo - powiedział. - Spróbuj się przespać; gdy się obudzisz, będziesz się czuł znacznie lepiej.

- Wątpię - stwierdził George z oczyma ponownie zasnutymi bólem. - Znów muszę teraz wrócić do domu, wciąż krocząc dumnie, jakby Fred za diabła mnie nie obchodził... - Wstał. - Mogę gdzieś się umyć?

Snape wskazał kierunek.

- Dziękuję - mruknął i znikł.

Kiedy pojawił się ponownie, wyglądał prawie normalnie.

- Możesz coś zrobić, żeby moje oczy nie były takie czerwone? - spytał.

Snape skierował różdżkę na George'a i wymamrotał niedosłyszalną inkantację. George poszedł przejrzeć się w lustrze i wrócił z zachwyconym uśmiechem.

- Niesamowite! Musisz mnie tego nauczyć! W porządku, tapeta na swoim miejscu, mogę wracać do domu.

***

- George, zaczekaj! - zawołał Snape.

George odwrócił się.

- Wiem, co zamierzasz powiedzieć - stwierdził. - Że nie powinienem zamiatać wszystkiego w kąt i oczekiwać, że samo zniknie, bo tak się nie stanie.

- Dokładnie - przyznał Snape.

- Cóż, Sev, jak podobałoby się mojej rodzinie, gdybym po prostu położył się na kanapie i przepłakał następne piętnaście czy dwadzieścia lat?

Snape zaczął coś mówić, ale George przerwał mu radosnym:

- Na razie, Severusie.

- Weasley, prosiłem, żebyś zaczekał - rzekł Snape swoim najsurowszym, nauczycielskim tonem.

- Jak będę w nastroju na wykład, dam panu znać, profesorze.

- Nie mam zamiaru cię pouczać, chcę ci tylko coś pokazać.

To zaciekawiło George'a na tyle, że poszedł za Snape'em do jego gabinetu.

***

Było tam teraz czysto i schludnie: zwęglone, spalone książki zniknęły, a to, co zostało ze zbiorów Snape'a, znowu było porządnie ustawione na półkach. Podłoga była sucha, a dywan czarodziejsko wrócił do dobrego stanu.

- Pytałeś, jak mogę żyć, kryjąc w sobie tak wielkie poczucie winy - zagaił Snape. - Cóż, nie mogę. Mówię o tym setkom ludzi. Piszę książki.

- Jesteś pisarzem? - krzyknął zaskoczony George.

Snape uśmiechnął się.

- Nie takim, jakiego mógłbyś szanować.

- Co chcesz przez to powiedzieć?

- George, mówiłeś, że kochasz dziewczynę. Cóż, wiele lat temu ja też kochałem kobietę. Lecz biorąc pod uwagę mój wygląd i obraźliwe zachowanie, daleko z nią nie zaszedłem... - George próbował się odezwać, ale został uciszony ruchem dłoni. - Późnej dama mego serca umarła, jej mąż też, i to ja za to odpowiadałem. Za to ich syn przeżył. Nie spałem po nocach, dręczony poczuciem winy, nieustannie zastanawiając się, gdzie on jest i czy nic mu nie jest... Zaś za dnia, zupełnie jak ty, kroczyłem z dumnie podniesioną głową, jakbym miał w głębokim poważaniu to, co mu zrobiłem.

George słuchał teraz bardzo uważnie.

- I któregoś dnia mój przyjaciel, który jest wydawcą, podsunął mi pomysł - kontynuował Snape. - Najgłupszy z możliwych, ale skuteczny, jak się okazało. Dziecko mojej przyjaciółki zostało przede mną ukryte, znajdowało się w jakimś zasnutym tajemnicą miejscu. Dlatego zasugerował, żebym napisał do jego przybranych rodziców, którzy go wychowywali. Twierdził, że mogę do nich napisać. Mogłem im powiedzieć o tych wszystkich rzeczach, które chciałem, żeby zrobili dla mojego zaginionego chłopca, i wydać to w formie książki. I może, tylko może, któregoś dnia oni weszliby do Esów i Floresów i kupili moją książkę, i wzięli ją do domu... a potem może przeczytaliby ją i może zrobiliby to wszystko, co chciałem, aby zrobili dla Harry'ego...

- Dla Harry'ego Snape wzruszył ramionami.

- I tak pewnie wiedziałeś, o kim mówię, George. Cóż, spodobał mi się pomysł mojego przyjaciela, chociaż był niemożliwie głupi. Dał mi zajęcie, pomógł zachować zdrowe zmysły... na tyle, na ile było to możliwe w tych okolicznościach. I, George, to właśnie chcę, żebyś zrobił. Kiedy tylko pomyślisz o Fredzie, zamiast chować głęboko w sobie może spróbujesz to w jakiś sposób wyrazić? W jakiś inny sposób, niż płacząc na kanapie? Mógłbyś dzięki temu poczuć się lepiej. - Uśmiechnął się. - No i jednak wyszedł mi wykład. Przepraszam.

George w zamyśleniu skinął głową.

- Spróbuję... spróbuję tak zrobić. Ale, panie profesorze... - zawahał się. - Skoro żywił pan takie uczucia względem Harry'ego, czemu pan... yyy... czemu eee... Powiem wprost. Czemu traktował go pan jak śmiecia, gdy go pan wreszcie spotkał?

***

Wstrzymałem oddech. George teraz przegiął. Pytał o to, co chciałem wiedzieć, ale chyba nie powinien mówić takich rzeczy po całej tej dobroci i zrozumieniu, które okazał mu Snape.

Lecz Snape nie wydawał się urażony.

- Kochanie wyobrażenia to nie to samo, co kochanie prawdziwej osoby, George. Trochę czasu mi zeszło, zanim się przyzwyczaiłem. Prawdę mówiąc, nadal się przyzwyczajam.

- Chcesz powiedzieć - odezwał się George z namysłem - że wyobrażałeś sobie piękną kopię Lily Potter, miłą i delikatną, która bardzo by cię kochała... a zamiast tego pojawiła się jedenastoletnia kopia Jamesa Pottera, bezczelna i wyniosła, która miała mnóstwo przyjaciół i wcale cię nie potrzebowała...

- To tak między nami, ja tego nie powiedziałem. - Czarne oczy Snape'a uśmiechały się. - Chociaż nie tylko o to chodziło. Było jeszcze coś. Może to nie najlepsze porównanie, ale gdy spotkałem Harry'ego, to było tak, jakby jakiś mugol spotkał swoją ulubioną gwiazdę filmową.

- Hę?

- Wyobraź sobie, że jesteś mugolem, który wiele lat poświęcił jednej i tej samej gwieździe. Ów mugol żyje, oddycha, je i śpi, myśląc o tej jednej osobie...

- A potem ma możliwość poznania tej gwiazdy - wszedł mu w słowo George. - I z zapałem biegnie do niej, trzymając w wyciągniętych rękach zeszyt na autografy, i dyszy jej, że całe życie ją kochał, a ona patrzy na niego zimno i cały jego świat się wali.

- Nie - sprostował Snape. - Ten mugol ma pewien szacunek do siebie. Nie chce zrobić z siebie idioty. Więc podchodzi do gwiazdy, pluje jej w twarz i mówi: "Kto chciałby mieć z tobą coś wspólnego!"

- Rozumiem, że mugolowi nigdy do głowy nie przyszło, że gwiazda mogłaby być mu wdzięczna?

Znowu wstrzymałem oddech. Teraz George już w ogóle mówił to, o co sam chciałem zapytać.

- Nie mam nic więcej do powiedzenia - stwierdził Snape. Jego czarne oczy po raz kolejny stały się puste i beznamiętne.

***

- Przepraszam - powiedział George. - Nie powinienem był się wtrącać w twoje sprawy osobiste... Mogę zadać ostatnie pytanie?

- Jeśli musisz.

- Te książki, które napisałeś dla Harry'ego... czy to je wczoraj spaliłeś?

- Skoro musisz wiedzieć: tak.

- Nie będę pytał o powód - zapewnił George. Potem odwrócił się do Snape'a. - Dlaczego?! Dlaczego to zrobiłeś?!

W oczach Snape'a pojawił się blady cień uśmiechu.

- Powiedzmy, że przestały być użyteczne.

- Dlaczego?

- Napisałem je dla miłej czarodziejskiej rodziny, która w mojej wyobraźni opiekowała się Harrym. Nie wiedziałem, że pozostawiono go troskliwej litości siostry Lily, Petunii. Petunii! - splunął imieniem mojej ciotki jakby było to najobrzydliwsze przekleństwo. - Znałem ją odkąd byliśmy dziećmi. Gdyby Dumbledore mnie zapytał, powiedziałbym mu, jaka ona była!

- Nie odpowiedziałeś - uznał George - na moje pytanie. Ludzie zwykle nie podpalają różnych rzeczy, gdy przestają one być użyteczne... Co się wczoraj stało, Severusie? Był dla ciebie niegrzeczny? A jeśli był, to czy dlatego, że ty byłeś nieuprzejmy dla niego?

- Gdybyś zamordował komuś rodziców, to miałby prawo być dla ciebie niegrzeczny do końca życia. Nieprawdaż? A teraz, jeśli mi wybaczysz...

- Wydawało mi się, że to Voldemort zabił rodziców Harry'ego - przyznał George. - Z tym, że, oczywiście, nie jestem w tych sprawach jakoś szczególnie dobrze poinformowany...

- Powiedziałem Czarnemu Panu o przepowiedni, George.

- Ale nie wiedziałeś wtedy, że to ma cokolwiek wspólnego z rodzicami Harry'ego - przypomniał George.

Skinąłem głową, chociaż byłem niewidzialny.

- Nikogo nie powinienem był narażać na atak Czarnego Pana. Czy to był James, czy Lily, czy ktokolwiek inny. Nigdy nie powinienem był zostać śmierciożercą, George.

- Pokaż mi jedną osobę, która nigdy w życiu nie popełniła błędu - zażądał George.

Nagle miałem ochotę wstać i mu zaklaskać albo nawet go objąć.

- Ale on musi o tym wiedzieć! - stwierdził George. - Jestem pewny, że gdyby wiedział, co teraz sądzisz na ten temat, robiłoby to dla niego różnicę.

Energicznie pokiwałem głową pod peleryną.

- Nie rozumiem dlaczego - upierał się Snape. - Równie dobrze mogłoby go to wcale nie obejść.

- Ale jak mogłoby go to nie obejść?

- Tak jest urządzony świat, George. To, że się o kogoś troszczysz, nie oznacza jeszcze, że ten ktoś troszczy się o ciebie. Harry bardzo przypomina swoją matkę. - Westchnął. - Ale skoro już to powiedziałem, muszę dodać, że to cud, błogosławieństwo, że on wciąż jest wśród nas. Kiedy wrócę myślami do dnia, gdy spotkałem Voldemorta po raz ostatni, do dnia, gdy Voldemort próbował mnie zabić, przypominam sobie, jak bezsilny się czułem... Voldemort nie zamierzał pozwolić mi zobaczyć się z Harrym, chociaż bez końca go o to prosiłem.... A potem, kiedy powiedział mi, że zabrał Czarną Różdżkę z grobu Dumbledore'a, pomyślałem, że wszystko przepadło...

Twarz Snape'a była tak biała, jak wtedy, gdy Voldemort powiedział mu o Czarnej Różdżce. George'owi udało się jednak sprowadzić go z powrotem do teraźniejszości lekkim dotknięciem w ramię.

- Uważasz za błogosławieństwo, że Harry jest nadal wśród nas, chociaż on jest w stosunku do ciebie tak wrogo nastawiony? - spytał George cicho.

Snape wzruszył ramionami.

- Harry to Harry. Nie jest już dłużej dzieckiem mojej wyobraźni. Musimy zaakceptować go takim, jaki jest. A jeżeli nie pragnie utrzymywać ze mną dalszych kontaktów, to to również muszę zaakceptować.

George milczał przez chwilę. Potem...

- Mogę zadać ostatnie pytanie?

Snape uśmiechnął się.

- Jeśli musisz.

***

- Te książki, które napisałeś dla Harry'ego... wydałeś je pod własnym nazwiskiem?

- Oczywiście, że nie - żachnął się Snape. - Myślisz, że opublikowałbym tak paskudnie sentymentalne bzdury jako ja? - prychnął z niesmakiem.

- To jak brzmi twój pseudonim?

Snape sięgnął po jedną z książek stojących na regale i rzucił nią w George'a, który złapał ją ze zręcznością pałkarza. Spojrzał na okładkę i wybałuszył oczy.

- To ty jesteś Matyldą Flores?!

- Owszem. A jeśli komukolwiek o tym powiesz, stracisz oba uszy i nie pomogę ci w odtworzeniu nawet jednego z nich.

- Ależ moja mama jest twoją największą fanką! - zawołał George. - Posiada każdą jedną twoją książkę! Nie potrafi przygotować obiadu bez twojej pomocy! Nie umie bez ciebie zrobić prania! Nie jest w stanie wyczyścić piecyka...!

Snape walczył z uśmiechem.

- Twoja matka jest kompetentną damą, która dała światu pięciu chłopców na długo przed tym, zanim w ogóle zacząłem pisać. Jestem pewny, że nie potrzebuje żadnej pomocy ze strony kawalera i śmierciożercy w dodatku...

- Racja, nieco przesadziłem - przyznał George. - Co nie zmienia faktu, że ona kocha twoje książki. Piszesz ten rodzaj sentymentalnych rzeczy, które przemawiają do starszych kobiet w jej typie...

- Nie mów w ten sposób o własnej matce. - Snape stanął w obronie swego fana.

- I kto to mówi - zakpił George dobrodusznie. - Wczoraj nazwałeś ją zezowatym bazyliszkiem.

- Ja... co?! - krzyknął zaskoczony Snape.

- Nazwałeś mnie nieślubnym synem zezowatego bazyliszka i muszę ci oddać, że nigdy nie spotkałem się z lepszym określeniem mojej matki... Ale, Severusie! - zawołał z podnieceniem. - Przecież ja też jestem twoim fanem! Fred też nim był! Twoje przepisy stanowiły początkowy etap każdego naszego wyrobu: Gigantojęzyczne Toffi, Bombonierki Lesera, Krwotoczki Truskawkowe, Wymiotki Pomarańczowe...

- Bombonierki Lesera? Wymiotki Pomarańczowe? - Twarz Snape'a stanowiła niezapomniany widok.

- Tak! - potwierdził George z entuzjazmem. - Fred i ja nawet napisaliśmy raz do ciebie, prosząc o pomoc w wynajdowaniu nowych produktów.

- Obawiam się, że nie odpowiadam na listy od miłośników Matyldy Flores - stwierdził Snape, jakby była ona zupełnie inną osobą. - Archie i Gwillim się tym zajmują.

- Ale wiesz chyba, jak wielu masz fanów? Masz pojęcie, jak popularne są twoje książki?

- Na nic się nie zdały, George. Podczas gdy ja pisałem te książki dla miłych czarodziejów, którzy w moim mniemaniu go wychowywali, Harry w rzeczywistości wyrósł w domu ordynarnej mugolki, której umiejętność czytania jest zdecydowanie dyskusyjna.

- Jestem pewny, że ciotka Petunia Harry'ego potrafi czytać - zapewnił George.

- Następnym razem jak zobaczysz Harry'ego, zapytaj go, czy kiedykolwiek widział ją z czymś bardziej ambitnym w ręce niż kolorowe czasopismo - warknął Snape.

- Naprawdę jej nienawidzisz, co? - George wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Przypuszczam, że mnie też masz już dość. Zresztą najwyższy czas, żebym złożył raport zezowatemu bazyliszkowi.

Podał rękę Snape'owi i uśmiechnął się do niego w bardzo nietypowy dla siebie sposób.

- Dziękuję raz jeszcze, panie profesorze. Nie jestem w stanie wyrazić, jak bardzo jestem wdzięczny za to, co pan dla mnie zrobił...

Nie czekałem dłużej: bezszelestnie zszedłem po schodach i wymknąłem się frontowymi drzwiami.

***

Aportowałem się na łąkę porastającą wzgórze za Norą i zdjąłem pelerynę.

Potem położyłem się na trawie, ciesząc się rześkim powietrzem, blaskiem słońca i bezchmurnym niebem. Zasnąłem - obudził mnie dopiero łopot pary potężnych skrzydeł.

Spojrzałem w górę i ujrzałem ptaka z krzywym dziobem, siedzącego na gałęzi powyżej.

- Aquila?

Nie byłem pewny, czy to ten sam ptak, którego widziałem na podwórku Snape'a. Większość ptaków drapieżnych ma krzywe nosy, jak Snape, i nie bez przyczyny. Ten jednak wyglądał przepięknie, z rdzawymi piórami błyszczącymi w letnim słońcu.

- Witaj - zagaiłem.

Nie odpowiedział.

- Właśnie wróciłem z domu starego nietoperza i...

Zamilkłem na długą chwilę, zbierając myśli, wsłuchując się w ciche bzyczenie latającej gdzieś dalej pszczoły.

- Podsłuchiwałem George'a, w domu Snape'a, i... usłyszałem tyle różnych rzeczy...

Podniosłem głowę, aby popatrzeć na ptaka. Chyba był orłem. Może orłem przednim. Pas jaśniejszych na jego szyi lśnił niczym polerowane złoto.

- Wiesz - mówiłem dalej - kiedy poszedłem odwiedzić Snape'a, zdołałem tylko powiedzieć: "Dzień dobry, panie profesorze" i "Jak się pan miewa, panie profesorze", a później, gdy nieco przełamaliśmy lody, jeszcze "Zabił pan moich rodziców, panie profesorze"

Westchnąłem.

- Lecz gdy George z nim rozmawiał, to wyglądało to zupełnie inaczej. Mówił Snape'owi o swoim uchu i o Fredzie i Angelinie, i o mnie, i nawet udało mu się poznać całkiem sporo myśli starego nietoperza... Chciałbym umieć porozumiewać się tak z ludźmi, Aquilo. Chciałbym umieć rozmawiać z ludźmi o sprawach, które są dla mnie ważne, które wiele dla mnie znaczą. Ale nie umiem...

Znów na niego spojrzałem.

- Czemu właściwie za mną latasz? Czy w twoich oczach przypominam ścierwo?

Wstałem i otrzepałem ubranie.

- Dobra, lepiej już pójdę. Cześć ci.

***

Zszedłem ze wzgórza do przerośniętego ogrodu. Gdy otwierałem skrzypiącą furtkę, aportował się przy mnie George. Uśmiechnął się.

- Cześć, Harry.

- Cześć, George.

Przez chwilę staliśmy w słońcu - George Weasley i osoba, która ponosiła odpowiedzialność za śmierć jego bliźniaczego brata.

- Wszystko w porządku, George? - upewniłem się. Ten moment żałoby, którego świadkiem byłem w domu Snape'a, naprawdę mną wstrząsnął.

George wyglądał na zaskoczonego, potem zaś uśmiechnął się tym swoim zaraźliwym uśmiechem.

- Jasne, nic mi nie jest. Dlaczego?

- Tak tylko pytałem - odparłem wymijająco.

Zachichotał, kiedy wchodziliśmy do domu.

Jego odpowiedź nieco mnie rozczarowała.

Z drugiej jednak strony, czego niby oczekiwałem? Nigdy wcześniej nie słyszałem, aby chociaż wspominał o Fredzie. Do teraz. Ani razu nie powiedział o nim słowa rodzicom, braciom, Ginny albo mi. I po ukrywaniu tego przez tyle czasu, zdecydował się w końcu zwierzyć profesorowi Snape'owi.

***

Co takiego mógł mu zaproponować profesor Snape, czego żaden z nas nie miał?

Kto wie...

>>>>>.<<<<<<

* surowy to po angielsku severe i takie właśnie jest znaczenie imienia Severus

** odcinać to po angielsku między innymi sever. sever w wymowie jest bliższe imieniu Severus niż severe

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro