Rozdział 8

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Od czasu pamiętnych odwiedzin George'a u profesora Snape'a często przyłapywałem się na rozmyślaniu o tym drugim. Prawdę mówiąc wiele o nim myślałem, a jednocześnie unikałem go. Podejrzewałem, że gdybym wpadł do niego z wizytą, to potoczyłaby się ona identycznie jak poprzednia. Jednym słowem: bezsensowne.

Lecz któregoś dnia przypomniałem sobie o mojej pelerynie-niewidce - mogłem jej użyć, żeby wygodnie obserwować obiekt zainteresowania bez potrzeby udawania, że z nim chcę porozmawiać. W ten sposób znowu znalazłem się przed domem Snape'a, ukryty pod peleryną i nie do końca pewny, co właściwie tam robiłem.

Zauważyłem go w ogrodzie, przyglądającego się kotu siedzącemu na murze. Prawie miałem wrażenie, że prowadził z nim dyskusję. Kot miał obwódki wokół oczu... i nagle transformował się w kobietę odzianą w zieloną pelerynę.

- Profesorze Snape - odezwała się - przyszłam zadać panu znowu to samo pytanie.

- Profesor McGonagall, moja odpowiedź nie uległa zmianie. Nigdy nie wrócę uczyć do Hogwartu.

- Był pan jednym z najbardziej zaufanych przyjaciół Dumbledore'a...

- On mi ufał, ale pani nie.

- Nigdy nie wyjawiłeś mi prawdy, Severusie.

- To Dumbledore prosił, żebym nikomu nie mówił prawdy.

- Gdybyśmy znali prawdę, nie stawialibyśmy tobie tak zaciętego oporu, kiedy byłeś dyrektorem.

- Minerwo, szpieg nie powinien ogłaszać całemu światu, wobec kogo jest lojalny. A tym właśnie byłem. Szpiegiem Dumbledore'a. Błędnie użyłaś słowa "przyjaciel".

Profesor McGonagall spojrzała na niego uważnie.

- Czy ciebie to bolało, Severusie, ta intensywność przeciwstawiania się tobie? Ze strony uczniów i kadry?

Spodziewałem się, że Snape rzuci szyderczo, iż za nic ma opinię całego świata. Ale nie zrobił tego

- Jestem człowiekiem - stwierdził.

- Czy właśnie dlatego nie zamierzasz wrócić?

- Być może.

- Severusie, teraz znamy prawdę. I będzie zupełnie inaczej.

Snape spojrzał jej prosto w oczy.

- Nie chcę mieć już nic do czynienia z Hogwartem ani z żadnym z was.

Wsunął ręce do kieszeni czarnej peleryny i wszedł do domu.

***

Zmieniwszy się ponownie w kota, profesor McGonagall przysiadła na murze - poważna, pełna dezaprobaty i cicha.

Gdy tak stałem, podsłuchując w milczeniu, przyszły mi na myśl słowa Aberfortha: "Znam mojego brata, Potter" - powiedział. - "Zamiłowanie do sekretów wyssał z mlekiem matki. Sekrety i kłamstwa - tak dorastaliśmy, a Albus... on był do tego stworzony."

Dlaczego Dumbledore nie zechciał podzielić się z profesor McGonagall albo ze mną prawdą dotyczącą Snape'a? Żadne z nas nie zdradziłoby jego tajemnicy. A życie Snape'a dzięki temu byłoby prostsze.

Czy Dumbledore nie przejmował się Snape'em jako człowiekiem? Czy interesowały go jedynie informacje, jakich dostarczał Snape-szpieg?

Snape-człowiek powiedział mi, że wśród śmierciożerców znalazł towarzyszy. Lecz jako członek Zakonu Feniksa był izolowany i przez to samotny. Był zmuszony zadawać się z ludźmi takimi jak Syriusz, których szczerze nie znosił, a po śmierci Dumbledore'a został przez Zakon usunięty poza nawias i musiał kontynuować swoją misję w tajemnicy.

Dumbledore spytał Snape'a, co zrobiłby dla niego w zamian za chronienie Potterów. "Wszystko" - odpowiedział. I to było zadanie Snape'a: nieustannie narażać się na niebezpieczeństwo jako szpieg, w nagrodę otrzymując od Zakonu samotność i brak zaufania...

Poczułem kota łaszącego się go mojej nogi.

- Pani profesor? - szepnąłem. - Profesor McGonagall?

- Co ty tu robisz, Harry?

- Eee... podsłuchuję, pani profesor.

- Tyle sama widzę - odparła. - Cóż, jakikolwiek masz powód, aby się ukrywać, uszanuję go i nie zdradzę cię. Wszystko u ciebie w porządku, Harry?

- Tak, dziękuję. A u pani, pani profesor?

- W jak najlepszym - stwierdziła. - Odwiedź mnie czasem, Harry. Często o tobie myślę. Szczerze mówiąc, martwię się o ciebie.

- Z przyjemnością, pani profesor. - Faktycznie tak myślałem. Naprawdę bardzo lubiłem profesor McGonagall. To ze Snape'em trudno mi się rozmawiało.

- Będę cię więc niecierpliwie wypatrywać. - I już jej nie było.

***

Nadal ukryty pod peleryną, wszedłem za Snape'em do domu. Znalazłem go w gabinecie, piszącego co ze złością na karcie pergaminu. Był tak wściekły, że potrącił kałamarz, gdy chciał zanurzyć w nim pióro. Wielka kałuża atramentu w kolorze sepii zalała biurko i zatopiła maleńką, przedartą fotografię, całkowicie ją niszcząc. To było zdjęcie mojej matki, które Snape znalazł w pokoju Syriusza.

- Tergeo - warknął, podniósłszy je.

Atrament znikł, pozostawiając po sobie dużą brązową plamę, która nie reagowała na żadne starania jej usunięcia. Snape mamrotał zaklęcie za zaklęciem, wszystko na próżno. Jego mina kazała mi się zastanowić, czy tym razem też skończy się podpaleniem książek. Nie zrobił tego jednak.

Ukrył twarz w dłoniach i siedział w kompletnej ciszy przez dłuższy czas. Atrament dotarł do jego łokci, przemoczył rękawy, a potem zaczął spływać z krawędzi blatu na ubranie mężczyzny. Który nic sobie z tego nie robił.

Przeklął pod nosem; widziałem, jak konwulsyjnie zaciska pięść. Ta część twarzy, którą mogłem widzieć, pełna była emocji.

Stałem tak blisko, że prawie go dotykałem, pragnąc w jakiś sposób pomóc, ale jednocześnie nie śmiąc się ujawnić.

Snape uniósł różdżkę do skroni i wyciągnął srebrną nić. Może chciał na pewien czas móc przestać myśleć o tym, o czym akurat myślał. Wyjmował z głowy myśl za myślą, które następnie bezceremonialnie strząsał do małej myślodsiewni, znajdującej się obok biurka.

Wreszcie wstał, teraz już bardziej opanowany, w paru wielkich krokach wypadł z pokoju i zatrzasnął za sobą drzwi.

Kilka minut później usłyszałem, jak trzaska jakimiś przedmiotami w kuchni.

Spojrzałem na srebrne myśli, nieustannie kłębiące się w myślodsiewni, i przypomniałem sobie, co się stało, gdy ostatnio bez pozwolenia Snape'a w jego gabinecie zajrzałem do myślodsiewni. Odwołał moje zajęcia z oklumencji i rozbił mi nad głową słój z karaluchami.

Gdyby Hermiona była tam ze mną, pouczyłaby mnie, żebym nie popełniał dwa razy tego samego błędu. Lecz ciekawość była ode mnie silniejsza. Zdjąłem pelerynę-niewidkę i zanurkowałem.

***

Usłyszałem ryk podekscytowanego tłumu, zebranego na hogwarckim boisku do gry w quidditcha. Wysoko w górze widziałem piętnaście mioteł, ale skupiłem wzrok na jednej jedynej postaci w czerwonej szacie. Gryfońskim ścigającym Jamesie Potterze.

- Slytherin w posiadaniu kafla - oznajmił ospały głos komentatora. - Ścigający Morecambe przyśpiesza w kierunku bramek, lecz niestety zostaje zatrzymany przez ścigającego Pottera, który zdobył kafla dzięki rozwlekłemu, niezdarnemu pikowaniu, mimo wszystko budzącemu podziw wśród jego piszczących, podnieconych fanów, nie wiadomo z jakiego powodu... Potter zatrzymany przez ślizgońskiego ścigającego Avery'ego. Ponownie Slytherin w posiadaniu. Ścigający Avery pędzi w kierunku bramek, Potter chce go przechwycić. Znowu Potter w posiadaniu kafla, gramoli się ciężko w przeciwnym kierunku i... to doprawdy nieszczęście. Z żalem donoszę, że Gryffindor strzelił bramkę. Czystym fuksem, bez wątpienia...

Profesor McGonagall zupełnie zrozumiale poczuła się urażona.

- Proszę o bezstronne komentarze! - warknęła.

Komentator zignorował ją i nie przeprosił.

- ...a teraz krótka przerwa, żeby dać panu Potterowi czas na poprawienie fryzury i dumne wypięcie...

- Snape! Ostrzegam cię... - Profesor McGonagall była już naprawdę zła.

Komentator nadal ją ignorował.

- I znowu ruszyli. Szukający Ślizgonów Black wykonuje eleganckiego, błyskawicznego nurka... czyżby zauważył znicza? TAK, ZAUWAŻYŁ! I złapał go! GRATULACJE, REGULUSIE BLACK! SLYTHERIN WYGRAŁ! A kogo my tu mamy? To szukający Gryfonów Longbottom - nadal szuka. Czy jakaś dobra duszyczka mogłaby go poinformować, że mecz się skończył... a może powinniśmy pozwolić mu szukać dalej - w końcu sam się zorientuje...

Zły na cały świat James Potter wylądował na murawie, wzrokiem poszukując swego najlepszego przyjaciela. Syriusz jednakże akurat z ponurą miną potrząsał dłonią młodszego brata. Regulus próbował zachować równie poważne oblicze, ukryć, jak bardzo cieszy go fakt, że wreszcie został zauważony przez podziwianego od lat brata.

Zabłąkany tłuczek prawie trafił Jamesa w twarz. Gryfon uchylił się, po czym z wściekłością odbił piłkę w kierunku sprawozdawcy, który przez cały mecz tak go wkurzał, że Ścigający nie był w stanie skoncentrować się na grze.

- I oto arogancki Potter, urażony upokorzeniem doznanym przed wszystkimi swymi fanami, brutalnie atakuje komentatora - ogłosił Snape spokojnie do mikrofonu. - Na twoim miejscu nie przejmowałbym się aż tak, Potter. Szczerze wątpię, aby twoi wielbiciele byli na tyle inteligentni, żeby pojąć czy wygrałeś, czy przegrałeś...

- SNAPE! - wrzasnęła profesor McGonagall tonem, którego dłużej już nie można było ignorować. Zachowując opanowanie, reporter wstał, podał jej mikrofon i opuścił stanowisko z triumfalnym uśmieszkiem, wyrażającym czyste samozadowolenie.

- Nie tak szybko, Snape. - Zatrzymała go nauczycielka. Ślizgon odwrócił się twarzą do niej nadal z pełnym rozbawienia uśmieszkiem. - Panie Snape, nigdy więcej nie dostanie pan możliwości komentowania meczu... a w przyszłości skieruje pan swoje niesamowite zdolności językowe w bardziej odpowiednią dziedzinę.

- Moje... co? - Najwyraźniej Snape'owi wcześniej nie przyszło do głowy, że przejawia jakikolwiek talent tego rodzaju.

- Pana niesamowite zdolności językowe. Niech pan je w przyszłości używa w pozytywny sposób. Nie żeby ranić, obrażać, poniżać i wyrażać lekceważenie, jak pan to robi obecnie.

- Ale jak miałbym ich używać w pozytywny sposób? - Snape nawet nie próbował być bezczelny. On szczerze starał się zrozumieć, co wiedźma miała na myśli.

- Kto wie... Gdyby popracował pan nad swoimi zdolnościami, mógłby pan w przyszłości poważanym pisarzem.

- Kto, ja?

- Tak, pan, panie Snape. Gdybyście wy, chłopcy, nie tracili tyle energii na niekończące się, bezsensowne prowokacje i odwety, moglibyście wiele osiągnąć...

Po czym pospieszyła ugłaskać swych cierpiących Gryfonów, zostawiwszy za sobą głęboko zamyślonego byłego komentatora.

***

Scena znikła, gdy otoczyła mnie gęsta mgła. Po chwili się rozwiała i spostrzegłem, że jestem w miejscu, w którym już byłem. Miałem wrażenie jakby książka otworzyła się na tej samej stronie, na której ją zamknąłem, oczekując, że będę czytał dalej...

Znowu oglądałem najgorsze wspomnienie Snape'a i znajdowałem się dokładnie w tym momencie, w którym byłem, kiedy wściekły profesor wyszarpnął mnie z myślodsiewni.

***

-Dziwię się, że twoja miotła jest w stanie unieść się w powietrze, dźwigając ten durny łeb. Niedobrze mi, jak cię widzę - powiedziała Lily Evans do Jamesa Pottera.

- Evans! - krzyknął za nią James, gdy odwróciła się na pięcie i uciekła. - Hej, EVANS!

Nie odwróciła się.

- O co jej chodzi? - zastanawiał się James.

- Czytając między wierszami, powiedziałbym, że uważa cię za nieco zarozumiałego, stary - oświecił go Syriusz.

- Jasne. - James wyglądał w tym momencie na naprawdę wkurzonego. - Jasne...

Błysnęło światło i Snape ponownie wisiał do góry nogami.

- Kto chce zobaczyć, jak ściągam Smarkerusowi gacie? - James rozejrzał się wkoło po przyjaciołach.

Glizdogon sprawiał wrażenie zaniepokojonego, a Lupin pełnego dezaprobaty. Lecz Syriusz uśmiechnął się szeroko, mówiąc:

- Dawaj, stary.

James skierował różdżkę na poszarzałą bieliznę Snape'a.

- Evans zasugerowała, aby je wyprać, więc tym zajmiemy się najpierw, co nie? "Chłoszczyść" Z majtek Snape'a zaczęły wydobywać się różowe bańki mydlane.

- Patrzcie! Zmoczył gacie! - zawołał ktoś.

James spojrzał na niego z wdzięcznością.

- To było dobre - pochwalił. - A teraz...

Wykonał ekstrawagancki gest różdżką, jakby na wzór jakiegoś showmana, i majtki Snape'a znikły.

Nagle nikt się już nie uśmiechał. Wyglądający na zakłopotanych ludzie odwracali wzrok. Inni sprawiali wrażenie zszokowanych i zaniepokojonych. Nikt nie był zachwycony. Oprócz Syriusza Blacka.

Na chudą twarz Snape'a wypłynął głęboki rumieniec kompletnego, totalnego upokorzenia, który pogłębił się, gdy Ślizgon zauważył, że patrzy na niego nauczyciel. A konkretnie profesor McGonagall.

Kolejny błysk światła i zaklęcie Jamesa Pottera zostało przełamane. Snape uderzył o ziemię z pełnym cierpienia okrzykiem.

Przerażona profesor McGonagall podbiegła do niego.

- Bardzo przepraszam, panie Snape. Z przykrością muszę przyznać, że byłam tak poruszona tym, co zobaczyłam, że nie zdawałam sobie sprawy z tego, co robię.

Pomogła Snape'owi stanąć na nogach, po czym odwróciła się do mojego ojca.

- Panie Potter, z panem porozmawiam sobie później. Snape: natychmiast do mojego gabinetu.

Szedł za nią aż do jej biura.

- Czy zrobiłam panu krzywdę, panie Snape? - spytała.

- Nie, żadnej, pani profesor - odparł Snape przesadnie ugrzecznionym tonem. Skrywał upokorzenie za maską agresji, jak miał w zwyczaju. - Jestem pewny, że widok publicznego poniżenia pani najmniej lubianego ucznia, pani profesor, sprawił pani przyjemność.

Nie było dziwne, pomyślałem, że Snape był tak niepopularny. To cały on, niepotrzebnie obraźliwy dla uprzejmie traktującej go nauczycielki.

Profesor McGonagall nie zrugała go za tę niegrzeczność.

- Wręcz przeciwnie, Severusie, byłam wstrząśnięta tym, co właśnie widziałam - odpowiedziała spokojnie. - Jesteś inteligentnym czarodziejem. Dlaczego pozwoliłeś, żeby uszło im to na sucho?

Snape rzucił jej gniewne spojrzenie.

- Więc cała wina leżała po mojej stronie, pani profesor? Bo temu nie zapobiegłem?

Profesor McGonagall patrzyła na niego surowo znad prostokątnych okularów.

- Nie zamierzałam cię oskarżać ani lekceważyć i bardzo dobrze o tym wiesz. Po prostu staram się zrozumieć, co się właściwie stało.

- Zabrali mi różdżkę, bez niej nie mogłem nic zrobić - stwierdził Snape.

- Powiedziałeś coś albo zrobiłeś, co mogło sprowokować pana Pottera?

Snape pokręcił głową.

- Lily Evans spytała Pottera, co mu takiego zrobiłem. Powiedział, że chodzi o sam fakt mego istnienia.

Profesor McGonagall była wstrząśnięta.

- Tak powiedział?

Snape skinął.

- Tak, tak powiedział. A teraz, jeśli pani wybaczy, chciałbym odejść, pani profesor.

- Nic z tych rzeczy. Nadal chciałabym zadać panu pewne pytania. Jeszcze z panem nie skończyłam, panie Snape.

Snape przyłożył do czoła drżącą dłoń. Gorzki smak mydła w ustach, brzęczenie w uszach, spowodowane wiszeniem głową w dół, i do tego wszystkiego jeszcze upokorzenie zdawały się sprzymierzyć przeciw niemu. Zgiął się z bólu wpół i zwymiotował cały swój gniew, cierpienie i wstyd prosto na czysty dywan profesor McGonagall.

- Prze... przepraszam - wystękał, kiedy znowu był w stanie mówić. - Próbowałem wyjść, ale nie chciała mnie pani wypuścić.

Był nawet bledszy niż zwykle i wydawał się nie stać na nogach zbyt pewnie. Jego szatę zdobiły wielkie wilgotne plamy w miejscach, w których przenikła piorąca magia Jamesa Pottera. Już bardziej poniżony nie mógł być.

Profesor McGonagall uprzątnęła podłogę szybkim zaklęciem.

- Usiądź, Severusie - poleciła łagodnie.

- Nie... nie mogę. Będzie pani miała całe krzesło w mokrym mydle.

Twarz nauczycielki wyrażała mieszaninę troski i irytacji.

- Severusie, nie przeszkadza mi mydło na krześle. Natychmiast siadaj!

Snape usiadł i ukrył twarz w dłoniach.

- Może poczułbyś się lepiej, gdybyś pojechał na kilka dni do domu? - spytała profesor McGonagall.

- Och, tak, byłoby cudownie - jęknął Snape sarkastycznie, nie odkrywając twarzy. - Nigdy nie mam dość widoku mego mugolskiego ojca znęcającego się nad matką. Mężczyzna chłoszczący swoją żonę zawsze stanowi takie odprężenie...

Zszokowana nauczycielka patrzyła na niego ze szczerym zmartwieniem, nie mając pojęcia, jak zareagować.

- Severusie... nie wiem, co powiedzieć. Tak mi przykro. Czy nie masz nikogo, z kim mógłbyś pomówić o swoim ojcu?

- Więc to też moja wina? Że pozwalam, aby uszło mu to na sucho? - warknął Snape.

- Nie, Severusie, oczywiście, że nie. Nie miałam na myśli...

Ucichła. Z niepokojem patrzyła na tłustowłosego chłopca siedzącego na mokrym krześle i szlochającego w złożone dłonie.

- Czuję się taki bezradny - szepnął - taki bezużyteczny. Myślałem, że tutaj, w świecie czarodziejów, będzie zupełnie inaczej. Ale ten świat jest równie zły jak mugolski. Gdziekolwiek nie pójdę, ludzie mogą ranić i maltretować kogokolwiek zechcą i nic nie mogę na to poradzić. Nic! Zupełnie nic!

Przez parę minut profesor McGonagall patrzyła na niego kompletnie zagubiona.

Potem najwyraźniej wpadła na pomysł. Zmieniła się w kota.

Przeskoczywszy na kolano Snape'a, pręgowany kot, który był profesor McGonagall, zlizał łzy z twarzy nastolatka. Snape był tak zaskoczony, że natychmiast przestał płakać. Zaczął z wdzięcznością głaskać kota po grzbiecie, ale zaraz przypomniał sobie, że to jego nauczycielka i zabrał rękę.

Siedzieli tak przez dłuższą chwilę - chłopiec i kot.

Potem kot dał susa na podłogę i z powrotem zmienił się w kobietę, która usiadła za biurkiem, patrząc na Snape'a z powagą.

- Możesz teraz przysłać do mojego biura Jamesa Pottera.

To nie było pytanie, tylko polecenie.

Snape zawahał się.

- Nie... nie mogę stanąć z nim teraz twarzą w twarz, pani profesor.

Wyglądał, jakby miał się znowu rozpłakać.

- Tak, tak, oczywiście - odrzekła z werwą. - Wróć do swojej sypialni, Severusie. Sama go znajdę.

Snape wyszedł. Nie zszedł jednak do pokoju wspólnego Ślizgonów, lecz zamiast tego wspiął się na wieżę Gryffindoru. Był tam ktoś, kogo pragnął przeprosić.

Stojąc obok Severusa, równie niecierpliwie wyczekiwałem mamy. Ale wspomnienie zbladło i znalazłem się w innym miejscu, w innym czasie.

***

Profesor McGonagall prowadziła lekcje, wyjaśniając jakiś skomplikowany, zawiły problem transfiguracyjny. Żaden z uczniów nie spostrzegł, że jednocześnie uważnie przyglądała się jednemu z chłopców siedzących na tyłach sali, zapamiętale skrobiącemu piórem po leżącym przed nim pergaminie. Tłuste włosy Snape'a były tak potargane, jakby od tygodnia nie widziały grzebienia; ogólnie wyglądał, jeśli to możliwe, na jeszcze bardziej zaniedbanego niż zwykle.

Profesor McGonagall zaczęła przechadzać się po klasie, obserwując pracujących uczniów. Snape nie zdawał sobie z tego sprawy, toteż nie zdążył schować tego, co pisał, gdy ku swemu przerażeniu zauważył stojącą tuż przy nim nauczycielkę.

Profesor McGonagall spojrzała w dół i przeczytała słowa "brudna szlama", którymi była zapisana karta, przedzielone gdzieniegdzie gryzmołami, kleksami i niecenzuralnymi słowami.

- Niech pan zostanie po lekcji, chcę z panem porozmawiać, panie Snape - powiedziała. Snape wstał, czerwony na twarzy ze wstydu, i skinął głową bez słowa. - Niech pan siada, panie Snape - poleciła, po czym przeszła do następnej ławki.

***

Po lekcji, gdy inni uczniowie wyszli, Snape został w sali.

- Proszę do mnie, panie Snape - zawołała profesor McGonagall.

Snape podszedł do niej i stanął przy biurku, naprzeciw nauczycielki.

- Ukarałabym cię za używanie takich słów, Severusie, gdybym nie domyślała się, kogo one dotyczą. Czy w domu stało się coś złego?

Snape żałośnie przytaknął.

- Co się stało?

- Moja matka jest ciężko chora, pani profesor.

- Czy to przez...

- Nie, pani profesor, ojciec nic jej nie zrobił. Na początku nie chorowała ciężko, ale ponieważ on upierał się przy mugolskim szpitalu i mugolskim leczeniu, jej stan ciągle się pogarszał... kiedy widziałem ją ostatnio, była nieprzytomna. Nawet nie wiedziała, że tam byłem. Ona jest wiedźmą, pani profesor! Mugolskie medykamenty jej nie pomogą.

- A gdyby przekonać twojego ojca, żeby przeniósł ją do Świętego Munga?

- Jeżeli zaproponowałbym coś takiego - odparł Snape - sam pewnie znalazłbym się w szpitalu.

- W którym szpitalu leży Eileen?

- Pani ją zna, pani profesor?

- Tak, Severusie. Obie się tu kiedyś uczyłyśmy. W którym szpitalu leży?

- Nie znam nawet nazwy tego cholernego miejsca.

Spojrzała na niego ostro.

- Język, język...

- Przepraszam. Po prostu jestem na nich taki wściekły...

Uspokajająco położyła mu dłoń na ramieniu.

- Odwiedzę dzisiaj twoją matkę i postaram się, aby przenieśli ją do Świętego Munga. A jeśli mi się nie uda, poproszę mojego brata, żeby jej się przyjrzał.

- Pani brata, pani profesor?

- Tak, mój brat Angus jest uzdrowicielem. Gdyby twój ojciec nie zgodził się na przeniesienie matki, być może zdołałabym przekonać mojego brata, żeby zbadał ją przebrany za mugolskiego lekarza. I może udałoby mi się przetransfigurować jego eliksiry tak, żeby bardziej przypominały mugolskie lekarstwa - stwierdziła profesor McGonagall z namysłem.

Snape zaniemówił z wdzięczności. Wytarł nos rękawem.

- Niechże się pan pozbiera, panie Snape. Nie dziwię się, że przyjaciele nazywają pana Smarkerusem - powiedziała z lekkim uśmiechem.

Po całych dniach zamartwiania się w samotności, Snape nagle zdołał się wreszcie uśmiechnąć.

***

Scena zmieniła się. Snape ponownie był w gabinecie profesor McGonagall. Siedziała za biurkiem, zasadnicza jak zwykle.

- Chciałeś się ze mną zobaczyć, Severusie.

Snape skinął głową.

- Tak, pani profesor. Przyszedłem powiedzieć, że moja matka czuje się już znacznie lepiej. Jutro wraca do domu. Chciałem podziękować pani i uzdrowicielowi McGonagallowi.

- Miło mi to słyszeć, Severusie.

Snape stał przed nią, próbując wyrazić to, co czuł, ale nie potrafił znaleźć odpowiednich słów.

- Nie przeżyłaby, gdyby nie państwa pomoc - wyrzucił z siebie w końcu. - Tylko dzięki uzdrowicielowi McGonagallowi i pani zaczęła dochodzić do zdrowia i teraz jest już prawie zupełnie wyleczona. Nigdy nie sądziłem, że to się może udać... Nie wiem, jak mam dziękować za pani dobroć...

Spojrzała na niego uważnie.

- Jest coś, nad czym mógłbyś się zastanowić...

- Tak, pani profesor?

- To, co teraz powiem, jest szczerą prośbą, Severusie. Nie podoba mi się towarzystwo, z którym przestajesz - Avery, Mulciber - może mógłbyś rozważyć znalezienie lepszych przyjaciół, z którymi mógłbyś spędzać czas...

Snape zawahał się, lecz ostatecznie nic nie powiedział. Nie licząc Lily Evans, po raz pierwszy w życiu miał przyjaciół, nie był jednak w stanie wyznać tego nikomu, nawet profesor McGonagall.

Nauczycielka westchnęła.

- Widziałam, jak znęcali się nad tak wieloma bezbronnymi uczniami - jak możesz się na to zgadzać, skoro sam byłeś ofiarą Pottera i spółki, Severusie?

Snape wzruszył ramionami. Uniosła brwi i spojrzała na niego sponad okularów.

- A może uważasz, że lepiej być oprawcą niż ofiarą?

Snape próbował patrzeć na nią jakby w ogóle tak nie myślał.

Profesor McGonagall przeszyła go wzrokiem.

- Panie Snape, powiedział mi pan kiedyś, że zarówno w tym świecie, jak w mugolskim, brutalom zawsze wszystko uchodzi na sucho. Jeśli jednak sam postanowisz stać się brutalem i śmierciożercą, zobaczysz, że osobiście się tobie sprzeciwię. Ani ja, ani dyrektor nie pozwolimy na to...

- Dobrze... dobrze to słyszeć, pani profesor. - I rzeczywiście tak właśnie myślał.

Profesor McGonagall patrzyła na niego wzrokiem dodającym otuchy.

- Nie ma potrzeby być oprawcą lub ofiarą, zawsze można nie być żadnym z nich - stwierdziła.

- Święte słowa, pani profesor. Czasami chciałbym móc zmienić się w kota czy coś takiego i zwyczajnie uciec... - powiedział Snape.

- Jak sądzisz, po co uczysz się transfiguracji, Severusie?

- Nienawidzę tego, czym się staję, kiedy próbuję być animagiem - wyznał Snape. - Czasami, tylko przez chwilę, chciałbym dobrze wyglądać... Czy można sobie wybrać zwierzę, jakim się będzie, pani profesor?

Profesor McGonagall spojrzała na niego z namysłem.

- To trudne, ale nie niemożliwe. Większości z nas najłatwiej przychodzi przybranie postaci zwierzęcia, które ma wiele wspólnego z naszą osobowością. Jednak niewątpliwie możliwym jest dokonanie wyboru postaci, w jaką chcesz się zmieniać. Mogę cię tego nauczyć, jeśli chcesz. Możesz przychodzić na dodatkowe lekcje raz w tygodniu.

Pomachała odmownie, widząc, że Snape zamierza jej dziękować.

- To nic wielkiego, panie Snape. A teraz, jeśli pan pozwoli, mam wypracowania do ocenienia...

***

Gabinet profesor McGonagall rozwiał się i zamiast niego pojawiło się znajome biuro Dumbledore'a. Jego samego nie było jednak na krześle. Drzemał spokojnie na portrecie w złotych ramach, z okularami-połówkami na krzywym nosie.

Nowy dyrektor siedział cicho na krześle Dumbledore'a; smutno patrzył na portret poprzedniego dyrektora, z bólem w ciemnych oczach. Zdawało się, że robił to od wielu godzin.

Usłyszawszy kroki za drzwiami, szybko się opanował i osoba, która weszła, niczego niezwykłego już nie zauważyła. To była profesor McGonagall.

Rzuciła Snape'owi spojrzenie pełne cierpienia i pogardy, a potem przemówiła:

- To wszystko była moja wina - stwierdziła. - To ja wysłałam do ciebie Filiusa z prośbą o pomoc. Gdybym tego nie zrobiła, nigdy nie przyłączyłbyś się do śmierciożerców i... - Trzęsąc się z emocji, zamilkła na chwilę, aby wybuchnąć znowu: - Dumbledore ci ufał! Ja ci ufałam! Nie zważając na wszystkie twoje błędy, nie zważając na Mroczny Znak na twoim przedramieniu, on ci ufał!

Oczy Snape'a były zimne niczym lód.

- Czy życzy pani sobie złożyć rezygnację? Bo najwyraźniej nie podoba się pani obecny dyrektor... - spytał zimno.

- Nie! Zostanę tu, aby chronić hogwarckich uczniów! Zostanę tu, aby uczynić z twego życia piekło! Powiedziałam ci kiedyś, Severusie, wiele lat temu, że nie popieram oprawców i że jeśli ty staniesz się jednym z nich, ja pierwsza się tobie sprzeciwię. Cóż, dotrzymam słowa! Powiedziałeś, Severusie, że na tym świecie nie ma sprawiedliwości i że nic nie powstrzyma nikczemników od znęcania się nad słabymi i niewinnymi. Dowiesz się teraz, profesorze Snape, że się myliłeś. Nikczemnicy nie dostaną zgody na znęcanie się nad słabymi. Dowiesz się tego wreszcie, profesorze Snape, i dowiesz się tego ode mnie!

Wypadła z komnaty zatrzaskując za sobą drzwi.

***

Snape opadł na dyrektorskie krzesło i ukrył twarz w drżących dłoniach. Potem znowu spojrzał na portret Dumbledore'a. Tym razem były dyrektor nie spał.

- Poprosiłeś, abym dokonał tego... tego okropnego czynu, a ja się zgodziłem. I dokonując tego, zamordowałem ukochanego dyrektora, jednocześnie niewyobrażalnie raniąc nauczycielkę, która była dla mnie najlepsza ze wszystkich i którą najbardziej poważałem... - mówił coraz ciszej, aż w końcu zamilkł. Po pokoju rozszedł się dźwięk, jaki mogłoby wydać ranne zwierzę.

***

Wydostałem się z myślodsiewni i osunąłem się na podłogę w kącie pokoju, naciągając na głowę pelerynę-niewidkę. Snape'a na szczęście nie było w zasięgu wzroku. Po kilku minutach gapienia się na misę zdobioną runami, zdołałem się na tyle pozbierać, żeby wrócić do domu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro