Niby lustrzane odbicie/cieszem siem chwilowym netem

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

MOGĄ POJAWIĆ SIĘ WYZWISKA I PASKUDNE OPISY, WIĘC NIE WSKAZANE DLA OSÓB CHROYCH NA EPILEPSJĘ

~Kopalnia, godzina 22:36~

Następna próba. Czy jej się udało? Nie. Mgła zasłaniała skostniałej Emily oczy. Wdrapywała się ostrożnie po skałach na półkę. Jednak za każdym razem coś szło nie tak i stopa dziewczyny ślizgała się po mokrych kamieniach. Sięgnęła do niewielkiej skałki, ale jej ręka wykrzywiła się i czarnowłosa prawie zleciała. W ostatniej chwili chwyciła wystający głaz i podciągnęła się. Ciężko dysząc podczołgała się pod oderwane deski i usiadła pod nimi. Czekała. Sama nie wiedziała na co, ale jednak czekała. Słyszała jak ktoś ją woła. Znała ten głos. Czyżby Mike ją znalazł? Ale skąd miałby się tu wziąść? Chyba cudem.

Emily trzymając się metalowych drutów powoli wstała i zaczęła iść na przód. Kulała na jedną nogę, ale jakoś dawała radę. Odsunęła kilka bal drewna, a na skale zobaczyła przekreślone kreski, symbolizujące dni. Ktoś spędził tu sporo czasu, sądząc po ich ilości. Idąc dalej znalazła kawałek pękniętego szkła, a kilka metrów wcześniej spoczywały oprawki od okularów. W ośrodku za pewne było od nich pudełko. Można tak wywnioskować po chociażby inicjałach H. W.

Em minęła kilka sporych kopców i dotarła do ogromnej części kopalni. W jej rogu spoczywał prosty, drewniany krzyż z napisem BETH. Coś go wydrapało, ale co? Lub może bardziej kto? Emily wolałaby stanowczo tego nie widzieć, ale ciekawość przyćmiła rozsądek. Jej serce zaczęło bić jak opętane. Wbiegła do windy, byleby być jak najdalej od tego miejsca. Działała, była sprawna. Wjechała na górę i wyjęła z uchwytu pochodnie. Była zapalona. Ktoś tu jednak był. Szła przed siebie co chwila odwracając się do tyłu.

Zobaczyła smużki dymu. Głośny krzyk odbijał się echem od ścian jaskini. Stanęła nogą na kruchym patyku, który złamał się na pół, wydając głuchy dźwięk. Nieznajomy stał odwrócony do niej tyłem. Skryła się za drucianą kratą i wstrzymała oddech. Zbliżał się. Pięć metrów, cztery, trzy, dwa... wyminęła "ktośka" i puściła się biegiem. Ślepy zaułek. Zdążyła przewrócić beczkę z paliwem i rzucić w nią pochodnią. Delikatny ogień podpalił jej but. Nerwowo tupała i skakała, byleby zgasić palącą stopę. Obcy natomiast zwyczajnie przeszedł przez płomienie i szarpnął przerażoną Emily za rękę.

- Co ty tu robisz?! - powiedział facet. - Nie możesz tu być!

Wyglądał okropnie. Gogle i bandanka zasłaniały mu twarz, przez co nawet gdyby ktoś chciał móc mu zaufać nie będzie potrafił. Odwrócił się do tyłu i pociągnął za spust od miotacza ognia. Jedną ręką podał Emily pistolet na flary i pchnął ją z górki. Coś jeszcze mówił, zdaje się, że "Nie wracaj tu sama! A najlepiej w ogóle".

Nastolatka sturlała się kolejny raz z dużej wysokości. Uderzyła głową o dźwignię od windy. Wizja sama do niej dotarła, mimo że totem spoczywał trochę dalej.

Białowłosa postać uklękła przy ledwo żyjącym chłopaku. Pogłaskała go po bezskórnym policzku. Odepchnął jej dłoń i odsunął się.
- Proszę... idź stąd - rzekł drapiąc swoją ranę.
- Nie - odparła dziewczyna. - Nie opuszczę cię.
Spojrzał na nią ze łzami w oczach. Krew zmieszała się ze słonymi kroplami i zleciała po jego poliku. Jej też zbierało się na płacz. Kolorowe ślepia zaszkliły się. Nie chciała tego po sobie pokazać, ale nie wytrzymała. Przytuliła towarzysza. Nie pozwoli mu już więcej jej opuścić. Chciała zatrzymać go przy sobie. Kochała go. Mimo jego szpetnego wyglądu i mimo swojego charakteru oraz zabójczemu instynktówi potrafiła go pokochać.
- Młoda! - zawołał mężczyzna patrząc na zaistniałą sytuację.
Kolorowooka zerknęła w stronę niespodziewanej osoby. Złoty blask ją oślepił. Dopiero później usłyszała strzał.

~Łazienka w ośrodku, godzina 23:09~

Muzyka klasyczna potrafi zbyt bardzo zrelaksować. Samanta słuchając jej na słuchawkach zapomniała na chwilę o bożym świecie. Straciła też poczucie czasu. Z początku wyłapywała uchem niezrozumiałe szepty, typu "Your destiny is death"* lub "They're coming"**. Ignorowała je, ponieważ myślała, że to zwykłe żarty. Zanurzyła się pod wodę i zobaczyła słaby błysk. Wanna była co najmniej jak sześć basenów dla dzieci, więc musiała trochę przepłynąć. Światło znikło. Zamiast niego ukazał się następny totem.

- Błagam, obudź się! - wołał mężczyzna szlochając.
- Ona nie... - zaczął jego znajomy kucając przy zsiniałej kobiecie. Zarobił jednak porządny cios w nos od faceta, który płonął z wściekłości.
- Zamknij tę głupią mordę! - wrzasnął. - Ty wstrętny sukinsynie. Ty zdradziecka gnido! Zajebię cię gnoju! Spłoń w piekle, cholerny dupku! Tak cię urządzę, że twój krzywy ryj będzie jeszcze gorzej spierdolony! Rodzona matka cię nie pozna!

Ochrona rozbroiła zdenerwowanego buntownika. Idąc więziennym korytarzem uśmiechał się. Wiedział, że prędzej czy później im ucieknie. Właściwie to o co go oskarżyli? Tylko ON to wie... ON zna tego prawdziwy powód... ON wciąż ślepo wierzy w jego poprawę...

Chłopak w masce pociągnął podtopioną Samantę. Zakaszlała i wypluła wodę. Rozejrzała się po łazience. Cicho. Za cicho. Tykanie zegara rozbrzmiewało jak dudnienie bębnów. Owinęła się ręcznikiem.

- Ludzie! To nie jest śmieszne!

Brak odpowiedzi. Podeszła do stolika, na którym położyła swoje ciuchy. Została sama skarpeta.

- No weźcie! To już szczyt wszystkiego!

Sam zanurzyła dłonie w ciepłej wodzie z kranu. Obmyła twarz i kątem oka zerknęła na lustro. Jej włosy stanęły dęba. Nie widziała w nim swojego odbicia, ale coś na zarys człowieka. Rozmyte plamy złożyły się w trzy słowa - "Sam... Please help".

- Co jest kurwa?!

Blondynka postawiła krok w kierunku drzwi. Zwierciadło mignęło i zjawa wysunęła z niego swoje kiściste ręce. Jedną chwyciła Samantę za szyję, a drugą podparła się ściany. Teraz była w całej okazałości. Ubrana na biało z czarnymi włosami przypominała kukłę z filmu horror. Sam przebiegła na drugi koniec łazienki i postanowiła bronić się wieszakiem.

Duch wystawił w jej stronę dłoń, jakby błagał i prosił o pomoc. Jego noga wlokła się za nim, zdawało się, że mu ciążyła, była niepotrzebna. Jego stopa gruchnęła. Skrzywiła się na bok. Z jego twarzy odleciała skóra. Mięśni zwisały bezwładnie, a strumyczki krwi ozdabiały białą suknię. Temu widokowi towarzyszył szary dym.

Samanta wzięła rozmach i uderzyła w kolana upiora. Te oderwały się od reszty ciała. Jednak nie poddał się tak łatwo. Czołgał się. Pociągnął nastolatę za nogę.

- Puść mnie... Proszę... Beth! - ostatnie zdanie Sam wypowiedziała wbrew własnej woli.

Czarne macki zmaterializowały się przy ramie lustra. Ujęły ducha za ramiona i z łoskotem wciągnęły go z powrotem. Blondynka wytarła krwawiący palec. Ostrożnie wciąż trzymając wieszak podeszła do zwierciadła. Zamarła. Było pęknięte wpół. Ale nie możliwość siedmioletniego pechu przyprawiła ją o dreszcze, o nie, nie, nie.

Sprawił to fakt, że pęknięcie było na wysokości jej szyi.

*Your destiny is death - twoim przeznaczeniem jest śmierć
**Oni nadchodzą

*głos ucieszonego dziecka* DORWAŁAM TELEFOOON! Brat ma net swój w telefonie. Skubany mi nie powiedział. Poszedł się kąpać to mu podpierniczyłam ^.^ I tak godzinę go zawsze szuka (taki Pan Hilary xD) Ok rozdziały mam napisane, ale okazuje się, że dopiero w przyszłym tygodniu z powrotem będzie internet! KURWA! :/ Więc postaram się jeszcze wrzucić coś w szkole (i jak Maciek nie będzie strzegł telefonu to z jego komóry)

A tu takie... coś.


Z początku narysowałam to jak mi się nudziło na przerwach w szkole, ale uznałam, że TROCHĘ przypomina Jennifer (odsyłam do książki Przeznaczenie / Just Save Them 2) iii... chyba mogę to uznać za taki arcik dla ShadowOfMarionette. Eeee to ja już nie przedłużam. Wyszło według mnie debilnie, nie ma misia itp itd :/

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro