14 East

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

JOHN

Obudziłem się w swoim pokoju. Na dworze słońce świeciło wysoko, spowijając pokój jasnym światłem. 

Przespałem cały poranek.

Ian miał rację, zmuszając mnie do wzięcia wolnego i wyspania się w łóżku, zamiast w fotelu obok Rebeccy. Czułem się dużo lepiej. Wciąż charczało mi w płucach, ale nie tak, jak w ciągu ostatnich dni. Katar przestał wypływać mi z nosa i ponownie mogłem przez niego oddychać. Świadomość, że Rebecca odezwała się po raz pierwszy od dawna oraz zrobiła to pod wpływem mojego dotyku, pozwoliła mi spokojnie zasnąć tej nocy.

Jednakże ta krótka rozłąka w zupełności mi wystarczyła, bym zdążył za nią zatęsknić. Musiałem sprawdzić, czy pojawiły się nowe wieści na temat jej stanu. Narzuciłem na siebie wczorajszą bluzkę i spodnie przewieszone na krześle i ruszyłem prosto do gabinetu Iana, pomijając poranną toaletę. Zamierzałem ją odwiedzić, tak szybko, jak to możliwe.

Wszedłem bez pukania do przyjaciela, rozglądając się po pomieszczeniu. Nie zastając nikogo w gabinecie, skierowałem się do sali, w której leżała Rebecca, gdzie Ian w skupieniu, zapisywał coś w grubym zeszycie.

– Coś nowego? – zapytałem, wychylając się mu przez ramię, by dostrzec, co pisał.

Wzdrygnął się, upuszczając zeszyt wraz z długopisem.

– Przepraszam. – Schyliłem się po jego rzeczy, nim zdążył mnie uprzedzić i oddałem mu je.

– Powinieneś przestać nachodzić ludzi w ten sposób.

Wzruszyłem ramionami.

– Nic nowego od wczoraj – odpowiedział.

Westchnąłem, przysiadając na taborecie tuż przy łóżku Rebeccy. Przykryłem jej dłoń swoją, z nadzieją, że i tym razem coś powie, jednakże nic się nie wydarzyło.

– Chciałbym móc zostać z nią dłużej, ale mam obowiązki. – Westchnąłem. – Powinienem znaleźć Henrego i dopytać go o dzisiejsze zajęcia.

– Rozumiem, gdyby wydarzyło się coś nowego, od razu cię o tym poinformuję.

– Dziękuję. – Uśmiechnąłem się słabo.

Ścisnąłem delikatnie dłoń Rebeccy na pożegnanie i wyszedłem z gabinetu Iana odszukać Henrego. Miałem nadzieję, że rekruci nie wykorzystali mojej nieobecności, by sobie pofolgować.

Przemierzając korytarze South, wpadłem na starszego mężczyznę u boku przyjaciela.

Zamrugałam kilka razy, próbując skojarzyć, skąd go znam i co on robi w South. Spojrzałem na stojącego obok Henrego, a następnie ponownie na mężczyznę.

– John... dobrze cię widzieć. – Mężczyzna zniesmaczony wyciągnął do mnie dłoń.

Odwzajemniłem uścisk, uśmiechając się niepewnie.

– Właśnie oprowadzałem Gabriela po ośrodku – wyjaśnił Henry, spoglądając na mnie wymownie. – Przybył z East godzinę temu, więc postanowiłem go odpowiednio przyjąć, gdy byłeś zajęty.

Chryste! Jak mogłem go nie rozpoznać? Czy ja naprawdę miałem głowę w chmurach?

– Dobrze. Jak skończycie, przyjdźcie do mojego gabinetu, przygotuję w tym czasie dokumenty. – Starałem się grać opanowanego, ale wiedziałem, że nawaliłem.

– Oczywiście. – Uśmiechnął się Henry. – Zapraszam tędy. – Wskazał ręką w kierunku klatki schodowej. – Pokażę panu salę treningową.

Odprowadziłem ich wzrokiem aż do zakrętu i czym prędzej umknąłem do pokoju, klnąc pod nosem.

Wparowałem do niego jak dziki, rozglądając się po nim w panice. W ostatnim czasie zaniedbałem dużo rzeczy. W pośpiechu pozbierałem wszystkie ciuchy walające się po podłodze i wrzuciłem je do szafy, zaścieliłem łóżko i wcisnąłem dokumenty walające się po biurku do jednej z jego szafek, przeszukując szufladę trzęsącymi się dłońmi, by znaleźć i wyjąć te odpowiednie.

Gdy pokój prezentował się już przyzwoicie, zabrałem ostatnie dwie szklanki z biurka, by wynieść je do kuchni. W pośpiechu zahaczyłem rękawem o klamkę i wypuściłem jedną z nich, rozbijając na kafelkach.

– Kurwa, bo jakżeby inaczej! – Odstawiłem drugą szklankę na stół i prędko zmiotłem potłuczone szkło.

Miałem nadzieję, że Henry kupi mi jeszcze chwilę czasu, bym mógł skorzystać z porannej toalety. Wyciągnąłem z szuflady parę jeansów i czarną bluzkę, po czym wbiegłem do łazienki, zrzucając z siebie po drodze cichy, ciskając nimi do kosza na brudną bieliznę. Po szybkim prysznicu zostało mi jeszcze umycie zębów. Gdy spojrzałem na swoją twarz w lustrze, przeraziłem się, zatrzymując się ze szczoteczką w buzi. Wyglądałem jak bezdomny. Nie byłem w stanie sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz się goliłem. Wyplułem pastę i odszukałem żyletkę oraz piankę do golenia, po czym prędko zabrałem się za doprowadzenie siebie do porządku.

Gdy kończyłem, ktoś zapukał do drzwi.

– Już idę! – Wykonałem ostatnie pociągnięcie żyletką.

Odkręciłem wodę i prędko zmyłem z siebie resztki pianki, rozchlapując wodę po łazience. Część chlapnęła mi na bluzkę, pozostawiając białą plamę po piance.

– Cholera. Nie, nie, nie... Tylko nie to.

Ponownie rozbrzmiało pukanie od drzwi.

Wytarłem ręcznikiem twarz i przetarłem plamę na bluzce, po której został niewielki ślad i pobiegłem do drzwi.

– Przepraszam, że musiałeś czekać. Zapraszam. – Wykonałem szeroki gest ręką, obejmujący wnętrze pokoju.

Gdy odwrócony do nie plecami Gabriel niepewnie przekroczył prób pokoju, wykorzystałem tę chwilę, by ocenić straty na bluzce. Była na szczęście czarna, więc mokra plama nieznacznie się na niej odcinała. 

Skierowałem się do biurka, na którym leżały już dokumenty i kartki wraz z długopisami.

– Masz ochotę się czegoś napić?

– Nie dziękuję, wolałbym przejść do konkretów – powiedział podirytowanym głosem, nawet nie siadając na krześle.

Nie było dobrze, od tej rozmowy mogła zależeć przyszłość South, a ja już zrobiłem słabe wrażenie. Co prawda nie widziałem się z Gabrielem po raz pierwszy, ale nigdy przedtem nie odwiedzał on South, zapewne nie tego się spodziewał.

– Dostałem twój list, więc przyjechałem zgodnie z twoją prośbą – oznajmił. – Jednakże postanowiłem nie zapowiadać swojej wizyty. Uznałem, że lepiej będzie wpaść i zobaczyć jak tutaj funkcjonujecie na co dzień – powiedział ze wzgardą. – I przekonałem się na własne oczy, że nie panujesz nad własną szkołą John. Może jesteś dobrym przywódcą, ale nie ogarniasz własnego życia, a co dopiero miałbyś odpowiadać za życie innych. Gdy dzisiaj na ciebie wpadłem, pomyślałem, że to jeden z pracowników personelu, a nie sama głowa South. Takiej osobie nie powierzyłbym własnego życia, a co dopiero miałbym zawrzeć z nim sojusz i narażać własnych ludzi. Przykro mi John, ale z pokoju nici. Nie zamierzam was atakować i mam nadzieję, że wy również okażecie się podobnym wyrachowaniem, ale nie licz na nasze wsparcie, gdy inne organizacje zwrócą się przeciwko wam.

Wpatrywałem się w niego z przerażeniem. Wszystko, nad czym tak długo pracowałem, legło w gruzach w ciągu zaledwie kilku minut.

Gabriel skierował się w stronę wyjścia.

– Zaczekaj. – Zaczynałem panikować.

– Chyba nie zamierzasz mnie tutaj trzymać wbrew mojej woli? – Uniósł wysoko brwi.

– Oczywiście, że nie. – Pokręciłem głową. – Proszę cię tylko, abyś dał mi to wyjaśnić.

– Tutaj nie ma czego wyjaśniać John. Nie panujesz nad własnym życiem i tym, co się dzieje w szkole. Nawet nie wiedziałeś, że chodzę po jej korytarzach od dobrej godziny z Harym, czy jak mu tam.

– Henrym – poprawiłem go.

– Tak z Henrym. Dziwię się, że to nie on sprawuje tutaj władzę. Wydaje się dużo bardziej kompetentny od ciebie.

– Gabriel. – Ponownie zwróciłem na siebie jego uwagę. – Pozwól mi wyjaśnić to całe zajście. Jeżeli dalej nie będziesz zamierzał zawierać z nami pokoju, uszanuję twoją decyzję i również nie skieruję sił przeciwko tobie. Chcę, tylko byś mnie wysłuchał. Nie pozwól, by duma i niepełny obraz sytuacji przyćmiły ci umysł. Nie po tych wszystkich spotkaniach, na których omawialiśmy warunki umowy. Nie pozwól, by tak łatwo poszło to w zapomnienie.

– W porządku. Myślę, że mogę cię wysłuchać. – Skierował się w stronę krzesła naprzeciwko mojego biurka, rozsiadając się na nim wygodnie. – Słucham.

Nie spodziewałem się tego po nim. Myślałem, że będę musiał go przekonywać, by dał mi sprostować zaistniałą sytuację. Zawsze był jednak człowiekiem rozsądnym i sprawiedliwym. To była moja ostatnia szansa, by uratować to, na co od tak dawna pracowałem. Jeżeli chciałem zdobyć jego zaufanie, musiałem powiedzieć mu prawdę, nie raz już się przekonałem, że kłamstwa do niczego nie prowadzą. Jeżeli po niej, uzna mnie za słabego i niegodnego stanowiska przywódcy South, zaakceptuję jego odmowę, ale musiałem spróbować, nawet jeżeli miałoby to postawić mnie w złym świetle.

Wziąłem głęboki wdech i oznajmiłem:

– Zakochałem się.

Gabriel uniósł wysoko brwi.

– Wiem, że to nic nie wyjaśnia, ale naprawdę ją kocham i spieprzyłem sytuację. Owszem bywam porywczy i popełniam błędy, ale zapewniam cię, że na nikim mi tak nie zależy, jak na niej i ludziach, którzy wiernie i uczciwie pełnią swoją służbę. – Oparłem się dłońmi o blat biurka, spoglądając na niego zdesperowanym wzrokiem. – Tak widziałeś mnie dzisiaj brudnego, zarośniętego, we wczorajszych ciuchach, wciąż zmagającego się z ostatnimi objawami zapalenia płuc i zapewne dało się czuć ode mnie zapach alkoholu, którego w ostatnim czasie sporo nadużywałem, ale spieprzyłem sprawę okej? Dopuściłem do sytuacji, w której dziewczyna, którą kocham, zwątpiła w naszą miłość i uciekła. – Zacisnąłem oczy, z trudem powstrzymując cisnące się do nich łzy. – A teraz przeze mnie jej dziecko, nasze dziecko – sprostowałem. – Nie żyje. A ona od tygodnia leży nieprzytomna w szpitalu, a ja nie wiem, co do cholery mam jeszcze zrobić, by jej pomóc. Boję się, że się nie obudzi i z trudem opuszczam jej gabinet, ale wiem, że jako dyrektor mam też inne obowiązki i nie mogę ich zaniedbywać. – Przeczesałem dłonią włosy, odchylając głowę do tyłu i biorąc głęboki wdech, po czym ponownie spojrzałem na Gabriela. – Obiecuję ci, że nie pożałujesz podpisania z nami pokoju. Potrzebuję cię i twoich ludzi, a wy potrzebujecie nas. Jeżeli wciąż masz jakieś wątpliwości, nie podejmuj decyzji teraz, daj sobie czas i spotkamy się ponownie, jak będziesz gotowy.

– Nie potrzebuje więcej czasu.

Odwróciłem się do niego plecami, przystając przed oknem, nie byłem w stanie dłużej patrzeć mu w twarz. Wiedziałem, że to brak szacunku z mojej strony, ale nie mogłem przestać odtwarzać w myślach obrazu, jak ze wstrętem wyciągał dłoń w moim kierunku na powitanie.

– Rozumiem. Przepraszam, że się na mnie zawiodłeś. Przekażę Henremu, by zapewnił ci odpowiednią eskortę do domu – powiedziałem, nie odrywając wzroku od zaparkowanych pojazdów East na terenie South.

– Podpiszę ten sojusz.

Odwróciłem się do niego zdezorientowany, nie pewny, czy nie przesłyszało mi się to.

– Słucham?

Gabriel wyciągnął rękę po jeden z długopisów na moim biurku i wykonał dwa podpisy: jeden na oryginale umowy, a drugi na kopii, po czym podał mi długopis. Bez ociągania złożyłem podpis na obu arkuszach. Umysł wciąż miałem otępiały jego wyznaniem, ale nie na tyle, by przegapić taką okazję.

– Liczę na owocną współpracę John. – Uśmiechnął się, wyciągając dłoń w moim kierunku.

Pozostając w szoku, podałem mu dłoń, ściskając ją mocno.

– Obiecuję, że następnym razem jak nas odwiedzisz, będę prezentował się w lepszym stanie.

– Następnym razem, jak się spotkamy, liczę, że przedstawisz mnie tej młodej damie, która tak bardzo cię odmieniła.

– Oczywiście. – Uśmiechnąłem się nieznacznie.

– W East mamy wielu wykwalifikowanych lekarzy, jeżeli byś potrzebowała kogoś, wystarczy słowo i wyślę kogo trzeba.

– Dziękuję, jednakże ufam Ianowi i wiem, że zrobił już wszystko, co w jego mocy. Przeszliśmy już najtrudniejszy okres, zostało nam tylko czekać, aż się obudzi. Jeżeli pozwolisz, przygotuję dla ciebie i twoich ludzie pokoje byście wypoczęli przed powrotem.

– Macie już sporo na głowie, nie będę nadużywał twojej gościnności. Domyślam się, że i tak nie byłbyś w stanie przyjąć mnie tak, jakbyś tego chciał. Już teraz widzę, że jesteś nieobecny i chodzisz z głową w chmurach.

– Wybacz mi.

– W porządku John. Zmieniłeś się, ale to nie znaczy, że na gorsze. Wszyscy miewamy gorsze momenty w życiu i nie należy nas osądzać na ich podstawie. Dziękuję, że przypomniałeś mi o tym. – Zabrał kopię umowy, wkładając ją do czarnej torby, przewieszonej przez ramię.

– To ja dziękuję, że wysłuchałeś mnie. – Uśmiechnąłem się po raz pierwszy od dłuższego czasu. – Odprowadzę cię w takim razie do bramy.

– Nie trzeba. Trafię. Henry jest dobrym przewodnikiem. – Zaśmiał się. – Napisz do mnie wkrótce i daj znać czy... jak ona się nazywa?

– Rebecca.

– W porządku. Napisz, jak Rebecca się ocknie. Jestem dobrej myśli, jeżeli przeszła już najtrudniejszy etap, podejrzewam, że wkrótce wszystko wróci do normy. I moje najszczersze kondolencje po utracie dziecka – powiedział wychodząc z pokoju.

Wpatrywałem się jeszcze przez chwilę w zamknięte drzwi.

Po utarcie dziecka. Te słowa dźwięczały mi w uszach, wciąż nie mogłem przywyknąć do myśli, że dowiedziałem się o własnym dziecku dopiero, jak było już martwe.

Schowałem oryginał umowy do biurka i wyszedłem z gabinetu odszukać Henrego, z którym od wczoraj nie miałem okazji zamienić słowa na osobności.

Znalazłem go w sali treningowej, sprawdzającego stan broni.

– Podpisaliście? – zapytał, nie unosząc wzroku znad sztyletu, którego próbował na nowo zaostrzyć.

– Skąd wiedziałeś, że to ja? 

– Bo tylko ty nie masz teraz zajęć i tylko ty potrafisz poruszać się tak cicho, co oznacza, że rozmowa chyba pobiegła w dobrym kierunku, inaczej wszedłbyś tutaj z impetem cały nabuzowany. – Uniósł głowę, obdarzając mnie spojrzeniem, w którym tliły się chochliki.

– Czyżby? – Zaśmiałem się. – Tak. Ostatecznie podpisaliśmy pokój i od teraz East jest naszym sojusznikiem.

Henry zerwał się z krzesła i objął mnie w mocnym uścisku.

– Gratuluję.

Zaśmiałem się.

– Dobra wystarczy tych czułości. – Odepchnąłem go. – Jestem ci wanien podziękowania, gdybyś nie zajął Gabriela wystarczająco długo, zrobiłbym chyba jeszcze gorsze wrażenie niż to na korytarzu.

– Co mu powiedziałeś? – Oparł się pośladkami o stół.

– Prawdę.

– To znaczy? Co dokładnie? – Zmarszczył brwi.

–  Wszystko, łącznie z tym, co się przytrafiło Rebecce i jak w ostatnim czasie zaniedbałem swoje obowiązki. Po prostu przyznałem się do błędu. – Wzruszyłem ramionami.

– Mówiłem ci, że prawda jest kluczem, który otwiera ludzkie serca.

– Nie pamiętam, żebyś tak mówił. Swoją drogą, od kiedy z ciebie taki poeta? Powiedz. Jakaś kobieta zawróciła ci w głowie? – Objąłem go ramieniem za szyję i potargałem włosy.

– Cholera John! Doprawdy czasem zachowujesz się jak dzieciak. – Spróbował mnie odepchnąć.

– Nadrabiam braki z dzieciństwa. – Wzruszyłem ramionami puszczając go.

– Dobrze wiesz, że nie zamierzam ponownie się żenić.

– Ale kto tu mówi o małżeństwie? – Podniosłem naostrzony przez niego sztylet i zakręciłem nim w palcach. – Nie jesteś jeszcze taki stary. Do pięćdziesiątki masz jeszcze dobre kilka lat. Nie chciałbyś się czasem zabawiać? Nie musisz od razu się angażować.

Wyrwał mi broń z dłoni, mierząc mnie ostrym spojrzeniem.

– Ja nie zabawiam się z kobietami. To nie zabawki John! Kiedy to w końcu do ciebie dotrze?! Rebeccę też tak postrzegasz? – Wbił sztylet w blat stołu.

– Wyluzuj. – Uniosłem ręce na wznak kapitulacji. – Nikt cię do niczego nie zmusza. Co się tyczy Rebeccy, wiesz, że tak nie jest. Owszem bawiłem się nią przez pierwsze miesiące i czerpałem z tego sporo satysfakcji, ale to się zmieniło.

– Czasami doprawdy się tobą brzydzę. – Oznajmił i szybkim krokiem wyszedł z sali treningowej.

Co w niego wstąpiło?


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro