16 Zderzenie z rzeczywistością

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

REBECCA

Obudził mnie śpiew ptaków. Przetarłam oczy, jednakże na niewiele się to zdało. Obraz przede mną był rozmyty. Skonsternowana ledwo dostrzegłam, że leżałam pod kołdrą w białym pokoju, podłączona do kroplówki.

W progu stanęła wysoka dziewczyna.

– Jak się czujesz? – zapytała.

– Gdzie jestem? – Próbowałam zidentyfikować otaczające mnie kształty.

– W South. Nic nie pamiętasz? – Spojrzała na mnie z troską. A przynajmniej tak mi się wydawało, gdyż nieznacznie przekrzywiła głowę na bok.

Zaprzeczyłam, nie odrywając wzroku od dziewczyny przede mną o oliwkowej karnacji, kontrastującej z białym fartuchem na jej ramionach, po którym spływały długie brązowe włosy.

– Czy ja umarłam?

Dziewczyna odwróciła wzrok.

– Co się dzieje? Dlaczego nic nie wiedzę? I gdzie jest... O matko, gdzie John?! Muszę go ostrzec! – Zerwałam się z łóżka, pociągając za sobą przezroczystą rurkę łączącą mnie z kroplówką. Z okolic brzucha wydobył się przerażający ból, całkowicie mnie otępiając.

Pod jego wpływem upadłam na kolana. 

Dziewczyna szybko do mnie podbiegła. Kładąc dłonie na moich ramionach, zaczęła mnie oglądać. Słyszałam, jak jej oddech w panice przyśpiesza.

– Nic ci nie jest?! Zakręciło ci się w głowie? – wypytywała. – Powinnaś leżeć w łóżku i odpoczywać. Wydaje mi się, że wzrok powinien ci się za chwilę wyostrzyć, ale nie jestem pewna. Musiałabym to doczytać, albo lepiej zapytam Iana od razu.

Dziewczyna coś jeszcze mówiła, ale nie słuchałam jej. Przyłożyłam drżącą dłoń do brzucha, który nie był już tak duży, jak przedtem, potwierdzając tym gestem swoje obawy. Dziecka nie było. Z moich oczu popłynęły łzy. Dziewczyna spróbowała mnie podnieść, bym usiadła na łóżku, ale odtrąciłam jej ręce.

– Nie dotykaj mnie! – Wrzasnęłam, nie odrywając wzroku od dłoni. Skuliłam się na zimnych kafelkach gabinetu, które przyjemnie odbierały ciepło z mojego ciała. Tak jakby mogły je całkowicie odebrać i zabrać mnie ze sobą. Jednakże po chwili zaczęły się nagrzewać i szybko zgasiły tą jakże głupią myśl powstałą w mojej głowie.

Do pokoju weszła kolejna osoba.

– Rebecco, czemu jesteś na podłodze? – Zignorowałam pytanie, zanosząc się płaczem. Ten głos. Nie miałam wątpliwości, do kogo należał. Ian. Co ja tu robiłam i jak znalazłam się w South? I dlaczego moje dziecko... – Zoe, zostawisz nas na chwilę samych i poinformujesz Johna, że Rebecca się wybudziła? Na pewno się ucieszy – powiedział spokojnie.

Więc to była Zoe. Uniosłam lekko wzrok, mrużąc oczy, by spojrzeć na dziewczynę. Tak bardzo się zmieniła, odkąd ostatni raz ją widziałam. W nowej fryzurze i białym stroju lekarskim zupełnie nie przypominała, dobrze mi znanej dziewczyny w krótkich włosach, ubranej w ciemne dresy typowe dla South.

Tyle czasu minęło, odkąd widziałam ją i Iana. Przymknęłam oczy, by odciąć się od świata, który mnie otaczał i pogrążyć się we własnych myślach.

– Tak. Już wychodzę. – Usłyszałam oddalające się kroki, które po chwili umilkły. – Ian? Rebecca coś wspominała, że ma problem ze wzrokiem. Uznałam, że będziesz wiedział coś więcej ode mnie na ten temat. – Drzwi otworzyły się ze skrzypnięciem i po chwili w pokoju zapanowała głucha cisza.

Jak tylko Zoe zniknęła za progiem, spojrzałam zamglonym wzrokiem na Iana, wybuchając płaczem.

– Rebecco, powinnaś się położyć – powiedział spokojnie. – Wzrok zapewne dojdzie do siebie za kilka minut. Posłuchaj. Do twojej krwi dostało się zakażenie i mocno zaatakowało twój organizm. Miałaś tak wysoką gorączkę, że cudem w ogóle żyjesz – mówił, zaciskając dłonie na moich ramionach. Czułam, że czekał, aż podniosę się z ziemi, ale ja nie mogłam. – Gdy John cię znalazł, dziecko już nie żyło. Pozostawienie go martwego w twoim ciele, tylko pogorszyłby twój stan. Organizm sam zacząłby je zwalczać, zamiast skupić się na przywróceniu cię do zdrowia na innych płaszczyznach.

Gdy wspomniał o Johnie, mój nastrój tylko się pogorszył. Nie chciałam słuchać, jak zareagował na wiadomość o zatajonej ciąży. Próbowałam zaakceptować nową sytuację i skupić się na tym, co powiedział mi Ian, ale ból w moim sercu był zbyt wielki, bym była wstanie go udźwignąć. Wolałabym być martwa razem z dzieckiem.

– Chcę zostać sama. – Wstałam powoli, krzywiąc się z bólu przy najdrobniejszym ruchu.

Przy pomocy Iana położyłam się ostrożnie na łóżku i zakryłam kołdrą, aż po czubek głowy, otaczając się ciemnością, taką samą, która oplotła swoje macki wokół mojego serca.

Zabiłam własne dziecko.

Podejmując decyzję o ucieczce z North, byłam świadoma, że może do tego dojść, co więcej przypuszczałam, że sama mogę nie dożyć najbliższych dni. Jednakże wizje snute w głowie, a rzeczywistość drastycznie się od siebie różniły. Życie jest okrutne. Skoro nie chciało ocalić jedynej istoty, która na to zasługiwała to, kto inny miałby na nie zasługiwać?

Nie leżałam jednak długo sama, gdy w pokoju rozbrzmiały kroki.

– Tak trudno zrozumieć, że chcę być sama! – wykrzyczałam przez kołdrę łamiącym się głosem. Potrzebowałam ciszy i spokoju, a nie towarzystwa.

Materac  ugiął się pode mną.

– Rebecco spójrz na mnie. Możemy porozmawiać? – Poczułam ucisk w sercu, gdy znajomy, niski  głos Johna przedarł się do mnie przez kołdrę.

Czy był wściekły, że nie powiedziałam mu prawdy i uciekłam? Czy wciąż się gniewał za to, co powiedziałam w North? A może ciszył się, że dziecka już nie było? Co było najbardziej prawdopodobnym ze scenariuszy oraz tym, który najbardziej bolał.

Zacisnęłam mocniej dłonie na kołdrze, jakby ta bariera pozwoliła mi się przed nim schować. Wstrząsana szlochem raz za razem, czułam pulsujący ze świeżej rany ból, przypominający mi o stracie.

Materac ponownie się poruszył i po chwili poczułam obejmującą mnie delikatnie dłoń.

– Kocham cię. – Poczułam, jak jego mięśnie spięły się na te słowa.

– Nie można kochać kogoś takiego – wybełkotałam. On też musiał to czuć. Słowa mogą kłamać, ale nie ciało. Nie wierzył w to, co powiedział. Ciało go zdradziło. Zacisnęłam jeszcze mocniej dłonie na kołdrze. Nie powinien tu być ze mną, nie po tym, co zrobiłam.

– Obiecałem ci, że będę przy tobie, dopóki śmierć nas nie rozdzieli.

Na wzmiankę o śmierci, przypomniało mi się, po co w ogóle wracałam do South. Moje ciało raptownie się spięło, a źrenice rozszerzyły tak, że całkowicie musiały przykryć tęczówki. Zaczęłam się dusić, czy to było możliwe, że przez ułamek sekundy zużyłam całe powietrze nagromadzone pod kołdrą? Wpatrywałam się w przerażeniu w ciemność przede mną, próbując złapać oddech.

– Rebecco? Co się dzieje? Mam wezwać Iana?

Gdy nie odpowiedziałam, silne pociągnięcie za kołdrę wyrwało mi ją spod słabnącego uścisku. Światło uderzyło mnie prosto w oczy, wywołując w nich silny ból.

Gdy poczułam ciepło promieniujące od Johna na swoim ramieniu, niewiele myśląc, zerwałam się raptownie, powodując silny ból podbrzusza. Przyciągnęłam do brzucha kołdrę, kulać się pod obezwładniającym mnie bólem, czekając aż minie. Gdy ból nieznacznie ustąpił, spojrzałam zaskoczona na Johna, siedzącego przede mną z opuchniętym okiem. Bił się z kimś? Porzuciłam tę myśl i powracając do rzeczywistości, wybełkotałam z przerażeniem:

– John. Marco planuje zaatakować South!

John uśmiechnął się nieznacznie i obejmując mnie ramieniem, przycisnął czule do piersi. Nie wyglądał na przestraszonego, a jego serce miarowo biło w klatce przy mojej twarzy, kojąc moją duszę. Wolną dłonią przejechał czule po moim policzku, przysuwając mnie bliżej siebie tak, że nasze czoła się zetknęły.

– Już po wszystkim – wyszeptał.

– Ale Maro on... A ty byłeś taki... Tak strasznie się bałam – mówiłam bez sensu.

– Myślisz, że załamałbym się tak bardzo, że pozwoliłbym zginąć setkom ludzi, za które byłem odpowiedzialny? Chyba jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz słonko. – Uśmiechnął się słabo i pocałował mnie w czoło. – Cieszę się, że tutaj jesteś. – Jednakże za tymi słowami czaiło się coś więcej. Smutek? Zwątpienie? Żal?

Zanim zdążyłam go o to wypytać, ktoś zapukał do drzwi. 

Podniosłam wzrok.

– Erick?! – Przetarłam oczy, które już pawie rozróżniały otaczające mnie kontury. Nie mogłam uwierzyć w to, co zobaczyłam. Po raz kolejny tego dnia radość mieszała mi się z dezorientacją. Ostatni raz widziałam go poza murami South, jak wchodziłam do ciężarówki wraz z Marco.

– Zostawię was samych. – John wstał i skierował się do drzwi. Miałam wrażenie, że przez chwilę na jego twarzy dostrzegłam ulgę. – Robię to tylko dlatego, że jestem ci winny przysługę – powiedział do Erica. Ton jego głosu brzmiał, jakby żartował, ale nawet mój słaby wzrok był w stanie dostrzec zmarszczkę malującą się na jego czole.

– Zajrzę do ciebie później. – Uśmiechnął się.

Gdy wyszedł, Eric usiadł obok mnie na brzegu łóżka.

– Jak się czujesz? – zapytał, patrząc na swoje dłonie, spoczywające na kolanach.

Spuściłam wzrok.

– Wiesz już wszystko prawda?

Lekko skinął głową.

– Przepraszam. Powinnam była ci powiedzieć.

– Tak powinnaś – odparł oschle, spoglądając na mnie.

Zaczęłam skubać odstającą skórkę przy paznokciu. Nie byłam w stanie znieść jego spojrzenia. Nie wiedziałam, co powinnam dodać. Nie spodziewałam się tak chłodnego przywitania z Ericem. W ogóle nie spodziewałam się, że go tutaj zobaczę, ani tego, że obudzę się w South. To wszystko było jakimś wariactwem!

– Jak się tu znalazłeś? – zapytałam, zdając sobie sprawę, z brzmienia własnych słów.

Westchnął.

– Kiedy cię porwali, zastanawiałem się, jak mam cię uwolnić. I niestety jedynym pomysłem, na który wpadłem, był John. – Przeczesał dłonią włosy. – Nie wiedziałem, co dokładnie między wami zaszło, ale uznałem, że tylko on będzie w stanie ci pomóc i liczyłem, że bez względu na to, co było, wyciągnie cię z tego. – Wziął głęboki wdech i uśmiechnął się krzywo. – Jak tylko pojawiłem się w South, możesz się domyślić, że nie zostałem przyjęty z szerokim uśmiechem na twarzy. Na szczęście John był skłonny mnie wysłuchać i jak tylko poznał prawdę, zaczął organizować wyprawę po ciebie. Nie wiem, co wydarzyło się podczas jego wizyty w North, ale gdy wrócił do obozu, był całkowicie odłączony od świata i co więcej, ciebie z nim nie było.

Poczułam ukłucie w sercu, na wspomnienie słów, które skierowałam do Johna. Byłam mu winna wyjaśnienia.

Przytaknęłam. Nie miałam ochoty wchodzić w szczegóły tej historii. To, co powiedział mi przyjaciel, musiało mi wystarczyć, przynajmniej na jakiś czas.

– Przepraszam. Powinnam chyba wszystkich przeprosić. Zachowałam się strasznie lekkomyślnie, opuszczając South. Naraziłam masę ludzi na niebezpieczeństwo, okłamałam tych, na których mi najbardziej zależy i straciłam... – Głos mi się załamał.

Eric przytulił mnie ostrożnie.

– Nie jestem w stanie wyobrazić sobie, przez co teraz przechodzisz, ale jakbyś chciała ze mną o tym porozmawiać, to wiedz, że będę zawsze przy tobie.

Przytaknąłem, odwzajemniając uścisk. Zacisnęłam ręce na materiale jego koszulki i pozwoliłam sobie na niewielki uśmiech. Wróciłam do domu.

***

Ian kręcił się po gabinecie, szykując dla mnie kolejny zastrzyk.

– Czy to naprawdę konieczne? – zapytałam, spoglądając na pokłute ramię.

– Wiesz, że tak. Gdyby tak nie było, nie marnowałbym i tak już bardzo skromnych zapasów. – Spojrzał na strzykawkę, wypuszczając z niej pęcherzyki powietrza.

Westchnęłam i wyciągnęłam do niego rękę, podwijając rękaw za dużej koszulki. Skrzywiłam się, czując ukłucie.

– Już po wszystkim.

– Mówisz do mnie jak do dziecka. – Przewróciłam oczami.

– Wszyscy przecież jesteśmy dziećmi w jakimś stopniu. – Uśmiechnął się do mnie.

Westchnęłam i wyjrzałam przez okno, spoglądając na delikatne pasma chmur, malujące się na niebie.

– Ian? Jak zareagował John na... No wiesz. – Spojrzałam na niego.

Oderwał się od pracy, zaskoczony moim pytaniem.

– Wydaje mi się, że to z nim powinnaś o tym porozmawiać. – Odwrócił się w kierunku drzwi, krótkie zaskrzypiały. – Zwłaszcza że akurat przyszedł. – Minął się w przejściu z Johnem, dodając:

– Będę w pokoju obok, jakbyście czegoś potrzebowali.

– Ian zaczekaj... – Wyszedł, nim zdążyłam dokończyć.

Spuściłam zmieszana wzrok, zagryzając wargę. Nie chciałam zostawać sam na sam z Johnem.

– O czym chciałaś ze mną porozmawiać? – zapytał.

– O niczym ważnym. To może poczekać. – Zaczęłam błądzić dłonią po kołdrze, omijając jego wzrok.

– W takim razie, dlaczego unikasz tego tematu? Rebecco, jeżeli masz mi coś do powiedzenia, to zrób to. – Zatrzymał moją dłoń, przykrywając ją swoją. Jego kciuk zaczął wykonywać niewielkie koła na mojej skórze.

– Chciałabym cię przeprosić. – Spróbowałam od czegoś innego. – Za to, co powiedziałam w North.

– Wiem, już dobrze. – Objął mnie delikatnie ramieniem. – Miałaś rację, a te słowa musiały paść.

– Nie John! Nie wiesz! – Musiałam mu wyjaśnić to, co zaszło, inaczej nie dałoby mi to spokoju. – Ja musiałam to zrobić – powiedziałam powoli, akcentując wyraźnie każde słowo. – To był mój pomysł i celowo powiedziałam to, by cię zranić.

Spojrzał na mnie skonsternowany.

– Nie rozumiem. – Zmarszczył brwi.

– To ja wymyśliłam całą tę scenę. Gdybyś się uparł i postanowił zabrać mnie stamtąd wraz z pendrivem, rozstrzelaliby cię, mnie i ... – Wciąż nie byłam w stanie powiedzieć tego na głos. A już szczególnie przy nim.

– Dziecko – dokończył.

Zagryzam wargę i nieznacznie skinęłam głową.

– To o tym chciałaś porozmawiać, prawda?

Podkurczyłam nogi do klatki, opierając na nich głowę.

– Uważasz, że nie chciałem tego dziecka. Nie mylę się? Dlatego uciekłaś.

Poczułam ukłucie w sercu. Jego spokojny głos, był gorszy, niżeliby na mnie krzyczał. Wolałabym, aby mnie zwyzywał i przestał się do mnie odzywać, a nawet uderzył. Nie zasługiwałam na takie traktowanie. Nie po tym wszystkim. I dlaczego on do cholery to wszystko wiedział.

John westchnął, widząc, że nie zamierzam dołączyć do tej rozmowy.

– Myślałaś, że cię zabiję?

Usłyszałam rozpacz w jego głosie, co zmusiło mnie, by na niego spojrzeć. Jego słowa zaskoczyły mnie tak bardzo, że nie wiedziałam co powiedzieć. Dziwie było usłyszeć od niego to, co od dawna chodziło mi po głowie.

– Nigdy nie chciałem być ojcem. I wciąż uważam, że nie jestem odpowiednią osobą do tej roli, ale znałem konsekwencje tego, co robiliśmy i gdzieś z tyłu głowy zawsze miałem myśl, że kiedyś może do tego dojść. Nawet jeżeli nie chciałem jej dopuścić do głowy. – Ścisnął lekko moją dłoń. – Kocham cię i jestem tak samo odpowiedzialny za tę sytuację co ty. Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. – Westchnął. – Na pewno byłoby mi ciężko, wciąż w mojej głowie pojawia się strach, który popycha mnie w stronę mojej przeszłości, aż czuję, jak świerzbi mnie ręka, by wziąć nóż i...

Jego wyznanie mnie przestraszyło. Wysunęłam dłoń spod jego ręki, jednak on wplótł w nią swoje palce, przytrzymując przy sobie. Poczułam, jak przyspieszył mi oddech.

Spojrzał na mnie ze smutkiem, wstydząc się tego, co powiedział.

– Ale gdybym cię skrzywdził, nie wybaczyłbym sobie tego. – Mięśnie na jego twarzy drgnęły. – Przykro mi, że dziecko zmarło, ale jeżeli to dla ciebie takie ważne, możemy postarać się o nowe. Tym razem od początku będziemy wiedzieć, na czym stoimy i nie będzie żadnych niedomówień. – Potarł kark wolną ręką. – Nie jestem gotowy, by być ojcem, ale dużo bardziej nie jestem gotowy, by ciebie ponownie stracić – wyznał.

Do moich oczu napłynęły łzy. Nigdy nie spodziewałabym się takiego wyznania po Johnie.

Wygramoliłam się z kołdry i ostrożnie usiadłam mu na kolanach, krzywiąc się przy każdym ruchu. Wtuliłam twarz w jego szyję, upajając się jego zapachem, którego tak mi brakowało od miesięcy.

– Przepraszam.

Jego dłoń powoli zataczała koliste ruchy na moich plecach. Mimo wcześniejszego wyznania wciąż czułam się najbezpieczniejszą osobą na świecie, będąc w niego wtulona. Miłość do Johna sprawiała, że postępowałam irracjonalnie, ale szczęście, jakie zapewniała mi jego bliskość, było warte każdej głupoty.

– Ja chyba nie jestem gotowa na nowe dziecko. – Po chwili dodałam niepewnie. – To wszystko to było dla mnie za dużo. Nie przeżyje tego drugi raz, jeżeli to się powtórzy... Nie chcę już nikogo więcej stracić. – Przyciągnęłam go bliżej siebie.

Po policzkach spłynęły mi łzy. John nic nie powiedział, siedzieliśmy tak wtuleni, pozwalając, by cisza wypełniła pokój. Przeczesałam dłońmi po jego włosach i oparłam czoło o jego głowę.

– Kocham cię John.

– Ja ciebie też – odpowiedział tępo i pocałował mnie delikatnie w usta. Postanowiłam nie zastanawiać się dłużej nad jego dziwnym zachowaniem. Oboje w ostatnim czasie dużo przeszliśmy i każdy miał prawo mieć gorszy dzień.

***

Od kilku dni odpoczywałam w naszym pokoju, na przemian uczestnicząc w zajęciach, bez udziału w walkach.

Między mną a Johnem wciąż wsiało jakieś dziwne napięcie, którego nie potrafiłam nazwać. Unikał mojego spojrzenia, a jednocześnie wielokrotnie przyłapałam go na wpatrywaniu się we mnie w milczeniu. Kilka razy wypytywałam go o to dziwne zachowanie, ale zawsze zrzucał winę na zmęczenie.

Przebrałam się w jeansy i niebieską koszulkę, będące miłą odmianą od za dużych dresów, jednak świadomość, że mieściłam się w starych spodniach, wciąż mnie bolała. Moje ciało coraz bardziej zaczynało przypominać to sprzed kilku miesięcy. Ze smutkiem przejechałam dłonią po pustym brzuchu.

Zamyślona nie dostrzegłam, jak John podszedł i objął mnie od tyłu, składając delikatny pocałunek na szyi.

– W porządku?

– Tak. Będzie dobrze. – Odchyliłam głowę do tyłu, opierając ją na jego ramieniu i wyciągnęłam rękę, by móc pogładzić go po włosach. – Potrzebuję po prostu się czymś zająć. – Nabrałam powietrza do płuc, po czym dodałam:

– John? Jest jeszcze coś, o czym ci nie powiedziałam. Powinnam była to zrobić wcześniej, ale całkowicie wyleciało mi to z głowy. – Odwróciłam się do niego. – Jak byłam w North, spotkałam Pigeona. To znaczy, że on wie, że ja wiem, a skoro on wie, że ja tu jestem i wiem to...

Pochylił się nade mną, łącząc nasze usta w pocałunku, przerywając moja bezsensowną wypowiedź.

– Czasami naprawdę nie potrafisz się wysłowić. – Zaśmiał się, jednak szybko posmutniał. – Pigeon już nie pracuje w South, jak tylko sprawy przybrały inny obrót akcji, uciekł tylnym wyjściem i przyłączył się do North na stałe. Jego fałszywa przykrywka już nie istnieje. Gdyby postanowił wrócić do South, zostanie rozstrzelany bez zbędnych pytań.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro