17 Oddech

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

REBECCA

Snułam się bez celu po korytarzach. Czując się, jakby ktoś mnie dusił. Nigdy nie przypuszczałabym, że w miejscu, które nazywałam domem, można czuć się w ten sposób. Powinnam być szczęśliwa, na myśl o powrocie do miejsca, w którym nic mi nie groziło, gdzie mogłam liczyć na przyjaciół i Johna.

Minął miesiąc od mojego powrotu do South, a ja wciąż zmagałam się z ostatnimi wydarzeniami. Nie pomagały ani rozmowy z przyjaciółmi, ani z Johnem, czy nawet leki przypisane mi przez Iana. Raz nawet zaproponował mi coś mocniejszego, przez co chodził później przez tydzień z podbitym okiem, jak tylko dotarło to do Johna.

Minęła mnie grupka śmiejących się pierwszoroczniaków, którzy dostali się niedawno na oficjalne szkolenie w szkole. Po plecach przebiegł mi dreszcz, na myśl o ciałach, które o poranku wywożono poza teren szkoły. To nie mogło tak wyglądać. Jak John mógł zabijać tylu niewinnych ludzi bez wyrzutów sumienia, a potem spać jakby nigdy nic. Przecież to chore! Po zabiciu Kevina targały mną wyrzuty przez dobre pół roku, dopóki nie otrzymałam wsparcia od Johna. Nic dziwnego, że wiedział jak sobie radzić w takich sytuacjach, ale to go nie zwalniało z odczuwania wyrzutów sumienia. Nie w takiej sytuacji.

– Rebecca!

Podskoczyłam wyrwana z zamyślenia. Gdy się odwróciłam, w kierunku, z którego mnie wołano, Matt właśnie do mnie dobiegał. Wziął kilka głębokich wdechów i przetarł mokre od potu czoło.

– Co u ciebie? – zapytał.

Spojrzałam na niego krzywo. Jak na kogoś, kto z takim entuzjazmem mnie wołał zaledwie chwilę temu, jego pytanie wydawało się nie na miejscu.

– O co chodzi? – Od razu zamierzałam przejść do rzeczy. Miałam dość gierek i płytkich rozmów, które w rzeczywistości nie interesowały mojego rozmówcy.

– To już nie można spytać, jak się masz? – Obruszył się.

Uniosłam brwi i spojrzałam na niego wyczekująco.

– No dobra. Wygrałaś. – Podniósł ręce w obronnym geście. – Leo był wczoraj na zwiadach w miejscowości oddalonej o godzinę drogi stąd.

– Coś mu się stało? – Nie lubiłam brata Matta, ale byli rodziną i mogłam sobie wyobrazić, jak by się czuł, gdyby go stracił. Na samą myśl ścisnęło mnie w sercu, na wspomnienie, jak John ledwo wrócił z misji pokojowej do East, a nawet nie traktowałam go w tamtym momencie poważnie.

– Nie. – Zaśmiał się. – Znalazł niezłą miejscówkę. Podobno to miejsce tętni życiem.

– Jeżeli tak mówi, to pewnie tak jest, zwłaszcza że w obecnych czasach to dość mocno powiedziane.

– No właśnie. – Przytaknął rozochocony. – I tutaj zaczyna się twoja rola.

– Moja? – Zmarszczyłam brwi. Nie lubiłam być mieszana w czyjeś sprawy, bo przez moje relacje z Johnem zawsze wychodziłam na tym najgorzej.

– Chcemy wybrać się wieczorem na imprezę z pozostałymi. Tylko wiesz, że sami nie damy rady opuścić terenu South.

– Sugerujesz, że mam załatwić wszystkim przepustki?

Ponownie potwierdził skinieniem.

– Raz już ci się to udało. Oczywiście jesteś zaproszona. Im nas więcej, tym zabawniej.

– To słaby pomysł. Poza tym drugi raz to się nie uda, założę się, że John już powiadomił wszystkich, abym pod żadnym pozorem nie opuszczała terenu szkoły.

Odwróciłam się w kierunku, którym zmierzałam. Nie wiedziałam tylko, gdzie to było. Od kilku godzin wałęsałam się po korytarzach bez celu.

– Rebecco proszę. – Chwycił mnie za rękę.

Krzywiąc się spojrzałam na jego dłoń, zaciśniętą na moim nadgarstku.

– Przepraszam. – Puścił mnie, zabierając prędko dłoń. – Ale myślę, że nawet tobie przyda się trochę rozrywki, chodzisz od wielu dni z głową w chmurach. 

– Och. Nawet mi powiadasz? Masz rację, bo utrata dziecka to idealny moment na imprezowanie. – Zgromiłam go wzrokiem.

– Wiesz, że nie to miałem na myśli. Obiecuję ci, że będziemy się świetnie bawić, a wyjazdem się nie martw. Leo poprowadzi auto, podczas gdy reszta schowa się w przyczepie pod płachtą. Wszystko już zaplanowaliśmy każdy szczegół. Wrócimy najpóźniej godzinę przed tym, jak wszyscy wstaną. Wystarczy tylko, że się zgodzisz.

– Kto jeszcze pojedzie?

Matt uśmiechnął się od ucha do ucha, jakbym tym pytaniem zgodziła się na jego propozycję.

– Nasz stały skład: Emily, Susan. – Zaczął wyliczać kolejno na palcach. – Eric pewnie też pojedzie, jak się dowie, że się z nami zabierasz. Do tego oczywiście Leo i jeden z jego kolegów. Wystarczą dwie przepustki dla każdego z nich. Usiądą z przodu i wywiozą nas wszystkich gdzieś, gdzie problemy zostają za drzwiami, a na twarzy maluje się szeroki uśmiech. – Wyszczerzył się.

– I uważasz, że John nie zauważy, że łóżko jest w połowie puste? – Spojrzałam na niego wymownie.

– To już też obmyśliłem. – Uśmiechnął się szeroko. – Powiesz, że spędzisz babski wieczór z dziewczynami. Przekonasz go, że potrzebujesz trochę zmiany otoczenia i rozmowy z rówieśniczkami.

– To szalone.

– Ale nie niewykonalne. Zgódź się, proszę. – Zrobił błagalną minę.

– Nie Matt. Wybacz, ale teraz chciałabym zostać sama.

– W porządku, ale przemyśl to jeszcze. Jakbyś zmieniła zdanie, wiesz gdzie nas szukać. – Westchnął i po chwili namysłu dodał:

– Rebecco? Wiem, że w ostatnim czasie sporo przeszłaś, ale zadręczanie się nie rozwiążę twoich problemów.

– Wiem – odpowiedziałam krótko, nie spoglądając na niego. Doskonale zdawałam sobie z tego sprawę.

***

Nie minął nawet kwadrans, gdy ponownie ktoś mnie zaczepił.

– Jesteś Rebecca prawda?

– Tak... – powiedziałam przeciągle, spoglądając niepewnie na blondwłosą dziewczynę. – A ty jesteś? 

– Claudia. – Wyciągnęła zuchwale dłoń ku mnie, co spotkało się jedynie z krótkim spojrzeniem z mojej strony. Dziewczyna ewidentnie nie szukała przyjaciółki i od razu dało się czuć od niej niechęć. 

Zupełnie nie przejmując się moją reakcją, kontynuowała:

– Podobno ty i John jesteście ze sobą blisko.

Bingo. Czyli chodziło jej o Johna. Oczywiście. Nie mogło być inaczej.

– Yyy... Można tak to ująć, czemu pytasz? – Przewróciłam oczami, zmęczona wszystkimi dotychczasowymi pytaniami o nasz związek i prób zyskania lepszej pozycji w szkole moim kosztem, jakby to ode mnie zależało. Jednak ja nie zamierzałam nikomu pomagać w tej kwestii. Każdy powinien sam sobie zapracować na miejsce w szkole, ale oczywiście wszyscy widzieli we mnie łatwą drogę do własnego sukcesu.

Claudia uniosła nieznaczenie kącik ust.

– W takim razie na pewno powiedział ci o tym, jak mnie pieprzył, gdy ty leżałaś nieprzytomna.

Spojrzałam na nią tępo.

– John by tego nie zrobił – odpowiedziałam, zanim zdążyłam zastanowić się nad sensem jej słów.

Jednak z dużym żalem przyznałam się sama przed sobą, że Claudia nie kłamie, a to dziwne napięcie, które między nami wisiało, potwierdzało tylko jej słowa.

– W takim razie porozmawiaj z nim o tym – zaświergotała i odgarnęła niewinnie włosy, przykuwając tym moją uwagę do malinki na jej szyi.

Jednak w tym momencie nie zdrada Johna mnie interesowała, a powód, dlaczego ta szmata przede mną się tym tak szczyciła.

– O co ci chodzi! – Szarpnęłam ją.

– O to, że taka krucha laleczka jak ty nie zaspokoi jego potrzeb. On potrzebuję ciągłych bodźców. Nie mów, że tego nie zauważyłaś. John działa instynktownie, a gdy w grę wchodzi pożądanie, wyłącza umysł. – Stuknęła się po głowie, cmokając jednocześnie.

– Zamknij się szmato i nie mów do niego po imieniu. – Zdzieliłam ją w twarz. – Bez względu na to, co między wami zaszło, dalej jest twoim dyrektorem – warknęłam.

– Możesz mieć mnie za szmatę. – Rozmasowała dłonią zaczerwieniony policzek. – Ale nie zaprzeczysz, że to ja jestem w stanie zaspokoić jego chore pragnienia. Ty co najwyżej możesz być dla niego deską ratunku, gdy w wyniku desperacji nie znajdzie sobie lepszej ofiary. John to drapieżnik i ty o tym wiesz. U niego granica między zabawą a śmiercią się zaciera. Nie radzisz sobie z własnymi problemami... – rzuciła wymowne spojrzenie w kierunku mojego brzucha – ...a co dopiero udźwignąć czyjeś.

– Nie znasz go! On potrzebuje kogoś, kto będzie go wspierał i pomoże wyjść mu z tego bagna, a nie tylko spełniał cholerne fantazje łóżkowe. W życiu chodzi o coś więcej niż seks! – wykrzyczałam przez łzy, odbiegając w przeciwnym kierunku.

Dlaczego mnie to spotykało?

– A może on nie chce z niego wyjść. – Usłyszałam za plecami. – A tak na marginesie. Ty chyba też jesteś jego uczennicą? Niczym się ode mnie nie różnisz. – Po krótkiej ciszy na korytarzu rozbrzmiał śmiech, który poniósł się echem, uderzając prosto w moje serce, niczym grot strzały.

Wpadłam do łazienki, osuwając się plecami po ścianie.

Jak mógł posunąć się do czegoś takiego?

***

Raz los się do mnie uśmiechnął i nikt nie wszedł do łazienki, przeszkadzając mi, w użalaniu się nad sobą. Mogłam siedzieć i wypłakiwać łzy tak długo, aż zużyłam cały ich zapas, a gdy to nastąpiło, podniosłam się na chwiejnych nogach i podeszłam do zlewu. Oparłam dłonie o jego krawędź, spoglądając w pęknięte lustro, w którym odbijała się moja twarz oraz opuchnięte i przekrwione oczy.

Patrząc na swoje odbicie, w mojej głowie zaczęła kiełkować pewna myśl. Nie mogłam uwierzyć w to, co miałam zamiar zrobić, ale taka okazja mogła się więcej nie powtórzyć. Bez względu na konsekwencje, jakie miały mnie później spotkać, żyje się raz, a ja od dobrego miesiąca chodziłam niczym zombie bez celu. Przez ostatnie dni czułam się, jakbym wpadła do dziury, z której nie mogłam wyjść. Wszędzie była pustka i cisza. Mimo otaczających mnie ludzi czułam się sama, nikt nie wiedział, przez co przechodziłam.

Potrzebowałam wsparcia, a tymczasem byłam karmiona kłamstwami.

Jeżeli John miał ochotę się bawić, to dlaczego ja miałam odmawiać sobie tej przyjemności.

Wyszłam z łazienki, pokonując kolejne korytarze. Smutek minął, pozostało tylko rozczarowanie i coś nowego. Złość i chęć zemsty.

Nie pukając, weszłam do pokoju Matta i Erica i nie zważając na maniery, rzuciłam:

– Jedziemy.

Matt zamrugał kilka razy.

– Tak jest! Wiedziałem, że się zgodzisz. Leo uznał, że jesteś zbyt sztywna i ciebie nie przekonam.

Skrzywiałam się. Ten gość działał mi doprawdy na nerwy, ale jego słowa tylko utwierdziły mnie, że moja decyzja jest słuszna. Nie zamierzałam zgrywać aniołka, gdy John zabawiał się w najlepsze.

– Coś się stało? – zapytał niepewnie Eric, wyciągając ku mnie dłoń.

Odepchnęłam ją.

– Nic mi nie jest! Mam dość zgrywania grzecznej narzeczonej dyrektora. Zamierzam żyć swoim życiem tak jak on.

– Co takiego znowu zrobił. – Zmarszczył brwi.

– Nie twój zasrany interes! Widzimy się za godzinę przy ciężarówce. – Wyszłam trzaskając drzwiami.

***

Leżeliśmy na przyczepie pod plandeką, gdy ktoś zapukał w tylną szybę oddzielająca nas od kierowcy. Drgnęłam. Odkąd wyjechaliśmy poza mury South, całą drogę jechałam spięta. Jednakże jednocześnie przeszedł mnie dziwny i przyjemny dreszcz, który odczuwałam za każdym razem, gdy balansowałam na linie ryzyka. Zrzuciliśmy ciężki materiał i odetchnęliśmy świeżym powietrzem. Pierwszy raz od dawna czułam, że żyję i faktycznie oddycham.

– Jesteśmy już w połowie drogi. Stąd nikt nas już nie dostrzeże – oznajmił przyjaciel Leo, Zack.

Przytaknęłam odruchowo. Z każdą mijaną minutą coraz bardziej docierała do mnie własna głupota. Uzbrojeni jedynie w dwa pistolety chłopacy siedzieli przed nami. Żadne z nas, siedzących na przyczepie nie miało w razie ataku czym się bronić.

Siedzieliśmy w ciszy potrząsani rytmicznym zarzucaniem na nierównościach drogi.

Nikt nie miał odwagi przerwać panującej ciszy. Jakby wszyscy się bali, że najmniejszy dźwięk przebije tę bańkę i ruszy za nami pogoń.

W słabym świetle docierającym do nas ze świateł pojazdu ledwo dostrzegałam siedzącą przede mną Susan, która miała na sobie pożyczone ode mnie podarte jeansy i przewiązaną po boku czarną koszulkę. Włosy upięła w wysoki kucyk, który bujał się rytmicznie na boki i podskakiwał na dziurach.

Nawet w tak słabym świetle i zwykłych ciuchach mogłam dostrzec, że wyglądała atrakcyjnie. Gdy zobaczyłam ją chwile przed naszym wyjazdem, zastanawiałam się, jakim cudem żaden chłopak jeszcze nie próbował do niej zagadać. Być może jej wygląd musiał ich onieśmielać. Susan nie zawsze błyszczała inteligencją, ale nie można było jej zarzucić, że była głupia.

Samochód zahamował gwałtownie, zarzucając nas do przodu.

Rozejrzałam się w popłochu. Staliśmy w wąskiej uliczce, w której walały się sterty śmieci. Gdzieś pomiędzy nimi coś się poruszyło i po chwili wyłoniły się świecące ślepia szczura przeskakującego przez zgniecioną puszkę.

Chwyciłam pierwszą rzecz, którą miałam pod ręką i podkurczyłam nogi, mimo dzielącej mnie od niego odległości.

Spojrzałam na swoją dłoń zaciśnięta na udzie Erica i szybko ją zabrałam, bełkocząc:

– Przepraszam.

Rozejrzałam się zdezorientowana.

Leo i Zack wysiedli z auta.

– Dalej musimy iść pieszo. Podjeżdżając pod klub autem, wzbudzilibyśmy tylko niepotrzebne zamieszanie.

Rzeczywiście pomyśleli o wszystkim.

Chłopacy zeskoczyli z przyczepy i pomogli nam kolejno zejść. Gdy nadeszła moja kolej zsunęłam się z niej, wpadając prosto na Erica, który przytrzymał mnie, bym nie upadła. Jego palce musnęły moją skórę tuż pod przykrótką bluzką. Jednak to nie wywarło na mnie tylu sprzecznych emocji, co moment, w którym odzyskałam równowagę, uniosłam głowę i zdałam sobie sprawę, że stoję zaledwie kilka centymetrów od twarzy Erica, czując na sobie jego ciepły oddech kontrastujący z zimnym nocnym powietrzem. Za blisko. Dużo za blisko, a jego dłonie spoczywały na moim ciele dłużej, niż to było konieczne.

Szybko wycofałam się z jego objęć, niezręcznie dukając przeprosiny i wpadając na przyczepę tuż za moimi plecami.

Dostrzegłam, jak dziewczyny patrzą po sobie, nie wiedząc, jak zareagować na to, co się wydarzyło. Między mną a Ericem sporo się wydarzyło, jednak w rzeczywistości był dla mnie jak brat. Miałam nadzieję, że on również to sobie uświadomił i nie myślał o mnie tak jak dawniej, jednak w pewnym momencie, jak tak staliśmy, miałam wrażenie, że nasze usta złączą się w pocałunku.

Potarłam kark speszona.

– Idziemy? – zapytałam.

– Jasne... – powiedział Leo, przeciągając ostatnią sylabę i spoglądając to na mnie, to na Erica.

Rzuciłam mu ostre spojrzenie, na które odpowiedział mi uśmiechem, po czym pokierował nas w stronę głównej drogi, przy której znajdował się duży lokal w parterze jednego z bloków.

Zbliżając się do niego, coraz lepiej dało się słyszeć odgłosy muzyki, niosące się pomiędzy budynkami.

Poczułam podekscytowanie na myśl o imprezie. Tego było mi trzeba. Trochę rozrywki, by zapomnieć o wszystkim dokoła. Najchętniej wypiłabym coś mocnego, by całkowite się porwać, nawet mimo ostatnich złych doświadczeń z alkoholem, jednak musiałam zachować czujność, byliśmy poza szkołą i wszystko mogło się wydarzyć.

W drzwiach zatrzymał nas potężny mężczyzna ubrany w czarny dres, trzymający w dłoniach kawałek stalowej rury.

Na jego widok z mojej twarzy odpłynęła cała krew.

– Chcecie wejść, to musicie zapłacić.

Wszyscy spojrzeliśmy zdezorientowani na Leo, który zupełnie nie przejął się słowami mężczyzny. Wyszedł przez szereg i poklepał mężczyznę po ramieniu, na co ten zmierzył go surowym spojrzeniem.

– Oczywiście.

Ściągnął torbę z pleców i wyciągnął z niej pełną karafkę bursztynowego płynu.

Otworzyłam szeroko buzię. Skąd ją wziął?

– Tyle wystarczy?

Mężczyzna ocenił wartość karafki, następnie przeniósł wzrok na nas, marszcząc brwi.

– W porządku możecie wejść, ale bez żadnych awantur, bo stłukę każdego, kto wszcznie bójkę. – Postukał się po ręce metalową pałką.

Przytaknęliśmy energicznie głowami. 

Przepuścił nas i otworzył szeroko drzwi.

Po wejściu do lokalu uderzyło w nas gęste gorące powietrze, przesiąknięte zapachem spoconych ciał, wymieszane z alkoholem i marihuaną, tworząc mieszankę przy zderzeniu, z którą na chwilę zakręciło mi się w głowie.

Krzywiąc się, rozejrzałam się po zatłoczonym pomieszczeniu.

Na drewnianym parkiecie tańczyła spora grupka mężczyzn, wokół garstki skąpo odzianych kobiet w kolorowych podkoszulkach. Za nimi znajdował się stół imitujący bar, za którym stał wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna w poplamionej koszuli i mieszał różne płyny z nieoznakowanych butelek, rozlewając je do szklanych, wyszczerbionych kieliszków.

Przy wielu stołach siedzieli rozłożeni mężczyźni, zanosząc się śmiechem i zaciągając białym proszkiem, otoczeni wianuszkiem dziewcząt robiących do nich maślane oczy.

– Na co tak czekacie. Przyszliśmy się tu bawić – powiedział Leo, pociągając mnie za rękę na środek parkietu.

Objął mnie w ciasnym uścisku, szepcząc do ucha:

– Co jest między tobą a Ericem?

– Nie wiem, o czym mówisz. – Próbowałam się wyswobodzić z jego uścisku.

– Nie kłam. Wszyscy wdzieliśmy, jak między wami strzelały iskry. Co by powiedział John, gdyby się dowiedział, że omal się nie całowaliście?

– Grozisz mi?

– Nie. Jakbym śmiał, ja tylko zastanawiam się na głos, co by było, gdyby. – Zaśmiał mi się do ucha.

– W takim razie nie zastawiaj się nad tym i najlepiej idź bawić się gdzieś indziej. – Ponowiłam próbę odepchnięcia go od siebie. Leo doskonale wiedział, że nie uderzę go w obecnej sytuacji, a już na pewno nie po wcześniejszym ostrzeżeniu w drzwiach lokalu.

Przycisnął mnie do swojego torsu, a ja nie byłam w stanie go powstrzymać.

– Co ty próbujesz ugrać, Leo?

– Przyszedłem się w końcu zabawić. Więc dlaczego by nie podgrzać trochę atmosfery? – Zjechał dłonią na moje pośladki.

– Chcesz za to wiedzieć, co by zrobił John, gdyby dowiedział się, że mnie obściskujesz wbrew mojej woli? Zatłukłby cię bez mrugnięcia okiem.

– Coś taka spięta? Przecież nie powiesz mu, że tu byłaś.

– Możesz się od niej odkleić. – Ręka Erica wcisnęła się pomiędzy nas, odpychając tym samym Leo ode mnie.

– A co zazdrosny jesteś? – Uniósł nieznacznie jedną brew, po czym obdarzył mnie dwuznacznym spojrzeniem.

– Leo daj spokój. Dostałeś to, czego chciałeś. – Dołączył do rozmowy Matt. – Nie chcemy przecież żadnych bójek, skinął głową na mężczyzn stojących przy barze z metalowymi rurami zerkających w naszym kierunku.

– Oczywiście. – Uśmiechnął się krzywo. – Miłej zabawy gołąbeczki.

– O co mu chodziło? – zapytał Eric, nie komentując jego uwagi.

– Trochę za bardzo się nudzi w szkole i szuka zaczepek. Wiesz, jak to mówią: Rude jest wredne – burknęłam. – Dajmy już temu spokój. Zatańczymy? – Wyciągnęłam dłoń w jego kierunku.

Spojrzał krzywo w kierunku odchodzącego Leo, po czym odwrócił się w moją stronę i skinął głową.

– Z tobą zawsze.

Pozwalając się prowadzić Ericowi, poruszałam się zmysłowo do rytmu muzyki, co chwilę zanosząc się cichym śmiechem. Czułam się coraz bardziej zmęczona, a jednocześnie szczęśliwa. Pozwoliłam sobie dać się porwać chwili. Nie mogłam uwierzyć, że posunęłam się tak daleko, ale nie zamierzałam tego żałować, to było warte wszelkich konsekwencji, które miały na mnie czekać po powrocie do South. 

Kątem oka rejestrowałam otoczenie, nie tracąc całkowicie czujności i analizując możliwości szybkiej ucieczki. Z całego lokalu były trzy pary drzwi: te, którymi weszliśmy i dwie pary opodal prowizorycznego baru, które prawdopodobnie były wyjściem na zaplecze, a następnie na tyły budynku. W rogu sali grał niewielki zespół składający z dwóch gitarzystów, perkusisty i mężczyzny grającego na pianinie wciśniętym pomiędzy sofą a podartą lożą w rogu. Nie znałam się na muzyce, ale nawet ja mogłam stwierdzić, że mają dobre wyczucie rytmu i tworzą zgrany zespół.

Po jakimś czasie zaczynałam odczuwać coraz większe zmęczenie, co najwidoczniej nie umknęło Ericowi, który zapytał:

– Usiądziemy? – Ruchem głowy wskazał pustą lożę przy ścianie.

Przytaknęłam ochoczo i ruszyłam w jej kierunku. 

Nie minęło dużo czasu i dołączyli do nas pozostali, opadając zdyszani na podartą czarną tapicerkę.

– Jest zajebiście – powiedziała Susan, przekrzykując muzykę.





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro