3 Teren wroga

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

REBECCA

Od kilku godzin przemierzałam szare korytarze North i sprawdzałam kolejne drzwi. Niestety wszystkie były zamknięte, co coraz bardziej zaczynało mnie irytować. Potrzebowałam jakiegoś zajęcia i na pewno nie były to spacery po ośrodku.

Zeszłam schodami na parter i skierowałam się w kierunku drzwi, przez które przeszłam pierwszego dnia. Przekroczyłam zakręt i z zaskoczeniem odkryłam, że nikt ich nie pilnował. Podeszłam bliżej i rozejrzałam się, czy aby na pewno nikogo nie było w okolicy.

Ostrożnie nacisnęłam klamkę. Drzwi były otwarte. Uśmiechnęłam się pod nosem i wyszłam na zewnątrz. Marco niepodważalnie zabronił mi opuszczać budynek szkoły, ale jeżeli myślał, że go posłucham, gdy drzwi aż prosiły się o otwarcie, aby wyjść na zewnątrz, to się grubo mylił. Tym bardziej że od godziny wałęsałam się po szkole bez celu, próbując znaleźć jakiekolwiek pomieszczenie, które zapomniał przede mną zamknąć. To, że pozwolił mi w końcu opuścić swój pokój, udostępniając mi główny budynek, a tak właściwie to tylko jego puste korytarze było szczytem chamstwa.

Z początku cieszyłam się z tej odrobiny wolności i postanowiłam wykorzystać nową przestrzeń na rozruszanie zastałych stawów, biegając pomiędzy piętrami, jednak po pierwszym spotkaniu z jednym z żołnierzy od razu wybito mi to z głowy, gdyż wyglądało to, jakbym próbowała uciec.

Jak tylko znalazłam się na świeżym powietrzu, przeszyło mnie zimne powietrze. Była późna wiosna, ale na północy wciąż panował ostry mróz. Zadrżałam i rozejrzałam się po otwartym terenie.

Dostrzegłam kilka osób, pracujących w szklarniach oraz przemierzających teren szkoły żołnierzy, zakutanych w ciepłe kurtki po same uszy. Część z nich stała nieruchomo wokół murów North, obserwując, rozciągającą się przed nimi równinę. Spojrzałam w kierunku bramy, niestety była dobrze pilnowana, przez grupę uzbrojonych w karabiny mężczyzn i nie miałam na co liczyć, że przecisnę się bez jakiejkolwiek broni.

Mój wzrok powędrował do mniejszego budynku obok, do którego odprowadzono pozostałych uprowadzonych. Swobodnym krokiem ruszyłam w jego kierunku, by nie wzbudzać niczyich podejrzeń.

Każdy krok na skrzypiącym śniegu dźwięczał mi w uszach. Jakby ktoś się zorientował, że nie powinno mnie tu być, miałabym niemałe kłopoty. Moim ciałem wstrząsnął dreszcz, spowodowany zarówno myślą o konsekwencjach tego, co robię, jak i zimnym wiatrem przedzierającym się przez materiał grubej niebieskiej bluzy oraz koszulki pod nią. Dziwne, że mój wygląd nie przyciągnął jeszcze niczyjej uwagi. Wszyscy wokół byli ubrani w czarne kurtki zapięte pod szyję, gdy ja przechadzałam się po podwórku, jakby na dworze było co najmniej dziesięć stopni więcej.

Gdy znalazłam się w niewielkiej odległości od swojego celu, dostrzegłam, że wiele okien jest wybita, a od elewacji odpadło sporo tynku, ukazując podgniłą wełnę docieplającą budynek. Skrzywiłam się na myśl o wszystkich grzybach i bakteriach, które się w niej zasiedliły. Nacisnęłam klamkę i pociągnęłam drzwi. Zawiasy nie były długo smarowane i ciężko chodziły, przez co musiałam się odrobinę namęczyć, zanim weszłam do środka.

Wewnątrz budynek wyglądał znacznie gorzej. Pierwsze co mnie uderzyło to zapach wilgoci i kurzu charakterystyczny dla piwnic. Wzdłuż ścian były ustawione piętrowe łóżka, na których siedzieli wychudzeni ludzie. Większość z ich musiała mieć kilkanaście lat. Dostrzegłam też kilka starszych osób, ale żadne z nich nie wyglądało, jakby przekroczyło czterdziestkę.

Zagryzłam wargę, tak mocno, że omal nie poleciała z niej krew. Ludzie wokół mnie byli trzymani w warunkach znacznie gorszych niż zwierzęta w mijanych przeze mnie oborach. Na domiar złego Marco przetrzymywał mnie w pokoju, tak drastycznie kontrastującym z tym miejscem, że spokojnie można by go nazwać królewskim salonem.

Przede mną przebiegła grupka dzieci w wieku około ośmiu lat. Jedna z dziewczynek przewróciła się na wystającej z podłogi desce i zadrapała sobie kolano.

Podeszłam do niej.

– Wszystko w porządku?

Dziewczynka spojrzała na mnie z przerażeniem w oczach. Miała długie blond włosy, niezdarnie zaplecione w dwa warkocze. Musiała dostrzec, że jestem spoza budynku. Byłam znacznie lepiej ubrana i odżywiona nawet pomimo głodzenia mnie przez kilka pierwszych dni.

– Chodź, pomogę ci wstać. – Wyciągnęłam do niej dłoń i uśmiechnęłam się zachęcająco.

Dziewczynka przez chwilę się wahała, po czym podała mi dłoń. Była lodowata i lekko sina. Dopiero w tym momencie zdałam sobie sprawę, że w budynku jest tylko niewiele cieplej niż na zewnątrz.

Zdjęłam bluzę z kapturem, zakładaną przez głowę i podałam ją dziewczynce.

– Proszę. Załóż ją.

Oczy dziewczynki się zaświeciły. Wzięła ją ode mnie i odbiegła wołając: mamo patrz!

Uśmiechnęłam się.

Po chwili przybiegła do mnie z powrotem i powiedziała:

– Dziękuję. – Powiedziała i ponownie udała się do mamy.

Poczułam, jak robi mi się ciepło na sercu. Niestety takich dzieci i osób tutaj było znacznie więcej. Gdy zaczęłam się rozglądać, za czymś, co mogłabym jeszcze dla nich zrobić, mój wzrok padł na młodego chłopaka, którego mama została postrzelona ponad tydzień temu.

Podeszłam do niego.

– Cześć – przywitałam się. – Mogę usiąść? – zapytałam, wskazując miejsce obok niego na łóżku.

Chłopak wzruszył obojętnie ramionami.

– Jestem Rebecca – przedstawiłam się.

– David – odpowiedział krótko, nawet na mnie nie spoglądając.

– Co tutaj robicie? – Spróbowałam rozwinąć rozmowę.

Spojrzał na mnie jak na idiotkę. Przez co poczułam, jak się czerwienię. Gdy jego oczy spotkały się z moimi, dostrzegłam ich intensywny niebieski odcień. Mimowolnie poczułam się zazdrosna. W porównaniu z moimi tęczówkami, których kolor był przygaszony szarością, jego były nieskazitelne, lazurowe, jak czyste bezchmurne niebo. Jego oczy tak mnię zaabsorbowały, że w pierwszej chwili nie dostrzegłam licznych piegów, pokrywających jego twarz.

– Słuchaj, nie wiem, skąd przyszłaś – zaczął mówić tonem, pełnym wyrzutów. – Ale najwyraźniej traktują cię znacznie lepiej, księżniczko. – Zabolało, znacznie bardziej niż powinno. Jednak wiedziałam, że to dlatego, że w dużym stopniu miał rację i sama tak się czułam, wchodząc do tego pomieszczenia. – Nie myśl sobie, że cię nie kojarzę. Nie wiem, co takiego zrobiłaś, że cię przyjęli do swojego grona bez mrugnięcia okiem i jakiegokolwiek sprawdzenia twoich umiejętności, ale nie wszyscy mieli tyle szczęścia, jasne?

Wpatrywałam się w niego zaskoczona. Jego wyznanie wstrząsnęło mną niczym kubeł zimnej wody wylanej na głowę.

– Nikt mnie nie przyjął – Zaczęłam powoli i niepewnie. Nie wiedziałam, dlaczego tak bardzo zależało mi na wyjaśnieniu tej sytuacji. – I jeżeli cię to interesuje, ja również jestem tutaj wbrew własnej woli i na pewno nie jestem traktowana na równi z pozostałymi członkami North.

Chłopak zdecydowanie mi nie uwierzył.

– Jeżeli to ci coś da, to należę do South – przegryzłam wargę, opuszczając wzrok na swoje ręce kurczowo zaciskające się na kolanach – a właściwie należałam, zanim postanowiłam je opuścić. Ale wiem na pewno, że jest to ostatnie miejsce, w którym chciałabym się znaleźć. Spójrz.

Odwróciłam się do niego plecami, podwijając nieznacznie koszulkę i pokazując blizny pozostawione na nich pewnego dnia przez Marco, mszczącego się na Johnie.

– To mi zrobił Marco. Żyję w lepszych warunkach od was, bo jestem tu w roli zakładnika, a nie rekruta na szkoleniu, jeżeli dobrze myślę, że to tutaj robicie. – Wzięłam głęboki wdech, zaciskając szczękę. – Co nie zmienia stanu rzeczy, że wolałabym być tutaj z wami, niż konfrontować się każdego dnia z tym diabłem wcielonym.

David przyglądał się zszokowany bliznom na moich plecach. Poczułam się trochę dziwnie i opuściłam bluzkę. Na prawdę, posunęłam się tak daleko by udowodnić mu swoją rację? Chyba potrzebowałam towarzystwa kogoś innego niż cholerny Marco, bardziej niż przypuszczałam, bo zaczynałam świrować, a znajoma twarz chłopaka, zachęcająco mnie zapraszała.

– Nie mylisz się – powiedział, unosząc głowę i spoglądając na spróchniały drewniany strop.
– Szkolą nas, byśmy stali się jednymi z nich. Metody, jakie stosują, są... – Skrzywił się. – Brutalne. Głodzą nas i biją, jeżeli zrobimy coś źle. Wymagają od nas więcej niż to możliwe, a jedyny posiłek, który dostajemy, ledwo zapełnia nam brzuch. 

– Dlaczego więc się nie zbuntujecie i nie postanowicie uciec? Drzwi są otwarte, a was jest znacznie więcej niż garstka żołnierzy, przebywająca obecnie na dworze? – zapytałam.

– Myślisz, że nikt nie próbował? Jak tylko opuścimy ten budynek bez zgody i zostaniemy przyłapani na wałęsaniu się po ośrodku, od razu do nas strzelają. Może to nie jest piękne życie – zatoczył szeroki krąg ręką, pokazując warunki, w jakich żyją – ale wciąż jest to życie i wolę je od śmierci.

Przytaknęłam. W South też nie było łatwiej, ale zapewniano nam lepsze warunki i wyżywienie. Nawet pomimo niebezpiecznie spadających zbiorów. Co więcej, zgłaszaliśmy się tam dobrowolnie.

– Nie myśleliście, aby coś zrobić z tymi wybitymi oknami? – Postanowiłam pokierować rozmowę w innym kierunku. – Byłoby znacznie cieplej, gdyby zimne powietrze nie wpadało do środka.

David pokręcił głową.

– Nie mamy czym.

Drzwi otworzyły się z hukiem i do środka weszła czwórka mężczyzn, uzbrojonych w karabiny. Wraz z przekroczeniem przez nich progu, wszystkie rozmowy na sali umilkły. Przemierzali budynek, rozglądając się. Dostrzegłam, jak dzieci z przerażeniem odwracały wzrok i przytulały się do dorosłych. Wszyscy czekali w napięciu na to, co się wydarzy.

– Co się dzieje? – zapytałam szeptem.

– Pewnie ktoś znowu coś przeskrobał i go zabiorą – odpowiedział głosem pozbawionym emocji. Wydawało się, że takie sytuacje miały miejsce już nie jeden raz i nie robiło to na nim większego wrażenia. Gdy wzrok jednego mężczyzn padł na mnie, już wiedziałam, kim była osoba, której szukali. Powiedzieć, że miałam kłopoty, to było zdecydowanie za mało.

Przełknęłam ślinę.

– Mam przechlapane.

David spojrzał na mnie zaskoczony. Powoli wstałam, obserwując ruchy żołnierzy. Byłam prawie pewna, że jak zerwę się do ucieczki, żaden z nich do mnie nie strzeli. Marco zależało na tym, by utrzymać mnie przy życiu. Jak tylko wyszłam poza rząd łóżek, powolnymi, małymi krokami zmniejszyłam dzielącą nas odległość. Czułam na sobie spojrzenia całej sali. Gdy znalazłam się wystarczająco blisko żołnierzy, dostrzegłam wśród nich Breta. Nie wiedziałam, jak go poznałam, bo nigdy nie widziałam jego twarzy, zawsze miał na sobie kominiarkę tak, jak pozostali, a jednak byłam pewna, że to on.  Mężczyźni w skupieniu mnie obserwowali, gotowi w każdej chwili zareagować, jednak nie wykonali żadnego gwałtownego ruchu, jakby się bali, że mnie spłoszą niczym przerażone zwierzę. Uśmiechnęłam się do nich i rzuciłam biegiem w kierunku drzwi, mijając ich szerokim łukiem.

Moment zaskoczenia dał mi przewagę, której potrzebowałam, jednak moja kondycja w ostatnim czasie drastycznie spadła. Odwracając się przez ramię, dostrzegłam, jak mężczyźni mnie doganiają. Byłam już tak blisko drzwi.

Wypadając przez nie na zewnątrz, czyjaś silna ręka mnie zatrzymała. Uderzyłam mężczyznę łokciem w klatkę piersiową i odepchnęłam.

Ta chwila w zupełności wystarczyła, by pogoń zdążyła do nas dobiec i mnie pochwycić. Szarpałam się w stalowym uścisku ich dłoni, próbując się wyrwać.

Wtedy czyjaś dłoń przysłoniła mi usta wilgotną chusteczką, nasączoną chloroformem. Momentalnie poczułam, jak powieki zaczęły mi ciążyć, a ciało opuszczać siły. Osunęłam się w ramionach mężczyzny. Głosy wokół mnie zaczęły cichnąć, zlewać się w biały szum, aż w końcu zamilkły. Ostatnim co wyczułam, zanim osunęłam się w głęboki sen, było przerzucanie mnie przez ramię niczym szmacianą lalkę.

***

Gdy się obudziłam, poczułam, że leżę na czymś miękkim. Słońce świeciło mi po oczach, a w rękach czułam odrętwienie, chciałam je rozmasować, ale nie byłam w stanie nimi poruszyć. Zamrugałam kilka razy, przyzwyczajając się do światła. Wykręciłam głowę do góry, spoglądając na swoje nadgarstki, które były przywiązane do jednego z prętów wielkiego łóżka, stojącego w moim pokoju. Zaczęłam się szarpać, próbując się uwolnić, ale nic to nie pomogło, co więcej miałam wrażenie, że węzły zacisnęły się mocniej. Rozejrzałam się w panice, szukając czegoś, co pomoże mi się wydostać.

Ktoś spuścił wodę w łazience. Usłyszałam odkręcaną wodę w zlewie, po chwili klamka się poruszyła i ujrzałam stojącego w progu Marco. Nie byłam pewna, czy się gniewał, czy raczej cała ta sytuacja go bawiła, spoglądając w jego ciemne brązowe oczy, w których błyskały iskry rozbawienia, kontrastujące z krzywym uśmiechem na twarzy czułam się zdezorientowana i nie wiedziałam, czego się po nim spodziewać.

– Już się obudziłaś? Jak ci się spało? – zapytał, unosząc zadziornie kącik ust.

Jego reakcja z jakiegoś powody, wkurzyła mnie do tego stopnia, że straciłam nad sobą panowanie. Co mogło być spowodowane buzującymi we mnie hormonami.

– Marco! Ty skończony idioto! Rozwiąż mnie!

Zaśmiał się i usiadł obok mnie. Materac pod nim się ugiął, a moje biodro lekko się osunęło w kierunku zagłębienia, które powstało pod jego ciężarem. Czułam, jak jego wzrok przewierca się przeze mnie na wylot.

– Musimy chyba omówić pewne ważne kwestie. – Zaczął, marszcząc brwi. – Nie wiem, czy pamiętasz, ale wyraźnie zabroniłem ci opuszczać budynek szkoły. – Chwycił mnie za podbródek i nachylił się nade mną.

Zmrużyłam oczy, podkurczając palce u stóp i podwijając nogi.

Poczułam jego oddech na szyi, a następnie delikatny pocałunek. Moje ciało zaczęło drżeć, z obawy przed tym, co zrobi dalej.

– Złamałaś nasze zasady. Więc może ja też powinienem je trochę nagiąć?

Poczułam kolejny pocałunek, tym razem na dekolcie, gdy jego dłoń wędrowała wzdłuż mojego ciała, zatrzymując się na mojej tali.

– Marco proszę, przestań. Nic złego nie zrobiłam. – Spojrzałam na niego, czując wzbierające do oczu łzy.

– Jeżeli cię nie ukażę, zrobisz to znowu. – Spojrzał na mnie rozczarowany.

Pokręciłam energicznie głową.

– Obiecuję. To był pierwszy i ostatni raz.

Marco uśmiechnął się. Potarł kciukiem moje usta, po czym chwycił za mój podbródek i złożył  na nich ognisty pocałunek. Próbowałam się opierać, ale trzymał mnie tak mocno, że nie byłam w stanie nic zrobić. Z oczu popłynęły mi łzy.

Gdy skończył, nachylił się nad moich uchem i szepnął:

– To ostatnia, tak ulgowa kara. Złotko. Następnym razem wezmę od ciebie więcej. – Przejechał dłonią po moim udzie, zaciskając ją na nim tak mocno, że z moich ust wydobył się jęk. Uśmiechnął się z wyższością i wyciągnął z kieszeni scyzoryk, którym rozciął linę krepującą moje nadgarstki. Po czym wstał i wyszedł z pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi i przekręcając w nich klucz, gdy ja wciąż leżałam na łóżku z walącym w piersi sercem, próbującym nadążyć za przyspieszonym oddechem.








Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro