4.1 Lubię cię

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

REBECCA

– Marco bądź tak uprzejmy i wyjaśnij mi, dlaczego ludzie, których przytrzymujesz, żyją w takich warunkach, skoro masz środki, by zapewnić im coś lepszego? – zapytałam nakładać na widelec dużą porcję makaronu z sosem pomidorowym.

– Czy to ma dla ciebie jakieś znaczenie? Masz wszystko, czego potrzebujesz, by żyć w godnych warunkach, co cię obchodzi to, co się dzieje z innymi – odpowiedział mi, nie odrywając wzroku od notesu, w którym z pełnym zaangażowaniem coś kreślił.

Obdarzyłam go wściekłym spojrzeniem, odkładając sztućce na talerz tak mocno, że omal nie wywróciłam całej tacy z jedzeniem ze swoich kolan. Ten nagły gest, sprawił, że Marco przerwał swoją pracę i spojrzał na mnie.

– Tam są dzieci! Marco ty cholerny draniu! Ty, chociaż kiedykolwiek tam byłeś?

– Od tego mam ludzi – powiedział obojętnym tonem, ponownie nachylając się nad notesem.

Zacisnęłam ręce na tacy tak mocno, że pobielały mi knykcie. Musiałam wziąć kilka głębokich i powolnych wdechów, by się uspokoić i nie rzucić w niego resztą posiłku. Jeżeli chciałam coś ugrać w tej sprawie, musiałam uważać, by swoim zachowaniem nie zmusić go do wyjścia z mojego pokoju.

– Skoro jesteś cholernym dowódcą tego gówna, które tu prowadzisz, to może od czasu do czasu wypadałoby zobaczyć, czym rządzisz? – wycedziłam, wciąż nie mogąc się uspokoić. – Cholera, tam ludzie przymierają głodem i odmrażają sobie kończyny. Jeżeli zależy ci na ich lojalnym oddaniu, wykaż trochę współczucia i zrób czasami coś dla innych, by zyskać tym ich przychylność.

Spojrzał na mnie zaskoczony, unosząc wysoko brwi.

– Czy ty właśnie próbujesz doradzić mi, co mam zrobić, aby zjednać sobie więcej ludzi?

Ugryzłam się w język.

– Jeżeli od tego zależy ich dobro, to tak. – Nie zamierzałam się teraz poddać, gdy udało mi się w końcu skupić na sobie jego uwagę. – Marco przemyśl to, proszę. Rozumiem, że zależy ci na dyscyplinie, szacunku i lojalności, ale danie im kilku dodatkowych koców i wymienienie okien lub zasłonięcie w nich dziur nie wymaga od ciebie chyba tak wiele. – Nie wiem dlaczego, ale złapałam go za dłoń i delikatnie ścisnęłam. – To tylko drobny gest, w porównaniu do tego wszystkiego, z czym się zmagają na co dzień, a mimo to wierzę, że wyrządzi więcej dobrego, niż jesteś w stanie to sobie wyobrazić.

Przyglądał się mi przez chwilę, a następnie opuścił wzrok na nasze złączone dłonie. Gdy zorientowałam się, co się dzieje, chciałam je szybko zabrać jednak on mi na to nie pozwolił.

Odwróciłam twarz, uciekając od niego wzrokiem. Wpatrując się w ścianę i błądząc po niej wzrokiem, szukałam jakiegoś punktu zaczepienia, na którym mogłabym się skupić.

– Powiedz, kto tak bardzo skradł twoje serce, że tak przejmujesz się ich losem? Chodzi o tego blondyna? Chyba miał na imię David. Tak?

Zaskoczona spojrzałam na niego.

– Nie rozumiem, o co ci chodzi. Czy ty próbujesz mi wmówić, że się w nim zakochałam? Że niby w ten sposób, chcę go sobie rozkochać? I co niby dalej? – Uśmiechnął się, odpływając gdzieś myślami. Ponownie spróbowałam wyrwać dłoń z jego uścisku, tym razem mi się to udało. – Masz mnie za taką rozpustnicę? – Obruszyłam się.

– Z tego, co słyszałem, trochę ze sobą rozmawialiście. Chyba mi nie powiesz, że jest brzydki i ci się nie podoba?

– Nie. Nie jest brzydki. Ale to nic nie znaczy. Zrozum, że niektórzy martwią się nie tylko o własny tyłek. Poza tym wygląd to nie wszystko.

– Będziesz to jeszcze jadła? – zapytał, jakby nigdy nic, wskazując na w połowie pełny talerz na moich kolanach.

Pociągnęłam się za włosy, wydobywając z ust zdesperowany jęk.

– Tak – wycedziłam i wzięłam widelec, wracając do posiłku. Nie miałam już siły do niego. Jak można tak lekceważyć taką sprawę?

Uśmiechnął się lekko i opuścił mój pokój.

***

Przechadzałam się po korytarzach North, licząc kroki. Sto dwadzieścia jeden. Sto dwadzieścia dwa. Sto dwadzieścia trzy...

– Rebecco? – Odwróciłam się, słysząc swoje imię. Kawałek za mną szedł w moim kierunku Marco.

Odczekałam, aż do mnie podejdzie i wyjaśni, dlaczego mnie zatrzymał.

– Masz ochotę na spacer?

Skrzywiłam się.

– Poślizgnąłeś się na lodzie i uderzyłeś w głowę?

– Jakaś ty dowcipna. Chodź. – Chwycił mnie za nadgarstek i pociągnął za sobą. Jego uchwyt był tak silny, że czułam, że będę mieć po nim siniaki nazajutrz. Biegłam za nim, próbując dotrzymać mu kroku.

– Marco, to boli.

Odwrócił się do mnie zdezorientowany, nie przestając mnie ciągnąć, po czym spojrzał na mój wzrok skierowany na nasze ręce. Nic nie odpowiadając, lekko poluzował uścisk.

Gdy znaleźliśmy się przed drzwiami, prowadzącymi na zewnątrz zdjął z siebie kurtkę i mi ją podał.

– Masz. Załóż to na siebie.

Westchnęłam i przyjęłam od niego kurtkę, która wciąż jeszcze była ciepła. Zapięłam ją pod samą szyję i spojrzałam na Marco.

– A co z tobą?

– Nic mi nie będzie. Przywykłem do tutejszych temperatur – odpowiedział lekceważąco.

Nie zamierzałam nalegać. Porządne zapalenie płuc rozwiązałoby moje problemy.

Gdy Marco otworzył przede mną drzwi, zimne powietrze wpadające do budynku, uderzyło mi prosto w twarz, przez co odruchowo schowałam brodę pod kołnierz kurtki i zmrużyłam oczy.

Na dworze padał gesty puszysty śnieg.

–  Czy Tutaj zawsze jest tak zimno? Zaraz będzie lato! – Próbowałam przekrzyczeć wiatr.

– Tak. Ale dzisiaj i tak mamy ładną pogodę. Tutaj przez osiem miesięcy leży śnieg, z czego przez dwa jest go tak dużo, że sięga wszystkim do kolan.

Skinęłam.

– Gdzie idziemy?

Nie odpowiedział mi, ale dostrzegłam, że kierujemy się w stronę budynku, w którym są przytrzymywani ludzie. Zmrużyłam oczy, próbując go lepiej dostrzec, pośród gęsto opadających płatków śniegu.

– Marco, czy ja dobrze widzę? Czy ty naprawdę to zrobiłeś? – Nie mogłam uwierzyć w widok przede mną. Przyspieszyłam kroku, by sprawdzić, czy wzrok nie płatał mi figla. Gdy tylko znalazłam się w odległości pięciu metrów od frontowej elewacji, nie miałam już wątpliwości. Okna były wymienione.

Odwróciłam się z pytającym wzrokiem do Marco:

– Wejdziemy?

– Miałem nadzieję, że o to zapytasz. – Podszedł do drzwi, otwierając je przede mną na oścież i  przepuszczając mnie przodem, zaprosił do środka.

Wewnątrz było znacznie cieplej niż ostatnio. Wciąż dało się wyczuć chłód, jednak teraz zrobiło się dużo przytulniej. Na twarzach ludzi pojawił się delikatny uśmiech na widok Marco. Siedzieli owinięci kocami i rozmawiali. Kilka osób podeszło do nas, by mu podziękować za koce i ciepłe ubrania.

Stałam z szeroko otwartą buzią oraz wykręconą grymasem twarzą, nie wiedząc jak na to zareagować. To przerosło nawet moje wyobrażenia. W pewnym momencie podbiegła do mnie blond dziewczynka z wyciągniętymi przed siebie rączkami, w których trzymała moją niebieską bluzę.

– Dziękuję – odpowiedziałam, wciąż nie wierząc w to, co zastałam po przekroczeniu progu drzwi. Spojrzałam zdezorientowana na Marco.

– Co dosypałeś mi do śniadania?

– Że też od razu ci coś dosypałem.

Uniosłam wysoko brwi.

– Nie zrobiłbyś tego wszystkiego. Nie miałeś w tym żadnego celu, jak to ująłeś.

– Jak widać, poszedłem za twoją radą i zjednałem sobie trochę ludzi, więc jednak miałem w tym jakiś cel.

Przewróciłam oczami. No tak, zapomniałam, że mu to zasugerowałam. Podniosłam dziewczynkę na ręce i przytuliłam. Jej małe zgrabne rączki objęły mnie za szyję, a z piersi wydobył się uroczy, cichutki chichot. Wizja tego, że ci ludzie zaczęli traktować Marco z szacunkiem, trochę mnie niepokoiła, ale wolałam widzieć ich tutaj w takim stanie. Względnie szczęśliwych, ale nie przymierających.

– Czyli jednak się myliłem. 

Odwróciłam się do niego skonsternowana.

– Słucham?

– To nie blondyn skradł twoje serce, a ta urocza blondynka. – Pstryknął dziewczynkę palcem w nos. – Jak masz na imię skrzacie?

– Lisa.

– W takim razie Liso, miło mi ciebie poznać.

– Weź, sobie daruj! – Odsunęłam się z dziewczynką od niego, przyciskając ją mocniej do piersi. –Nie zgrywaj takiego przydupasa, oboje wiemy, że nim nie jesteś – odburknęłam, po czym zwróci się do dziewczynki: – Zapleść ci na nowo warkoczyki? Te już trochę się rozwaliły – powiedziałam i nie czekając na odpowiedź, odeszłam w kierunku jednego z wolnych łóżek.

– A ty dokąd? – Usłyszałam za plecami.

– Odpuść trochę Marco. Jak tak bardzo mi nie ufasz, to rozkaż komuś mnie pilnować – wycedziłam przez zęby.

Usiadłam się z Lisą na łóżku i zaczęłam rozplątywać jej warkoczyki.

Marco podszedł do nas i oparł się o ramę łóżka, krzyżując na piersi ręce.

Rozczesałam dziewczynę włosy dłońmi, po czym zabrałam się za ich ponowne zaplatanie. Gdy skończyłam pierwszego warkoczyki, w końcu nie wytrzymałam i się odezwałam:

– Czego jeszcze ode mnie oczekujesz? Nie musisz tutaj stać tak, jakbym była jakimś zagrożeniem i trzeba było mnie pilnować.

– Ale nim jesteś, a ja nie zamierzam spuszczać z ciebie oczu. Już dwa razy udowodniłaś mi, do czego jesteś zdolna, zabija...

– Nie przy dzieciach. – Zatkałam dziewczynce uszy, kładąc na nich dłonie i rzuciłam mu ostre spojrzenie. – Poza tym, gdyby nie ty, twoi ludzie i bezwzględne czyny, których się dopuszczacie, do niczego by nie doszło. Trzeba było nie napadać na South, a potem na mnie i pozostałych w mieście.

– Gdybyś umiała siedzieć cicho i się nie wychylać, żadna z tych rzeczy, nie miałaby miejsca – powiedział, nachylając się nade mną.

– I co miałam tak stać bezczynnie i czekać, aż odstrzelisz Johna?

Lisa zaczynała się denerwować i wysunęła swoją główkę z moich rąk.

– Ja też chcę posłuchać! – Obruszyła się.

– To rozmowa dla dorosłych – odpowiedziałam spokojnie, obdarowując ją delikatnym uśmiechem i wracając do zaplatania warkoczyka.

Dziewczynka zrobiła naburmuszonej minę. Nie trwało to długo. Lisa nie mogła usiedzieć cicho w miejscu dłużej niż przez minutę.

– To twój chłopak? – zapytała, przekręcając na bok główkę.

Na dźwięk tych słów, skrzywiłam się i przerwałam pracę. Marco zaśmiał się tak szczerze, jak jeszcze nigdy przedtem.

– Ona raczej za mną nie przepada skrzacie.

– Dlaczego? – Po raz kolejny nie zwracając uwagi na to, że Marco nazwał ją skrzatem, spojrzała na mnie, po czym ponownie zwróciła się do niego:

– Ja cię lubię.

Na dźwięk tych słów, aż zakrztusiłam się powietrzem.

– Nie. Nie lubisz go – powiedziałam stanowczo, jednocześnie siląc się na spokojny głos.

– Lubię. – Dziewczynka zerwała się z łóżka, chwilę po tym, jak założyłam gumkę do włosów na drugim warkoczyku. Podeszła do Marco i skoczyła na niego.

Serce stanęło mi w piersi na ten widok. Marco objął ja i uśmiechnął się do mnie z wyższością.

– Zdecydowanie mnie lubi.

Zgromiłam go wzrokiem, jednocześnie czując ulgę, że nie wyrządził jej krzywdy. Może jednak miał trochę serca, przyznałam, krzywiąc się na tę myśl.

– Ciebie też lubię – oznajmiła Lisa.

Uśmiechnęłam się do niej słabo, wciąż czując niesmak na widok bezlitosnych rąk Marco trzymających dziewczynkę.

– Będziecie przychodzić do nas częściej? – Spojrzała na nas oczami pełnymi nadziei.

Mój wzrok powędrował automatycznie w stronę Marco. Zdezorientowana czekałam, aż coś powie. To nie ode mnie zależało, czy będziemy przychodzić tutaj częściej.

– Zobaczymy, co da się zrobić – odpowiedział jej, co dziewczynka uznała za odpowiedź twierdzącą, sądząc po jej uśmiechu.

Marco odłożył ją na łóżko i oznajmił:

– Powinniśmy już iść i tak nie planowałem spędzić tu tyle czasu.

Westchnęłam i przytaknęłam mu. I tak już nieźle nadwyrężyłam jego cierpliwość.

Przytuliłam na pożegnanie Lisę i życzyłam jej miłego dnia.

– Nie mąć jej w głowie – wycedziłam, gdy drzwi się za nami zatrzasnęły. – To dziecko, nie mieszaj jej w swoje gierki.

– Nie wiem, o czym mówisz.

Zatrzymałam go w połowie drogi, chwytając za bluzkę.

– Już ty dobrze wiesz, o co chodzi. Nie myśl sobie, że zjednując ją sobie, przylecę do ciebie, jak jakaś głupia dziewczyna na widok troskliwego tatusia.

Marco zrobił krok w moim kierunku, zatrzymując się kilka centymetrów przed moją twarzą. Zupełnie się nie przejmował tym, że wciąż trzymałam go za koszulkę.

– To tak mi się odwdzięczasz za to, co dla nich zrobiłem? Myślałem, że okażesz mi po tym wszystkim, trochę cieplejsze uczucia skarbie. – Stał tak blisko mnie, że gdy mówił, czułam na sobie jego gorący oddech, który tak bardzo kontrastował z moimi zmarzniętymi policzkami, że aż piekł.

Puściłam jego bluzkę i go odepchnęłam.

– Już dostałeś swoje podziękowania. Ci ludzie traktują cię jak jakiegoś cholernego Boga, którym nie jesteś. Chyba pomyliło im się niebo z piekłem – prychnęłam i ruszyłam drogą do budynku.

Jednak Marco nie zamierzał dać za wygraną, dogonił mnie i pociągnął za nadgarstek, zmuszając, bym na niego spojrzała. Jego brązowe oczy pociemniały pod wpływem wściekłości, tak bardzo, że niemal były czarne.

– Mimo to będziesz ze mną przychodziła do tej małej smarkuli raz w tygodniu.

– Chyba śnisz, że pozwolę ci ją traktować jak pionka. – Szarpnęłam ręką, wyswobadzając się z jego uścisku.

– W takim razie sam będę tam chodził.

– Nawet nie próbuj! – Kącik jego ust uniósł się nieznacznie. Czekał na moje kolejne słowa, bo tak jak ja już wiedział, co zaraz powiem. – Zgoda. Będę z tobą do niej chodzić – westchnęłam. – Ale nie mieszaj jej w głowie.

– Jakbym śmiał. – Uśmiechnął się z wyższością.

***


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro