5 Wszystko nie tak

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 JOHN

Szklanka roztrzaskała się na ścianie w drobny pył, rozlewając resztki bursztynowego płynu.

– Gdzie ona jest?! – Walnąłem pięścią w biurko.

Ktoś zapukał do drzwi.

– Czego?! – Zepchnąłem wszystkie plany miast z blatu. Jak można pracować w takim bałaganie?

Do pokoju wszedł Ian, mierząc wzrokiem szkło na podłodze.

– Zaniedbujesz swoje obowiązki John – powiedział spokojnie.

– Gówno mnie to obchodzi! Nie ma jej. Nigdzie jej nie ma. Pytałem wszystkich, objechałem każde miasto, zajrzałem do każdej speluny, ale jej nie ma. Nie mogła się rozpłynąć w powietrzu! – Podszedłem do okna, chwytając po drodze karafkę z bimbrem. Pociągnąłem z niej duży łyk bursztynowego płynu, przymnie palącego mój przełyk. Jednak to było za mało. Potrzebowałem silniejszego bodźca. Najchętniej bym rozpierdolił wszystko wokół, jeżeliby to coś dało.

– Jak czegoś z tym nie zrobisz, stracisz stanowisko. Pigeon podburza personel przeciwko tobie. Rozpowiada, że do reszty postradałeś zmysły i należy cię wyeliminować, dopóki nie jest za późno.

– Dlaczego odeszła? – Zignorowałem to, co do mnie powiedział. – Wszystko było dobrze i nagle postanowiła zniknąć? I dlaczego ten cholerny Eric zniknął razem z nią? Zatłukę smarkacza, jeżeli kiedyś jeszcze go spotkam.

– To była jej decyzja. 

Spojrzałem na niego ostro. Wyraźnie się wzdrygnął.

– Ty coś wiesz – warknąłem.

– Tak wiem, ale obiecałem Rebecce, że zatrzymam to dla siebie.

Wyciągnąłem nóż zza paska od spodni, który zawsze miałem przy sobie i przytknąłem mu go do gardła.

– Gadaj – wycedziłem. – Od kiedy to ona jest twoim przyjacielem, a nie ja?

– Zabijesz jedynego, w pełni wykwalifikowanego lekarza w South? – zapytał, unosząc wysoko brwi. – Jeżeli coś jej się stanie, nie sądzę, że ktoś inny zdołałby jej pomóc.

– Cholera. Nienawidzę, jak masz rację. – Odsunąłem się.

Do pokoju wbiegł zdyszany Ben, który po utracie ręki, służył za posłańca. Wciąż zadręczałem się tym, co mu się przytrafiło. Był oddanym żołnierzem i zawsze mogłem na niego liczyć, nie zasługiwał na taki los.

– Eric wrócił – oznajmił.

Spojrzałem na niego szeroko otwartymi oczami.

– A Rebbeca? 

Pokręcił głową.

– Zaprowadziliśmy go do sali Henrego. Jest tam teraz z nim – oznajmił Ben.

– Zabiję drania, jeżeli coś jej się stało – warknąłem.

Ręka Iana chwyciła mnie za bark.

– Opanuj się, bo zrobisz coś, czego później będziesz żałował.

Szarpnąłem się, strącając jego dłoń i wymaszerowałem na korytarz cały nabuzowany.

Wszedłem do sali, trzaskając za sobą drzwiami. Henry podszedł do mnie, stając pomiędzy nami. Jego spokój oraz wcześniejsze opanowanie Iana, zaczynały działać mi na nerwy. Jak oni mogli być tak opanowani, gdy jej nie było?

– Uspokój się – powiedział Henry, kładąc dłoń na mojej piersi.

– Gdzie ona jest?! Co jej zrobiłeś – warknąłem. Eric pobladł na twarzy. Uśmiechnąłem się pod nosem. Posraj się jeszcze, a i tak to cię nie uratuje. – Gadaj! Masz szczęście, gówniarzu, że coś wiesz, bo normalnie za zdradę i ucieczkę, należy się kulka w łeb.

Przytaknął energicznie głową.

– Ona jest... – przełknął ślinę – ...z Marco.

– Jesteś martwy. – Rzuciłem się na niego i gdyby nie silne dłonie Henrego moja pięść zetknęłaby się z jego twarzą.

– Uspokój się. W ten sposób jej nie pomożesz.

Spojrzałem na niego. Co dziwniejsze, wydawał się równie przejęty co ja. Zacisnąłem dłonie w pięści i wziąłem kilka głębokich oddechów.

– Dlaczego uciekła? – zapytałem, siląc się na spokojny ton.

– Nie wiem – powiedział cicho Eric.

– Nie wiesz, czy nie chcesz powiedzieć?

– Nie wiem. Nie powiedziała mi. Mówiła jedynie coś o tym, że...

– Mów. – Naciskałem.

– ...będąc z tobą, za dużo ryzykuje i nie chce skończyć jak pozostałe... – skrzywił się. – Zresztą wiesz. Ale nie podała dokładnego powodu.

Przeczesałem dłońmi włosy, gdybym mógł, rwałbym je garściami. Uciekła. Bała się mnie. Jednakże znała wcześniej prawdę i gdy miała ku temu okazję, nie zrobiła tego. Przyjęła oświadczyny. Co mogło się takiego wydarzyć, że nagle zmieniła zdanie?

Spojrzałem na Henrego, a następnie na Erica.

Oparłem się pośladkami o blat jednego ze stołów, chowając twarz w dłoniach. Musiałem pomyśleć. Wiedziałem już, gdzie jest Rebecca i że jest żywa. Marco zapewne jej nie skrzywdzi, bo nie miał w tym interesu, ale to jej nie zapewnia całkowitej ochrony. Jeżeli ją choćby tknie palcem, pogruchoczę mu kości. Opuściłem dłonie, zaciskając je w pięści. Wziąłem kilka głębokich wdechów. Niestety Marco, miał dobrze wyszkolonych ludzi i nawet bez Rebeccy jako karty przetargowej, pokonanie go było prawie niemożliwe.

Podniosłem się i skierowałem do drzwi.

– Co z Ericem? – zapytał Henry.

– Niech idzie. Mam teraz co robić. – Machnąłem ręką. 

Gość nieźle zaszedł mi za skórę, ale przyszedł tu i powiedział mi to, co próbowałem od tygodni z kogokolwiek wydobyć. Co więcej, był jej przyjacielem, a ona nie wybaczyłaby mi, gdybym go zabił. Skrzywiłem się na myśl o wiążącej ich relacji. Wiedziałem, że nie muszę się martwić o uczucia Rebeccy, gdyby miała jakieś wątpliwości, to nie przyjęłaby moich oświadczyn. Jednak myśli, że ostatni miesiąc spędziła, śpiąc u jego boku, oraz że to jemu musiała się zwierzać i na nim polegać, zamiast na mnie, doprowadzały mnie do szału. Nie wiedziałem, czy powinienem się cieszyć, że również nie zna dokładnego powodu jej ucieczki, czy martwić, że wciąż nie znam całej prawdy.

Na drodze do pokoju natknąłem się na Thomasa. Jeszcze jego mi było trzeba.

– Znalazła się? – zapytał.

Nienawidziłem jego fałszywej gatki, która już na co dzień, wyprowadzała mnie z równowagi.

– Jest u Marco, więc mnie lepiej nie denerwuj. – Przeszedłem obok niego, szturchając go barkiem.

– Zamierzasz tam po nią jechać? – zapytał szczerze zaskoczony.

Odwróciłem się do niego wściekły.

– Pojebało cię chyba, jeżeli myślisz, że ją tam zostawię.

– Aż tak zależy ci na tej szmacie? Znajdziesz sobie kolejną.

Pokonałem dzielącą nas odległość. Pociągnąłem go za koszulkę, unosząc nad ziemię.

– Nie nazywaj jej szmatą. Zrozumiałeś? – Wycedziłem przez zęby, pociągając go wyżej.

Przełknął ślinę.

– Oczywiście.

– Żeby to było ostatni raz. – Puściłem go i skierowałem się do pokoju. Cholerny dupek. Zabiera mi tylko czas.

Pod moimi butami coś chrupnęło. Spojrzałem na potłuczone szkło i klnąc pod nosem, przeszukałem stertę papierów na podłodze, w poszukiwaniu tych, zawierających plany North.

Obejrzałem je dokładniej i uznałem, że i tak mi się do niczego nie przydadzą. Nie było szans na wdarcie się do budynku niepostrzeżenie.

Podszedłem do biurka i wyciągnąłem z niego plany, odzyskania pendrive. Mimowolnie wspomniałem Rebeccę, z przejęciem opowiadającą Emily o szansie na jego powodzenie. Wtedy się z nią zgadzałem, jednakże teraz, gdy chodziło o coś więcej niż pendrive, nie byłem już tego taki pewien. Na wolnej kartce spisałem, broń potrzebną do realizacji planu oraz na drugiej żywność.

Do pokoju wszedł Henry.

– Świetnie, że jesteś. – Powitałem go. – Weź to i przekaż, komu trzeba.  Wyruszamy o świcie.

Henry widocznie się zawahał.

– Coś nie tak? – zapytałem.

– Przed chwilą poinformowano mnie, że Pigeon opuścił teren szkoły. Widziano go, jak zmierza na północ.

Jebany tchórz.

– Jakim cudem wyjechał bez mojego pozwolenia? – Machnąłem ręką. – Zresztą nieważne i tak mamy już wystarczająco dużo problemów. Załatw mi to wszystko i zbierz ludzi. A jeżeli Thomas postanowi wrócić, niech go rozstrzelają, bez zbędnych pytań.

– Oczywiście. – Odwrócił się i przystanął z ręką na klamce. Przekręcił głowę w moją stronę. – John?

Zanim na niego spojrzałem, przymknąłem na chwilę powieki i wziąłem głęboki wdech.

– Tak? – zapytałem.

– To silna dziewczyna. Na pewno sobie poradzi.

– Wiem. – Westchnąłem. – Ale nie mogę znieść myśli, co w tej chwili, może robić jej Marco. Facet jest przebiegły i ma talent do mydlenia ludziom oczu. Przekonałem się już o tym nie raz na własnej skórze. – Odruchowo przytknąłem, rękę do lewej piersi, gdzie znajdowała się długa blizna, po tym, jak pewnego dnia mnie zdradził, o mało nie posyłając na drugi świat. – I jeszcze jedno, zwołaj rekrutów na trening. Skoro Pigeona nie ma, będą mieli wolne dwie godziny, a ja muszę się czymś teraz zająć.

– Oczywiście. Pamiętaj, że jak będziesz potrzebował z kimś porozmawiać, to ja i Ian zawsze jesteśmy do twojej dyspozycji.

– Wiem. Dziękuję.

Przejrzałem jeszcze raz plany odzyskania pendrive'a. Zamierzałem upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Odzyskać zarówno Rebeccę, jak i to cholerne ustrojstwo. Przynajmniej nikt nie miałby prawa, zarzucić mi organizowania tak dużej wyprawy tylko dla narzeczonej. Ale tak naprawdę gówno mnie to obchodziło. Liczyła się tylko ona.

Spojrzałem na podłogę, gdzie wśród sterty papierów, błyszczało coś drobnego. Podszedłem i podniosłem z ziemi pierścionek zaręczynowy. Zacisnąłem na nim pięść.

– Uratuję cię.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro