6 Strach ma wielkie oczy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

REBECCA

Śnieg sypał mi prosto w oczy. Stałam obok obumarłego drzewa i marszcząc powieki, szukałam znajomych twarzy, wśród biegających mężczyzn.

– Co tu robimy? – Próbowałam przekrzyczeć wiatr.

– Podobno się nudzisz, więc pomyślałem, że zobaczysz, jak przebiega szkolenie w North – powiedział Marco. Chłód zdawał się nie robić na nim wrażenia. Obserwował przebieg treningu z wysoko uniesioną głową i rękami złączonymi za plecami.

Gdy wszyscy stanęli, Bret dobrał rekrutów w pary i kazał im ze sobą walczyć. Chwila, w której wszyscy stali, pozwoliła mi, dostrzec wśród tłumu Davida. Jego rywalem był krępy chłopak. Już z oddali dało się dostrzec, że przewyższał go masą dwukrotnie.

– Przecież on sobie nie poradzi – powiedziałam pod nosem.

– Nie ma wyboru.

– Żartujesz? Przecież on go zmiażdży. – Przyłożyłam ręce do twarzy, przyglądając się rozpoczynającej się walce.

David z początku radził sobie zaskakująco dobrze, kilka razy dosięgnął przeciwnika pięścią. Nadwaga chłopaka, którą z początku wzięłam za jego przewagę, okazała się jego zgubą. Jego ruchy były wolne i niezdarne.

Stojąc w znacznej odległości od trenujących, nie byłam w stanie dostrzec, czy chłopak walczący z Davidem odczuwa złość przy każdej poniesionej porażce, czy może jednak irytację. Jedynie mogłam być pewna, że nie był to strach. Przyjmował kolejne ataki ani na chwilę nie kuląc się przed ręką przeciwnika, starał się parować każdy jego cios, aż znalazł lukę w obronie Davida i silnym zamachem ściął go z nóg.

Zaciągnęłam się powietrzem. Dawid otrzymywał kolejne kopnięcia, niezdolny, by wstać.

Ruszyłam, by przerwać tę tyranię, jednak dłoń Marco zacisnęła się na moim nadgarstku. Spojrzałam na niego. Pokręcił powoli głową.

– Trzeba to przerwać – wycedziłam, ponownie spoglądając na chłopaka, kulącego się pod kolejnymi ciosami. – On go zabije. – Szarpnęłam się na marne.

– Jeżeli sobie nie poradzi, to nie potrzebuję takiego żołnierza – powiedział spokojnie.

Spojrzałam na niego z szeroko otwartymi oczami, po czym ponownie skupiłam wzrok na dwójce chłopaków. Pary znajdujące się najbliżej nich przerwały sparing, przyglądając się ich walce.

David przeturlał się na bok. Podnosząc się z ziemi, zachwiał się i opadł na śnieg, pozostawiając na nim czerwony ślad.

– David – szepnęłam.

Kolejny cios trafił go w żebra, odrzucając jego ciało na bok. David najwidoczniej zrozumiał, że nie może liczyć na pomoc i ponownie postanowił wstać. Uchylił się przed pięścią zmierzającą w jego kierunku i cisnął przeciwnika w szczękę. Nawet z tak dużej odległości, dało się dostrzec, jak krew prysnęła na biały śnieg.

Nieświadomie zaczęłam obgryzać paznokcie u wolnej ręki. Dasz radę.

David przyłożył kolejny cios przeciwnikowi, a za nim następny. Odzyskał utraconą przewagę. Uderzał rywala raz za razem, nie dając mu chwili oddechu, aż ten upał na ziemię. Pochylił się nad nim, okładając bez pamięci twarz, zalaną krwią.

Bret podszedł do Davida i chwycił go za ramię, mówiąc coś, czego nie byłam w stanie usłyszeć. Spojrzałam na leżącego, opasłego chłopaka.

– Czy on...

– Prawdopodobnie jest nieprzytomny, ale nawet jeśli to dla mnie jest już martwy. – Spojrzał na mnie. – Nie uczyli was tego w South? Zabij albo zgiń. Prosta zasada. – Puścił moją rękę.

– To tylko trening! Nie walka o życie – zarzuciłam mu rozchwianym głosem, spoglądając ponownie na pole treningowe.

David kłócił się o coś z Bretem, po czym przyłożył mu pięścią w twarz. Zaciągnęłam się powietrzem, przykładając dłonie do ust. Chłopak odmaszerował wyciekły, ocierając twarz rękawem bluzy.

– Ma chłopak charakterek. – Prychnął Marco. – Podoba mi się.

Bret dogonił, go w kilku krokach i popchnął na ścianę, stojącego obok budynku gospodarczego. Chwycił go za szyję, przyciskając do ściany. David spróbował odepchnąć nachylającego się ku niemu Breta, który szepnął mu coś na ucho, po czym przyłożył w twarz, tak że chłopak zatoczył się i upadł na ziemię.

– Nie! – wrzasnęłam i ruszyłam biegiem w stronę chłopaka.

Zaczęłam przepychać się przez tłum, nie zważając na groźby Marco, rzucane mi w plecy. Dostałam się do Davida, który z bliska wyglądał dużo gorzej. Miał opuchniętą bladą twarz, umazaną krwią. Kuląc się na ziemi, trzymał się za brzuch, jęcząc przy każdym oddechu.

– Już po wszystkim – powiedziałam, ocierając krew z jego twarzy. – Byłeś naprawdę dzielny.– Poczułam wzbierające mi do oczu łzy.

Czyjeś ręce pochwyciły mnie w pasie, odciągając od chłopaka. Wierzgnęłam się, krzycząc:

– Puszczaj mnie!

– Na dzisiaj chyba ci wystarczy rozrywek – powiedział Marco, wynosząc mnie z tłumu.

– Mu trzeba pomóc! Przecież wygrał. Pozwolisz mu umrzeć?

– Nic mu nie będzie. Zasłużył sobie, za zadzieranie nosa przed Bretem. Powinien znać swoje miejsce.

– A niby jakie ono jest?! – warknęłam. – Nic niewarty niewolnik, który ma zginąć za twoją dupę?

Marco szarpnął mną i chwytając za moje ramiona, zmusił do spojrzenia mu w oczy.

– Jest tu by mi służyć. Czy ci się to podoba, czy nie, prędzej czy później to do niego dotrze. Ale jak widzę, nie tylko on ma problem z odnalezieniem się w obecnej sytuacji.

Przełknęłam ślinę i ponownie spojrzałam w kierunku blond chłopaka, zwijającego się pod wpływem bólu na śniegu. Westchnęłam. Wszyscy byliśmy zdani na łaskę Marco.

– Wrócę już do siebie – wybełkotałam. Poczułam, jak na dźwięk tych słów dłonie Marco poluzowują uścisk. Przez całą drogę do wejścia do głównego budynku, czułam na plecach jego wzrok. Przeszywający i mrożący krew w żyłach.

***

Niepewnie zapukałam do pokoju Marco.

– Proszę! – Usłyszałam stłumione zaproszenie.

Otworzyłam powoli drzwi i stanęłam zaskoczona, wpatrując się w odgrywaną przede mną scenę.

– Chyba jednak przyjdę innym razem – powiedziałam tępo, jakby moje usta nie należały do mnie, tak jakby to ktoś inny kazał mi to powiedzieć.

Poczułam, jak zbiera mi się na wymioty. Zatrzasnęłam drzwi i wróciłam do pokoju, gdzie opłukałam twarz zimną wodą. Oparłam dłonie o brzeg zlewu i spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Na krople wody spływające powoli po rysach mojej twarzy, na rozszerzone źrenice i płytko unoszącą się klatkę piersiową. Ten obraz zostanie na zawsze w mojej głowie. Wzdrygnęłam się.

Osuszyłam twarz i siadłam się na łóżku z książką o tematyce upraw roślin włóknistych. To było jedyne, co pozwalał mi czytać, jednak nie potrafiłam się skupić na jej treści. W końcu się poddałam. Przewijałam kolejne strony, czytając tylko nazwy roślin i przeglądając zamieszczone pod nimi kolorowe obrazki.

Po jakimś kwadransie drzwi się otworzyły, a na mojej twarzy odruchowo wystąpił grymas zniesmaczenia.

– Nie rób takiej miny. Jeżeli poczułaś się zazdrosna, dla ciebie też znajdę chwilę.

– Zazdrosna?! O blondynkę pod twoim biurkiem?! Najchętniej wydrapałabym sobie oczy, gdybym mogła o tym zapomnieć!

Uniósł kącik ust.

– O czym chciałaś ze mną porozmawiać?

– O tym, co zawsze – odparłam krótko, przejeżdżając dłonią po twarzy. – Marco ja się tutaj zanudzę na śmierć. Nie dajesz mi dostępu do biblioteki, sal lekcyjnych, nawet do stołówki mnie nie wpuszczasz. – Miałam już wspomnieć o wizytach w sąsiednim budynku, ale wciąż nie byłam na to gotowa, więc tylko ugryzłam się w język. – Może sala treningowa? Przynajmniej będę mieć jakieś zajęcie na dłużej, a tutaj chyba nie wyrządzę większych szkód. – Spojrzałam na niego zdesperowana.

Westchnął i potarł brwi ręką.

– Powiedz mi, co ja z tego będę miał, poza tym, że będę musiał mieć na ciebie oko, abyś nie wpadła na nic głupiego.

– Ja nigdy nie mam głupich pomysłów. – Obruszyłam się, splatając ręce na piersi. – Czy ty nie możesz czasami zrobić czegoś bezinteresownie?

– Nie. Co więcej, ostatnim razem, jak umożliwiłem ci oglądanie treningu, wmaszerowałaś pomiędzy rekrutów, wzdychając do Davida, jaki to on jest biedny i trzeba mu pomóc. Mam lepsze zajęcia niż pilnowanie rozwydrzonej baby, która nie zna swojego miejsca i nie wie, jak się zachować w zaistniałej sytuacji.

Przewróciłam oczami. Opadłam plecami na łóżko, zasłaniając oczy przedramieniem.

– W takim razie wyjdź z mojego pokoju. Przynajmniej twój widok nie wypali mi oczu. – Wskazałam na drzwi wolną ręką.

–  A co, jeżeli tego nie zrobię? – Przysiadł obok mnie i przejechał zewnętrzną stroną dłoni po moim policzku, po czym okręcił sobie kosmyk włosów wokół palca.

Odepchnęłam go, odsuwając twarz na bok.

– Nie dotykaj mnie – powiedziałam głosem pozbawionym emocji. Miałam już dość powtarzania tego na okrągło.

Drzwi do pokoju się otworzyły. Uchyliłam rękę, by spojrzeć, kto wszedł. W progu stała wysoka blondynka. Uniosłam się na ramionach, by lepiej ją widzieć. Sądząc po włosach i ubiorze była to ta sama, którą zastałam chwilę wcześniej u Marco. Ponownie poczułam podchodzącą do gardła żółć.

Marco prychnął, dostrzegając moją reakcję.

Już po jej wyglądzie było widać, jaką rolę odgrywała w North. Na jej szczupłym ciele nie dało się dostrzec żadnych mięśni. Dopasowana bluzka opinająca jej kształty, z głęboko wyciętym dekoltem, odkrywającym obfite piersi i krótka spódniczka, którą podkreślały wysokie pończochy z podwiązkami zestawione z wysokimi obcasami, które dodawały jej dodatkowe piętnaście centymetrów do i tak już długich nóg.

– Marco. Mówiłeś, że zaraz wracasz – powiedziała oskarżycielko, zabarwiając jednocześnie słodko głos. – Chyba nie powiesz mi, że wolisz tego żylastego krasnala ode mnie? – Założyła dłoń na biodro, spoglądając na niego pytająco.

– Masz rację. Marco właśnie wychodził. – Uśmiechnęłam się do niego zachęcająco.

Marco uniósł dłonie.

– Spokojnie dziewczyny, dla każdej znajdę czas.

– Jesteś głuchy, czy co? – Zgromiłam go ostrym spojrzeniem. – Powiedziałam, że możesz sobie iść. – Powtórzyłam, akcentując wyraźnie każde słowo.

Pokręcił głową.

– Jeszcze z tobą nie skończyłem – powiedział, wstając.

– Nie wątpię – odburknęłam pod nosem.

Położył dłoń we wgłębieniu pleców dziewczyny i skierował ją do wyjścia.

***

W końcu Marco udostępnił mi większy obszar szkoły do użytku. Zgodnie z jego instrukcją w podziemiach mieściły się sale do ćwiczeń. Otworzyłam ciężkie stalowe drzwi, które wcześniej były pod kluczem i ruszyłam schodami prowadzącymi w dół do piwnicy. Czułam wokół charakterystyczny chłód i wilgoć od betonowych, chropowatych ścian, po których przesuwałam dłonią, by nie upaść na ciemnej klatce schodowej.

Po plecach przeszedł mi dreszcz. Zaczęłam się zastanawiać, czy Marco sobie ze mnie nie zażartował i właśnie się w coś nie wpakowałam.

Przełknęłam głośno ślinę na myśl o zamknięciu w tym miejscu. Automatycznie się odwróciłam, by sprawdzić, czy drzwi dalej były uchylone. Były. Odetchnęłam lekko i ruszyłam dalej.

W końcu przede mną pojawiło się słabe światło. 

Niepewnie uchyliłam drzwi i znalazłam się na przestronnej sali treningowej oświetlonej jarzeniówkami, na której ćwiczyło kilkadziesiąt mężczyzn i zaledwie pięć kobiet.

Stałam z szeroko otwartymi ustami, nie wierząc czy przypadkiem nie śnię. W wielkim i przestronnym pomieszczeniu znajdowały się najróżniejsze sprzęty do ćwiczeń, w kącie stały trzy sztangi i kilkadziesiąt hantli. Tuż obok nich wisiały skórzane i nieobdarte worki treningowe, a przy nich rękawice i stosy materacy.

Ale tym, co najbardziej przykuło moją uwagę, był wielki basen znajdujący się za szklaną ścianą głównej sali.

Przetarłam oczy i ponownie spojrzałam w jego kierunku.

– Nie macie takich luksusów w South co?

Podskoczyłam, usłyszawszy głos Marco. Całkowicie zapomniałam, że miał do mnie dołączyć i oprowadzić mnie po zakończeniu pracy. Z początku uważałam to za śmieszne, ale patrząc po rozciągającej się przede mną sali, nie byłam już tego taka pewna.

– Po lewej mamy szatnię. – Wskazał na drewniane drzwi, których wcześniej nie dostrzegłam. – Nie bawimy się w podział na damską i męską, bo przy stosunku kobiet do mężczyzn nie ma to większego sensu. – Pokręcił głową. – Chodź. Pokażę ci, gdzie są prysznice i łazienki.

Ruszył w kierunku basenu i otworzył przede mną szklane drzwi. Przeszłam przez nie niepewnie, czując uderzający we mnie zapach chloru.

Poczekałam, aż Marko uda się przodem i ruszyłam powoli za nim, starając się nie poślizgnąć na mokrych kafelkach.

– Jak się ma Lisa? – zapytałam cicho. 

Odkąd Marco postanowił wydać jej całą prawdę, nie odwiedziłam jej ani razu. Nie wypytałam go również o to, jak się czuje, aż do tego momentu.

Odwrócił się do mnie zaskoczony.

– A jak się może czuć? – Westchnęłam i nie spuszczając wzroku ze swoich stóp, szłam dalej za Marco. – Zabiłaś jej ojca – powiedział obojętnym tonem.

Nie potrzebowałam, by mi to przypominał, byłam tego już nadto świadoma.

– Jak zastanawiasz się, co u niej, to może powinnaś ją odwiedzić.

– Może tak – przyznałam, bo najwidoczniej nie miałam co liczyć, na odpowiedź z jego strony.

Obeszliśmy basen.

Marco wskazał drzwi po lewej.

– Za tymi są toalety – oznajmił i skinął głową w kierunku drugich. – A tutaj znajdziesz prysznice, gdybyś miała potrzebę skorzystania z nich. Choć podejrzewam, że będziesz wolała skorzystać z tego w twoim pokoju. – Uniósł kącik ust w złośliwym uśmiechu. – Ale nie każdy ma w pokoju łazienkę.

Skinęłam lekko głową.

– Dziękuję, że udostępniłeś mi to miejsce. – Czułam się w obowiązku mu podziękować. Byłam tu wbrew mojej woli, ale nie raz zostałam potraktowana dużo lepiej niż niejeden członek North.

– No proszę, a jednak potrafisz być uprzejma.

Spojrzałam na niego wilkiem.

– Nie przyzwyczajaj się – odparłam i ruszyłam powoli w kierunku poprzedniej sali.

Poczułam dłoń, zaciskającą się na moim nadgarstku.

Serce zabiło mi szybciej.

– Co dziś jesteś taka spokojna? Stąpasz ostrożnie, jakbyś kroczyła nad przepaścią.

– Wydaje ci się – odparłam słabo, spoglądając na jego dłoń na moim nadgarstku.

– Czyżby?

Poczułam szarpnięcie w kierunku basenu.

Odruchowo wyciągnęłam ręce, chwytając się pierwszej rzeczy, która w nie wpadła. Zacisnęłam ręce na jego koszulce, jednocześnie wbijając mu paznokcie w ramiona.

– Boisz się zmoczyć? – Zaśmiał się, unosząc wysoko brwi.

Mój oddech przyśpieszył. Widząc jego wyraz twarzy, zacisnęłam mocniej dłonie na materiale jego bluzki.

Marco zrobił krok do przodu, spychając mnie na krawędź basenu.

– Marco proszę, przestań. – Obejrzałam się za siebie na dużą taflę wody. Mogła mieć z dwa metry głębokości.

– Niesamowite, jak człowiek w jednej chwili potrafi spokornieć.

Przełknęłam ślinę, ponownie kierując swój wzrok na Marco, szukając w jego oczach jakieś wskazówki, co powinnam zrobić.

– Powiedz mi, czego się boisz?

W milczeniu wpatrywałam się zdesperowana w jego brązowe oczy, błagając, aby mi odpuścił i pozwolił odejść. Nigdy przedtem nie byłam tak blisko niego z własnej woli. Nigdy przedtem nie pragnęłam tak bardzo, by mnie trzymał i nie puszczał. Jednak w tamtej chwili nie byłam w stanie myśleć o niczym innym jak o tym, by nie wpaść do basenu.

Nie potrafiłam pływać.

Marco zbliżył się do mnie jeszcze bardziej. W jego oczach skrzyły się chochliki.

Objęłam go mocno ramionami wokół szyi i ścisnęłam, posuwając się do wszystkiego, by tylko pozostać na lądzie.

Jako dziecko poślizgnęłam się na kafelkach w osiedlowym basenie, uderzając głową o jego kant i wpadając z chlupotem do wody. Basen miał niecałe półtora metra. Nie wiedziałam, co robić. Zachłysnęłam się wodą i zaczęłam wymachiwać rękami i nogami, próbując wypłynąć na powierzchnię i złapać oddech. Wokół mnie pojawiła się strużka krwi, wypływająca z rozciętej skroni. Bałam się i chciałam, aby mama mi pomogła, ale akurat wyszła do łazienki. Po chwili, która zdawała się trwać wieczność, czyjeś ręce wyciągnęły mnie na powierzchnie. Resztę pamiętam jak przez mgłę: krzyki mamy, ból głowy, mężczyznę i pogotowie.

Obiecałam sobie wtedy, że nigdy więcej nie postawie nogi na basenie i do tego dnia mi się to udało.

Czułam na swojej szyi, jak policzki Marco unoszą się w szerokim uśmiechu. Pochylił się w moją stronę, wpychając nas do wody.

Objęłam go kurczowo, zaciskając powieki, jakby to miało mnie uchronić przed zderzeniem z taflą wody. Wpadliśmy do niej, wzburzając wodę swoją masą.

Szok sprawił, że puściłam się Marco, zaczęłam się szarpać i rzucać, próbując ponownie się go podtrzymać, jednak go nigdzie nie było. Panika sprawiała, że zamiast wypłynąć na powierzchnię, szłam na dno. Zakrztusiłam się wodą, co tylko spotęgowało mój strach. Nie wiedziałam, gdzie jest brzeg i jak mam się do niego dostać.

Poczułam silną dłoń obejmująca mnie pod pachami, która pociągnęła mnie w przeciwnym kierunku do tego, który widziałam. Jak tylko moja ręka zetknęła się z murkiem basenowym, jak poparzona chwyciłam się go i szybkim ruchem wyskoczyłam z wody. Odbiegłam od basenu, potykając się po drodze na śliskich kafelkach, tłukąc kolano. Usiadłam przy ścianie, przyciągając nogi do klatki, cała się trzęsąc.

Mokre ciuchy kleiły mi się do ciała, sprawiając, że delikatny przeciąg, którego wcześniej nie wyczułam, był niczym lodowaty wiatr, pośród wysokiej zabudowy miasta.

Po plecach przeszedł mi dreszcz.

– Ty naprawdę nie potrafisz pływać – zaśmiał się, uderzając dłonią w udo. Pokręcił z niedowierzaniem głową, po czym przytknął dłoń do czoła. – Jakim cudem John związał się z osobą, która boi się wody? To najgłupszy lęk, zaraz po tym przed pająkami.

Zastanawiając się nad tym przez chwilę, doszłam do wniosku, że John, znając mnie już na tyle dobrze, pewnie by się nie zdziwił, gdyby się o tym dowiedział. Jak przystąpiłam do South, byłam największym nieudacznikiem w całej historii szkoły. Tak właściwie, byłoby dziwne, gdybym umiała pływać, skoro potykałam się o własne nogi.

– A ty się niby niczego nie boisz? – zapytałam cicho.

– Nie złotko. Bo nie ma nic, co by mi zagrażało. Jeżeli coś takiego się pojawia, automatycznie to eliminuję, zanim zasieje strach w mojej głowie. Jesteś śmieszna, skoro bez obaw mierzysz się z mężczyznami większymi od siebie, a boisz się głupiego zbiornika z wodą. – Prychnął i udał się do wyjścia, śmiejąc się do siebie i powtarzając pod nosem: Boi się wody, ale numer.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro