8 Zagraj ze mną

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

REBECCA

Przemierzałam korytarz North w poszukiwaniu czegoś, czym mogłabym się zająć. Marco wciąż zabraniał mi wizyt w bibliotece oraz opuszczania budynku szkoły bez nadzoru, co ograniczało moje zajęcia jedynie do cotygodniowych wizyt u Lisy oraz drobnych pomocy przy ośrodku w towarzystwie kilku innych pracowników.

Gdy minęłam zakręt, zauważyłam znajomą sylwetkę, stojącą na końcu korytarza i rozmawiającą z jednym z żołnierzy. Podeszłam bliżej, by zobaczyć, skąd ją znam. Stała do mnie zwrócona plecami, więc nie widziałam jej twarzy.

– Uważam, że to najlepszy moment na wyprowadzenie ataku.

Ten głos. Rozpoznałabym go wszędzie. 

Pigeon. 

W kilku krokach pokonałam, dzielącą nas odległość i rzuciłam się na niego, popychając go na stojącego przed nim mężczyznę.

– Ty draniu – wycedziłam przez zaciśnięte zęby.

Zaskoczony odwrócił się w moim kierunku, idealnie nastawiając policzek do szykowanego przeze mnie ciosu. Zatoczył się na ścianę i osunął po niej na podłogę. Zanim zdarzyłam zrobić coś więcej, mężczyzna, z którym rozmawiał, chwycił mnie za rękę.

Nie zamierzałam dać za wygraną. Cisnęłam łokciem prosto w jego mostek, pozbawiając go tchu. Mężczyzna puścił mnie i zgiął się w pół, przytykając rękę do piersi, gdy ja doskoczyłam do Pigeona.

– Ty zdrajco! Szumowino! Cholerny szarlatanie! – Wymieniałam, obdarowując go kolejnymi ciosami, w które wkładałam całą siłę, jaką miałam. Kopałam go i okładałam pięściami, jak wściekłe zwierzę. Jak mógł posunąć się do tak otwartej zdrady. Mężczyzna obok otrząsał się w momencie, gdy na korytarzu zjawiły się dwie kolejne osoby, zwołane odgłosami walki.

Jak tylko do mnie dobiegli, chwycili mnie za ręce i pociągając za włosy, zmusili do uklęknięcia na ziemi. Jednak to nie powstrzymało mnie przed dalszymi próbami wydrapania Pigeonowi oczu, który wciąż siedział na podłodze, trzymając rękę na piersi. Dostrzegłam, jak kąciki jego ust powoli uniosły się w szyderczym uśmiechu. Przetarł kciukiem strużkę krwi, spływająca z rozciętej wargi i podpierając się rękami o ziemię, wstał.

– No proszę, czyli to prawda. – Podszedł do mnie pewny siebie, nachylając się nade mną. – Kurwa Johna trafiła do North. – Prychnął. – A to dobre.

Szarpnęłam się, rzucając w niego mordercze spojrzenie. Dał krok do tyłu, odsuwając się ode mnie na bezpieczną odległość.

Tchórz.

– Nie nazywaj mnie kurwą – wycedziłam.

– Co tu się dzieje?! – Rozbrzmiał niski głos.

Wykręciłam głowę, nie przejmując się bólem promieniującym u nasady głowy i dostrzegłam Marco, zmierzającego w naszym kierunku.

– Nic ci nie jest Thomasie? – zapytał przejęty, kładąc mu rękę na ramieniu. – Widzę, że jednak nie obeszło się bez spotkania – zadrwił, po czym zwrócił się do mnie: 

– Przed chwilą rozmawialiśmy o tym, jak czuje się John, dowiedziawszy się o miejscu twojego pobytu. – Zrobił pauzę, celowo trzymając mnie w niepewności. – I nie zgadniesz! – mówił cały w skowronkach. – Jedzie tutaj! – Zaśmiał się. – Doprawdy nie wiem, czym tak zawróciłaś małemu Johnowi w głowie.

Zacisnęłam zęby tak mocno, że miałam wrażenie, że zmiażdżę sobie szczękę. Wkurzało mnie, gdy nazywał go małym. Mała to byłam ja, ale nie on. Jednak w tym momencie, było coś znacznie gorszego, niż to. On tu jechał. Po mnie. To samobójstwo!

– Kłamiesz! – Próbowałam z jego mimiki wyczytać, że to tylko czcze gadanie i powiedział to, aby mnie zdenerwować, ale nie dostrzegłam nic, poza malującym się na jego twarzy uśmiechem.

Nagle cała wściekłość ze mnie uleciała i zastąpił ją strach. Nie tego chciałam. Spuściłam wzrok, wpatrując się tępo w podłogę. John nigdy nie miał się narażać z mojego powodu. Poczułam, jak do oczu wzbierają mi łzy.

– Nie wierzę? Ty serio płaczesz? – Marco pochylił się nade mną, przyglądając się mojej twarzy. – Ty naprawdę go kochasz. – Prychnął. – Ale numer! Ta zabawa robi się coraz ciekawsza.

Ukuło mnie w sercu, gdy nazwał moje cierpienie zabawą.

– Zaprowadźcie ją do pokoju. Przyjdę do niej później – polecił trzymającym mnie żołnierzom. –Muszę jeszcze znaleźć i odprowadzić Thomasa do jego nowego lokum i omówić z nim jeszcze jedną kwestię.

Bez oporu pozwoliłam się poprowadzić dwójce mężczyzn. Byłam w takim szoku, że nie byłam w stanie jasno myśleć. Nawet nie zarejestrowałam, kiedy znalazłam się przed drzwiami swojego pokoju. Weszłam do niego i powoli, jak w transie usiadłam na łóżku. Nie wiem, jak długo wpatrywałam się w ścianę, zanim zjawił się Marco, ale miałam wrażenie, jakby świat wokół mnie przestał istnieć.

– Zabijesz go? – zapytałam słabym głosem, nie spoglądając na niego.

Zaśmiał się.

– Nie złotko. To by zepsuło całą zabawę. – Usiadł się obok mnie, odgarniając mi za ucho, potargane po bójce włosy. – Zorganizujemy małe spotkanie – szepnął, pochylając się nade mną. – Powiedz, nie masz ochoty spotkać się z narzeczonym?

Serce przyspieszyło mi w piersi, tak bardzo, że bałam się, że zaraz mi ją rozsadzi. Nie odpowiedziałam na jego zaczepkę. Cokolwiek chodziło mu po głowie, nie zwiastowało to nic dobrego.

– John poza tobą, na pewno będzie chciał odzyskać pendrive. – Spojrzałam na niego, próbując sczytać z jego twarzy coś, co pozwoli mi lepiej zrozumieć, co planował. Jednak on pozostał całkowicie niewzruszony. – A ty pomożesz mi go skutecznie odwieść od tego pomysłu.

– Co?! Niby jak mam to zrobić?!

– To już pozostawiam tobie złotko. Według naszych zwiadowców John jest już w drodze i powinien przyjechać za trzy dni. Ale znając jego porywczość, prawdopodobnie będzie najpóźniej za dwa. – Chwycił mnie za podbródek, patrząc mi w oczy. – Więc radzę ci się pospieszyć. Bo jak czegoś nie wymyślisz, wtedy wasze urocze spotkanie zamieni się w rzeź. – Przejechał kciukiem po mojej wardze. – Moi snajperzy już rozstawiają sprzęt po całym ośrodku, więc jeżeli jedno z was, choćby spróbuje czegoś głupiego, zanim samo zginie, zobaczy śmierć drugiej osoby.

Moje oczy rozszerzyły się tak bardzo, jakby miały zaraz mi wypaść. Siedziałam nieruchomo, wpatrując się w zadowolonego Marco.

– Do zobaczenia złotko. Jesteś sprytna, wiec na pewno coś wykombinujesz. – Mrugnął do mnie i wyszedł.

***

Tak jak powiedział Marco, od naszej rozmowy minęły zaledwie dwa dni, a John był oddalony od North zaledwie o godzinę drogi.

Całymi dniami zachodziłam w głowę, jak mam go przekonać do wyjazdu, aż w końcu znalazłam odpowiednie słowa. Byłam przekonana, że to zadziała, ale gdy nadchodził czas, w którym mieliśmy się zobaczyć, bałam się, że to się nie uda. Była tylko jedna szansa i jedna rzecz, która mogła zadziałać. Jednak po tym, już nigdy nie będę mogła spojrzeć sobie w oczy.

Do pokoju zapukała dwójka mężczyzn, by poinformować mnie, że już pora i John właśnie wszedł na teren North i przeprowadza rozmowę z Marco.

Serce stanęło mi na chwilę w piersi, na myśl, że znów go zobaczę. Byłam ciekawa, czy się zmienił. Musiałam być jednak twarda i nie pozwolić uczuciom wyjść na jaw. Dla Johna. Dla mnie. Dla dziecka.

Podniosłam się na chwiejnych nogach i powoli ruszyłam za nimi, pozwalając się poprowadzić.

– Gdzie ona jest?! – Usłyszałam ostry głos Johna i poczułam łzy napływające mi do oczu. 

On tu był. Mój John.

Zatrzymałam się i zamrugałam kilka razy. Wzięłam głęboki wdech i weszłam do obszernego holu, w którym stali. Przemierzając korytarz, nie dostrzegłam, żadnego ze snajperów, jednak instynktownie czułam ich obecność na sobie. Wiedziałam, że w każdym mijanym przeze mnie pokoju, może stać jeden z nich, za każdym zakrętem, w każdym szybie wentylacyjnym i w każdym innym miejscu czaili się gotowi na znak Marco.

Na tę myśl zrobiło mi się słabo. Nogi ugięły się pode mną, o mało nie rzucając moim ciałem o podłogę. Potrząsnęłam głową, biorąc się w garść.

Gdy moja sylwetka wyszła z cienia spowijającego hol, John od razu mnie dostrzegł, o czym świadczyła nagła ulga na jego twarzy. Jednak ja nie czułam zupełnie nic, bo to co miałam zrobić, miało na zawsze wszystko zniszczyć.

– Co tu robisz John? – zapytałam obojętnym tonem.

Przyglądał mi się przenikliwym wzrokiem i przez chwilę miałam wrażenie, że przejrzał mnie i wszystko poszło na marne, ale nie mogłam się tak łatwo poddać.

Zagraj ze mną w tę grę.

Sięgnęłam do kieszeni po pendrive, którego dostałam od Marco. Nie łatwo było mi go przekonać, aby mi zaufał i go dał, ale zapewniłam go, że to konieczne, jeżeli chce postawić na swoim.

– Tego szukasz? – zapytałam.

Na twarzy Johna pojawiło się zaskoczenie, gdy w mojej dłoni spoczywał przedmiot, od którego wszystko się zaczęło. Wciąż nie wiedziałam, co było na nim zapisane, ale jedno było pewne, było to coś na tyle ważnego, że bycie w jego posiadaniu sprawiało, że czułam się, jakbym to ja miała tutaj władzę. 

Po chwili mina Johna przybrała obojętny wyraz, jakby nie wiedział, jak zareagować na całą sytuację.

– Nikt cię tu nie zapraszał – powiedziałam. – Powinieneś być teraz w South, wkrótce zbliża się koniec rekrutacji dla nowej grupy. Ktoś będzie musiał pozbyć się tych, co nie zdali – oznajmiłam głosem pozbawionym emocji tak zwyczajnie, jakbyśmy rozmawiali o pogodzie.

John stał niewzruszony, nie odwracając ode mnie wzroku. Przybrał tak obojętny wyraz twarzy, że kompletnie nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśli.

Pokręciłam głową i uśmiechnęłam się do niego, jak do naiwnego dziecka, które właśnie dało się nabrać na najgłupszy żart. Ćwiczyłam to setki razy i miałam nadzieję, że wyglądało to przekonująco.

– Jesteś taki głupi. – Prychnęłam. – Ty naprawdę myślałeś, że cię kocham? – Potrząsnęłam głową, unosząc wysoko brwi, obdarzając go spojrzeniem pełnym odrazy, a przynajmniej liczyłam na to, że tak było. – Jak na kogoś, kto uwielbia gry, raczej dałeś się nieźle wkręcić. – Wzięłam głęboki wdech i zaczęłam mówić zrezygnowana, tak jakby ta rozmowa mnie już nudziła. W rzeczywistości moje serce biło, jak szalone widząc go całego i zdrowego, stojącego naprzeciwko mnie. Jednak aby tak pozostało, musiałam doprowadzić tą rozmowę do końca. Na swoich zasadach. – Nienawidzę każdej chwili, którą z tobą spędziłam. Każdy pocałunek był jak poparzenie dłutem, a każdy twój dotyk przyprawiał mnie o mdłości i przerażał od początku do końca. – Wymieniałam powoli, czując, jak żołądek zaciska mi się coraz bardziej w supeł. Wzruszyłam ramionami, uśmiechając się krzywo. – Ja tylko nauczyłam się z tym żyć. Każdy pocałunek, który ci ofiarowałam, był moim biletem do wolności, a kiedy się z tobą kochałam, jak głupi uwierzyłeś, że jestem w tobie szczerze zakochana. – Prychnęłam. – Brzydzi mnie myśl, że posunęłam się tak daleko, ale potrzebowałam twojego cholernego zaufania, by się wyrwać z South i od ciebie!

Mówiłam, nie odrywając wzroku ani na chwilę od jego czarnych tęczówek, które od naszego ostatniego spotkania wydawały mi się mniej nasycone. Oczy, w których w ostatnim czasie tak bardzo się zakochałam, przestały się tlić dawnym blaskiem. Ten widok mnie przerażał, znacznie bardziej niż wszystkie dotychczasowe spojrzenia, przepełnione żądzą mordu, które błysnęły w jego obsydianowych oczach, odkąd go poznałam.

– To ty jesteś ofiarą w tym związku nie ja. Rolę się odwróciły John. – Poczułam ścisk w żołądku, wypowiadając jego imię. – Następnym razem lepiej dobieraj sobie dziewczyny. Więc zejdź mi z oczu i wynoś się do cholery!

Podeszłam do niego, tak blisko, że poczułam jego zapach, ale był słabszy niż ten, który zapamiętałam. Jakby przyćmiła go silna woń alkoholu. Jednak nawet tak słaby zapach lasu i przypraw korzennych sprawił, że nogi się pode mną ugięły. Mało nie brakowało, a rzuciłabym się w jego ramiona. Tak bardzo pragnęłam, nachylić się bliżej niego, poczuć jego dłonie na sobie, musnąć pełne usta w delikatnym pocałunku. 

Gdy uznałam, że trochę za długo się w niego wpatruję, odchrząknęłam:

– Jeżeli myślisz, że ten pendrive powinien trafić w twoje ręce. To się grubo mylisz. To ty jesteś niewłaściwą osobą, aby go mieć. To do twoich rąk nigdy nie powinien trafić. Serio go chcesz? – Wyciągnęłam otwartą dłoń, pozwalając mu, by go zabrał. Modliłam się, aby tego nie zrobił. Niemal czułam na sobie spojrzenia snajperów tylko czekających na strzał. – Uważasz, że tak niezrównoważona osoba jak ty, powinna być w posiadaniu czegoś tak ważnego i niebezpiecznego?! – Miałam nadzieję, że nie przesadziłam, jeżeli John by się domyśli, że nie wiem, co jest zapisane na pendrive'a dowiedziałby się, że przez cały ten czas blefowałam.

Nie byłam pewna, ile jeszcze wytrzymam, zanim się rozpłaczę, musiałam stąd jak najszybciej uciec.

John nie wyciągnął ręki po pendrive'a.

Rozpacz w jego oczach mieszała się z nadzieją - szansą, że to wszytko jest snem, z którego wystarczy się obudzić, jak za pstryknięciem palcami. Przyglądał mi się spod zmarszczonych brwi, jakby szukał jakiejś wskazówki. Czegoś, co pozwoli mu stwierdzić, że to wszystko jest kłamstwem, a ja wołam o pomoc. Ale tego nie było. Zostało za mną w momencie, w którym przekroczyłam próg tego pomieszczenia.

Jego wzrok stawał się coraz bardziej pusty, aż z twarzy zniknęły wszelkie emocje. Wiedziałam, że to koniec. Nigdy nie widziałam go w takim stanie. W jednej chwili cała jego pewność siebie go opuściła, a twarz pokrył cień. Wpatrywał się we mnie tępo i wtedy zrozumiałam, jak bardzo mnie kochał. Ale ja nie mogłam tego tak zostawić. Musiałam mieć pewność, że zrozumiał i opuści North.

Chwila coraz bardziej się przedłużała, postanowiłam przejąć inicjatywę i opuściłam dłoń, zaciskając pięść na metalowym urządzeniu, zanim John zmieniłby zdanie i go zabrał, skazując siebie na śmierć. Ostatni raz. Być może, to miał być ostatni raz, gdy go widzę. Wzięłam głęboki wdech i wyłożyłam wszystkie karty na stół, mówiąc coś, co go miało zaboleć dużo bardziej, niż wszystko inne:

– Gdyby nie ty, nigdy nie trafiłabym do szpitala przez Marco, a moje plecy nie wyglądałyby tak jak teraz. Nigdy ci tego nie wybaczę. Ból, który mi wtedy towarzyszył, był najgorszym, co mnie w życiu spotkało. Czułam każde uderzenie pasa w plecy, każdy jego szew, wżynający się i rozrywający moją skórę, kawałek po kawałku, aż po mięśnie na moich plecach – mówiłam powoli, akcentując każde słowo, by mieć pewność, że moje słowa do niego dotrą. – Gdyby nie ty, nigdy by mnie to nie spotkało. Gdyby nie ty, nie zginęłyby dziesiątki dziewczyn. To ty jesteś za to wszystko odpowiedzialny.

Widziałam, jak każde moje słowo boli go bardziej, niż sztylet wbijany w serce. Kochał mnie, a ja go zniszczyłam. Czy postąpiłam samolubnie, ratując mu życie? Może po prostu nie mogłam pogodzić się z faktem, że nigdy więcej go nie zobaczę, ale wolałam to zaakceptować ze świadomością, że wciąż oddycha i kiedyś być może się z tym pogodzi. To był mój wybór. Mój błąd i moja wina.

Patrząc mi w oczy, uniósł powoli rękę, jakby chciał sprawdzić, czy to na pewno ja. Mocnym ruchem dłoni ją odtrąciłam. Nie mogłam pozwolić, by mnie dotknął. Wtedy wszystko poszłoby na marne. Odwróciłam się gwałtownie i energicznym krokiem opuściłam salę, czując, jak po policzkach ściekają mi łzy.

Idź już John.

Kochałam go. To było jedyne wyjście, by go ocalić. Nie mogłam się jednak pogodzić z faktem, że wyciągnęłam go z dna, w którym tkwił przez tyle lat tylko po to, aby wrzucić go w większą otchłań.

Jak tylko znalazłam się poza zasięgiem zgromadzonych, oparłam się o ścianę i pozwoliłam łzom płynąć. Moim ciałem wstrząsnął szloch. Nie wiem, ile to trwało, ale w końcu pojawił się przy mnie Marco, stojąc nade mną z szerokim uśmiechem na twarzy.

– Gratuluję. Jest takim wrakiem człowieka, że pokonanie South będzie proste, jak zabranie dziecku zabawki. On serio cię kochał. – Prychnął. – Zabawne, a mówią, że miłość nas uskrzydla i umacnia.

– Mieliśmy umowę. – Spojrzałam na niego przerażona, ledwo dostrzegając jego rysy twarzy przez przeszklone oczy.

– I jej dotrzymam. Nie tknę Johna. Nie spadnie mu nawet włos z głowy. – Kucnął przy mnie i chwycił dłonią za mój podbródek. – Jednak nie jestem pewien, czy sam nie postanowi ze sobą skończyć. – Oddech ugrzęzł mi w gardle. – A teraz oddaj mi pendrive'a.

Sięgnęłam dłonią do kieszeni i powoli wyciągnęłam rękę, oddając mu go. Czułam się jak w transie. Nie byłam świadoma tego, co się wokół mnie dzieje.

Marco szybkim ruchem zgarnął pendrive'a z mojej otwartej doni i schował go do tylnej kieszeni od spodni, podnosząc się.

– Co powiedziałeś o Johnie? – zapytałam tępo.

– Że dotrzymam umowy. Głucha jesteś?

– Nie to później.

Patrzył na mnie przez chwilę, nie wiedząc, o co mi chodzi.

– Masz na myśli to, że odbierze sobie życie? Mógłbym się założyć o zawartość tego cacuszka – poklepał dłonią kieszeń, w której spoczywał pendrive – że tak będzie. Muszę przyznać, że jesteś znacznie lepszą aktorką, niż myślałem – odparł i odszedł.

W mojej głowie wybrzmiewał krzyk: Nie! Nie może się zabić! Nie, gdy tyle poświęciłam dla jego życia. Zaczęłam szybko oddychać. Wydawało mi się, jakby powietrze wokół mnie stało się tak gęste i ciężkie, że nie mogłam go zaczerpnąć. Pochyliłam się na klęczkach nad podłogą, próbując złapać oddech. Uniosłam głowę, w kierunku odchodzącego Marco i na trzęsących się nogach pobiegłam w jego kierunku, kilka razy potykając się o własne nogi i o mało nie upadając. Gdy znalazłam się przy nim, chwyciłam go za rękaw bluzki, by się czegoś podtrzymać.

– Pozwól mi odejść – zażądałam ochrypłym od płaczu głosem. – Masz, co chciałeś. Nie jestem ci już potrzebna – błagałam.

– Nie pozwolę ci zniszczyć tego, co właśnie osiągnąłem dla jakiejś głupiej zachcianki. – Strącił moją dłoń. – Zapomnij o nim. Tutaj będzie ci znacznie lepiej.

Nie mogłam stać bezczynnie w tej sytuacji. Ominęłam go i pobiegłam korytarzem w kierunku najbliższego wyjścia.

Za plecami usłyszałam: 

– Zatrzymajcie ją i zamknijcie w pokoju. Niech nie wychodzi, dopóki nie będzie po wszystkim!

Dwie pary rąk pochwyciły mnie za zakrętem, ściskając mocno, odbierając dopływ krwi do kończyn. Szarpałam się, wrzeszczałam, miotałam, ale na próżno. Dwóch silnych mężczyzn uniosło moje ciało i zaniosło do pokoju, gdzie wrzucili mnie do środka, jak worek ziemniaków.

Usłyszałam przekręcany zamek drzwi. Podbiegłam do okna, w którym były kraty, tak gęsto ustawione, że nawet rok temu bym się przez nie, nie przecisnęła.

Upadłam kolanami na podłogę. Z mojego zaciśniętego gardła wydobył się wrzask, przeszyty takim bólem, jakiego nigdy przedtem nie doznałam. Moje serce rozpadło się na milion kawałków.

Nie zasługiwałam, by żyć. Skazałam wszystkich w South na śmierć. Pozwoliłam, by John zwątpił w naszą miłość i stracił chęć do życia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro