9 Skrzat

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

REBECCA

Obudziłam się, potwornie głodna. Na stoliku nocnym leżał ryż z kurczakiem. W nocy nie usłyszałam, wchodzącego do pokoju Marco. Skrzywiłam się na myśl o jedzeniu, ale uznałam, że nie powinnam głodzić dziecka. To nie była jego wina, że wszystko się tak potoczyło.

Posiłek smakował jak karton, nie czułam nic. Wszystkie smaki zlewały się w jedną bezpłciową masę.

Gdy opróżniłam do czysta talerz, udałam się do łazienki wziąć prysznic. Rozebrałam się i stanęłam przed lustrem, oceniając brzuszek. Jeżeli dobrze liczyłam, mógł to być już piąty miesiąc. Coraz ciężej było go ukrywać pod ubraniem. Nawet spod za dużych bluz, gdyby ktoś wiedział, tak jak Mery, czego szukać od razu by go dostrzegł. Pomyślałam o całym stresie, który przeżyłam w ostatnim czasie, o bójkach, w które się wdałam i ile razy poszłam spać bez posiłku. To dziecko mogło być wszystkim, co mi po nim zostanie. Nie mogłam stracić i jego.

Wyobrażałam sobie, że będzie to chłopiec z ciemnymi oczami i włosami po Johnie oraz pulchnej twarzyczce, z której będzie wydobywał się słodki śmiech.

Westchnęłam.

Weszłam pod prysznic i odkręciłam wodę. Była ciepła jak każdego dnia. North traktowało swoich ludzi surowo, ale byli dużo lepiej zaopatrzeni i przygotowani na najbliższe lata niż South. Spędziłam tutaj już prawie miesiąc, a wciąż nie przywykłam do tego miejsca. Wszystko było inne. Nawet zapachy nie były takie same. Pościel pachniała krochmalem, kosmetyki ziołami, jedzenie było dobrze doprawione, a ubrania tak czyste, jakby nigdy nie były używane. Czułam się, jakbym zagubiła się w innym świecie, z którego nie było drogi ucieczki.

Wycisnęłam odrobinę szamponu na ręce i nałożyłam go na włosy, starannie je myjąc. W momencie, gdy woda spływała mi po twarzy, poczułam, jak czyjaś dłoń spoczęła na moim biodrze. Przestraszona odwróciłam się, zahaczając łokciem o kran, z którego poleciała lodowata woda.

Wpatrywałam się z przerażeniem, w stojącego przede mną Marco, który uśmiechał się od ucha do ucha. Wyciągnął dłoń w moim kierunku. Skuliłam się w sobie, by uniknąć jego dotyku. Zakręcił wodę, która cały czas spływała po moim ciele lodowatym strumieniem i podszedł do mnie bliżej. Zrobiłam krok do tyłu, wpadając plecami na zimne kafelki, zasłaniając się rękami na tyle, ile to było możliwe.

Marco nie odrywając wzroku od mojego brzucha, położył na nim dłoń i pogładził go kciukiem, przyglądając się mu. Pod wpływem jego dotyku, po moich plecach przeszedł dreszcz. Stałam jak zamurowana, nie wiedząc co mam zrobić.

On już wiedział. Znał mój sekret.

Prychnął.

– Nie mów mi, że to jego dziecko – powiedział, szydząc. Zbliżył się do mnie i oparł czoło o moje, cały czas nie odwracając wzroku od swoich dłoni, gładzących napiętą skórę brzucha.

Mój oddech przyśpieszył, serce waliło mi tak mocno, jakby zaraz miało rozerwać klatkę piersiową.

Kucnął przede mną i przytknął usta do brzucha.

Przywarłam bardziej do ściany, podkurczając palce od stóp i przesuwając dłońmi po zimnych kafelkach, w poszukiwaniu czegokolwiek, co mogłabym użyć, by zwiększyć dzielącą nas odległość, jednak nic takiego nie było. Byłam tylko ja i on. Wpatrywałam się w niego z przerażeniem, śledząc każdy jego najdrobniejszy ruch, bojąc się ruszyć.

– Witaj skrzacie – powiedział, muskając brzuch swoimi wargami. – Wybacz, że z początku trochę cię głodziłem, ale nie wiedziałem, że jest was dwoje. – Poczułam, jak jego usta wyginają się w uśmiechu. – Od teraz wujek zajmie się twoją mamusią, jak tatuś będzie zajęty użalaniem się nad sobą.

Tego było już za wiele. Te słowa wyrwały mnie z transu, w którym się znajdowałam od dobrych paru minut. Odepchnęłam go. Odchylił się do tyłu i upadł pośladkami na mokre kafelki, śmiejąc się gardłowo.

– Nie jesteś jego wujkiem! W ogóle się do niego nie odzywaj! – Minęłam go i szybko sięgnęłam po ręcznik, by się nim okryć.

Marco stanął za mną, obejmując mnie w pasie.

Stanęłam nieruchomo, moje serce zabiło szybciej, a po plecach przeszedł mnie dreszcz. Złączyłam nogi w kolanach i podkurczając palce u stóp, zacisnęłam mocniej dłonie na ręczniku.

– Szkoda, że John o tym nie wie – szepnął mi do ucha. Jego ciepły oddech łaskotał moją zmarzniętą skórę, sprawiając, że włosy na moich rękach stanęły mi dęba. – Myślisz, że uciszyłby się z tej nowiny?

Poczułam ukłucie w sercu. Po policzku spłynęła mi łza. Wpatrywałam się w nasze odbicie w lustrze, w uśmiechniętą twarz Marco, którego cała ta sytuacja bawiła i czerpał z niej przyjemność.

Patrząc w moje oczy w lustrze, dodał:

– Dlatego uciekłaś, prawda? Co powiesz na mały układ. Zaopiekuje się tobą i dzieckiem, w zamian za twoją rękę i prawo do bycia jego ojcem.

Odtrąciłam go.

– Idź do diabła, z tymi twoimi układami!

Wybuchnął śmiechem.

– Złość szkodzi dziecku skarbie. Chyba nie chcesz stracić i jego – powiedział. – Przemyśl to jeszcze. Będę dużo lepszym ojcem od niego. Przy mnie przynajmniej będziecie żyć – oznajmił, zanim opuścił łazienkę, a wraz z nią mój pokój.

Stałam jeszcze przez chwilę przed lustrem, opierając dłonie o blat przy zlewie, myśląc o tym, co mi właśnie powiedział. Nie potrzebowałam go, aby wychować dziecko, jednak jedna myśl nie dawała mi spokoju. Jakim ojcem byłby John? Czy rzeczywiście nawet Marco byłby lepszy? Potrząsnęłam głową, wypędzając tę myśl. Jakim cudem o tym pomyślałam, choćby przez moment?

Opadłam na zimne kafelki, zanosząc się płaczem.

Po chwili, która zdawała się trwać wieczność, wstałam, przebrałam się w czyste ciuchy i usiadłam na łóżku, okrywając się pościelą. Po moim ciele przeszedł przyjemny dreszcz wywołany ciepłem otulającej mnie kołdry.

Zaczęłam zastanawiać się nad swoją sytuacją. Musiałam ostrzec ludzi w South. Musiałam ocalić Johna, choćby za cenę własnego życia, ale musiałam również chronić dziecko. Wiedziałam, że teraz decydowałam nie tylko o sobie, ale w South było znacznie więcej żyć do ocalenia. Być może była jeszcze szansa, by uratować wszystkich. Gdy zaczęłam analizować ostatnie wydarzenia, do głowy wpadł mi pewien pomysł. Dość ryzykowny, ale mógł się udać. Nie mogłam się poddać w momencie, gdy na szali było życie setek ludzi.

***

Czekałam cierpliwie, aż Marco zjawi się ze śniadaniem. Jak tylko drzwi się otworzyły, obdarzył mnie jednym ze swoich sztucznych uśmiechów.

– Przemyślałaś moją ofertę? – zapytał.

– Być może. Czego w zamian ode mnie oczekujesz?

– Robię to z czystego serca o wasze dobro. Niczego od ciebie nie oczekuję. – Odstawił tacę z posiłkiem na stół, opierając się pośladkami o jego blat.

– Czy ty naprawdę masz mnie za idiotkę? – Uniosłam wysoko brew.

Podeszłam do niego tak blisko, że nasze twarze dzieliły zaledwie centymetry. Zanim zaczęłabym to, co planowałam, chciałam poznać jeszcze odpowiedź, na to jedno pytanie:

– Chcesz jego? – Położyłam dłoń Marco na swoim brzuchu, co wyraźnie go zaskoczyło. – Zależy ci na tym dziecku. Dlaczego?

Uśmiechnął się do mnie z wyższością, zmniejszając odległość pomiędzy nami, tak bardzo, że niemal czułam jego wargi stykające się z moimi.

– Bo za każdym razem, gdy usłyszałbym z jego ust tato, czułbym, że naprawdę wygrałem. Jedyne czego by mi brakowało do pełni szczęścia, to chciałbym zobaczyć minę Johna, spoglądającego na swoje dziecko w moich ramionach i kobietę, którą tak kochał śpiącą spokojnie w moim łóżku.

– Jesteś obleśny. – Odepchnęłam go nieznacznie, zwiększając dystans pomiędzy nami.

– Być może, ale przyznaj, że to kuszące. – Przeczesał dłonią moje włosy i szepnął:

– Moglibyśmy zatroszczyć się o rodzeństwo dla skrzata, żeby nie czuł się taki samotny.

Poczułam ściśnięcie w żołądku, na myśl, by mieć z nim dziecko. Marco uśmiechnął się i chwycił za mój podbródek, zmuszając mnie, bym na niego spojrzała, następnie złączył nasze usta w agresywnym pocałunku.

Wytrzymałam to cierpliwie, siląc się, by się nie rozkleić. Przełamałam się i odwzajemniłam pocałunek. Pozwoliłam, by popchnął mnie na stół. Wszystko szło lepiej, niż tego oczekiwałam. Jego pocałunki stawały się coraz bardziej natarczywe, jednak ja nie traciłam głowy. Wyczułam ręką kubek z herbatą, który na szczęście wciąż parował i szybkim ruchem wylałam jego zawartość na Marco, rozlewając część po swoich dłoniach.

Usłyszałam krzyk bólu, a następnie:

– Co jest kurwa! – Marco przyłożył dłonie do poparzonej twarzy.

Bez ociągania wybiegłam z pokoju. Ręce wciąż mnie piekły, ale nie miałam czasu, by o tym myśleć. Przebiegłam zaledwie korytarz, gdy napotkałam na drodze zdziwionego mężczyznę. Zanim się zorientował, co się dzieje, pociągnęłam go za czarną skórzaną kurtkę, uderzając kolanem w twarz i łamiąc nos. Na korytarzu rozległ się okrzyk bólu. Po mojej nodze spłynęło kilka kropli krwi. Wyrwałam mężczyźnie broń i pobiegłam dalej.

Wolałam uniknąć strzelania z broni, jak najdłużej, by nie przyciągać zbędnej uwagi. Niestety ktoś wszczął alarm i zawiadomił już o mojej ucieczce. Jak tylko wyrosła przede mną grupa uzbrojonych mężczyzn, zanim zorientowali się co się dzieje, wystrzeliłam serię pocisków. Wszyscy upadli na ziemię.

Przemieszczałam się szybko wzdłuż ściany do drzwi prowadzących na zewnątrz. Jak tylko do nich dotarłam, okazały się zamknięte. Nauczona wcześniejszymi wydarzeniami, strzeliłam z karabinu w zamek. Gdy je otwierałam, w moją stronę poleciała seria pocisków. Odruchowo schyliłam się i zgrabnie przemknęłam przez otwór w drzwiach. Spojrzałam na ramię, z którego wypływała gęsta czerwona krew. Czułam, jak spływa mi po ramieniu, zatrzymując się w zgięciu łokcia i pozostawiając na bluzie powiększającą się plamę czerwieni. Zagryzłam wargę i pobiegłam w kierunku bramy. Za moimi plecami ponownie rozbrzmiały strzały. Schyliłam głowę, biegnąc przed siebie, dopóki jeden z nich nie trafił mnie w udo.

Zawyłam z bólu, upadając na kolana w mokry śnieg. Nie mogłam się poddać tak blisko celu. Wciąż klęcząc, odstrzeliłam dwóch niczego niespodziewających się mężczyzn, stojących przy bramie. Następnie odwróciłam się i pozbyłam wysłanej za mną pogoni. Gdy tylko ostatnia osoba upadła, kulejąc, zbliżyłam się do południowej bramy i popychając ją całym ciężarem, wyszłam na zewnątrz.

Za murami wciąż było słychać alarm syren i odgłosy krzyków. Utykając, biegłam przed siebie, nie zważając na ból przy każdym kroku. Adrenalina wciąż buzowała mi w żyłach, wydobywając ze mnie kolejne pokłady energii. Wiedziałam, że jak tylko jej poziom spadnie, będę potworne wykończona. Obejrzałam się za siebie, ale nikt mnie nie gonił.

Zostałam sama na otwartym terenie, ranna, na wpół przemoczona i odwodniona po intensywnym biegu. Dla Marco byłam już martwa i gdyby nie siła, która kazała mi iść dalej i uratować wszystkich w South też bym się poddała. Przy pomocy zębów i zdrowej ręki oderwałam kawałek materiału, którym obwiązałam sobie rękę. Powtórzyłam tę czynność z nogą. Nie miałam jak wyciągnąć pocisków, zagłębionych głęboko w moim ciele, jedyne co mogłam, to spróbować, jak najbardziej opóźnić moment, w którym się wykrwawię. Wsadziłam dłonie pod pachy i mrużąc oczy przed wiatrem, ruszyłam przed siebie, drżąc z zimna. Nie miałam czasu na odpoczynek. Zdana tylko na siebie, zmierzałam na południe, obierając sobie na cel najbliższe miasto. Później będzie czas na zamartwianie się co dalej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro