OneShot

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Obudziły mnie hałasy dobiegające z zewnątrz.
Krople deszczu bijące w okna i parapety, dach.
Powoli, ociągając sie, zrzuciłem z siebie ciepłą kołdrę. Patryk spał, nieruchomy, niewinny, ciepły. Pocałowałem go delikatnie w kark i wstałem. Podszedłem do okna, gdy zauważyłem błysk.
Ulewa burzyła spokój na powierzchni oczka wodnego przed domem, silny wiatr targał krzaki i drzewa owocowe. Bedzie sporo sprzątania rano. Naprawianie szkód
.
Grzmot był donośny i niepokojąco bliski. Nie bałem się burzy, nie było z tym nigdy problemów. Coś zupełnie innego kazało mi w takich chwilach sie budzić.
Ciekawość. Podniecenie. Podczas każdej porządnej burzy miałem okropną ochote sie kochać, ale nie miałem serca budzić teraz Patryka. Poza tym robiliśmy to ledwie pare godzin temu, prawda?
Najlepszy był zapach powietrza tuż przed burzą. Gdy niebo ciemnieje, nagle zrywa sie silny wiatr. Te kilka chwil tuż przed pierwszymi, wielkimi i cieżkimi kroplami deszczu, te kilka chwil to właśnie to, po co sie żyje.
Dziwnie sie czułem, patrząc na żywioł zza szklanej bariery okien. To jakbym tracił cześć przedstawienia, gdzieś uciekał prawdziwy smak.
Dlatego opuściłem pokój i drzwiami kuchennymi wydostałem sie na podwórko. Chciałem moknąć, czuć deszcz na nagiej skórze, zaciągać się naelektryzowanym powietrzem. A gdy burza odejdzie, ja wróce do domu, wytre sie i ogrzeje ciepłem mojego chłopaka. Rano nie bedzie nawet wiedział. Nie przyznam sie - byłby zły że krece sie po ogrodzie niemal nagi podczas burzy.
Czasem gdy tak patrze na nocne niebo, czuje niepokoj. Wszystko mija, nie? Moi znajomi wplątują sie w kolejne związki, a po chwili znów są przynętą lub myśliwym, każdy znajduje sobie role. Ile trwał mój związek z Patrykiem? Ile byliśmy razem?
Rok.
Czy ciągle tego pragnie? Czy myśli o mnie to samo, co choćby miesiąc temu? Oczywiście, że nie. Wszystko z czasem sie zmienia, coraz szybciej i brutalniej.
Nie wiem skąd to sie we mnie wzieło. Zawsze byłem w stanie ocenić obiektywnie. Nawet gdy kochałem. Może nie kochałem naprawde?

***

-Ej, ale jak to po wszystkim Kamilu? Ile razy sie widzieliście?- zdziwił sie Erti.
Westchnąłem.
-Dwa.
-I to wystarczyło, żeby go skreślić?
-No tak.
-Bo?
Erti ciągnął za jezyk do skutku. Lepiej było mówić od razu, oszczedzając sobie czasu i nerwów.
-Lizaliśmy sie wtedy, za drugim razem.
-To źle?
-Nie.
-To czemu odpadł? Źle całuje?
-Świetnie całuje.
-No to w czym rzecz?.
-Chce sie ruchać.
-Ja bym to uznał za plus - ocenił zdziwiony Erti.
-Ale on chce tylko tego.
-Czego?
-Seksu. Ryćkania. Jebania. Pierdolenia...
-Dobra, wyluzuj! - rozejrzał sie zaniepokojony. Wokoł nas, na sali, siedziało sporo ludzi.
-To jest właśnie to. - zirytowałem sie nie na żarty - Poł roku szukasz tego kogoś dla siebie, a jak znajdziesz godnego uwagi, to zawsze coś.
-Przesadzasz - stwierdził mój kumpel.
-Właśnie nie. Jeden był głupi jak diabli, jak mu opowiadałem o książkach Pratchetta to dłubał w uchu, co z tego że był śliczny. No bez przesady.
-No, a ten z którym byliśmy w zoo? - dociekał Erti. Znał wiekszość moich randkowych porażek.
-Przecież wiesz jak odpadł - odparłem.
-Nie wiem. Bawiliście sie dobrze, a potem wiecej go nie widziałem.
-Umawiał sie jednocześnie z dwoma innymi pedałami.
-A...mówiłeś - przyznał zgaszony Erti.
-A pamiętasz gościa od pornosów?
Roześmialiśmy sie.
-To był agent. Żeby umówić sie z takim kolesiem jak ty na spacer po mieście i dwie godziny opowiadać fabuły pornoli - Erti do dziś uważał tamtego typka za lidera na liście Dziwak Roku.
-I sam widzisz, Za każdym razem jakiś przypał. Mam po prostu dość.
-I dobrze. Nie ma co sie pakować w związki. Trzeba sie bawić.
-Tak jak ty?
-Dokładnie - ucieszył sie Erti.
-Ty to już chyba poł kraju wyruchałeś - burknąłem.
-Bardzo możliwe mały, bardzo możliwe. I to jest właściwa droga, a nie tak jak ty. Poł roku jeczysz po Łukaszu....
Urwał, bo zrozumiał jaką głupote palnął.
-Sorry mały...- próbował to odkrecić.
-Dobra, reklamy sie skończyły, chyba bedzie film.
Wiele mnie kosztowało udawanie, że nie zabolało. Na marne, Erti znał mnie jak własną kieszeń.
***

-Wiesz czego chce? - zapytałem cicho.
Erti mruknął tylko, na wpoł śpiący.
-Chce leżeć z nim w ciepłym łożku, tak jak my teraz. Chce żeby zasypiał dotykając mnie i myśląc o mnie. Żeby ktoś choć raz i przez krótką chwile pomyślał o mnie jak o...
-O kim? - wystękał sennie Erti.
-Jak o...no... - coś we mnie sie zablokowało. Nie mogłem już mówić.
Przez chwile było cicho, a ja starałem sie powstrzymać fale zimna. Nienawidze sie za swoje chwile słabości.
-Ej, mały, przestań.
Erti miał wiele wad. Był arogancki, narwany. Nie dbał o ludzi, którzy nie dbali o niego i samych siebie. Nie znosił słabeuszy i wykorzystywał tych, którzy na to pozwalali. Nie był miły dla wszystkich z góry. Był kimś, kto po prostu świetnie sobie radzi dzieki pewnej dozie egoizmu, którą w pełni w sobie akceptował.
Był też najlepszym przyjacielem, jakiego miałem. Czasem zastanawiałem sie co by było, gdybym go nie poznał.
-Daj spokój... - szepnął i przytulił mnie mocniej, przycisnął do siebie i położył głowe tuż obok mojej. Czułem na karku ciepły oddech.
Płakałem. Można mnie nazwać pieprzonym emo, mieczakiem, ciotą. Ja powiedziałbym po prostu, że byłem pijanym, samotnym gościem. Co gorsza, gościem pamiętającym lepsze czasy i mającym za czym tesknić.
-Z Łukaszem zawsze budziłem sie w środku nocy - szeptałem, gdy odzyskałem głos - Dotykałem go, słuchałem jak oddycha i takie tam... romantyczne pierdolenie...Wiesz o co chodzi...
-Wiem - mruknął Erti - Jesteś głupi, że tak to widzisz. Jak kosmita. Nie ma takich związków mały. Poszcześciło ci sie raz, ale patrz jak sie skończyło. Musisz wziąć sie w garść.
-Próbuje...
-Nie - zaprzeczył Erti - Szukasz ideału. Kogoś kto ci podpasuje w chuj, kto bedzie ci czytał w myślach. Tak sie nie da, nie zachowuj sie jak jakiś pieprzony gimnazjalista.
Życie z kimś w związku to nie wszystko, jasne. Najlepsze chwile mojego dotychczasowego życia spedziłem głównie w pojedynke, albo z przyjaciółmi. Nie trzeba mieć faceta, żeby być szcześliwym, no pewnie. Powtarzałem sobie to każdego dnia - i co z tego?
-Daj spokój mały. Nie warto szukać ideału. Ideał leży obok ciebie i nie szuka do związku - zaśmial sie cicho, a ja w odpowiedzi parsknąłem śmiechem.
-Nie jesteś ideałem - stwierdziłem zadziornie.
-Idealnie całuje.
-Nieprawda.
-Skąd wiesz? - zapytał.
Przewróciłem sie na drugi bok, tak by móc spojrzeć mu w oczy. A przynajmniej mógłbym, gdyby w pokoju nie było zupełnie ciemno.
Nie wiem kto zaczął. Efekt był taki, że sie pocałowaliśmy. Spodobało mi sie. Zrobiliśmy to znów, dłużej. Ciała znalazły sie bliżej siebie, ręce szukały ciepła.
Serce biło mi jak oszalałe. Zamroczony winem, podniecony nieoczekiwaną sytuacją. To było głupie, bezmyślne, gówniarskie. Nie robi sie tego z kumplami, to wbrew zasadom. Co jedynie nakrecało nas bardziej.. Im bardziej szalone sie to wydawało, tym bardziej tego pragnąłem.

***

-Dla mnie!??! Oooooo no co ty, nie trzeba było! - posłała mi przyjacielskiego kuksańca. Kuksaniec, ciekawe słowo. Wyczytałem je kiedyś w jakiejś lekturze, jeszcze w podstawówce. I używam.
-Śliczny jest, dziekuje! - teraz dostałem całusa w policzek, a ona zajeła sie podziwianiem i przytulaniem pluszowego miśka.
Zawsze tak było z Martą. Znienacka ci przyłoży, potem pocałuje, a po chwili zwyzywa. I cykl jedzie od nowa.
-A ty nie masz na co kasy marnować, kretynie? Przecież jesteś biedny jak murzyn! - natarła, a ja mogłem jedynie uśmiechnąć sie i wzruszyć ramionami.
-Nie był drogi, poza tym dla ciebie nie można żałować, nie? - broniłem sie.
-Nie podlizuj sie, z jakiej to okazji?
Zastanowiłem sie chwile. Czasem po prostu dostrzegam jakiś przedmiot na sklepowej półce i od razu wiem, komu go dam. Zawsze sie cieszą, ot taki mój mały dar. Niestety - Marta miała racje - nawet taka drobna rozrzutność fatalnie wpływała na moje i tak nedzne finanse.
-Obeszliśmy już wszystkie sklepy. Chodź po kurtki i idziemy do mnie. Trzeba załatwić sprawe z panem doktorem.
-Co? - obudziłem sie, wyrwany z zamyślenia - Jakim doktorem?
Westchneła, podając szatniarzowi numerek.
-A na podstawie jakiego serialu robimy projekt?
-A...w sensie że piszemy prace na zaliczenie.
-Sama sie nie napisze, a już na pewno nie na 5, a jak nie dostane stypendium na drugi semestr, to zgadnij kto bedzie cierpiał.
-Niech pomyśle...
-Nie pajacuj misiu. I zapnij kurtke, jest zimno.
Połączenie cech w zawiłej osobowości Marty czyniło ją bardziej zjawiskiem niż osobą. Można śmiało powiedzieć, że to jedyna taka oferta na rynku.
Czasem była dla mnie bardziej jak młodsza siostra, czasem jak koleżanka z roku (którą faktycznie była), a czasem czułem jakbym szedł u boku matki.
Oczywiście, jak każda kobieta, miała tez wbudowaną funkcję jedzy, na szczeście rzadko sie ona uruchamiała, a ja zawsze znajdowałem sie w niewielkiej, acz bezpiecznej odległości.
-Kurcze, ale wieje - pogroziła niebu posępnym spojrzeniem, ale pogoda wyraźnie nie poczuła sie skarcona.
-Tramwajem, czy piechtą?
-Żartujesz? Mieszkam za rogiem pacanie!
-To dwa skrzyżowania. No i jest zimno i...
-Nie jęcz! - rzuciła surowo przez ramie i ruszyła przed siebie. Pozostało mi tylko ją gonić.

***

-Ile macie?
-Po trzy browary i litra. Ujdzie, nie?
-No pewnie. Jak coś to sie dokupi. Kurwa, gdzie Rafał?
-Chodźcie, zimno w chuj.

-Tylko jak matka bedzie sie dziwnie zachowywać, to graj głupiego - nakazała Marta, gdy mijaliśmy któryś z nowych gmachow wrocławskiego centrum.
-Dziwnie zachowywać?
Marta spojrzała w niebo. Robiła to odruchowo, gdy zbierała myśli.
-Myśli, że ze sobą chodzimy - wystrzeliła.
-CO!?
-No kurwa, co on tam jeszcze robi w tym sklepie?
-Wyluzuj. Wybiera piwo.
-To ile, godzine? Ja pierdole! Chodźcie bez niego!
-Poczekajcie, pójdę po niego. Zaraz będziemy. Zatrzymaliśmy sie. -Ciągle u mnie bywasz, albo ja u ciebie. Łazimy za sobą krok w krok, w szkole siedzimy razem, nawet głupi projekt z tłumaczenia robimy razem.
-Jestem pedałem, a ty jesteś moją przyjaciółką, to przecież normalne że spędzamy razem prawie całą dobę!
-Moja mama nie wie że jesteś. Poza tym to wcale nie tak źle, jakby sie zastanowić.
-Nie?
-Mojej matce wydaje sie, że szczęście można odnaleźć tylko w jednym miejscu. W ramionach faceta.
-No...ma rację....
-Zamknij się, zachowujesz się jak pedał.
-CO!?
-Znasz mnie Kamil. Uważasz, że jestem nieszczęśliwa?
-E...co?
Taka jest Marta. Zawsze, wszędzie, w każdej rozmowie, myśli i czynie, wyprzedza wszystkich o krok. Mnie nawet o kilka.
-Czy jestem nieszczęśliwa? - powtórzyła pytanie, a w głosie czaiła sie subtelna sugestia bolesnej kary, jeśli sie nie pospieszę z odpowiedzią.
-Ty nieszczęśliwa? Nie. Pewnie, że nie.
-No właśnie. Ale matki mają własne zdanie, zwłaszcza te samotne. Nie chcę jej okłamywać, ale sam za chwilę zobaczysz jej uśmiech kiedy widzi nas razem. Niech ma radoche. Wiesz o co chodzi?
-Chyba wiem... - odparłem troche ponuro.
-Misiek... wiesz że w końcu sobie kogoś przygrucham. I że póki co doskonale czuje sie sama ze sobą i miliardem przyjacioł. Jeśli będe potrzebowała jeszcze jakiegoś faceta prócz ciebie, to sobie go znajde, zamiast szlajać sie po centrach handlowych i gejbarach, tak?
-No tak.
-I świetnie. Ale mojej matce tego nie przełozysz. Ona uważa, że póki nie szczerzę się do jakiegoś fagasa przez poł dnia, to jestem nieszczęśliwa i na skraju depresji.
-Czyli gram twojego fagasa?
-Nie. Po prostu bądź sobą i nie wyprowadzaj jej z błedu. Proszę.
-No dobra. Wyszedł ze sklepu z połprzytomnym z przepicia Rafałem u boku. Przed budynkiem nie było żywej duszy. Banda pijanych kumpli odeszła w sobie tylko znanym kierunku. Teraz już nikt ich nie pilnował.
-Kurwa mać... - szepnął.
-Dobra, to jeszcze jakieś czipsy, I wino, o ile stawiasz - uśmiechneła sie, zaciągając mnie do sklepu.
-Wino? Przecież twoja matka jest w domu...
-I co z tego? Jesteśmy młodzi i zakochani, wszystko nam wolno!
-Jesteś nienormalna, wiesz?
-Nie podlizuj sie. Do spożywczaka i tak idziemy, po coś do zapychania się. A wino powinnam mieć jeszcze jedno skitrane w pokoju po urodzinach Szarej.
-Spoko. Tylko omińmy tych najebanych dresiarzy - nigdy nie traciłem czujności. Niby środek miasta, ale rożne rzeczy sie słyszało.
-Daj spokój, spieszą sie do meliny - stwierdziła obojetnie, gdy ich mijaliśmy
- Neandertale - parskneła. Nie znosiła ich bardziej niż ktokolwiek kogo znam.
-Że co? - usłyszałem za plecami i aż mną rzuciło.
-Kurwa! - sarknąłem - Marta, musiałaś?
-Coś ty kurwa powiedziała?
Westchneła i spojrzała w niebo.
-Daj spokój Gruby! - wydarła sie tak skrzekliwym głosem, że nawet ja bym ją o to nie podejrzewał. Była zaprawioną w boju antydresiarą.
-Nie mów tak na mnie, kurwa! - warknął desperacko tamten. Jego dwaj kumple mieli nietęgie miny, chyba dobrze znali Marte.
-Nie wiesz może kto pawiował w nocy pod moim blokiem? - zapytała retorycznie. Gość był tak wstawiony, że pewnie ledwo kontaktował
.-Nie ja... - odparł niepewnie.
-Z pewnością - Marta uczyniła dwa kroki w stronę bandy. Automatycznie oni cofnęli się o kroków trzy. Zaczynało mnie to nawet bawić.
-Tak samo jak nie ty narysowałeś to poźal sie boże grafitti na gimnazjum?
-O co ci chodzi? - gruby dres wyraźnie tracił cierpliwość.
-O to że jesteś pijaną pokraką. O to mi chodzi. Mógłbyś uzyć tego łba do czegoś wiecej niż golenie na łyso, wiesz?
-Spierdalaj! Po wrzasku łysego zapadła chwilowa cisza. Marta zapewne szukała kolejnych argumentów, a on powoli odzyskiwał animusz.
-Wypierdalaj do domciu sie uczyć z tym swoim cieciem! - dodał, już całkiem śmiało, a gdy usłyszał chichot swych towarzyszy zza pleców, dodał w moją strone:
-Chujową laske sobie wybrałeś, koleś. Nie lubi połykać!Świat wstrzymał oddech. Czas stanął w miejscu. Bardzo, bardzo powoli przeniosłem wzrok z ucieszonej gęby dresiarza na twarz Marty. A potem oddałem sie prywatnej wojnie w mojej głowie. Marta była silną osobą. Mogła odpyskować i pewnie nawet się nie przejeła byle wrzutą. Tak, gdyby chciała to kto wie, czy nie znokautowałaby całej trójki w regularnej bójce. Ale był też słabiutki głos w mojej głowie. Cichy i irytujący, ale z pewnością był. Szeptał: przecież jesteś facetem.
'Kurwa' - pomyślałem.
Pozwolisz na to?
'Poradzi sobie, Marta taka jest'.
Taki z ciebie twardziel? Pocieszna podróba faceta, tym jesteś?
-Zamknij się - powiedziały głośno moje usta.
-Kurwa, co ty robisz stary? - powiedział mój Instynkt Samozachowawczy.
Dres znowu spojrzał na mnie. Tym razem baczniej.
-Spoko Kamil, chodź bo z tym matołem sie nie da gadać - powiedziała Marta. Tak jak myślałem, nie przejĘła sie wrzutą.
-Czekaj czekaj - warknął łysol - Co powiedziałeś? Żebym sie zamknął? DO MNIE!?
I nagle góra mięsa stała tuż przede mną. Nade mną. Wokoł mnie.
Biłem się 3 razy w życiu.
Pierwszy raz miał miejsce w przedszkolu. Przyłożyłem koledze prosto w nos, bo dobierał się do moich klocków. Strasznie mnie to drażniło i drażni do dziś.
Drugi raz to było ze starszym bratem o komputer. Przegrałem.
Trzecim razem wygrałem bójkę z kolesiem z liceum, ale tylko mi sie to przyśniło.
Mając na uwadze swoje bitewne doświadczenie i możliwości, mogłem powiedzieć tylko jedno:
-Daj spokój. Już stąd idziemy.
-Nigdzie kurwa nie idziesz!
Nie znosze, kiedy ludzie drą mi sie w twarz. To najgorsze co można zrobić. Prócz pchnięcia kogoś, a on mnie pchnął. I to wcale nie w tym przyjemnym, pedalskim sensie.
-Klaudek, wyluzuj już! - wrzasneła z kolei Marta. Po głosie poznałem, że straciła pewność siebie.
-No i co teraz? - znowu mnie pchnął. Zrobiłem krok do tyłu, a on krok do przodu. Tak sie musi czuć czizburger leżacy przed konsumentem na talerzyku.
-Klaudek!
Kumple łysola chichotali jak hieny, Marta była nie na żarty przejęta, a ja... ja odmawiałem w myślach bardzo przyspieszoną wersję paciorka. Cholera wie czy takie pijane bydle potrafi przyhamować. Może bedzie mnie kopał, aż wypluję nerki i oddam mu pokłon?
Tym razem trącił mnie łapskiem tak mocno, że przewróciłem sie na plecy, czemu zresztą wtórował chóralny, szyderczy chichot. Podniosłem sie najszybciej
jak potrafiłem. Na animal planet zawsze pokazują, że gdy zebra albo antylopa upadnie, to już nie ma szans. Dresiarz nie wyglądał może na lwa, ale jego postawa i mina nie pozostawiały cienia wątpliwości co do faktu, kto tu jest drapieżnikiem, a kto ofiarą.
-Dobra Klaudi, zajeb mu tube i idziemy - rzucił nagle znudzony kumpel po fachu mojego oprawcy.
Coś w brzmieniu tamtych słów mnie otrzeźwiło. Dla nich to tylko zgnojenie kogośtam, kogo nawet nie zapamiętają. Dla mnie trauma.
Że kurwa co proszę? - mój instynkt samozachowawczy chyba coś podejrzewał.
Brat nauczył mnie kilku prostych zasad, jeżeli chodzi o bicie sie. Dotąd nigdy nie musiałem ich sprawdzać, ale...
Nie, nie, nie! Nie ma mowy! Przeproś wielkoluda, znieś jeden cios i idź do domu lizać rany! - Instynkt darł się wniebogłosy.
On ma rację stary, nie kombinuj - podpowiedział Głos Rozsądku.
I wtedy odezwał sie ten sam cichy głos, co na początku. Ten, który wplątał mnie w to wszystko. Powiedział:
Zrób to.
Zrobiłem.
Marta najpierw szeroko otworzyła oczy. Patrzyła na mnie jak w obrazek, a zdziwienie powoli ustępowało miejsca rozbawieniu. Tylko ona była zdolna śmiać sie w takiej chwili.
Hienowaci koledzy łysola nawet na mnie nie spojrzeli. Byli jeszcze bardziej zaskoczeni niż Marta i ja.
Ale najbardziej zaskoczony był łysol, zwany Klaudkiem. Zgięty wpoł, trzymający sie za to, co pozostało mu z jaj, zapomniał o bożym świecie. W każdym razie zapomniał o mnie, co przedłużyło mi żywot o szalone kilkanaście sekund.
Kop w jaja. Nie musi byc mocno. Grunt, żeby było celnie, uwierz że zaboli - powiedział Radek wiele, wiele lat temu. Dzięki braciszku!
-W nogi! - rykneła nagle Marta, a gdy zamiast zareagować, wlepiłem w nią zbaraniałe spojrzenie, złapała mnie za reke i pobieglismy.
-Do ciebie? - wysapałem, ogladając sie za siebie.
-Nie, on wie gdzie mieszkam. Biegniemy, aż ich zgubimy! - odparła Marta. Była szybka jak pieprzona łania, ale nie ustępowałem jej kroku.
Po kilku minutach adrenalinowej przebieżki po centrum, padłem na ławke kompletnie wyczerpany. Marta obok mnie, z satysfakcją stwierdziłem, że ledwie oddychała. Ma sie to 5 z wfu.
-W nogi? Tak sie mówi na filmach! Skąd ty to wzięłaś?! - wybuchłem.
-Nie wiem, samo się! - odparła i wpadliśmy w kompletnie obłędny chichot.
-Krew ci leci - rzuciła nagle.
-Co? - odruchowo otarłem twarz dłonią. Krew.
Nie przeginaj. Będziemy żyli - powiedzial Instynkt Samozachowawczy.
-Przygryzłem sobie warge, jak upadłem - wyjaśniłem jej.
-Mój bohater - odparła z maksymalną nie stanowiącą zagrożenia dla zdrowia i życia dawką sarkazmu i podała mi chusteczke. Nigdy nie widziałem żeby miała katar, ale zawsze posiadała paczke chusteczek. To cecha wielu kobiet.
-On cie nie będzie gnebił czy coś? - zaniepokoiłem sie nagle.
-Nie, spoko. Znamy się jeszcze z przedszkola, już wtedy sie gryźliśmy. Nas starsi grilują razem i w ogóle.
-To dobrze. Ale więcej cie nie odprowadzam wieczorem pod dom - uprzedziłem, powodując wybuch perlistego śmiechu. Mógłbym pokochać tą laske.
-Może pójdziemy do mnie robić ten projekt? - zaproponowałem w końcu.
Parskneła absurdalnie dzikim śmiechem.
-No co?
Lubicie gdy ktoś sie z was śmieje i nie macie pojęcia czemu? No własnie. Ja też.
-Wiesz Kamil - wyjaśniła w końcu, łapiąc oddech - Jeśli chłopak mówi dziewczynie 'chodźmy do mnie zrobić projekt' to to znaczy zazwyczaj tylko jedno. Czasem kumplowanie się z gejem jest rozbrajające, eh....

Dziesieć minut poźniej zatrzymała sie nagle na środku przejścia dla pieszych.
-Misiek!
-Co?
-No misiek!
-Co chcesz?
-Nie o tobie mówie! O tym pluszaku!
-Nie masz go w torebce?
-Nie. Wyjęłam jak szukałam chusteczek, został na ławce w parku - spojrzała mi w oczy w ten jedyny na świecie sposób.
To było spojrzenie mówiące: ratuj!
-Może jeszcze tam jest - rzuciłem.
-Nie, na pewno ktoś zabrał. Chodź Kamil, nic sie nie stało - odparła, ale przecież kobiety zawsze mówią jedno, a opierdolą cie za drugie.
-Zaraz będe, sprawdze! - pożegnałem ją tymi słowami i rzuciłem się w dziki pęd.
Musiałem odzyskać pluszaka. To było Ważne. Po bohaterskim przygryzieniu sobie wargi, kopnięciu dresiarza w jaja i daniu nogi, musiałem choć troszkę okazać sie facetem, bo jeszcze by mnie psiapsiuła rzuciła!.
'Chryste niech ten gówniany misiek tam bedzie! A jeśli jakiegoś bahora podkusiło żeby zabrac to....'

-Ej, młody?
Odwrócił sie i zatrzymał. Zawsze się zatrzymywał, gdy ktos zaczepi na ulicy. I tak jest dość czasu żeby uciekać albo dać w morde.
-Masz ognia?
Zwykle menele pytają o fajke. Ognia miał, więc mógł dać. Wyjąl przy okazji papierosy, żeby też złapać dymka.
-A fajke masz? - menel uśmiechnął sie podstępnie.

Oczywiście, zawsze gdy nie możesz odebrać telefonu, on zadzwoni.
-No!? - krzyknąłem do słuchawki, nie zwalniając ani odrobinę.
-Kamil daj już spokój - pisneła Marta.
-Już prawie dobiegłem, przyniosę ci tego pluszaka - orzekłem i rozłączyłem się.
Wpadłem w poślizg i wjechałem prosto w jakiegoś psa, ale ten tylko groźnie warknął. Biegłem dalej.

-Teraz im sie wydaje, że wielcy panowie są, kurwa. Tak sobie myślą - menel kontynuował swój wywód.
-No - mruknął chłopak, usiłując odpalić. Menel tak się trząsł - zapewne z przepicia - że, nie dało sie w żaden sposób podpalić trzymanego w zarośniętym pysku fajka.

Już widziałem skrzyżowanie przy parku, już prawie byłem na miejscu. Jezu, może to cholerstwo jeszcze tam leży? Ile minęło, pięć minut?
Płuca paliły jak diabli, nogi były jak z ołowiu, ale biegłem.
'To tuż za zakrętem.'

-Porządny chłop jesteś! Nie sprzedaj sie, mówie ci! - menel nawet po odpaleniu fajki i zaciągnieciu sie boskim dymem, gadał swoje.
-Dobra, spiesze sie - mruknął chłopak i już miał iść, odwrócić sie, ale upuścił benzynówkę zippo.
Gdy sie po nią schylił nastąpiły trzy rzeczy.
Pierwsza był krzyk menela: Uważaj!
Drugą rzeczą było uderzenie w bok i utrata równowagi.
Trzecią rzeczą była grawitacja, która sprowadziła chłopaka na beton.

Na początku było mi cholernie głupio. Nie codziennie wpieprzam sie na ulicy w ludzi i przewracam.
Gdy zobaczyłem na kogo wpadłem, było tylko gorzej.
Siedział na ziemi przede mną i wlepiał spojrzenie prosto w moje oczy.
-Eeee....sory - mruknąłem.
Nie odpowiedział, tylko dalej się gapił. Miał cholernie poważną minę.
Szykuje sie kolejne bicie. Zwiewaj mały - powiedział Instynkt Samozachowawczy.
Jest śliczny. Wyruchaj go - powiedział najpodstępniejszy z głosów.
O tak, był śliczny. I wkurwiony. W końcu wstał, podnosząc przy okazji coś z ziemi.
-Uważaj jak chodzisz. Kurwa... - warknął jakby od niechcenia i po prostu odszedł.
Popatrzyłem za nim i zorientowałem sie nagle, że razem ze mną patrzy jakiś zmenelony dziadek. Potem spojrzał na mnie.
-Co? - zapytałem.
-Ej młody, masz ognia?

***

Pluszaka oczywiście nie było. Ani śladu. Teraz instynkt radził mie nie wracać, bo jeśli już raz rozbudziło się nadzieje Marty na cokolwiek, należało zadbać o to, by się spełniły. Albo umierać.
Dziwaczny dziadek dalej stał na rogu ulicy i coś podniósł. Pewnie pet, pomyslałem, ale nie. Portfel.
Zaciekawiony podszedłem bliżej.
-To nie tego gościa który..no na którego wpadłem? - zapytałem.
-Nie twoja sprawa młody - rzucił ostro dziadek, penetrując zawartość czarnego znaleziska.
-Dogonie go i mu oddam - zaproponowałem.
-Ee....nie ma kasy - zacietrzewił sie menel i rzucił portfel na ziemię. Natychmiast się po niego rzuciłem.
Poczułem się troche jak władca świata, a potem zorientowałem sie, że właściciela zguby jakby nigdzie nie widać.
Poczułem lekki smutek, że już go nie zobacze.

***

-Masz dowód idioto. Tam jest adres - powiedziała Marta.
A...faktycznie - stwierdziłem.
-Kamil, misiu, ja za tobą pójdę w ogień, wiesz przecież. Ale czasem jesteś takim mułem....
-Dobra, cicho. Odesłać mu pocztą czy pójść osobiście?
-No skoro jest taki słodki jak mówiłes, to chyba sama mu zaniosę.
-A jeśli jest pedałem?
-Skoro tobie sie podobał, to na pewno nie pedał.
-Dzieki.
-Dopije herbate i idziemy - orzekła Głosem, Który Nie Zniesie Sprzeciwu.
-Dzisiaj? Teraz?!
-No a kiedy? Myślisz, że ile on będzie czekał ze zgłoszeniem zginięcia dokumentów na policję? Ma tu karte bankomatową i mase innych rzeczy. Na zdjeciu wygląda nawet nawet. Maksymilian Artur Zmorzyński. Dziwnie.
-Fajnie, brzmi jakby pochodził z dobrej rodziny.
-Może jest dziany. I nasz rówieśnik. Ciekawe co studiuje - Marta wyraźnie sie rozmarzyła.
-I czy w ogole studiuje - rzuciłem zrezygnowany.
-Ktoś o imieniu Maksymilian musi studiować..w ogóle wygląda jakoś znajomo.
-Dobra, pij to szybciej - popedziłem ją. Niezależnie od orientacji Maksia, jak go już zdążyłem nazwać w wyobraźni, któremuś z nas - mnie albo Marcie - może się poszcześcić, nie?
-Ee, Kamil, jest jeden problem - Marta podsunęła mi pod nos plastikowy dokument tożsamości.
-Co?
-Adres zameldowania - podpowiedziała.
-Hmmm...o....Zielona Góra...

Zawsze jest tak samo.Mój gość ląduje na moim łóżku, zaskakująco twardym, ale zanim zdąży się poskarżyć, już jestem na nim. Nie dam mu dojść do słowa, gdy tylko otworzy usta, wepchnę w nie język. Pragnę go tu i teraz, najmocniej jak potrafię. Dziś jest moją zdobyczą, ofiarą, nagrodą za trud polowania. Jest w moim posiadaniu, zdobyłem go uczciwie. Poddał się, wiedząc co za tym idzie.Dlatego nie protestuje, gdy sciągam z niego bluze i koszulke, które rzucam niedbale gdzieś w kąt. Pierwszy, wilgotny pocałunek na jego klatce piersiowej sprawia, że wydaje z siebie głośne westchnienie i zamyka oczy. Całuje go po sutkach, obojczykach, szyji. Moje zęby muskają pokrytą delikatnymi włoskami skórę na karku. Pojękuje cicho, czując lekkie ugryzienie na uchu. Wiem, że Maciek, bo tak ma na imię dziś, jest już tak podniecony, bym mógł robić z nim co tylko zechce, ale ja dopiero się rozkręcam. Chcę dać mu rozkosz, może nie taką jaką odczuję ja, ale to element zabawy. Jego jęki i mruczenie sprawiają mi przyjemność, dlatego obejmuje mocno kark i całuje na ślepo gdzie popadnie, drugą ręką rozpinając już jego spodnie. Pasek zniknąl dawno, teraz ustapił guzik. Daję mu chwilę spokoju. Łapie oddech, chwyta powietrze szybko i łapczywie, a mnie daje to czas by pozostawić go jedynie w bokserkach. Satynowe. Lubię takie. Sam też jestem już niemal nagi. Tym razem kładę się na nim powoli, jak zdobywca. Moja ofiara leży bezbronnie i czeka na kolejne ukąszenia. Jest stworzony dla moich rąk i ust. Nie mówi nic i w ciszy oczekuje na następny krok. Mój język rozpoczyna podróż od słodkich, młodych ust po brodzie, szyji i klatce piersiowej w dół, ciągle w dół. Czuję i słysze jak wali jego serce, krew nabuzowana hormonami płynie w rozszerzonych żyłach. Na swój sposób jest to piękne. Mój chłopiec jest piękny. Ale zupełnie niepodobny do tego uśmiechniętego nastolatka z baru, gdy teraz leży milczacy, pogrążony w amoku. Gdy całuję go tuż pod pępkiem, Maciek w końcu wydaje dźwięk. Wiem czego oczekuje i chce mu to dać, ale przeciągam ten moment w nieskończoność. Wiem jak to go drażni. Jego ręka w końcu mierzwi mi włosy, kieruje mnie niżej. Usta dotykają linii bokserek. Całuję je i jednocześne czuję jak mocniej szarpie mnie za włosy. Powoli zsuwam z niego bokserki, uwalniam. Jest zupełnie nagi i nagle coś się we mnie budzi.Nie mija nawet sekunda, gdy znowu jestem nad nim, całuje go wściekle, bez wytchnienia i litości, chcę żeby zrozumiał co zaraz nastąpi. Wie. Jednak zwleka. Pomogę mu. Leżac nad nim, rozchylam delikatnie, ale stanowczo jego nogi. Przysuwam się bliżej, aby było nam wygodnie. Leży pode mną, na plecach i w końcu otwiera oczy, by spojrzeć prosto w moje. Spojrzenie pełne nadziei i zaufania. Ale i pewnej obawy. Ból. Ból zawsze miesza się z ekstazą. Nie czekam, nie jestem już w stanie się kontrolować. Wchodzę w niego bez ostrzeżenia, ignorując cichy jęk i rozpaczliwą próbę wyrwania się spode mnie. Obaj tego chcemy, tylko to się liczy. Całuję go, dotykam ust ciepłymi palcami, pozwalam się uspokoić, rozluźnić. Wiem, że mi ufa. Musi. Teraz jestem cierpliwy, nie ma już odwrotu. W końcu Maciek kładzie rękę na moim karku i przyciąga usta do swoich ust. Silny, długi pocałunek i taniec języków. Drugą rękę kładzie mi na pośladku na znak zgody. Nie zwlekam. Teraz jego reakcje mówią już tylko o rozkoszy jaką czerpie z moich płynnych, powolnych ruchów. Nie przestaję, wręcz przeciwnie - przyspieszam, a jego zachowanie nakręca mnie coraz bardziej. Chwytam go za ręce i przyciskam do łóżka, na zmianę całujemy się po szyji i karku, nasze ciała poruszają się rytmicznie, za żadne skarby świata nie chcąc się teraz zatrzymać. Tylko on i ja. On i ja...Zupełnie nie obchodzi mnie ból, gdy chłopak ściska z całej siły skórę na mojej łopatce. Nie zdoła zmusić mnie, bym przestał, zatrzymał się, zwolnił. Jego głośny, spazmatyczny oddech wprowadza mnie w amok, nie myslę o niczym, górę bierze coś innego, co siedzi we mnie od zawsze. Każe zdobywać. Ostatnie ruchy są silne, niemal brutalne. Zawsze tak jest. Muszą dopełnić całego aktu. Sekundy nieopisanej rozkoszy później padam na jego gorące, spocone ciało i słyszę ciche westchnienie ulgi pomieszanej z ekstazą. Doszedł, zapewne parę chwil temu. Nawet nie zauważyłem.
Teraz nasze ciała splatają się namocniej jak potrafią. Chcemy zamknąć się dla świata, zniknąć. Dopełniliśmy się najsilniej jak potrafimy. Bliżej drugiej osoby już nie można być.

***

Prysznic to pierwsza przyjemność dnia, jedyna aż do...kurwa, chyba jedyna przyjemność w ogóle.Obudziłem się pełen złych przeczuć z niejasnym uczuciem niezadowolenia i rozczarowania. Nadal tam byłem, kolejna doba do obejrzenia, podejmowanie niewiele znaczących działań, dostarczenie sobie maksimum przyjemności przy minimalnych stratach. To proste. Nie wiem, czemu ludzie mają z tym problemy i czemu tak to cenią.
Leżał obok mnie chłopak, którego imienia nie pamiętałem. Jakimś wyjątkowo wrednym zbiegiem okoliczności obudził się dokładnie w chwili, w której miałem iść do łazienki.
-Cześć - wymruczał i położył głowę na moim ramieniu. Zachciało mi się palić.
-Jak ci się spało? - zapytał. Spojrzałem mu w oczy, szukając tam jakiejkolwiek podpowiedzi co do jego imienia. Nie, żeby mi zależało. Po prostu uparłem się, żeby wiedzieć.
-Świetnie - odparłem. Tak naprawdę budziłem się kilkukrotnie w środku nocy, dwa razy z powodu koszmarów, raz musiałem się odlać. Byłem - jak każdego ranka - skonany.
-Podobało ci się w nocy? - rzucił w końcu. Pragnąłem tylko jednego na całym świecie - żeby gość już sobie poszedł z mojego domu.
-Było nieźle - odparłem zgodnie z prawdą.
-Mnie się cholernie podobało! - rajcował się młody
- Jesteś totalnym ogierem!
-Dzięki - rzuciłem beznamiętnie. Takie słowa mogłyby podbudować mi wiarę w siebie, gdybym jakąkolwiek posiadał.
Śniadanie? Oczyma wyobraźni zobaczyłem parujące, złociste tosty przyjemnie pieszczące nos zapachem roztopionego masła i gorącego sera.
-Zrobisz mi śniadanie do łóżka? - zapytał młody, jakby czytając mi w myślach.
-Chyba cię pojebało - warknąłem szybciej, niż zdążyłem pomyśleć. Chyba miałem niesympatyczną minę, bo spojrzał na mnie z autentycznym zdziwieniem. Szybko jednak odyskał rezon.
-Pewnie mam iść - rzucił pozornie obojętnym tonem, wtulając twarz w poduszkę.
-Jeśli chcesz - odparłem z prawdziwą obojętnością. Nie zamierzałem go tu zatrzymywać.
-Chyba że masz ochotę na powtórkę... - powiedział i pewnie miał głeboką nadzieję, że jego głos brzmi uwodzicielsko. Nie brzmiał. Dla mnie był w tamtej chwili tylko nagim pedałkiem.
-Chcesz kawy? - rzuciłem na odczepne, byle przerwać ciszę. Krępowała go, a po tym wszystkim co przeszedł w nocy, miał prawo do znośnego traktowania. Uśmiechnąłem się na ta myśl.
-Nie pije kawy - oznajmił natychmiast z nieznośnym tonem wyższości w głosie. Tak jakby od miesięcy szykował się, żeby skarcić każdego kofeinowego nałogowca tym swoim pouczającym mamrotem. Mały skurwiel. Postanowiłem, że go spławię i pójdę spać dalej.

***

Byłem w mieszkaniu mojej babci, która zmarła...zaraz...dwa, może trzy lata temu. Jej na szczęście nie było. Mieszkanie było trochę inne niż je zapamiętałem, ale wiedziałem, że to ono, poznałem po wielkiej reprodukcji Mona Lisy w salonie nad telewizorem.
Co tam robiłem? Szukałem czegoś. Tylko czego...
Sprawdziłem najpierw mniejszy pokój, gdzie przetrząsnąłem wszystkie szafki i szuflady, czując głupi wstyd. W końcu to mieszkanie babci, a fakt że nie żyła niewiele zmieniał.
Sprawdziłem kuchnie i wszystkie jej piekielnie brzęczące garnkami i talerzami zakamarki. Pudło.
W połowie szperania w łazience uznałem, że czas na przerwę. Musiałem zapalić. Nie w mieszkaniu, nigdy bym się nie odważył palić w chacie mojej babci.
Wyszedłem na balkon i zdumiony odkryłem, że tuż pod blokiem leży park miejski razem z potokiem i jakimiś prastarymi ruinami, których w życiu nie widziałem na oczy. Tam gdzie powinny stać szare kamieniczki, były jakieś krzaczory, a zamiast sąsiednich bloków widziałem kasztany i sosny. Albo świerki, chuj wie. Były zdecydowanie za duże jak na drzewa które ogląda się w naszym kraju, ale nie to zwróciło moją uwagę.
-Wyłazisz? - zawołał Krzywy. Mój kumpel jeszcze z gimnazjum i liceum, z mojej rodzinnej Zielonej Góry. Ja wyjechałem, on tam został.
-Nie mogę. Mam coś do zrobienia - rzuciłem w dół. Byłem na trzecim piętrze, więc musieliśmy nieźle zdzierać sobie gardła.
-No co ty zamulasz. Złaź! Potem zrobisz co tam masz w planach. Zapalimy.
Poczułem zapach igliwa i grzybów. Też coś. W Zielonej, Krzywy mieszka w domu na obrzeżach miasta, blisko stamtąd do lasu, gdzie lubiliśmy spędzać popołudnia po urwaniu się ze szkoły. Mieliśmy nawet swoje ulubione miejsce, gdzie...
-Złazisz?
Byłem zły, bo chciałem pogadać z Krzywym, opowiedzieć mu o wszystkim, co mnie spotkało we Wrocławiu, tak dawno nie widziałem kumpla, o którym prawie już zapomniałem. A jednak musiałem zostać i szukać. Szukać. Znaleźć. Za wszelką cenę, a czasu było niewiele.
-Pomóż mi szukać! - rzuciłem w dół. Ale Krzywego już nie było.
-Skurwiel - warknąłem pod nosem i wrócilem do mieszkania.
I właśnie wtedy to poczułem.
W pokoju pachniało kurzem i było zupełnie ciemno, nie widziałem prawie nic, ale czułem że ktoś tam jest. Ktoś kto doskonale widział w ciemności i mógł ze mną zrobić wszystko. Ktoś zły. Targnęły mną dreszcze, nie wiedziałem czy lepiej walczyć, czy uciekać. Skoczyć przez balkon? Może Krzywy gdzieś tam jeszcze jest i mnie złapie. Jezu Chryste umrę. Ja umrę, on mnie zabije. Kurwa, kurwa...
-Są blisko - usłyszałem i zacząłem płakać.

***

-Nie ma go, albo to zły adres. Chodźmy już - ponaglałem.
Milczeliśmy przez chwilę. Marta była strasznie napalona, żeby go zobaczyć. Zawsze chciała wiedzieć wszystko. Cała ona.
-Babka powiedziała, że tu mieszka. Ja jej wierzę - stwierdziła moja towarzyszka.
-Była stara! I nosiła moher...
-Takie wiedzą najlepiej. Sąsiadki szpiedzy - ucięła Marta i po raz kolejny wdusiła przycisk dzwonka.
-Jest sobota rano, pewnie balował u kumpli i jeszcze nie zdążył wrócić do domu. Albo miał całonocny seks, raczej na niego lecą i laski i kolesie, wszystko jedno, jednak jest...
Drzwi się otworzyły.
-...śliczny....
Nie był śliczny. W każdym razie nie tego poranka.
Patrzył na nas sennym wzrokiem, w którym jednak czaiło się wiele emocji. Prawie na pewno gniew.
Gniew jednak był zupełnie, absolutnie nieistotny. Maks miał na sobie bokserki. Tylko bokserki. Czarne, ani zbyt luźne, ani opinające jego szczupłe ciało.
Szerokie bary, ładnie zarysowana klatka piersiowa i brzuch, którym mógłby się chwalić w gejbarze.
-Cześć, jesteś Maks? - głos Marty przywołał mnie do porządku. Ona nawiązała już z nim pierwszy kontakt, kiedy ja dopiero zaczynałem się ślinić. Trochę się zapomniałem, wlepiając w jego ciało cielęce spojrzenie.
-No... - zdziwił się nieco - A co?
-Mamy coś twojego - oznajmiła Marta i uśmiechnęła się. W jej uśmiechu było coś takiego, że obcy ludzie topnieli. Kiedy z kumplami bawiliśmy się w wolontariuszy wośpu, ludzie wręcz uciekali byle nie tracić kolejnego pieniążka. Gdy spotkaliśmy przypadkiem Martę i zgodziła się do nas dołączyć, wystarczyło, że się uśmiechnęła i nie mogliśmy się opędzić od darczyńców.
-Co? - zapytał obojętnie. Nie odwzajemnił uśmiechu. Byłem zdumiony, ale Marta cierpliwie grzebała w torebce, aż odnalazła czarny, skórzany portfel, który mu podała. Wziął go z ociąganiem. Zmarszczył brwi, jakby nie do końca rozumiejąc co się dzieje.
-Chyba twój - powiedziała mu Marta, nadal przywdziewając swoją najlepszą maskę Życzliwej Samarytanki.
Maks otworzył portfel i przejrzał zawartość.
-O.... - mruknął.
-Zgubiłeś wczoraj, jak wpadłeś na Kamila. Co nie Kamil? - Marta spojrzała na mnie wymownie. Jej śladem poszedł Maks, który poświęcił mi teraz cała swoją uwagę.
-Eee.... - zachwyciłem oboje typową dla siebie elokwencją.
-Pamiętam - rzucił chłopak - Koło rynku. Jak mnie znaleźliście?
-Karta biblioteczna - wyjaśniła Marta - Jest na niej aktualny adres zamieszkania. Inaczej odesłalibyśmy portfel do Zielonej Góry, na adres zameldowania.
-To by nie był najlepszy pomysł.... - powiedział zamyślony bardziej do siebie, niż do nas - Dzięki - dodał, gdy już wrócił do nas myślami i - wierzcie lub nie - spróbował zamknąć drzwi.
Spróbował, ale nie zamknął, bo w progu był but Marty.
-Ała - stwierdziła uśmiechając się szelmowsko i patrząc mu prosto w oczy. To był najbezczelniejszy podryw w jej wydaniu jaki widziałem.
Przez bardzo krótki moment po jego twarzy przebiegło coś, czego jeszcze tam nie widziałem. Czyżby rozbawienie?
-Chcesz znaleźne? - zapytał ją.
-Nie. Chcemy wejść - odparła bez cienia zawahania.
-Mam bałagan - odrzekł tym swoim obojętnym tonem. A jednak teraz wydawał mi się wymuszony.
-Powinieneś zobaczyć mój pokój. To jak?
Zastanawiałem się, czy sobie nie pójść. Ci dwoje zdecydowanie byli siebie warci, a ja przestałem się tu liczyć.
-Oddaliśmy ci portfel - przypomniała mu.
-Podziękowałem - odparł.
-I to wystarczy?
-Musi.
-Jesteś kawałem chuja.
-Wiem.
-Wpuść nas.
-Coś za coś.
-Jeszcze czegoś chcesz?! - udała oburzenie. Zrozumiałem, że tak naprawdę Marcie mógł się on wcale nie podobać. Po prostu uparła się, żeby wejść do jego mieszkania. Czasem wymyślała sobie takie rzeczy i nie dało się zawrócić jej myśli z raz obranego toru. Zupełnie jak kolej żelazna.
-Czego chcesz za wpuszczenie? - zapytała.
Mimo wszystko musiałem przyznać mu klasę. Może i był chamem, ale omotał Martę. Przyniosła mu portfel i jeszcze była gotowa dać mu więcej.
-Chcę się przylizać - wypalił.
Od razu się obudziłem i spojrzałem na nich badawczo. Marta wzięła nieświadomie głebszy oddech. Da mu w ryj, pomyślałem. Już po nim.
-Ze mną? Chyba sobie żartujesz - rzuciła tonem pani z dziekanatu.
-Może być z tobą - odparł spokojnie - Może być i z nim - skinął głową w moją stronę.
O kurwa.... - powiedziało moje Libido.
-O ja pierdole... - dodał Instynkt Samozachowawczy
-CO!? - rzuciłem na głos ja.
Czas zwolnił. Widziałem jak twarz Marty powoli odwraca się do mnie. Zdałem sobie sprawę, że musze mieć kretyńską minę, ale jest za późno.
Marta szczerzyła się jak pirania.
-Jeśli blefujesz, to masz pecha. On to zrobi - oznajmiła Maksowi.
-Czekam - odparł natychmiast. -Jesteś bi? - zapytała go.
-Tak-Kamil, ja go nie pocałuję. Strach myśleć czego ostatnio dotykał tymi ustami. Ty jesteś do tego przyzwyczajony, dajesz! Miałem ochotę wyrwać Marcie ręce i ją nimi zatłuc.
-Ale po co ty chcesz tam wchodzić? - zapytałem z wyrzutem. Z jednej strony pragnąłem tego pocałunku najbardziej na świecie, z drugiej chciałem zapaść się pod ziemię. Ludzie to dziwne, nielogiczne istoty.
-Właściwie to i tak bym was nie wpuścił - oznajmił nagle Maks - Jeszcze raz dzięki za portfel. I radzę cofnąć stopę, realnie.Zaskoczona Marta w ostatniej chwili cofnęła się, a drzwi trzasnęły z hukiem. Po klatce rozeszło się echo. Chciałem iść do domu, ale Marta nalegała, by zostać. Pstryknęła palcami i rozanieliła się, a chwilę później zaczęła katować dzwonek z okrutnym zapałem, jaki nawet papieża przyprawiłby o brzydkie myśli.Drzwi uchyliły się lekko i ponownie usłyszałem znudzony, zmęczony głos.
-Nooo?
-Wiem skąd cię znam. Od początku wydałeś mi się jakoś podejrzany. Realnie. Wiesz kto tak mawia? - Marta uśmiechnęła się brzydko.-Z milion polaków?-A mówi ci coś imię Klaudek?
Mówiło. Poznałem to po jego minie. Nie wyrażała zbyt często emocji, ale teraz zdecydowanie tam były.
-Jeśli nie chcesz, żeby twoi koledzy dowiedzieli się, że lubisz chłopców, to radzę mnie wpuścić - powiedziała niemal radośnie.
-Myślisz, że ktoś ci uwierzy?
-Chcesz sprawdzić?
-Kurwa. Jak ty z nią wytrzymujesz? - zwrócił się do mnie. W odpowiedzi wzruszyłem ramionami. Rzucił jeszcze jakieś przekleństwo i zniknął w głębi mieszkania, zostawiając za sobą uchylone drzwi.Weszliśmy, a mnie od razu uderzył dziwny, ale przyjemny zapach.

***
-Nieźle tu sobie używasz - stwierdziła Marta, wskazując na pustą butelkę po whisky na stole.
Nic nie odpowiedział. Otworzył garderobę i przebierał w koszulkach. Mieszkanie było niewielkie, dwupokojowe z kuchnią i łazienką. A jednak miało klasę. Dopiero po jakimś czasie zrozumiałem co w nim takiego ciekawego.Minimalizm. To było odpowiednie słowo. Chyba nie było tu nic niepotrzebnego, zbędnego. Każdy element zdawał się pasować do całości, niby puzel.Surowe, kanciaste czarne szafy i białe ściany, proste geometryczne formy, kilka dziwacznych jak dla mnie obrazów na ścianie. Taka była jego kuchnia i sypialnia. Drugi pokój był większy, panował tam półmrok. Był w całości zawalony, a może i zarośnięty kwiatami. Były wszędzie. Duże i małe, zielone i czerwone, żółte i brązowe. Mnogość form kształtów i zapachów wręcz porażała. Jakbym trafił do sekretnego pokoju dla vipów w ogrodzie botanicznym. Tylko czekałem, aż z 'haszczy' wybiegnie na mnie jakiś nosorożec albo guziec.
-To wszystko twoje? - zapytała szczerze zafascynowana Marta. Kiedy już coś zrobiło na niej prawdziwie ogromne wrażenie, nie ukrywała tego.
-Moje - potwierdził obojętnie Maks, wciągając na siebie jeansowe spodnie. Trochę mi było szkoda, że już nie zobaczę tego ciała. -I dbasz o to sam? Podlewasz, nawozisz i tak dalej?
-Tak.
-Jesteś.... - zacięła się, poszukując odpowiednio wzniosłego słowa - Pojebany. Brak reakcji zdawał się być jedną z typowych zachowań naszego gospodarza. Emocje były dla niego obcą krainą, do której nie potrafił lub nie chciał wkraczać.
-Jak tu kogoś zaciągniesz, to jakbyście robili to w dżungli - spróbowałem zażartować. Maks spojrzał na mnie wtedy badawczo. Omiótł wzrokiem, tak jak drapieżnik ocenia potencjalną zdobycz. Nie wiem co pomyślał, ale wyszedł do kuchni, zostawiając nas w 'dżungli'.Widząc, że moja przyjaciółka straciła kontakt z bazą i oddała się bez reszty macaniu listków i łodyg, poszedłem za Maksem.
-Chcesz kawy? - zapytał. Oznaka sympatii czy powierzchowna grzeczność?
-Jasne, dzięki - odparłem z uśmiechem - Kocham kawę - dodałem jak kretyn. Poznawanie mnie obcym ludziom zajmuje jakiś kwadrans, bo w stresie wyrzucam z siebie miliard słów na sekundę, wszystkie na własny temat.
-Kochasz kawę - mruknął pod nosem, zalewając wrzątkiem dwie białe filiżanki. Nie pasowało mi to do jego stylu. Prędzej widziałem go zamawiającego kawę w fast foodzie, niż parzącego ją w filigranowych filiżaneczkach. Człowiek kontrastów.
-Poważnie jesteś bi? - zapytałem, kiedy on z namaszczeniem mieszał kawy.
-Zdecydowanie - przyznał.
-Marta by cię nie wydała przed kumplami. Tylko straszyła, jest uparta - powedziałem czując nagły przypływ wyrzutów sumienia.
-Wiem, że by nie wydała.
-To czem nas wpuściłeś? - zdziwiłem się.
-Chciałem pogadać z tobą.
-Eee... - na szczęście moja wrodzona elokwencja pomogła mi uniknąć krępującego milczenia.
-Gotowa - stwierdził i podał mi filiżankę z parującym napojem.
Stanął przy tym tuż przede mną, tak że poczułem delikatny zapach zielonej herbaty. Ho ho... - ucieszyło się Libido.
-Wrócisz tu wieczorem? - powiedział cicho, patrząc mi prosto w oczy swoim stalowym wzrokiem.
-Po co?
-Bez niej - dodał szeptem. Nie wiem czy to przez jego zapach, przystojną twarz, szczupłe ciało, czy spojrzenie, ale dostałem erekcji życia, której na szczęście nie było widać spod bluzy.
-Jesteś raczej bezpośredni - przyznałem.
-Raczej - odparł.
-Zauważyłam, że hodujesz kilka bardzo znajomo wyglądających roślinek i....O, sorry - Marta zgasiła się, widząc nas stojących tak blisko siebie.
-Co? Nie, my tylko pijemy kawę! - zawołałem pospiesznie
-No widzę właśnie. Chciałam powiedzieć, że Maks hoduje maryśke.
-Maks? - zdziwił się nasz gospodarz.
-Maryśkę? - zdziwiłem się ja.
-Może zostawić was samych? I tak spieszę się do domu - powiedziała i puściła mi oko. Prawie spaliłem się ze wstydu, ona potrafiła być obciachowa.
Spojrzałem na Maksa, potem na nią i znów na Maksa. Nie odezwał się ani słowem, choć wyczuwałem w powietrzu napięcie.
-No ja też lecę, tylko dopiję kawę - jak powiedziałem tak zrobiłem. Poparzyłem sobie ryj jak nigdy przedtem i nigdy później, łzy pociekły jak wodospad, rzuciłem się do kranu i przyssałem do niego ustami. Marta zbaraniała. Maks oczywiście nie okazał emocji, ale przypatrywał mi się z rosnącym zainteresowaniem.
-Sorry... - wybełkotałem.
-Chcesz zimną wodę na drogę? - zapytał. Troskliwy, zanotowałem sobie w myślach.Dostałem swój przydział mineralnej z lodówki i opuściliśmy przybytek Maksymiliana. Powiedział po prostu 'cześć'.
-Jak myślisz, skąd ma na to wszystko kasę? - zapytała mnie jeszcze na schodach Marta.
-Nie wiem. może pracuje?
-Albo ma dzianych starych.
-Albo to mieszkanie jego sponsora, bo daje dupy za utrzymanie.
-Albo kradnie.Droga do domu Marty minęła nam na śmianiu się z tej dziwnej przygody i obgadywaniu nowego znajomego oraz jego zwyczajów. Marta wyjaśniła mi, że widziała go raz czy dwa w towarzystwie 'mułów z dzielni' czyli Klaudka i jego kumpli. Wydawał jej się tak samo łosiowaty co oni, więc nie zapamiętała go dobrze. Dziwiliśmy się, że ktoś taki jak Maks zadaje się z prostaczkami spod monopolowego. Nie był dresiarzem ani lumplem. Bliżej było mu do ziomka, albo...no, po prostu uciekał do towarzystwa na znacznie niższym poziomie od tego, jaki sobą reprezentował.
A co do Klaudka i jego ekipy, spotkaliśmy ich w drodze do mieszkania Marty. Ale to już zupełnie inna historia, siniakami naznaczona. Przez resztę soboty miałem nerwowo krążyć po domu i zastanawiać się, czy wrócę do mieszkania Maksa.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro