| Rozdział X | Zmiany |

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

         Szykując się do wyjścia, ostatni raz przeczesałam włosy palcami, wzrok nagle skupiając na gumce leżącej samotnie na podłodze. Schyliłam się, biorąc ją w dłoń. Już zapomniałam, że dalej wylegiwała się na ziemi, wcześniej tam porzucona. Chwilowo utrzymałam na niej wzrok, myśląc o wszystkim, a jednocześnie o niczym. Inaczej mówiąc, moje myśli zdawały się być utrzymane gdzieś daleko, a jednocześnie tak blisko. Nie... dalej brzmi to na strasznie skomplikowanie. Jak węzeł nie do rozwiązania. Nie łatwo to wytłumaczyć. 

          – Hej.– Zza drzwi wychyliła się głowa Mariano. Niemal podskoczyłam wystraszona.- Gotowa?- Oparł się ramieniem o framugę drzwi. Cały promieniował szczęściem, co udzielało się także wszystkim naokoło, a w pewnym stopniu także i mi. Uśmiechnęłam się.

          – Jeszcze chwila. Muszę ogarnąć fryzurę. – Pokazałam mu gumkę w dłoni i sięgnęłam ku włosom. Za każdym razem jednak jakiś kosmyk wypadał i wymykał się spoza kontroli, albo po prostu o nim zapominałam.- Daj mi chwilę.- Przez to, że na mnie patrzył to jeszcze bardziej nie potrafiłam się skupić. Tak jest za każdym razem, gdy ktoś gapi się prosto na twoje ręce podczas wykonywania jakiejś czynności. 

          – Daj. – Podszedł, zabierając ode mnie gumkę. – Pomogę ci. – Stanął za mną, w obie dłonie chwytając włosy. Kilka  razy skrzywiłam się czując jak któryś z włosków, jest pociągnięty za mocno. Doceniam jednak, jego pomoc. – Już. – Usłyszałam jego zadowolony z siebie głos. Pierwsze co zrobiłam, to było spojrzenie w lustro. Jego arcydzieło nie było jakieś nadzwyczajnie piękne, ale źle też nie było. 

          – Dzięki. – Odwzajemniłam uśmiech. – Wezmę tylko jedną rzecz i już schodzę. 

          Mężczyzna pokiwał głową, po chwili opuszczając pokój. 

          Zabierając z półki wisiorek, przypomniałam sobie słowa chłopaka spotkanego w mieście- "Jeżeli chcesz mieć z kim pogadać albo po prostu się wygadać, to wiesz gdzie mnie szukać." i dopiero teraz uświadomiłam sobie, że Camilo był dopiero drugą osobą, która z głębi serca chciała mi pomóc. Po prostu porozmawiać, nie oczekując niczego w zamian. 

          Serce przyćmiło przyjemne uczucie ciepła. Może faktycznie kiedyś to wykorzystam? Przyjemnie byłoby z kimś pogawędzić... tak po prostu. 

          – Martho! Schodź już! – Głos Pani Guzman, wybudził mnie z tego cudownego transu. Znów powróciła szara rzeczywistość, a ja znalazłam się w swoim pokoju.

          Nawet jej nie odpowiadając, założyłam naszyjnik, po chwili wychodząc z pomieszczenia. Zeszłam po schodach, tym razem nieco wolniej, wiedząc że jeśli zrobię inaczej to skończy się na kolejnym pouczaniu mnie.

          – Może trochę szybciej, młoda damo? – Jej poważny ton, po chwili zamienił się w nieco mniej chłodny. – Widzisz co ja z nią mam? – W drzwiach dostrzegłam Almę. 

          Czyli, że jak zbiegam ze schodów to źle, a jak nie to też nie jest dobrze? Zdecyduj się w końcu!

          Obie kobiety już wcześniej przeprowadziły ze mną poważną rozmowę zarówno na temat mojej minionej przeszłości, jak i również nadchodzącej przyszłości. Na kolacji miałam grać po prostu nieśmiałą dziewczyną z wioski, którą te postanowiły wyprowadzić do ludzi. Moi rodzice nie żyją, a opiekę nade mną przejęła Pani Guzman. 

           Było to niestety kolejne moje kłamstwo, kolejna maska. Nareszcie jednak są one ostatnie. Za chwilę koniec z tym. Koniec z kłamstwami i przyjmowaniem twarzy zupełnie innej osoby. W końcu będę mogła być naprawdę sobą. 

          – Skoro jesteśmy już wszyscy, to chodźmy – zaproponowała uprzejmie Abuela. Pani Guzman szybko na to przystała i gdy ta wyszła, szepnęła jeszcze szybko.

          – Zachowuj się przyzwoicie – przyzwyczajona do takich uwag, pokiwałam głową, wyciągając rękę w jej kierunku. Chciałam zdjąć z jej ramienia, paproch, który wcześniej tam dostrzegłam. 

         – Oczywiście... – zbliżyłam się, a ona niemal odskoczyła przestraszona.

         – Nie dotykaj mnie! – syknęła wściekła, a jednocześnie dalej wystraszona, wychodząc. – Przekleństwo. Czemu to akurat na mnie spadło? – Dosłyszałam jeszcze jej szept i wzrok ku niebu.

         Nie wiedząc co tak właściwie się stało, spojrzałam na dłoń. Jeszcze nigdy tak nie reagowała na jakąkolwiek moją próbę dotyku jej. Czyżby naprawdę się mnie bała? Zacisnęłam dłoń. Jestem dla niej potworem? A może jestem nim dla wszystkich? Dlatego mnie ukrywają?

–––

        – Nasze rodziny już dawno powinny się były połączyć. – Mówiła Abuela, stojąc u krańca stołu. Tuż obok niej usadzona była Pani Guzman, a potem Mariano, mający u boku Isabelę. Ja za to siedziałam pomiędzy przyszłą narzeczoną mojego "brata" i Mirabel. – Jestem pewna, że Encanto na tym zyska.

         – Prawda? O ile oczywiście ten wieczór nie skończy się jakimś skandalem.- Zażartowała kobieta, po chwili śmiejąc się razem z Abuelą. 

         Ja za to miałam wrażenie, że zaraz zapadnę się pod ziemię. Czułam na sobie wzrok co najmniej trzech osób, jednak nie miałam odwagi sprawdzić do kogo należał. Wpatrzona byłam w talerz z jedzeniem, starając się zaraz nie wybuchnąć. Miałam wrażenie jakbym była żywą tykającą bombą zegarową. 

         – Martho. – Usłyszałam nagle czyjś głos. Spojrzałam w tamtym kierunku. Wzrok uniesiony ku mnie miał na razie jedynie Felix, więc to zapewne on. – Tak naprawdę nic o tobie nie wiemy. Może opowiesz nam coś o sobie? –  Wielu z siedzących przy stole, nagle zwróciło na nas swoją uwagę. Tyle par oczu skupionych właśnie na mnie. Gardło ścisnęło mi się na myśl o odezwaniu się choćby słowem. – Masz może jakieś zainteresowania, albo hobby?

          Milczałam, skulona na krześle, a oni ewidentnie wyczekiwali odpowiedzi. Wyczuwając na sobie surowy wzrok Pani Guzman, niemal wypalający we mnie dziurę, w końcu zebrałam się na siły.

          – Piszę wiersze – wymamrotałam, zdziwiona, że w ogóle zdołałam się odezwać. Tylko to jedno słowo, wycisnęło mi się z gardła.

         – Ciekawe. – Pokiwał głową mężczyzna, wracając do rozmowy ze swoim synem. Po chwili wyczułam na sobie intensywny wzrok tej dwójki, a gdy tylko podniosłam wzrok, znów spojrzeli ku swoim talerzom. 

           Niech ten wieczór się już skończy... błagam.

| Camilo |

         – To ta dziewczyna, którą poznałeś? – Nagle usłyszałem głos ojca, akurat w momencie w którym spoglądałem w kierunku rudowłosej. Zatrzymałem dłoń z widelcem w połowie drogi do ust. Przez dłuższy czas milczałem, co zapewne on odebrał jako odpowiedź. – Czyli jednak. – Uśmiechnął się. – Wiesz coś o niej?

        – Tak jak już mówiłem, nie. Tylko raz rozmawialiśmy. – Dałem widelcowi trafić do moich ust. Uśmiechnąłem się zadowolony, czując jak jedzenie rozpływa się w ustach i na chwilę zapominając o tym temacie. Ciocia naprawdę gotuje najlepiej w całym Encanto.

         – Martho. – Niespodziewanie znów usłyszałem głos ojca. Spojrzałam w kierunku dziewczyny, której imię wywołał.

        – Tato! – szepnąłem wkurzony. Nie powinien wpychać nosa w nie swoje sprawy. – Przestań!

        – Tak naprawdę nic o tobie nie wiemy. – Nic sobie nie robił z moich słów. – Może opowiesz nam coś o sobie? – Wielu z siedzących przy stole, nagle zwróciło na nią swoją uwagę. – Masz może jakieś zainteresowania, albo hobby?

         To przecież to samo idioto!

        Dziewczyna milczała, skulona na krześle. Ewidentnie nie chciała się w ogóle odzywać, a on dodatkowo wywierał na niej presję. Nie sądziłem, że to kiedyś powiem, ale mój ojciec to skończony dzban! W końcu jakoś rudowłosa zebrała się na siły.

        – Piszę wiersze – wymamrotała cicho tylko te dwa słowa.

         – Ciekawe. – Dzban, zwany moim ojcem, pokiwał głową, znów odwracając się w moim kierunku.

         – Po co to zrobiłeś? – szepnąłem. 

          – Bo ty nie umiałbyś zrobić pierwszego kroku, a teraz przynajmniej coś o niej wiesz. – Wzruszył ramionami. – Ładna z niej dziewczyna, a skoro pisze wiersze, to pewnie też jest całkiem mądra. 

          Wzrok naszej dwójki, odruchowo podążył ku obiekcie naszej rozmowy, jednak gdy ta na nas spostrzegła, znów wzrok wbiliśmy w swoje talerze.

         Może ma rację?

S.s.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro