| Rozdział XII | Mam rację?|

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

         Im bardziej oddalaliśmy się od zamieszania przy stole, tym czułam się lepiej, a ból głowy powoli ustępował. Odetchnęłam, przykładając rękę do głowy, jakby chcąc sprawdzić czy wszystko dalej jest na swoim miejscu. Uśmiechnęłam się, spoglądając na idącego krok w krok obok chłopaka. 

          Od dłuższej chwili panowała między nami cisza, jednak dla mnie nie była ona krępująca. Tak na prawdę do tej pory nawet jej nie zauważyłam. I to właśnie w tym momencie do mnie doszło, że wypadałoby  zacząć w końcu jakąś rozmowę, jednak wyręczył mnie w tym właśnie Camilo. Ma wyczucie. To muszę przyznać.

          – Lepiej się czujesz? – zapytał, trochę jakby od niechcenia. Brzmienie jego głosu, ukazywało jakby od dawna szukał tematu do rozmowy, ale nic innego nie przychodziło mu do głowy.

          Pokiwałam potwierdzająco głową, wzrok wlepiając ku ziemi, po której robiliśmy coraz to kolejne kroki. Każdy mijany kamień, lub kępkę trawy traciłam po chwili ze swojego pola widzenia. Chyba wypadałoby coś powiedzieć. Przygryzłam nerwowo wargę. Dłoń zaciskając na przedramieniu drugiej ręki. 

          – Widzę, że jesteś mało rozmowna. – Podniosłam wzrok i chyba się przewidziałam, ale zobaczyłam na jego twarzy uśmiech? Nie byłam do końca pewna co o tym myśleć. Widząc mój wyraz twarzy, zaśmiał się krótko, głowę przechylając lekko ku górze. Spojrzał na niebo. Zatrzymaliśmy się – W miasteczku wydawałaś się bardziej gadatliwa i uszczypliwa. 

          Słysząc te słowa, podniosłam obie brwi zdziwienia. Ja? Uszczypliwa? Coś mu się chyba pomyliło. 

          – Właśnie tak. – Zupełnie jakby odczytał moje myśli. – To zupełnie jakbyś zamieniła nagle swoją osobowość – przerwał, robiąc nagle krok ku mnie. Cofnęłam się, co sprawiło, że jego twarz przyozdobił jeszcze szerszy uśmiech zadowolenia – lub nie umiała rozmawiać z ludźmi. Całe życie w otoczeniu zaledwie kilku osób z którymi możesz normalnie porozmawiać. – Powrócił Camilo głodny wiedzy i odpowiedzi. Przy stole zdawał się taki cichy i grzeczny. Nawet w miasteczku zdawał się powstrzymywać. Mogłam się spodziewać, że coś takiego będzie miało miejsce. 

          Dalej milczałam, nie chcąc dawać mu satysfakcji ze swojej odpowiedzi. Może i miał rację, ale nie zamierzałam się do tego tak po prostu przyznawać. Odwróciłam wzrok, sylwetkę jakby trzymając w gotowości na każdy jego następny krok.

          – Powiedz to. – Jego wzrok pełen ekscytacji i pewność siebie, sprawiały, że nogi pode mną wręcz się uginały. – Mam rację? – Kolejne jego kroki i odpowiadające im moje cofanie się. – Ja i tak już znam odpowiedź.- Pod plecami wyczułam ścianę, a po moich obu stronach pojawiły się jego dłonie, zatrzaskując mnie w klatce bez wyjścia. Nerwowo przełknęłam ślinę. – Muszę wiedzieć kim jesteś. Czemu masz dar? Czemu byłaś ukrywana? Z każdym kolejnym dniem czuję, jakby dusza rozrywała mi się na kawałki. I to wszystko tylko dlatego, bo nie znam odpowiedzi.

          Dalej milczałam, czując jak gardło mi się zaciska, a serce bije coraz szybciej. Mimo to zacisnęłam dłonie w pięści i zebrałam w sobie wszystkie pozostałe siły.

          – A myślisz, że ja je znam? – Odezwałam się po raz pierwszy od naszego wyjścia na dwór. Po chwili dodałam głośniej i pewniej. – Nie wiem kim jestem, nie wiem czemu byłam ukrywana i nie wiem czemu mam ten przeklęty dar. Wcale się o niego nie prosiłam. – W moich oczach zaświeciły łzy. Chłopak zdezorientowany zabrał ręce, cofając się o krok. – Myślisz, że moja dusza nie jest codziennie rozrywana? Od kiedy tylko pamiętam żyję właśnie takim życiem. Mam pomagać ludziom, podczas gdy oni nawet nie wiedzą kto im pomógł. – Przerwałam, zaciskając wargi. Po chwili znów je rozchyliłam. – Nikt nigdy nie pomagał mnie. Nawet Mariano, który jest dla mnie jak starszy brat nie zdaje sobie sprawy jak tak naprawdę się czuję. Myślisz, że ty się tego dowiesz? – Praktycznie nie zwracałam uwagi na świat zewnętrzny, przez co uwadze umknął mi taki maleńki szczególik, jak nagle pociemniające niebo. 

          Z domu Madrigalów wydobył się nagle dźwięk grzmotu i krzyk Abueli, wołający... Mirabel? 

          –  Chodźmy – bardziej zarządził niż zaproponował Camilo. Kiwnęłam głową, zgadzając się z nim. 

–––

          – Wiesz czemu Mirabel i Martha były w tej wizji? – zapytała Abuela, nakładając na ramiona chustę, a ja tylko stałam przyparta do ściany, tak by tylko mnie nie zauważyli. Razem z Camilo rozdzieliliśmy się zaraz po wejściu. Nawet wstrzymałam oddech, zapobiegając spostrzeżeniu mnie. – Bo to wszystko ich wina. – Odpowiedziała sama sobie, robiąc krok ku drzwiom. Odwróciła jeszcze głowę, wypowiadając ostanie słowa, najbardziej wzbudzające we mnie mieszane uczucia. – Znajdź je. – Rzekła ostro i wyszła, zatrzaskując za sobą drzwi. 

          Jaka wizja i czemu w niej jestem? Co takiego zrobiłam? 

          Chwyciłam się za głowę, czując jak nagły ból powraca. 

          Zmarszczyłam brwi, po raz pierwszy podejmując własną, samodzielną decyzję. Odwróciłam się, odchodząc ku tylnemu wyjściu. Muszę jak najszybciej stąd zniknąć, a jedyną osobą jaka będzie w stanie mnie znaleźć jest Dolores o słuchu takim, że dosłyszy mnie nawet na krańcu wioski. Mam nadzieję, że mimo wszystko mnie im nie sprzeda i się przymknie. Nie wiem w końcu co takiego zrobią jak mnie znajdą, a mogę spodziewać się po nich prawie wszystkiego. 

          Skradając się tak jednym z korytarzy. Poczułam nagle jak jakaś ręka chwyta mnie za ramię i wciąga prosto do pokoju Antonia. Niemal krzyknęłam wystraszona, upadając prosto na kolana. Drzwi za mną gwałtownie się zamknęły. Jęknęłam, chwytając się za głowę i spoglądając na widok przed sobą. 

          Co jak co, ale wypasiony ma ten pokój. Olbrzymie, rozłożyste drzewo wzbudzało naprawdę wielki podziw i zapewne podziwiałabym go tak bez końca, gdyby nie zwracająca na siebie uwagę sylwetka jakiegoś mężczyzny w zielonym ponczo z jakimiś takimi dziwnymi zdobieniami w kształcie klepsydr. 

          W niego też zapewne długo bym się wpatrywała, gdyby nie ręka Mirabel, majtająca mi tuż przed twarzą.

          – Halo – krzyknęła, półszeptem. – Żyjesz?

          – Tak i zabierz tę rękę. – Odsunęłam od siebie jej dłoń, wstając na dwie nogi.

          – Zgaduję, że ty jesteś Martha – niemal stwierdziła okularnica. – Wybacz, że tak bez ostrzeżenia cię tu wciągnęłam. – Zaśmiała się, nerwowo drapiąc po karku. Pokiwałam niedbale głową, niemal nie zwracając na nią uwagi. Podeszłam do mężczyzny, sypiącego na ziemię jakiś dziwny piasek.

          Gdy zorientowałam się kim jest mężczyzna, niemal nie zeszłam. 

           – Bruno – niemal szepnęłam, wciąż mając wlepiony w niego wzrok.

          On najwidoczniej dopiero teraz mnie zauważył, gdyż podskoczył wystraszony. Spojrzał na mnie wielkimi oczami, jakby widząc ducha.

          – Aleś wyrosła.

S.s.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro