| Rozdział XIII | Wizja|

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

          – Możesz się łaskawie trochę pośpieszyć? – ponaglała mężczyznę zniecierpliwiona Mirabel. Bawiła się palcami rąk, próbując się tym odstresować.

           Mnie także nieco udzielał się ten cały stres, przez fakt, że poszukiwała nas właśnie cała rodzina.

          – Przyszłości nie wolno popędzać – zwrócił jej uwagę Bruno, sypiący z dużego naczynia, jakby wazy, piasek, tworząc tym dziwnie układające się wzory. Kilka razy niemal w nie weszłam, nie mówiąc nawet o krążących między nogami zwierzakach Antonia. To było niezwykle trudne zadanie, zwłaszcza że chciałam się od niego dowiedzieć kilku ważnych kwestii.

           – Powiedziałeś wcześniej zdanie "Aleś wyrosła". Czy to oznacza, że znałeś moich rodziców? Kim byli? Czemu mnie zostawili? – zapytałam z energią, krążąc wokół mężczyzny. Jak tylko wcześniej zaczął ten temat, nie potrafiłam dać mu spokoju. Czyli jest nadzieja, że dowiem się o sobie trochę więcej? On tylko z nostalgią potakiwał lub pomrukiwał coś co jakiś czas, zupełnie jakby wracały do niego dawne wspomnienia. Mimo to mogłam wyczuć w jego głosie nutkę smutku? Albo raczej żalu? Sama nie wiem. Mimo to, zdawałam się tego nie słyszeć, a raczej zwracać na to uwagi, gdyż teraz najważniejsze było dla mnie odkrycie prawdy, a on zdawał się być jedyną osobą mogącą zdradzić mi prawdę.

          – To było dawno temu – stwierdził, wreszcie podając mi jakąś konkretną informację. Chociaż w sumie tego sama mogłam się domyślić. Zatrzymał się w miejscu, spoglądając na mnie. – Mimo to pamiętam, jakby to było wczoraj.

          – Nie odpowiedziałeś na ostatnie pytanie – zauważyłam, nie zwracając nawet uwagi na klęczącą na ziemi Mirabel, która najwidoczniej miała już dość naszej konwersacji. Odkaszlnęła, zwracając tym uwagę Bruna, a potem także i moją. 

          – Możecie przełożyć tę rozmowę na nieco później? – zapytała, ale raczej zabrzmiało to jak rozkaz z jej strony. Dostrzegłam jak Bruno bierze głęboki oddech, najwidoczniej z ulgi. Czy to oznacza, że celowo nie udzielił mi odpowiedzi? – Przejdźmy do rzeczy – zaproponowała.

          Uklęknęłam u boku dziewczyny i zrozumiałam, że faktycznie powinnam na razie sobie odpuścić ten temat. Może zobaczę coś przydatnego w tej wizji? Mężczyzna zajął miejsce po turecku tuż przed nami.

          – Tak właściwie o co chodzi z tą wizją? – zapytałam nagle. W końcu kto pyta nie błądzi. – Co takiego robię tam ja? – Kolejne pytanie.

          – Sam nie wiem – wzruszył ramionami Bruno. – Ale mam dziwne wrażenie, jakbyś robiła tam coś więcej niż tylko stała. Ta sprawa sięga głębiej.

          – I teraz się dowiemy jak głęboko. – Uśmiechnęła się okularnica. – Działaj Bruno. – Mrugnęła porozumiewawczo.

          – A... a jak ukażę wam coś jeszcze gorszego? Pewnie zobaczycie coś nie fajnego i zaraz będzie: O Bruno przyciąga same okropności. Co za potwór! Jego wizje załatwiły moje ryby! – Żywo gestykulował, a kolejne obawy wypływały z jego ust, jedna pod drugiej. 

           – Eee... wątpię żeby złe rzeczy działy się przez ciebie – stwierdziła Mirabel, a ja tylko pokiwałam potwierdząco głową.

          – W każdym domu jest czarna owca – poprawiłam wypadające pasemko włosów – która bywa kozłem ofiarnym – chwyciłam się za ramiona, czując jak na moją twarz wpływa nerwowy uśmiech. 

          – W każdym razie, uda ci się. – Mirabel starała się dodać mu otuchy. Obie starałyśmy się to zrobić.

          Po chwili w jego dłoni wylądował pluszowy lampart. 

          – Coś na stresik – uśmiechnął się Antonio, wskakując na, tym razem prawdziwego, "wyrośniętego" kocura, a ja dopiero teraz przypomniałam sobie o jego obecności tutaj. Chłopiec uniósł rękę, pokazując kciuka w górę, po chwili odjeżdżając gdzieś na bok. 

          – To się uda – szeptał, jakby sam do siebie Bruno. On chyba nie najlepiej radzi sobie ze stresem, prawda? – To się uda. To się uda. To się uda – powtarzał w kółko, na zmianę z tym, biorąc głębokie wdechy. 

–––

          Rozpadający się dom. Upadająca świeca. Krzyki, wrzaski ludzi. Pękające góry, drogi. Próbujący ratować się ludzie, a potem ja i Mirabel, mające w tle rozpadającą się Casitę. 

          Mój oddech automatycznie przyspieszył, a wzrok wręcz świdrował po wciąż zmieniających się obrazach. Na jednym z nich dostrzegłam nawet upadającego Camilo. Całą trójką trzymaliśmy się za ręce, odruchowo ściskając swoje dłonie jeszcze bardziej. Nagle pęknięcia Casity powiększyły się, przez co Bruno wzdrygnął się.


          – To, to samo co wtedy! – krzyknął przerażony. – Mam tego dość! – Skulił się, a uścisk jego dłoni zmalał. Najwidoczniej chciał to szybko zakończyć.

          – Nie! – krzyknęłyśmy na równi z Mirabel.

          – Chcę wiedzieć jak to się kończy! – Mirabel mocniej ścisnęła jego dłoń, chcąc dodać mu tym pewności siebie. 

          – Chcę wiedzieć, co takiego robię tam ja! – dodałam coś od siebie. To było dla mnie naprawdę ważne.

         – Na pewno jest jakiś klucz, po prostu go nie widzimy!- kontynuowała okularnica, przenosząca wzrok na ukazywaną wizję.

          – Oboje widzimy to samo! Może jakaś wskazówka? – Mężczyzna zdawał się powoli rozmyślać.

          Mirabel dostrzegła coś w oddali, żywo pokazując na tamto miejsce, ale ja zwróciłam uwagę na zupełnie coś innego. 

| Camilo |

          – Martha! – Już od jakiegoś czasu chodziłem w te i we wte po całym domu, szukając dwójki "zaginionych" dziewczyn. Ledwo się z rydowłosą rozdzieliliśmy, a ta już zdążyła się gdzieś zapodziać. To raczej pewne, że ja raczej już jej nie znajdę. Zachowałem się jak skończony dureń (jaki ojciec taki syn), więc wątpię, by po tym wszystkim wyszła mi naprzeciw w z szeroko otwartymi ramionami. – Mirabel! – krzyknąłem, czując nagle jakieś dziwne mrowienie w całym swoim ciele.

          Szeroko otworzyłem oczy, czując jak całe moje ciało niezależnie ode mnie przyjmuje jakąś formę. Już po chwili miałem ciało mężczyzny, a głowę dziecka.

          Nie ma to jak upokorzenie w swoim własnym domu. Przynajmniej nikt mnie nie widzi... nie licząc oczywiście Casity.

          Odetchnąłem z irytacją, wracając do swojego wcześniejszego zadania.

          – Martha! – Z mojego gardła wydobył się wysoki pisk, jakby niewyrośniętego bachora. Warknąłem, chwytając się za gardło. Tego już za wiele. Jak zaraz się nie pokażą to im na żywca nogi z dupy powyrywam.

S.s.




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro