| Rozdział XVI | Zamieszanie |

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

         – Co się tu wyprawia?! – Nieźle zdenerwowana Abuela, wkroczyła do domu, boleśnie ściskając mój nadgarstek. Drugą ręką machała na wszystkie możliwe strony, tracąc nad sobą kontrolę. Wyraźnie traciła cierpliwość. – Spójrz na nasz dom! I na swoją siostrę! – Te słowa kierowała do Mirabel, leżącej w kwiatach stworzonych zapewne przez Isabellę. Ona siedziała obok niej. Wzrok starszej z nich przepełniony był wstydem, żalem, skruchą i mieszanką wielu innych emocji jednocześnie. Zupełnie jakby się tego wszystkiego wstydziła. 

          Obie bez słowa pędem podniosły się z ziemi, a Isabella pośpiesznie otrzepała sukienkę z płatków roślin, które najwidoczniej postanowiły zostać z nią na trochę dłużej niż to konieczne. 

          Ktoś mógłby zapytać: Ale co ty tu robisz skoro i tak byłaś już praktycznie poza zasięgiem wkurzonej babci Madrigal? Nawet Camilo ci pomógł oddalić się niespostrzeżenie od miejsca całego zdarzenia. Co mogło pójść nie tak? Niestety jak widać nie wszystko idzie po naszej myśli, a przynajmniej nie po mojej. 

          Chcecie wiedzieć jak to się wszystko wydarzyło i jak znalazłam się w tym miejscu? A więc to było tak...

         Z lekkim ciepłem na złamanym sercu, przystąpiłam do taktycznego wycofywania się. Dobrze wiedzieć, że nie wszyscy mają mnie tu za wroga. Nie myślałam nigdy, że Mariano może mieć mnie za siostrę. To naprawdę wlało w moje serce pewnego rodzaju lekarstwo i ciepło. Na moją twarz wpłynął niekontrolowany, jednak przepełniony szczerością uśmiech.

          W pewnym momencie natrafiłam na coś plecami i właśnie to coś odcięło mi drogę powrotną. W napięciu przełknęłam ślinę, zamykając oczy. Byłam wcześniej święcie przekonana, że jest czysto.

          Przez chwilę myśląc, że może to być jakiś człowiek, odwróciłam się, wzrokiem omiatając cały teren. Śiwstem wypuściłam powietrze, które przez ten cały czas nieświadomie wstrzymałam. Ulżyło mi. To była jedynie roślina. Już miałam iść dalej, jednak praktycznie natychmiast się zatrzymałam. Coś mi w tym wszystkim nie pasowało. Przecież niczego takiego tu wcześniej nie było, a z tego co wiem rośliny nie mają daru ekspresowego wzrostu. Chyba, że... Zmarszczyłam brwi, spoglądając na roślinę. Był to typowy, tyle, że w barwach błękitu, fioletu i czerwieni, kaktus. Tuż obok wyrastał podobny jednak o wielkich, twardych liściach. Tego wszystkiego dopełniały inne roślinki o słabszej strukturze. Z powodu pewnego i niespodziewanego impulsu dotknęłam jednej z igieł. Niedługo później z cichym syknięciem ekspresowo odsunęłam dłoń, a skrzywdzony palec instynktownie włożyłam do ust. Po co ja tak właściwie to zrobiłam? Tego nie wie nikt.

          W czasie gdy rozglądałam się i widziałam coraz więcej wyrastających kaktusów wokół, wszystkie fakty łączyły się w całość i w końcu zrozumiałam czyja to sprawka... Isabella. Co się tutaj dzieje? To raczej niespodziewane, żeby akurat takiego typu... kwiatki wychodziły spod jej rąk. Może stało się coś poważnego. Odruchowo chciałam ruszyć w kierunku domu, jednak pokręciłam szybko głową, odganiając te myśli. Stanęłam w miejscu. To nie moja sprawa. Muszę stąd zniknąć, aż burza ucichnie i będę mogła wrócić. O ile będę mogła oczywiście...

          Miałam zawrócić i odejść dalej, jednak... właśnie... miałam. To dobre słowo. Powstrzymała mnie kolejna roślina, wyrastająca tuż pod moimi nogami. Tym spodobem odepchnęła mnie do tyłu, a kolce nieco pokaleczyły moje ręce, gdy chciałam się nimi ochronić. Upadłam boleśnie na tyłek. Jęknęłam rozmasowując sobie obolałe miejsce. Tym sposobem zostałam wyciągnięta z kryjówki. Nie musiałam odwracać wzroku, by wiedzieć, że mnie zauważyli. Nie było to trudne. Czemu przydarzyło się to właśnie mnie?

          Wracając do aktualnej rzeczywistości, tak właśnie znalazłam się tutaj. W najgorszym momencie w najgorszej możliwej chwili. 

         Alma Madrigal jak na swój wiek ma naprawdę sporo siły. Jednocześnie trzymała w szachu mnie, próbującą się wyrwać i wydzierać się na Mirabel.

         Niespodziewanie wokół nas pojawiło się więcej osób.

         – Posłuchaj babciu, Isa była nieszczęśliwa. – Mówiła to z enztuzjazmem i przejęciem, który łatwo było wyczytać zarówno w jej wzroku jak i gwałtownych ruchach i gestach.

         – A jaka miała być? Zaręczyny jej popsułaś! – Puściła mnie, szybko jeszcze posyłając mi harde spojrzenie, mówiące bym nawet nie myślała, by się stąd gdzieś ruszyć. Nieco wystraszona zwiesiłam wzrok, drugą dłonią rozmasowując bolący nadgarstek. 

          – Nie, nie. To właśnie świetnie, że je zepsułam. – Zaczęła mówić słowotokiem. – Dzięki temu stało się to. – Uniosła ręce wysoko ku niebu, pokazując zarośnięte dziwnymi roślinami ściany budynku. – I świeca paliła się jasno, a szczeliny...

          – Mirabel – zaczęła Alma, jednak ta nie zwracała na jej słowa większej uwagi. Cofnęłam się, nie chcąc tu być. Chciałabym uciec i wynieść się stąd jak najdalej. Poczułam na ramieniu dłoń, odwróciłam się widząc Luisę. Pokręciła głową, pokazując bym tego nie robiła. Wiedziała co miałam w planie. Dalej mnie trzymała, bym nie zrobiła nic głupiego. 

          – To dlatego jestem w tej wizji. – Pokazała na siebie szczęśliwa. – To właśnie ja mam ocalić magię. 

           – Masz zaraz przestać, Mirabel! – wykrzyczała, podchodząc do dziewczyny, która nagle zbladła. Nie rozumiała co się dzieje. – Spękane ściany to twoja wina. – Zaczęła ją obwiniać. – Bruno zniknął także przez ciebie. – Wskazała w jej kierunku. Cała rodzina, słysząc niemałe zamieszanie zaczęła schodzić się z różnych zakamarków domu. Wśród nich był także Camilo. Przez chwilę nasze spojrzenia się spotkały, jednak równie szybko odwróciłam wzrok. – Luisa straciła swoją siłę, Isabella przestała się słuchać. – Wskazała w kierunku, stojących pod ścianą sióstr. – I to też twoja wina. – Dziewczyna patrzyła na nią wielkimi oczami. Nie spodziewała się takich słów od swojej własnej babci. – Nie wiem czemu nie otrzymałaś daru, ale to jeszcze nie powód, żebyś się miała mścić na całej swojej rodzinie! 

          Zapadła głucha cisza. Nikt nie śmiał się odezwać nawet słowem. Dlaczego to wszystko się dzieje? Dziewczyna patrzyła roztrzęsiona na babcię. Powoli kręciła głową, jakby nie wierząc, że takie coś mogło się zdarzyć. Zwiesiła głowę, patrząc na swoje ręce. 

          – Ja już zawsze będę w twoich oczach tą gorszą – zaczęła cicho. W jej oczach pojawiły się łzy, jednak nie dała im wypłynąć. – Prawda? – zapytała. Nie potrzebowała odpowiedzi. – I nie ważne, że daję z siebie wszystko. – Przerwała, patrząc na swoje siostry i stojących za nimi rodziców, trzymających się za ręce. Samo ich spojrzenie dodawało jej otuchy. – Bez względu na to, że każde z nas się stara. – Odwróciła wzrok. – Luisa już zawsze będzie nie dość silna. – Wskazała w kierunku swojej siostry. – Isabella wciąż jest za mało doskonała. – Teraz mówiła o drugiej swojej siostrze. Niespodziewanie spojrzała na mnie. – Powiedz nam kim jest Martha? 

S.s.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro