~115. wstydzioch

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

-Co ty planujesz, że do lasu mnie wywozisz?

-Randkę zaplanowałem. Yuriko mi pomogła, więc spokojnie.

-Spokojnie? Oboje jesteście tak cholernie nie przewidywalni. Mam się bać?

-Nie. Mnie się chyba nie boisz. Racja?

-No nie.

-No właśnie. Dojechaliśmy. Kawałek musimy przejść.

-Dobrze.

Wyszedł z auta a ja zaraz za nim. Z bagażnika wyjął jeszcze żółty plecak, po czym złapał mnie za dłoń i zaczął prowadzić w głąb lasu.

-Daleko jest miejsce do którego mnie prowadzisz?

-Nie. Jakieś pięć minut drogi.

-No dobra. W ogóle wiesz, że Roki znów jest osłabiony? Cholernie się o niego martwię... Boję się, że niedługo nadejdzie jego czas a choroba się na nowo obudzi. A wtedy już nie uratują go, prawda?

-Tak mówiła Pani weterynarz. Ale zobaczymy... Jutro pojedziemy z nim do niej, by ją sprawdziła. Dobra?

-Jestem na tak.

-A ten dzieciak Rokiego?

-Miko? Bardziej nadpobudliwa niż Rokiś. Wytresuję ją tak samo jak jego. A nawet nie muszę. Matka wszystkiego ją uczy.

-Dwa diabły.- Prychnął a ja się zaśmiałem.- Jesteśmy.

Przeszliśmy pomiędzy dwoma drzewami i zauważyłem od razu nie za duże jezioro z strumykiem, obok którego była zabudowana altana, dosłownie z oknami po bokach, ale dużym wejściem, zrobiona z jasnego drewna.

-To tu?- Zapytałem obserwując.

-Mhm. Chodź.- Zaśmiał się widząc jak obserwuję miejsce.- Wiem, że nie lubisz miejsc gdzie jest dużo ludzi. Że nie lubisz bogatych miejsc. Dlatego przywiozłem cię tu.

-Skąd znasz te miejscówkę?

-Moja mama mnie tu przyprowadzała. Mieszkaliśmy w bloku niedaleko tego lasu i opowiadała mi, że te lasy należą do mojego dziadka. A on mi pozwala tu przychodzić kiedy chcę.

-Oo.

-Tak, a teraz z Yuriko tu zorganizowaliśmy... Chciałem sam, ale potrzebowałem pomocy z jedną rzeczą.

-Jaką?

-Z tymi poduszkami.- Zaśmiał się, akurat gdy podeszliśmy do altany.

Zajrzałem do środka i zobaczyłem, że cała podłoga była zapełniona. Najpewniej na niej był duży materac, nie za gruby, a na nim pełno kocy, kołdra i jeszcze więcej poduszek i maskotek. Przy suficie były powieszone lampki, świecące się na ciepłą barwę żółtą, co dawało fajny wygląd.

-Zorganizowałem jedzenie i picie. Miejsce do spania i ładne widoki.

-Jest zajebiście.- Powiedziałem przytulając się do niego i całując go w usta.- Co zaplanowałeś? Hmm?

-Na teraz mam dla nas jedzenie i przygotowane ognisko, które czeka tylko na ogień. W przenośnej lodówce wino się chłodzi a te misie, tylko na moment aż się tu położymy.

-Brzmi wykurwiście. A potrafisz rozpalić te ognisko?

-Nie wierzysz we mnie?

-Wierzę.

Po pięciu minutach okazało się, że moje nadzieje były marne. Nie mógł podpalić drewna tymbardziej, że musiałem poprawić jego ułożenie.

-Daj mi to.- Zaśmiałem się, nie potrafiąc już obserwować jego starań które wychodziły na marne.

-Niech ci będzie.

-Dobry chłopiec.

Przejąłem krzesiwo, poprawiłem trzy kawałki drewna i po dwóch minutach już zaczęło się żarzyć.

-To nie jest takie trudne Deku.

-A weź ty.- Prychnął niezadowolony, gdy ja podszedłem, po czym usiadłem mu na kolanach i się w niego wtuliłem.- Hm?

-Kocham cię.- Mruknąłem obserwując ogień.

-Też cię kocham Kacchan.

-Jak myślisz... Jeżeli istnieją inne, równoglełe światy, to jesteśmy w nich dalej razem?

-Myślę, że zawsze jesteśmy blisko siebie.

-Czyli nigdy się od ciebie nie uwolnię. Jaka szkoda.- Prychnąłem a on zaczął się śmiać.

-Aż tak bardzo ci smutno z tego powodu?

-Nosz kurwa. Nic tylko się z tobą męczyć.

-Mhm.- Mruknął, po czym mnie pocałował.

Od razu oddałem się temu pocałunkowi. Nawet nie zauważyłem kiedy, zmieniłem swoją pozycję tak, bym siedział na nim okrakiem, a swoje dłonie zanurzyłem w jego włosy, gdy ten swoje przeniósł na moje biodra.

-Zuzu...- Szepnąłem obserwując go rozmarzonym spojrzeniem.

Chce mi się ruchać.

-Tak kochanie?- Zapytał obserwując mnie bacznie a jego oczy lśniły niczym gwiazdy.

-Daj mi to wino. Chce mi się jebać.

-Ależ ty szczery. Zauważyłem, że chcesz.

-Skąd?

-Powiedziałeś do mnie Zuzu. Zawsze tak mówisz, tylko gdy masz ochotę słońce. A po co te wino?

-Bo... Um...- Mruknąłem odwracając wzrok.- Się wstydzę...

-Nie masz czego się wstydzić. Bardziej boję się o to czy jesteś gotowy psychicznie na to.- Powiedział zmartwiony, a ja niepewnie wróciłem do niego wzrokiem.

-Z jednej strony jestem... Bo to ty. Z drugiej strony... Wstydzę się i boję.

-Czego się boisz?

-Że będzie cholernie bolało jak wtedy, przez nich.

-A przy naszym pierwszym razie tak bolało?

-Nie. Znaczy trochę ale nie aż tak. Dlatego chcę się napić. Dla odwagi.

-Wtedy też potrzebowałeś tego dla odwagi, co?

-Może.- Mruknąłem.

-Niech ci będzie Kacchan.- Zaśmiał się, wstając. Mocno oplotłem jego pas nogami bo myślałem, że spadnę.

Podszedł ze mną na rękach do lodówki przenośnej po czym wyjął wino musujące i wrócił na miejsce z którego odeszliśmy.

-Kieliszki mam w...

-Po co one?- Prychnąłem przejmując butelkę, otworzyłem ją po czym napiłem się z niej.- Tak łatwiej.

-Skoro tak uważasz.

Zabrał mi butelkę, po czym sam się napił.

Zaśmiałem się widząc jak ścieka mu trochę tego wina z buzi, po czym po prostu kciukiem mu to starłem.

-Niczym dziecku ci się ulało.

-Duże dziecko ze mnie.

-Widać.- Prychnąłem całując go.

Zawiesiłem ręce na jego karku a on tym razem przełożył swoje dłonie na mój tyłek.
Tym razem sama czynność nie była delikatna i pełna uczucia jak zawsze. Teraz wyczuwałem same pragnienie.

Izuku nigdy nie prosił mnie o seks. Nigdy na mnie nie wymuszał i sam nie proponował. Jesteśmy ze sobą już z cztery miesiące a znamy się dobre pół roku, jesteśmy przeznaczonymi a on sam z siebie nigdy nie wyszedł z inicjatywą którą chciał dokończyć.

Pewnie szybko nie odetchnę tej nocy.

Odsunęliśmy się od siebie a ja szybko złapałem za butelkę. Wypiłem praktycznie do końca, czując na sobie baczne spojrzenie Deku. Po czym wstałem z niego i trzymając butelkę w lewej ręce, tą prawą, chwyciłem go za koszulkę przy samej szyi i zaciągnąłem do altany.

Już jestem wstawiony. I cholernie podniecony.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro