~50. Roki szatanem
[Katsuki]
(19.11 środa)
-Kacchan wstawaj.- Usłyszałem nad uchem ponownie ten przyjemny dla ucha głos. A moja poduszka zaczęła nie poduszkować i mi spierdalać.- Kacchan jest już szósta.
-Nie uciekaj mi...- Mruknąłem mocniej chwytając jego koszulkę.
-Kochanie nie drap mnie, tylko wstawaj.- Usłyszałem jego śmiech.
A no tak. Spał bez koszulki... Ojoj, będzie miał tylko ślady moich paznokci.
-Nie chcę wstawać. Ja chcę spać.
-Bo w końcu nie pojedziemy do Rokiego bo się nie wyrobimy.
-Trzeba było tak od razu.- Wystrzeliłem jak z procy i od razu pomknąłem do kuchni, słysząc śmiech za sobą.
-Będziesz idealną mamą Kacchan.- Powiedział, wchodząc za mną do kuchni.
-Nie wiem. Nie myśle o posiadaniu dzieci.- Mruknąłem gotując ryż.- A ty wypierdalaj mi stąd się szykować.- Warknąłem a on ponownie się roześmiał.
-Dobrze kochanie.- Pocałował mnie w czoło i poszedł.
Ryż z warzywami. Niczego innego nie zdąże zrobić a nie mam ochoty na kanapki. Przejadły mi się.
Już po dwudziestu minutach mój oryginalny posiłek był gotowy. A dlaczego oryginalny? Bo najebałem dużo różnych przypraw dzięki którym ma to wyrazisty i oryginalny smak. Powinienem być jakimś mistrzem kuchni.
-Deku śniadanie! Chodź jedz i ty sprzątasz to bo się kurwa nie wyrobie.
Alfa przyszedł. Był już ubrany w mundurek szkolny i walczył z krawatem.
-Nie potrafisz zawiązać?
-Eeee... Oczywiste, że potrafię.- Prychnął i akurat zrobił słupeł.- Tak. Nie potrafię.
-Wcześniej zawsze miałeś zawiązany... Chujowo ale miałeś.- Mruknąłem podchodząc do niego i go ratując od uduszenia się.
-Bo on był już zawiązany wtedy. Tylko poluźniałem i ściaśniałem. A teraz mam nowy i no...
-Jak z przerośniętym dzieckiem.- Prychnąłem.- Gotowe.
-Dziękuje.
-Tak, tak jestem zajebisty. Wiem.
Deku poszedł do stołu i usiadł przy posiłku.
-Ty Kacchan nie jesz?
-Jadłem podczas robienia. Zrobiłem nawet za dużo, więc reszta jest w mikrofali.- Wyjaśniłem, jednocześnie sprawdzając na telefonie powiadomienia.
Mam jeszcze półgodziny. Wyrobie się.
-Kacchan to jest pyszne! Co ty tam dodałeś?
-Wszystkiego po trochu. Dobra ja lecę się przebierać.
Już po kolejnych dwudziestu minutach zakładałem buty a Izuku szukał kluczy od auta.
-Mam je!
-No to ruszaj się Deku.- Westchnąłem.
-Ile masz lekcji?
-Do czternastej mam. A ty?
-Piętnasta.
-Zaczekać na ciebie?
Skierowaliśmy się prosto do windy. Drzwi od niej niemalże od razu się otworzyły a my weszliśny do niej i wybraliśmy punkt końcowy, czytaj parter.
-Pójdź do siebie. Przyjadę zaraz po lekcjach.
-Okej. Wziąłeś swoje ubrania na przebranie?
-Tak, wczoraj już zostawiłem u ciebie.
-W ogóle jak ty się ubierasz..?
-Koszulę czarną i jeansy. A ty?
-Golf i jeansy? Myślisz, że może być? Nie mam kurwa innych ubrań eleganckich.
-Wyglądasz pięknie we wszystkim kochanie.- Powiedział cmokając mnie w nos.
-Ale mamy iść do twojego sukowatego ojca. Nie chcę robić zbędnych problemów i kłótni.
-Nie pozwolę na to.
-Wiem, ale jeżeli kurwa mnie wyzwie to ty zaczniesz mnie bronić. Wtedy zacznie się kłótnia i boję się, że nie wiem... Wyjebie cię z roboty? Nie będzie opłacał szkoły? Już wyjebał cię przecież kurwa z domu.
-Co by się nie stało to sobie poradzę.- Powiedział uśmiechając się. Odkluczył auto i wsiedliśmy do niego.
Od razu zapieliśmy pasy a Deku uruchomił dodatkowo pojazd.
-Niby jak?
-Jak przestanie mi opłacać szkołę, to sam będę to robić z pensji. A jeżeli wywali mnie z pracy to znajdę inną dorywczą.
-A jeżeli zrobi to i to?
-To Ryuku na pewno mi pomoże. Nie martw się na zapas.
-Yhm.
Pojechaliśmy prosto do mnie. Nawet butów nie zdjąłem a od razu pobiegłem na górę do mojego szczurka.
Mam dziesięc minut, muszę się nacieszyć.
-Roki.- Zawołałem go a on od razu wybiegł z domku. Otworzyłem drzwiczki a on wskoczył na moje ramię i łebkiem zaczął się we mnie wtulać.- Też się stęskniłem. To wina Deku. Ugryź go jak przyjdzie. Jasne?
Ten na moje słowa zapiszczał, po czym wskoczył mi na głowę.
-Idziemy ci po serek w rekompensacie.
Wstałem z podłogi i zszedłem na dół. Jak się okazało Deku był w kuchni i pił wodę.
-Tak jak się umawialiśmy Roki.
-Co tam Kacchan?- Zapytał widząc jak podchodzę do lodówki.
W tym samym momencie gryzoń zeskoczył z mojej głowy i pobiegł prosto do Izuku. Wbiegł mu przez nogawkę pod spodnie a gdy ten zaczął się szamotać, nagle krzyknął głośno po czym padł na kolana.
Sam osobiście się zaniepokoiłem i to cholernie. Ale Roki dumnie wrócił na moje ramię.
-Deku co się stało do cholery?!- Zapytałem klękając przy nim.
-Udusze szczura.- Warknął pod nosem.
-Ejej bez takich mi tu. Co ci się stało?
-Ugryzł mnie.
-Pokaż mi to.
-Nie trzeba.
-Jakie nie trzeba. Skoro cierpisz znaczy, że mocno cię ujebał a ja nie chcę byś złapał zakażenie do chuja. Powiedz gdzie cię ujebał?
-A jak myślisz? Nie bez powodu trzymam się za krocze.
-Ja pierdole. Roki nie mogłeś oszczędzić akurat jego kutasa?- Warknąłem na szczura a ten pisknął na mnie obrażony, po czym wskoczył do mojej kieszeni.
-Mocno cię ugryzł?
-Nie wiem... Cholernie boli.- Westchnąl cicho.
-Pokaż mi to.- Nakazałem a on spojrzał na mnie jak debila z pierwszej łapanki.- Już dotykałem twojego siurka. Nic się nie stanie jak na niego trochę popatrzę. Nie sądzisz?- prychnąłem.- Chodź usiądź.
Deku usiadł na stołku barowym a ja na chama rozpiąłem mu spodnie i zsunąłem bokserki. Czułem, że jestem cały czerwony na twarzy, ale sam nasłałem na niego szczura, więc mu pomogę. A chociaż rzucę okiem czy to nie jest aby na pewno poważne.
Delikatnie chwyciłem w dłoń jego penisa, czując jak bardzo ma gorącą skórę. A bardziej zdziwiło mnie to, że nie ma zwodu a ja obejmę go prawie, że dwoma rękoma.
Od razu też zauważyłem, że jest podrapany i ma ranę z której sończy się krew.
-Okresu dostałeś.- Prychnąłem.
-Boże Kacchan.- Powiedział zasłaniając twarz.
Zawstydziłem Alfę. Jestem zajebisty.
-A na poważnie, cholernie cię podrapał i krew ci leci. Może śmiesznie to zabrzmieć ale idę po bandaż, bo jak ci nakleje plaster to się zesrasz przy odklejaniu go.
-Sam to zrobię.
-Nie. Mój szczur i sam go na ciebie nasłałem.- Powiedziałem wychodząc z kuchni i kierując się prościutko do łazienki po apteczkę. Po chwili wrócilem do mojego pacjenta.- Za ile mamy lekcję?
-Dziesięć minut.
-Okej...- Mruknąłem biorąc wodę utleniona i wacik, by delikatnie przeczyścić ranki.
-Gdyby Kirishimę ugryzł i podrapał w to samo miejsce co mnie, to też byłbyś taki chętny do pomocy?
-Dałbym mu apteczkę by sam sobie poradził. Ty jesteś moim Alfą a nie on.- Odpowiedziałem od razu i bez zastanowienia. Dopiero po chwili dotarł do mnie sens jego słów.- Zazdrośnik.
Na moje prychnięcie on się jedynie zaśmiał.
-Piecze mocno? Oczyściłem rany ale nie chcę ci krzywdy zrobić, bo nie powiem ale kutas może ci się jeszcze przydać.
-Nie piecze... Boże jakie to jest niezręczne i cholernie krępujące.
-Ty masz dodatkową trudność, czyli nie podniecić się.- Prychnąłem zaczynając go bandażować.- Bandaż na wszelki wypadek, by ci się bakterie nie dostały do rany czy w razie gdyby krew ci leciała byś się nie pobrudził. Podciągaj spodnie i do szkoły jedziemy.
-A jak niby będę miał się załatwić?
-Obwinąłem cię tylko w miejscu zadrapania.- Zauważyłem śmiejąc się.- Równie i dobrze jak przestanie ci lecieć krew możesz zdjąć.
-Boże jakie to żałosne...
-Marudzisz. A teraz chodź.
-Odłóż tego szatana.- Powiedział wskazując na moją kieszeń.
-A. Tak już. Roki cholero nie dobra.- Zacząłem kierując się po schodach na górę.- Następnym razem nie gryź go po chuju. Tę jego część sam kiedyś wykorzystam więc lepiej niech zdolna będzie. Bo inaczej chujku to ja ciebie wykastruje.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro