~97. Dni Alfy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

[Izuku]
(07.03 środa)

Ledwo dojechałem.

Siedzę w aucie z dusznościami takimi, że głowę to mi zaraz rozsadzi.

Wziąłem telefon i zadzwoniłem do Kacchana, włączyłem na głośnik.

-Deku?!

-A-auto.- Wydukałem sapiąc głośno.

Połączenie zerwano.

Po długich kilkudziesięciu sekundach, nagle drzwi od mojej strony się otworzyły.

-Mówiłem kurwa, że ja pojadę za ciebie. To nie ty do cholery mądrzejszy!

-Nie krzycz. Głowe mi rozsadzi...

-Boże. Dasz radę iść?

-Yhy...

Pomógł mi wyjść i zamknął za mnie samochód, po czym zaczął prowadzić prosto do środka i po schodach na górę. Gdyby mnie nie prowadził, to bym wywrócił się na pierwszym stopniu.

-Kładź się.- Nakazał a ja padłem na łóżko, kładąc się na brzuchu.- Już ci leki podaję i okno otwieram. Ty mi jeszcze powiedz, że w takim stanie prowadziłeś samochód.

-Jak zaparkowałem mnie złapało. Kurwa boli!

-Skoro bluźnisz to na prawdę boli...

Podszedł do mnie i podał mi tabletki.

-Wcześniej nie miałeś takich objawów.

-Przez obroże t-to.

-Okna już otworzyłem. Przynieść ci wody?

-Chodź do mnie.

Nie wiem czy mi to pomoże czy będzie gorzej, ale chcę go obok siebie.

-Leki na pewno zaraz zaczną działać i będzie lepiej choć trochę.- Westchnął kładąc się obok mnie a ja go mocno objąłem.

-Ugh, boli...

-Leki zaraz zaczną działać... Przepraszam, że nie pomogę ci tak by przestało dosadnie.

-Nie próbuj mnie za to przepraszać.- Mruknąłem całując go w czoło.- Pomęcze się i przestanie. Tak?

-Yhm.

Męczyłem się pięć godzin. Zasnąłem późno w nocy, gdy w końcu Kacchanowi udało się zbić mi temperature i okazało się, że zimne okłady nie były tak okropnym pomysłem.
A podniecenie, było tak bolesne. Tak męczące... Że Kacchana nie dziwiło moje częste wychodzenie do łazienki. W rzeczy samej już po tym jak drugi raz w ciągu godziny chciałem iść tam, powiedział, że mam go nie oszukiwać i powiedzieć wprost a on wyjdzie z pokoju.
Kacchan też sam chciał mi pomóc w ten sposób z problemem ale nie zgodziłem się. Nie chcę by on potem źle się czuł tymbardziej, że cały czas ma ogromny uraz, tak duży, że ma problem momentami nawet by sam z siebie mnie pocałować.

No ale gdy w końcu zasnąłem to idealnie też być nie mogło i po dwóch godzinach obudziłem się z okropną suchością w ustach, nie chciałem budzić Kacchana, który zasnął obok mnie, wtulony w moje ramię więc napiłem się napoju który był obok łóżka. Problem z tym nie wyburzaniem go narodził się praktycznie od razu. Bo znów byłem strasznie podniecony a głowa bolała niemiłosiernie.

Chciałem delikatnie wysunąć się z jego objęcia i gdy myślałem, że mi się udało ewidentnie się myliłem.

-Deku połóż się.- Usłyszałem za sobą zachrypnięty głos.

-Idź spać Kacchan, jest dobrze.

-Słyszę, że nie. Twój głos jest przepełniony bólem.- Zauważył wstając.- Głowa?

-Nie tylko.- Mruknąłem, a on zapalił świtało.

-Izu, połóż się. Podam ci leki...

-Nie jest źle. Dam radę Kacchan.

-Masz łzy w oczach. Nie oszukuj mnie.- Prychnął zaciągając mnie do łóżka i zmuszając do położenia się.

Sam poszedł po leki dla mnie.

-Możesz pozwolić mi, bym tobie pomógł?

-Nie. nie chcę cię wykorzystywać.- Powiedziałem zmęczony, połykając tabletki które mi podał.

-Ale mnie nie wykorzystasz gdy sam proponuję.

-Wiem, że możesz się potem gorzej czuć. Twoja sama obecność mi pomaga.

-Nie wygląda.- Prychnął siadając obok mnie.

-W samochodzie nie byłem w stanie sam iść prosto i mówić. Kacchan jest dobrze.

-Kurwa nie jest dobrze i mnie nie kłam. Widzę, że cierpisz.

-Jutro będzie już dobrze.

-Do jutra jeszcze kilka godzin. Deku kurwa pozwól sobie pomóc. Chcę ci pomóc. Nie będziesz mnie wykorzystywał.

-Ale Kacchan...

-Ty byś dla mnie to zrobił. Też chcę ci pomóc a nie tylko ty mi dupę ratujesz.- Warknął, po czym chwycił mnie dłonią za krocze, a jęk opuścił moje usta.

-Kacch- nie.

-Powiedz szczerze. Chcesz?

-Chciałbym ale nie chcę byś potem się źle czuł. Ja się po męczę chwile i-Ahn...

-Jesteśmy razem Deku. Pamiętaj kurwa, że to nie jest jednostronne. Tak?- Westchnął, po czym włożył rękę pod moje bokserki.- A to musi ciebie cholernie boleć. Wiedziałem na co się piszę, chcąc ci dziś pomagać.

Pocałował mnie w usta, nie zaprzestając ruchom dłoni. Pierwszy raz doszedłem przy pomocy kilku ruchów. Tak szybko.
Ale mimo tego, moje podniecenie praktycznie wcale nie zmalało. Kacchan nie zaprzestał, a ja jednym ruchem zamieniłem nas miejscami. Teraz on leżał pode mną a ja przejąłem dominację w pocałunku a Kacchan cały czas ruszał dłonią.
Po chwili zjechałem pocałunkami na jego szczękę i szyję, a cichy pomruk opuścił usta Kacchana.

-Zuzu...

-Nic ci nie zrobię.- Szepnąłem mu do ucha, podgryzając jego płatek.-
Uszy czuły punkt... Pamiętam cały czas...

-Nie dotykałeś moich uszów od...

-Od twojej rui. Tej w której pierwszy raz ci pomagałem. Pełnia była...- Szepnąłem znów podgryzając jego ucho.

-Podniecasz mnie.- Powiedział niepewnie, na co pocałowałem go w czoło.

-Przepraszam.- Mruknąłem chcąc się odsunąć ale mi nie pozwolił.

-To nic... Chciałem byś wiedział.

[Izuku]
(08.03 czwartek)

I mimo tego, że w nocy nic więcej nie zrobiliśmy to czułem się znacznie lepiej i o wiele spokojniej spałem.
Jest już dziesiąta. Wstałem o czwartej, gdy Kacchan jeszcze spał i poszedłem się umyć, wziąć leki i przygotować śniadanie dla wszystkich bo z tego co pamiętam Pan Masaru ma dziś wolne i na pewno będzie chciał jechać ze mną do mojego brata, bo poczuł się wobec niego jak ojciec. A raczej tak się zachowuje.
Do mnie ma nieco inne nastawienie z racji takiej, że jestem z jego synem a do Ryuku już kompletnie inne bo on jest dorosły.
A Yukimurę poznał gdy był zagubionym dzieciakiem z myślami samobójczymi. Instynkt od razu się włączył.

Przygotowałem dla nas ryż z warzywami i gotowanym mięsem. Tak by każdy zjadł i tak by Kacchan nie marudził,  że on nie może zjeść czegoś co inni jedzą.

Tymbardziej, że teraz zamiast płakać o wszystko to o wszystko wybucha gniewem.
No i niby to normalne u niego, gdyby nie fakt, że ostatnio oberwałem za to, że źle odłożyłem kartki na biurko.

Mówiąc "źle odłożyłem" mam na myśli, że leżały w nie równej ryzy,

O siódmej już śniadanie miałem całe gotowe. Dosłownie zdołałem nałożyć na talerze i poczułem jak ktoś za mną stoi.

-I jak się czujesz?

-Dzień dobry Panie Masaru. Jest dobrze, ale dalej głowa niemiłosiernie boli.

-Chociaż tyle lepiej. Katsuki mówił mi gdy zasnąłeś co przeżywasz i myślałem, że bez pogotowia się nie obejdzie. Właściwie w nocy chciałem już cię zawieść ale odwiódł mnie od tego pomysłu.

-I dobrze, bo nic by nie pomogli. Śniadanie zrobiłem, jest Pan głodny?

-Dziękuję, miło z twojej strony.

-Pójdę obudzić Kacchana i Himiko.

-Himiko nie obudzisz tak łatwo.

-Z wielką przyjemnością wyleję na nią kubeł zimnej wody.- Powiedziałem idąc na górę.

Pierw skierowałem się do Kacchana by go obudzić bo on potrzebuje jeszcze z dziesięciu minut zastanowienia czy na pewno jest już rano. Potem skierowałem się do dziewczyny i rzeczywiście wylałem na nią szklankę wody, którą miała w pokoju.
Wyzywała mnie, ale się obudziła. Cel osiągnięty.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro