Rozdział 25

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

こんにちは!

Mamy nowy rekord, ponad dwie godziny po czasie xD

Jak zawsze dziękuję wam bardzo za wszystkie komentarze i głosy <3

Zapraszam do czytania.

---

*Peter*

Minął już prawie miesiąc od konferencji prasowej. Wyglądało na to, że moje życie zaczęło się z powrotem układać. Ludzie starali się mnie przepraszać, ilekroć zobaczyli mnie na mieście. Spotkałem nawet parę, której starałem się pomóc w dniu konferencji. Chłopak natychmiast zaczął mnie przepraszać i widać było, że oboje czują się źle z całą tą sytuacją. Szybko ich uspokoiłem, mówiąc, że nie mam im tego za złe. 

Ostatnio brakowało mi na wszystko czasu. Nie miałem nawet kiedy, skoczyć do wieży Avengers. Był już grudzień i nieubłaganie zbliżały się egzaminy międzysemestralne, do których musiałem się przecież przygotować. Do tego dochodziły patrole, staż. Istny obłęd.

Nadal pisałem z MRB i resztą. Było w nich coś dziwnego, zupełnie jakbym skądś ich znał. Rozmawiając z nimi, miałem uczucie, jakbym rozmawiał z dawno zapomnianym przyjacielem z dzieciństwa. Zdarzyło się nawet, że pisałem z MRB całą noc. Dosłownie całą. Na początku pisaliśmy na grupowym czacie, ale około pierwszej w nocy reszta kazała nam przestać spamowac i iść spać. Oczywiście zamiast to zrobić, przenieśliśmy się na prywatny czat, nikomu nic nie mówiąc.

Na stażu też było całkiem ciekawie. Rozmawiałem parę razy z panem Starkiem, kiedy schodził spotkać stażystów, jednak ostatnio robił to bardzo rzadko.  Nie miałem też za wiele czasu na rozwiązywanie równania, ale w zeszłym tygodniu udało mi się zakończyć całą pracę na stażu już we wtorek, więc miałem mnóstwo czasu na dalsze próby. Byłem już naprawdę blisko. Nigdy nie widziałem czegoś tak trudnego. Przerażało mnie to, że prawdopodobnie na wyższych poziomach, było to coś, co robili na co dzień. Cieszyłem się, że do tej pory nie dostałem żadnego awansu. Najprawdopodobniej bardzo szybko bym wyleciał. Nie chciałem, żeby wszyscy mówili o mnie jako o tym, który nie wiadomo jak się tu znalazł, bo przecież nie potrafił rozwiązać tak prostego równania. Pewnie od razu zauważyliby jak się męczę i natychmiastowo by mnie wyrzucili. Żałosne.

W żadnym wypadku nie mogłem ryzykować utraty stażu. Gdyby May się dowiedziała... Nieważne. Na szczęście i tak nie pracowałem na tyle dobrze, żeby dostać awans, ale też nie na tyle źle, żeby zostać zwolnionym. Starałem się jak mogłem, ale wciąż pozostawałem w tym samym miejscu. Logan, podobnie jak wielu stażystów, z którymi zaczynałem pracować, awansował i teraz nie pracowaliśmy w zupełnie różnych miejscach. Nie gadaliśmy już od dobrych dwóch tygodni.  Nawet się nie mijaliśmy, więc nie miałem jak do niego zagadać, a on pewnie nie miał czasu, żeby do mnie zejść. Wszyscy wokół awansowali, lub wylatywali, a ja wciąż pracowałem przy tym samym biurku.

Bardzo długo nie widziałem też Pana Starka, zarówno jako Spider-Man jak i Peter Parker. Oczywiście rozumiałem go, bez wątpienia miał ciekawsze rzeczy do roboty niż schodzenie tutaj na dół. Częściej widywałem innych Avengers, chociaż nie miałem okazji z nimi porozmawiać. Raz spotkałem pana Clinta, wypadającego z wentylacji w kafeterii. Chwilę póżniej drzwi otworzyły się z trzaskiem i stanął w nich, nikt inny jak pan Barnes. Jego metalowe ramię było całe różowe z poprzyklejanym gdzieniegdzie brokatem. Inni ludzie nie zwracali nawet na nich uwagi, najwyraźniej byli przyzwyczajeni do biegających i krzyczących wokół Avengers. Może poza jednym wyjątkiem. Kiedy na dół schodził pan Stark, wszyscy stażyści wpadali w popłoch. To było moim zdaniem trochę dziwne.

Kiedy pan Clint zobaczył pana Barnesa, szybko wskoczył z powrotem do wentylacji. Pan Bucky spojrzał tylko groźnie w stronę wentylacji i wyszedł bez słowa. Tydzień później zobaczyłem go jak wchodzi do pomieszczenia jedząc jabłko i staje pośrodku zerkając na zegarek, zupełnie jakby na coś czekał. Po parunastu sekundach z wentylacji wypadł pan Clint w różowych włosach i wściekle żółtym ubraniu. Ludzie wokół zaczęli się śmiać, a on spojrzał jedynie na pana Barnesa groźnym wzrokiem, mówiąc mu, że tego pożałuje. Po chwili w drzwiach pojawiła się wściekła pani Natasza, która także miała różowe włosy. Kiedy pan Bucky ją zobaczył, spojrzał na nią przerażony, po czym wyszeptał pod nosem "o nie" i zaczął szybko uciekać.

Wtedy role się odwróciły i to pan Clint zaczął się śmiać. Z oddali słyszałem krzyki "Nat przysięgam, to nie było na ciebie tylko na Clinta". Mimo że opuścili już pomieszczenie, to dzięki mojemu słuchowi mogłem stwierdzić, że dalej ganiają się po holu krzycząc. Już dawno przestałem dziwić się wszystkiemu, co to się wyprawiało. Innego dnia pani Maximoff i pan Thor stłukli szybę w kafeterii, próbując otworzyć okno. A to były tylko zdarzenia na przestrzeni zeszłego tygodnia.

Na moje nieszczęście Flash wrócił do szkoły szybciej, niż się spodziewałem, bo jakieś trzy dni po konferencji. Na początku wszyscy byli na niego wściekli i nikt z nim nie rozmawiał, ale szybko zmienili zdanie, kiedy udostępnił im zdobyte odpowiedzi na wszystkie egzaminy. Nauczyciele zdawali się o tym doskonale wiedzieć, ale wyglądało na to, że zdecydowali się ignorować ten fakt, nie chcąc stracić funduszy, które zapewniali rodzice Flasha.

Teraz więc bez żadnych przeszkód zaczął mnie znowu gnębić. Zadziwiało mnie, jak szybko po tym co się wydarzyło, przeszedł nad wszystkim do porządku dziennego. Znów zaczął myśleć, że jest pępkiem świata, a wszyscy muszą traktować go jak króla. Odrażające. Niczego się nie nauczył. Nauczyciele którzy go lubili, nadal nie zmienili swojego nastawienia ani trochę, a dyrektor przymykał oczy na wszystkie jego wybryki. Jednym słowem wszystko wróciło na stare tory.

*Tony*

Już dawno nie schodziłem do stażystów. Chciałem to zrobić już wiele razy, ale ostatnio nie miałem zupełnie na to czasu. Byłem bardzo ciekawy, czy ten dzieciak, którego podejrzewałem o bycie naszym dzieciakiem, został awansowany. Byłem pewny, że na pewno się tak stało. Przypuszczałem, że był jedną z pierwszych osób, które awansowali. Na pewno nie pisał nam o tym na czacie, żeby nie zdradzić się tak łatwo.

- Podejrzewasz kogoś? - zapytał Steve, gdy piliśmy poranną kawę. Przytaknąłem. - Kogo?

- Jednego dzieciaka z laboratorium 1A - odpowiedziałem. 

- Czemu akurat on?

- Jest wyraźnie mądrzejszy od innych. Nie byłbym zdziwiony, gdyby awansowali go już ze dwa razy - wyjaśniłem.

- Wszystkie dzieciaki, które przyjąłeś były mądre, nie możesz...

- Wiem ale... - przerwałem mu. - Jest taki pogodny i żywiołowy, zupełnie jak on - powiedziałem, starając się lepiej wyjaśnić, co miałem na myśli.

- Pogodny? Wiesz, jest wiele ludzi, którzy spełniają te kryteria. - Właściwie miał racje. - Poza tym jeśli jest cały czas taki pogodny i żywiołowy, to może to nie jest on. Pamiętaj, że stracił rodziców i całkiem niedawno wujka. Bóg wie co jeszcze go spotkało.

- Ta, masz rację - odpowiedziałem zamyślony. - Ten dzieciak z laboratorium, raczej nie wyglądał na jakiegoś zdołowanego. Na pewno nic takiego nie przeżył. Ma na imię Peter tak swoją drogą - dodałem.

- Dokładnie... na pewno nie musi się o nic martwić. Zwłaszcza o pieniądze - przytaknął.

- Może ma nawet siostrę, albo brata. Może nawet oboje.

- Nie musi walczyć od najmłodszych lat - powiedział, zupełnie jakby porównywał go do siebie. - Nie musi się zmagać z dręczeniem co dnia.

- Na pewno ma kochającego ojca - dodałem, wzdychając. Siedzieliśmy tak dłuższą chwilę, oboje pogrążeni w myślach o swojej przeszłości.

- Tak czy inaczej, nie wiesz czy ten Peter to nasz dzieciak. Spróbuj jakoś się przekonać - powiedział wychodząc, pewnie po to żeby poszukać Buckiego. Ostatnio spędzali razem dużo czasu.

*Peter*

Dzisiaj miałem naprawdę okropny dzień. Flash usłyszał, jak rozmawiałem z Nedem o moim stażu i dręczył mnie jeszcze bardziej niż zazwyczaj. Niestety zabrał mi też moje pieniądze na obiad, co było o tyle niefortunne, że dostało mi się dzisiaj rano od May i wolałbym coś zjeść. No nic, będę musiał się trochę dłużej pomęczyć. Nie było to nic, do czego bym nie przywykł.

Miałem też powoli problem z ogarnięciem wszystkiego w czasie. Prosto po szkole powinienem iść na staż, który zajmował mi mnóstwo czasu, do tego dawno już nie spotykałem się z Nedem poza szkołą, no i oczywiście nadchodziły egzaminy, do których musiałem się przygotować. Przy tym wszystkim nie wiedziałem nawet, jak znaleźć chwilę wolnego czasu na bycie Spider-Manem, a przecież nadal byli ludzie, którym musiałem pomóc. W dni takie jak ten miałem ochotę położyć się do łózka i przespać cały dzień.

Zignorowałem głupie komentarze Flasha i praktycznie biegłem w stronę metra. Po przejechaniu dwóch przystanków, popatrzyłem na zegarek i zobaczyłem, że spokojnie zdążę dojść do wieży idąc spacerkiem, zamiast jechać autobusem. Zawsze wolałem się przejść. Dzięki temu mogłem trochę uporządkować myśli.

Wreszcie usiadłem przy moim biurku, zaglądając do notatek i usilnie starając się znaleźć błąd który popełniłem.

- Parker! - krzyknął pan Davis, a ja od razu wiedziałem o co chodzi. Jak nic znów musiałem przynieść mu kawę. Nienawidziłem, kiedy wydzierał się do mnie w ten sposób. Kiedy już mu ją zaniosłem, wróciłem do swojej pracy, jednak nie na długo. Po chwili musiałem zanieść mu kolejną i kolejną... Najwyraźniej moim najważniejszym zadaniem w laboratorium, stało się robienie mu kawy. W taki sposób nie mogłem się skupić. Po tym jak przerwał mi trzeci raz, poddałem się. Jedynym miejscem, gdzie miałem chwilowy spokój była kafeteria, która stała się najczęściej używanym przeze mnie pomieszczeniem w wieży, oczywiście poza laboratorium.

Chwyciłem zeszyt i długopis, po czym zszedłem na dół, informując najpierw pana Davisa, że idę na przerwę. Miałem jakieś czterdzieści minut spokoju, zanim się wkurzy i będę musiał wrócić na górę. Zamierzałem je wykorzystać najlepiej jak potrafiłem. Założyłem słuchawki na uszy i puściłem swoją ulubiona muzykę, żeby odciąć się od wszystkiego.

*Natasza*

- Ej zostawiliście nam coś? - zapytał Clint, wchodząc do kuchni.  Przed chwila skończyliśmy trening i byliśmy głodni jak cholera. Szybko zauważyliśmy jednak, że po obiedzie nie było już śladu.

- Ugh chodź Clint, zjemy na dole - powiedziałam, a on przytaknął i szybko udaliśmy się w stronę windy.

Kiedy weszliśmy do kafeterii, Clint wziął sobie burgera i frytki, a ja zdecydowałam się na sałatkę z kurczakiem. Pomieszczenie było jak zwykle o tej godzinie przepełnione. To było naprawdę dziwne, że w całej wieży była tylko jedna kafeteria. Trzeba przyznać, że była ogromna, ale najwyraźniej to nie wystarczało.

- Hej patrz. Nasz przyjaciel z poprzedniego razu - powiedział Clint, wskazując na dzieciaka, którego spotkaliśmy jakiś miesiąc temu. Spojrzeliśmy na siebie i szybko zdecydowaliśmy się usiąść koło niego.

- Wygląda na zajętego - odpowiedziałam.

- Tak. Lepiej mu nie przeszkadzajmy - przytaknął i usiedliśmy przy drugim końcu stołu.

Wydawał się być bardzo skupiony. Zawzięcie notował coś w zeszycie, a ze słuchawek dopływały dźwięki AC/DC. Przyglądałam się mu chwilę i skupiłam się ponownie na swoim jedzeniu.

- Jak myślisz co robi? - zapytał Clint.

- Nie mam pojęcia, ale cokolwiek robi nie powinien tego robić w laboratorium? - zapytałam ze zdziwieniem.

- Tak, trochę to dziwne. Ale jak myślisz, co on tam notuje? - ponowił pytanie, próbując dojrzeć zapiski chłopaka.

- Nie wiem. Może to zadanie domowe? - powiedziałam. To właściwie wydawało się sensowne.

- Może to dlatego robi je tutaj, a nie w laboratorium?

- Tak, może - odpowiedziałam, wzruszając ramionami i zaczęliśmy jeść.

*Peter*

Wreszcie udało mi się znaleźć błąd, który popełniłem. Pisałem tak szybko, że rozbolała mnie ręka, ale to nie było teraz najważniejsze. Musiałem zapisać wszystko, zanim to zapomnę. Teraz kiedy nie miałem nad głową Davisa, krzyczącego o kolejną kawę, wszystko stało się o wiele łatwiejsze. Nic mnie nie rozpraszało i mogłem bez problemu skupić całą swoją uwagę na zeszycie przede mną. Poprosiłem Karen, żeby dała mi znać, kiedy zostanie mi pięć minut do końca mojej przerwy. Dzięki temu nie musiałem zerkać na zegarek i się rozpraszać. Miałem poczucie, że wreszcie uda mi się to rozwiązać do końca. Musiałem to zrobić. Byłem już tak blisko. Do rozwiązania została mi tylko mała część równania.

Chwilę zwolniłem, zastanawiając się nad kolejnym krokiem. Wgapiałem się w cyfry i litery na moich kartkach, jakby same miały mi powiedzieć co dalej zrobić. Po dłuższej chwili wpadłem na pomysł i znowu zacząłem pisać. Znowu przystanąłem i po krótkim namyśle, zacząłem pisać i tak w kółko. W końcu udało mi się zapisać ostatnie działania, które rozwiązywały ostatnią część równania, teraz tylko wystarczyło połączyć wszystko w całość i...

- Mam to! - wykrzyknąłem. Nie obchodziło mnie, że ludzie dziwnie się na mnie patrzą. Mam to. W końcu. Rozwiązałem równanie. Sam. Bez niczyjej pomocy. Po miesiącu pracy. Zacząłem szybko zapisywać ostatnie obliczenia. Odpowiedz to... 45. Po prostu 45. Spoko. Nie wiedziałem do końca, co to dokładnie oznacza, ale odpowiedzią było 45 i to ja to rozwiązałem. Nie mogłem być z siebie bardziej dumny. Podejrzewałem, że na pewno istniały o wiele trudniejsze równania, ale... byłem z siebie dumny. To było naprawdę trudne.

Wreszcie to miałem. Rozciągnąłem się nieco na moim krześle, bo dopiero teraz poczułem, że plecy zaczęły mnie trochę boleć. Jednak to co zobaczyłem, wprawiło mnie w osłupienie. Przewróciłem się razem z krzesłem. Siedząca niedaleko mnie dwójka, szybko ruszyła mi na pomoc. Kiedy usiadłem już z powrotem na krześle, spojrzałem na nich. Siedzieli zaraz obok mnie.

- Wszystko w porządku? - zapytała Pani Natasza. Oczywiście nie mogłem ich nazywać po imionach, bo jeszcze by się domyślili, że jestem Spider-Manem.

- Tak, jest ok. Eee... nie zauważyłem was wcześniej - odpowiedziałem z zakłopotaniem.

- Widzieliśmy, byłeś naprawdę skupiony na... cokolwiek tam teraz robiłeś - powiedział z uśmiechem Pan Clint.

- Co właściwie tam zapisywałeś? - zapytała Pani Natasza.

- Och. To tylko równanie z którym miałem problem od... jakiegoś czasu - powiedziałem z zawahaniem. Byłem naprawdę zdenerwowany. Nie chciałbym w jakiś głupi sposób, zdradzić im swojej tożsamości.

- Peter, do końca czasu zostało pięć minut - usłyszałem w słuchawkach.

- Och to mój alarm. Musze wracać do laboratorium - powiedziałem, zbierając wszystkie kartki i wyciągnąłem telefon, sprawdzając powiadomienia. - Eeee... do zobaczenia - pożegnałem się i ruszyłem do windy.

Wprost nie mogłem w to uwierzyć. Wreszcie to rozwiązałem. Byłem z siebie bardzo dumny, ale nie miałem pojęcia, co będę teraz robił. Do tej pory to było moje główne zajęcie na stażu. Zawsze mogłem odrabiać zadania domowe ze szkoły. Teraz zostały mi jeszcze trzy godziny stażu, więc pomyślałem, że to bardzo dobry pomysł na wykorzystanie tego czasu.

- No wreszcie raczyłeś się zjawić - powiedział wkurzony Pan Davis. Rzucił mi na biurko wielką teczkę papierów. - Do zrobienia do końca dnia - oznajmił i poszedł z powrotem do swojego biurka. No to jednak miałem co robić. Oprócz chłopaka od kawy byłem też ostatnio chłopakiem od niechcianej roboty papierkowej. Każdy z laboratorium podrzucał mi papierkowa robotę, której sam nie chciał robić. Podejrzewałem, że to był z głównych powodów, dlaczego pan Davis jeszcze mnie nie zwolnił. Wysyłał do mnie wszystkich, którzy z czymś zalegali, albo nie potrafili czegoś zrobić. Niektórzy z nich byli bardzo w porządku i sami z siebie odmawiali dokładania mi roboty. Jednak rotacja w tym laboratorium, była całkiem duża i często było mi trudno spamiętać nowe twarze. Wyglądało na to, że jedynymi którzy tu utknęli z programu międzyszkolnego, byłem ja i jedna dziewczyna z brytyjskim akcentem.

Udało mi się zrobić parę zadań, ale nie tyle ile planowałem. Byłem jednak szczęśliwy, że w końcu rozwiązałem równanie i nic nie było w stanie zepsuć mojego dobrego humoru. Postanowiłem połączyć patrol z kończeniem pracy domowej i siedziałem teraz na dachu swojego ulubionego wieżowca, kończąc zadanie z historii. Jeśli chciałem ze wszystkim się wyrobić, musiałem robić parę rzeczy jednocześnie. Nie było innego wyjścia. Kiedy egzaminy się skończą, będę mógł w końcu odpocząć, może nawet spotkam się z Nedem, tak jak mu obiecywałem od dłuższego czasu.

- Pani Natasza? - zapytałem, słysząc kroki i czując jak ostrzega mnie mój zmysł. - I Pan Clint? - dodałem.

- Ty i ten twój głupi pajęczy zmysł. - Uśmiechnąłem się i zamknąłem książkę. - Chcieliśmy cię przestraszyć - powiedział naburmuszony pan Clint.

- Mówiłam mu, że to nie wyjdzie - powiedziała i usiedli obok mnie. - Więc... czemu już nie przychodzisz do wieży?

- Zrobiliśmy coś nie tak? - zapytał zmartwiony pan Clint.

- Co? Nie, nie, nie. Nic nie zrobiliście - powiedziałem szybko, starając się ich rozchmurzyć.

- To o co chodzi? - Oboje spojrzeli na mnie z uwagą.

- To... to skomplikowane. Jestem teraz zawalony robotą. Szkoła, egzaminy, praca, przyjaciele i... rzeczy w domu. Do tego jeszcze mam patrole - powiedziałem zmęczonym tonem, a oni pokiwali głowami ze zrozumieniem. Wydawało mi się, że im ulżyło.

- Możemy ci jakoś pomóc? - zapytała. Zupełnie się tego nie spodziewałem. Myślałem, że mogą mnie co najwyżej zrozumieć, ale żeby chcieli mi pomóc? To było bardzo miłe z ich strony.

- Nie wiem, czy możecie cokolwiek zrobić, ale dziękuję. Naprawdę to doceniam - powiedziałem po czym przytaknęli i wstali.

- W takim razie zostawimy cię na razie w spokoju, ale przyjdź jak będziesz mógł - poprosiła pani Natasza wstając. Przytaknąłem, a oni poszli wcześniej się żegnając. To było naprawdę słodkie. Przyszli tutaj specjalnie po to, żeby sprawdzić co u mnie.

W dniach takich jak ten normalnie chodziłem spać dopiero około czwartej w nocy. Nienawidziłem tej pory roku, bo na dachach zawsze było zimno, ale i tak było tu lepiej niż w domu. Okropnie chciało mi się spać. Nie spałem już od ponad doby i mój organizm zdecydowanie dawał mi o tym znać.

- Karen która godzina? - zapytałem, pocierając oczy ze zmęczenia.

- Wpół do dwunastej Peter - odpowiedziała. 

Musiałem dokończyć ten projekt. Po jakiś dwudziestu minutach wreszcie skończyłem. Włożyłem wszystko do plecaka i poleciałem do domu. Kiedy ubrałem moją piżamę i wskoczyłem do łóżka, zasnąłem niemal natychmiast.

---

W tym rozdziale nie było jakoś za wiele akcji, ale spokojnie następny pod tym względem będzie lepszy.

Wybaczcie mi tą obsuwę, jakoś Wam to wynagrodzę, obiecuje :P

Do następnego <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro