Rozdział 39

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Witajcie

W końcu jest kolejny rozdział. 

Wszyscy byli tak zgodni, że postanowiłam zostawić fejkowy rozdział 38. Cieszę się, że się wam podobał. Ja się przy nim bawiłam świetnie xD

Zapraszam

---

– ...Co? Czekaj! Zatrzymaj windę! – zawołałem z rozpaczą w głosie. Wiedziałem, że nie mogło skończyć się tak kolorowo.

Dopiero teraz pomyślałem o tym co może się stać, kiedy już do nich dotrzemy. Byłem pewny, że nie zostawią mnie w spokoju, chociaż pan Stark wydawał się tym zupełnie nie przejmować. Próbowałem jeszcze parę razy zatrzymać windę, ale ku mojej rozpaczy zupełnie nic to nie dawało. Oparłem się więc o ścianę, czekając z rezygnacja aż dojedziemy.

Kiedy drzwi się rozsunęły pan Stark wyszedł, wyglądając na bardzo z siebie zadowolonego, a po wzięciu paru uspokajających oddechów ruszyłem zaraz za nim. Natychmiast spotkałem się z dziesięcioma parami oczu patrzącymi prosto na mnie. Wszyscy mieli na twarzach szerokie uśmiechy.

– Witam, synu Parkerów.

Donośny głos pana Thora wytrącił wszystkich z transu. Obok mnie natychmiast znalazł się Pietro, ciągnąc mnie w stronę kanapy.

– Ja i pan Stark mamy dużo roboty – próbowałem się wykręcić.

– Więc to dlatego nie chciałeś się z nim spotkać – powiedział pan Sam.

– Tak – odpowiedziałem, starając się brzmieć pewnie.

– Szefie, Pirat prosi ciebie, Kapitana Puerto Rico, Zielonego i Iskierkę do pokoju numer...

– Powiedz mu, że mam robotę – przerwał FRIDAY pan Stark.

– Mówi że to pilne i potrzebuje cię natychmiast – odpowiedziała po chwili.

Parę stęknięć wypełniło pokój i cała czwórka wstała z kanap i ruszyła w stronę windy, zostawiając nas w salonie. Normalnie zszedłbym do laboratorium sam, ale pan Stark chciał dokończyć ze mną projekt, nad którym pracowaliśmy wspólnie już od paru tygodni i nie chciałem nic przy nim grzebać pod jego nieobecność. Poza tym podejrzewałem, że wszyscy którzy zostali nie wypuszczą mnie tak łatwo.

Westchnąłem z irytacją i wyciągnąłem swój zeszyt z matematyki. Trochę wkurzyłem nauczyciela i zadał mi więcej zadania niż zazwyczaj.

– Co ty robisz? – zapytał zdezorientowany pan Sam.

– Zadanie domowe – odpowiedziałem prosto.

– Och, daj spokój. Czekaliśmy już wystarczająco długo, żeby trochę się z ciebie pośmiać... – przerwał, gdy Pan Pietro dźgnął go łokciem. – Znaczy pośmiać się z tobą, oczywiście – szybko się poprawił.

Natasza popatrzyła na niego kręcąc głową z niedowierzaniem, a ja spojrzałem na niego podnosząc brew i wróciłem do mojego zadania.

– Peeeeeeteeeer – wyjęczał pan Clint. – Chcę cię podenerwować.

– Taaak? – zapytałem, nawet nie podnosząc wzroku.

– Czemu nam nie powiedziałeś, że masz chłopaka? – zapytał, a ja przełknąłem ślinę, zastanawiając się nad odpowiedzią.

Nigdy nie interesowali mnie chłopcy. Poza tym bardzo możliwe, że byłem zauroczony w MJ, ale jak ktokolwiek mógłby nie być w niej zauroczony? Była mądra, zabawna, piękna i naprawdę niesamowita. Dzięki bogu że nie potrafiła mi czytać w myślach, ani Ned, ani nikt tutaj obecny... CHWILA. Spojrzałem z przerażeniem na Wandę. Jej oczy błyszczały czerwienią, a na twarzy miała złośliwy uśmieszek.

"Jesteś tego taki pewien?" – usłyszałem głos w mojej głowie.

"Proszę, proszę, proszę, nie mów o tym nikomu" – pomyślałem, mając nadzieję, że mnie usłyszy. Nie miałem pojęcia jak działa cała ta komunikacja. Jej uśmiech się tylko nieco poszerzył, ale skinęła mi głową na zgodę.

– Dobra, co się właśnie dzieje? – zapytał pan Sam, patrząc na naszą dziwną wymianę spojrzeń.

– Pamiętasz jak poprosiłeś, żebym zobaczyła o czym myśli, kiedy odpłynął jakieś dwie minuty temu? – zapytała z uśmieszkiem.

– Tak, raczej trudno o tym zapomnieć, skoro powiedziałem to ledwo paręnaście sekund wcześniej - wywrócił oczami.

– Cóż, myślał o... o kimś – odpowiedziała, a uśmieszek dalej nie znikał z jej twarzy. Wszyscy wydali z siebie dziwny odgłos. Coś pomiędzy zrozumieniem, a śmiechem. Przewróciłem oczami, rumieniąc się i spojrzałem z powrotem do zeszytu.

– Czemu nam nie powiedziałeś?

– Ja... Nie wiem... Chciałem to utrzymać w tajemnicy... dla niego – próbowałem wymyślić jakąś sensowną odpowiedź.

– Skoro już o nim mówimy, to czemu nie chce ujawnić kim jest? – zapytał ze zdziwieniem. –Przecież to nie tak, że powiedzielibyśmy komukolwiek, albo nie chcieli się z nim więcej spotykać – dodał szybko.

Otworzyłem oczy ze zdumienia i spojrzałem na Pietro ze zdziwieniem. Czy mówił poważnie? To były moje dwie największe obawy przed zdradzeniem im kim jestem.

– Jesteś pewien?

– Oczywiście, że jestem pe...

– Chwila. To dlatego nie chce nam powiedzieć? – przerwała mu nagle Wanda, patrząc na mnie dziwnie.

– Peter, powiedział ci czemu nie chce nikomu o tym mówić? – zapytał pan Clint, natychmiast podrywając głowę.

– Ja... Tak, ale... – zacząłem się miotać.

– Bez żadnych ale. Gadaj nam, to może zdołamy go jakoś przekonać.

– Panie Clint, ja... – zacząłem, ale przerwałem kiedy zobaczyłem ich spojrzenia. – Tak, to główne powody – poddałem się w końcu.

– Ale przecież to bez sensu, nigdy byśmy tego nie zrobili – powiedziała pani Pepper ze zdziwieniem. Tylko czy to na pewno była prawda? Co jeśli pan Stark będzie chciał mnie wyrzucić? Co jeśli pójdzie do Furry'ego i powie mu, że jestem za młody na bycie super bohaterem, albo coś podobnego i sprawi, że przestanę być Spider-Manem? Co jeśli...

– Peter! – wytrącił mnie z rozmyślań okrzyk.

– Tak? Przepraszam co mówiłeś?

– Pytałem czy masz jeszcze jakiś inny wielki sekret o którym powinniśmy wiedzieć? – zapytał pan Bucky.

– Dokładnie o to samo spytał mnie wcześniej pan Stark – wymamrotałem, a na myśl natychmiast przyszedł mi czat grupowy z samymi starszymi ode mnie osobami, którzy właściwie nie byli już dla mnie obcymi. Pomyślałem też o May i moich rodzicach. Przecież oni dalej myśleli, że miałem rodzinę i miejsce, które mogłem nazywać domem. Nie odezwałem się jednak ani słowem o tych dwóch sprawach i jedynie pokręciłem głową, starając się do nich uśmiechnąć.

***

– Mówię ci Ned, nie możesz po prostu wsadzić...

– Czy wy dwaj możecie w końcu przestać kłócić się o pizzę z ananasem – przerwała mi, siedząca obok mnie MJ znad swojej książki.

Spojrzałem na nią, napotykając jej wzrok. Natychmiast poczułem dziwne uczucie w brzuchu, coś jakby... jakbym miał stado motyli w brzuchu. Tak, to był doskonały opis tego uczucia.

– Przepraszam MJ – powiedziałem, patrząc jak odwraca wzrok z powrotem do swojej książki i odwróciłem się w stronę Neda, a gdy tylko to zrobiłem, poczułem że znowu na mnie patrzy.

Nogi dalej niesamowicie mnie bolały, kiedy szedłem na następne zajęcia i choć starałem się to ukryć, lekko utykałem. Niestety dzisiaj rano May nie była w dobrym humorze i dość brutalnie się na nich wyżyła. Miałem nadzieję, że mimo wszystko nikt nie zauważy i wydawało się, że tak będzie dopóki Ned nie zostawił mnie sam na sam z MJ, bo miał akurat lekcje w innej części budynku.

– Czemu nie chodzisz normalnie, przegrywie? – zapytała, patrząc na mnie podejrzliwie.

– Ach, no wiesz... – rozejrzałem się dookoła – sprawy Spider-Mana – wyszeptałem, nieco się do niej zbliżając. Westchnęła i chwyciła mnie za ramię, próbując trochę mi pomóc. – MJ co ty robisz?

– Nie MJ-uj mi tu. Peter musisz być bardziej ostrożny. Co jeśli następnym razem to będzie coś bardziej poważnego? Co jeśli kiedyś ktoś cię zabi...

– Hej, hej, potrafię się sobą zająć, przechodziłem już przez gorsze rzeczy i doskonale o tym wiesz – przerwałem jej w pół zdania. Znowu westchnęła.

– Po prostu... Po prostu bądź ostro... – przerwała w połowie i krzyknęła. Następna rzeczą jaką zarejestrowałem było to, że oboje znaleźliśmy się na podłodze, a ja leżałem na niej. Spojrzałem w dół i od razu się zarumieniłem, patrząc się dłuższą chwilę, zanim mój mózg w końcu się obudził.

– O mój boże! MJ przepraszam. Wszystko w porządku? Możesz wstać? Coś cię boli? – zacząłem ją szybko wypytywać, trochę panikując. Próbowała nieco mnie uspokoić i wreszcie po dłuższej chwili udało jej się mnie uciszyć.

– Ok Peter. Spróbuję wstać dobra? Nie świruj – powiedziała, a ja przytaknąłem. Spróbowała się podciągnąć do góry z moją pomocą, ale kiedy postawiła stopę na ziemi i próbowała przenieść na nią swój ciężar, znowu prawie się przewróciła z jękiem. Tym razem jednak zdążyłem ją złapać, próbując samemu się nie przewrócić. Moja noga bolała teraz jeszcze bardziej niż wcześniej, ale postanowiłem zignorować mój ból, żeby skupić się na MJ.

– Czyli nie możesz chodzić – stwierdziłem oczywistość i podniosłem ją, chwytając jedną ręką pod kolanami, a drugą podpierając plecy.

– Peter, co ty robisz? – zapytała, marszcząc brwi.

– Nie Peteruj mi tu. MJ musisz być bardziej ostrożna. Co jeśli następnym razem to będzie coś bardziej poważnego. Co jeśli kiedyś ktoś cię zabi...

– Och zamknij się – przerwała mi i uderzyła mnie w ramię, śmiejąc się.

– Dobra, koniec żartów, bierzemy cię do pielęgniarki – powiedziałem, doskonale wiedząc, że będzie się ze mną wykłócała, ale warto było chociaż spróbować.

– Nawet się nie waż, dobrze wiesz jak nienawidzę jej i tego jej głupiego gabinetu – powiedziała, starając się uwolnić z mojego uścisku, ale jej na to nie pozwoliłem. – No weź Peter – jęknęła. –Peter zawróć do cholery, albo przysięgam, powiem twojej cioci o twoich nogach i będziesz musiał się jej tłumaczyć – powiedziała, a ja nagle się zatrzymałem.

– Nie ośmielisz się – powiedziałem z oburzeniem. Zdawałem sobie sprawę z tego, że nie wiedziała, że to May była powodem moich kontuzji i co mogłoby się stać, gdyby się dowiedziała, że pozwoliłem komukolwiek coś zauważyć.

– Dokładnie tak zrobię, więc grzecznie zawróć w tej chwili.

Westchnąłem pokonany i zatrzymałem się, myśląc co powinienem teraz zrobić.

– Dobra... Mam w plecaku apteczkę. Pójdziemy gdzieś, gdzie będziemy mogli opatrzyć twoją nogę, a potem wrócisz do domu, żeby odpocząć.

– Ale mamy dzisiaj test... – zaprotestowała natychmiast.

– Nie. Ja poszedłem na kompromis, to ty też musisz.

– Dobra, niech będzie – jęknęła. – To gdzie idziemy bystrzaku?

– Może do biblioteki? – zapytałem niepewnie. To była pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy. Przytaknęła i ruszyliśmy. Czułem się nieco niezręcznie. Jakby na to nie patrzeć była teraz w moich rękach, a jej dłonie oplatały moją szyję. Zapewne chciała w ten sposób się zabezpieczyć na wypadek, gdybym miał ją upuścić. Jej twarz znajdowała się ledwie parę centymetrów od mojej. Czułem jak od czasu do czasu na mnie zerka.

– MJ wiesz, że cię nie puszczę, prawda? Nawet bez mojej siły jesteś lekka jak piórko.

Wydawało mi się, że lekko się zarumieniła na te słowa.

– Wiem, ale możesz upaść. Sam masz przecież kontuzję.

– Wszystko ze mną w porządku, serio – odpowiedziałem, chociaż nogi bolały mnie coraz bardziej.

Czułem jak moje serce bije z dziesięć razy szybciej niż normalnie, podobnie zresztą jak serce MJ. Kiedy się dobrze wsłuchałem, mogłem usłyszeć je bez problemu. Biło zdecydowanie szybciej niż powinno, ale starała się zachowywać, jakby nic się nie stało. To było zupełnie w jej stylu. Nigdy nie byliśmy tak blisko, poza paroma przytulasami, które i tak były bardzo rzadkie. 

Starałem się ignorować to, że moje nogi bolały jak cholera i właśnie opuszczaliśmy lekcję, przez co prawdopodobnie będę miał kłopoty. May pewnie spuści mi łomot za to, że opuszczę resztę dnia, a moje nogi będą boleć jeszcze ze trzy razy bardziej niż teraz. Trochę mnie to przerażało.

– MJ... – zacząłem, wchodząc do holu biblioteki.

– Tak?

– Przepraszam, że się na ciebie przewróciłem. To przeze mnie masz teraz ranną nogę. Przepraszam, że...

– Dobra stop – powiedziała, a nasze oczy się spotkały. – To nie twoja wina, że moja noga akurat dzisiaj postanowiła być dupkiem i się skręcić.

Uśmiechnąłem się do niej, otwierając drzwi.

– Mimo to przepraszam – powiedziałem z zakłopotaniem i z pewnym oporem spojrzałem w inną stronę tylko po to, żeby zobaczyć bibliotekarkę śpiącą na blacie biurka. Jej pozycja wyglądała na bardzo niewygodną. Zachichotałem i poczułem jak MJ sama próbuje powstrzymać wybuch śmiechu. 

– Chyba będzie potrzebowała dobrego masażu jak już się obudzi – powiedziała, przygryzając wargi i próbując powstrzymać śmiech.

Zaniosłem ją do większego pokoju obok, gdzie znajdowały się dwie kanapy i krzesła, na których można było w spokoju poczytać. Wszystko było otoczone półkami, wypełnionymi od góry do dołu książkami. To było naprawdę fajne miejsce, ale w czasie przerw wypełniało się dzieciakami, które próbowały tutaj odpocząć. Za jedną z kanap znajdowało się wielkie okno. Można było zaobserwować stąd uczniów ćwiczących właśnie na dworze, ale co najważniejsze byliśmy na tyle daleko od bibliotekarki, że niemożliwym było ją obudzić normalną rozmową.

– Zajmijmy się teraz lepiej twoją nogą – powiedziałem, kładąc ją na jedną z kanap.

*Avengers*

– Hej, co to jest? – zapytał Pietro, wskazując na coś na kanapie.

– Zadanie Petera, zapomniał go wczoraj – odpowiedział Tony, nie podnosząc wzroku znad telefonu. Wszyscy zauważyli zmartwienie na jego twarzy.

– Kochanie, co się stało? – zapytała Pepper, siadając obok niego z kubkami herbaty.

– Dzieciak nie odzywa się już tyle dni. Kiedy ostatnio pisaliśmy? Jakiś tydzień temu? – zapytał Tony, starając się ukryć swoje zmartwienie, jednak nie do końca mu to wyszło.

– Spokojnie, pewnie jest czymś zajęty – odpowiedział Steve z kuchni. Razem z Buckim przygotowywali obiad.

– Skąd możesz wiedzieć? Może nawet być martwy – natychmiast odparł.

– Więc do niego napisz, jeśli się martwisz – powiedziała Pepper, biorąc łyk herbaty.

– Możemy na chwilę wrócić do zadania domowego Petera? – wtrącił Pietro nieco zbyt głośno.

– A co z nim nie tak? – zapytała Wanda.

– Nie wiem... Robił je wczoraj jakieś dwie godziny...

– To dlatego, że go rozpraszaliśmy – przypomniała mu, przerywając.

– Tak, ale co jeśli teraz będzie miał przez to problemy? – zapytał zmartwiony.

– Czemu aż tak się tym martwisz? To pewnie nie pierwszy raz, kiedy zapomniał zadania i pewnie nie ostatni – powiedziała Pepper, słodząc herbatę.

– To zadanie z matmy – odpowiedział Pietro, takim tonem, jakby to wszystko wyjaśniało.

– No i?

– Kiedyś porównał nauczyciela z matmy do Snapa z Harry'ego Pottera.

– No i?

– Co jeśli będzie miał poważne problemy? Mówił, że to naprawdę ważne.

– Jeśli tak cię to martwi, to pobiegnij do jego szkoły i mu je oddaj – powiedziała Wanda, wzruszając ramionami.

– Dobra – powiedział wstając. – Stark, jeszcze raz, jak się nazywała ta jego szkoła?

*Pietro*

Właśnie dotarłem do szkoły Petera. Nie trwało to dłużej niż parę minut. Pepper zmusiła mnie do przebrania się tak, żeby ludzie mnie nie rozpoznali jako QuikSilvera i nie zaczęli przez to zwracać specjalnej uwagi na Petera. Wszyscy wiedzieliśmy, że tego nie lubi.

Byłem przebrany za ochroniarza, ale strój był bardzo niewygodny. Wszedłem frontowymi drzwiami, nie zauważając nikogo po drodze. Zapewne wszyscy byli w klasach.

– Przepraszam, kim pan jest? – powiedział prawdziwy ochroniarz, kiedy tylko mnie zauważył. Szybko wskazałem na moją plakietkę.

– Bradley Howard – powiedziałem, chcąc spławić go jak najszybciej.

– Nie mamy tu żadnego Bradleya Howarda. Co tu robisz? – zapytał podejrzliwie, a ja wewnętrznie jęknąłem.

– Jestem tu nowy.

– Nie wydaje mi się. Zapytam jeszcze tylko raz, zanim wyrzucę cię z budynku. Co. Tutaj. Robisz?

Westchnąłem. Czas na plan B. Zdjąłem swoja czapkę i czekałem chwilę, aż mnie rozpozna. Dalej patrzył na mnie podejrzliwie, więc westchnąłem i przebiegłem się parę razy dookoła niego. Kiedy w końcu stanąłem spojrzałem na niego wyczekująco i zobaczyłem błysk zrozumienia w jego oczach.

– Ty jesteś...

– Tak, jestem QuickSilver, a teraz możesz mnie przepuścić, żebym mógł kontynuować swoją misję?

– Masz tu misję? Wszystko w porządku?

– Nie, ale nie mogę ci powiedzieć więcej – mrugnąłem w jego stronę. Oczywiście wszystko było dobrze, to tylko Peter zapomniał swojego zadania. W końcu się odsunął i założyłem z powrotem swoją czapkę, kierując się w stronę portierni.

– Cześć piękna, czy możesz mi powiedzieć, gdzie znajdę Petera Parkera? – powiedziałem ze swoim charakterystycznym akcentem. Kobieta uśmiechnęła się do mnie i szybko wskazała mi odpowiednią salę. Podziękowałem jej i odwróciłem się, idąc we wskazana stronę.

– Och proszę pana, proszę poczekać – krzyknęła za mną i odwróciłem się w jej stronę. – Petera nie ma w klasie. Nie wiem gdzie jest, ale wygląda na to, że opuścił tylko te zajęcia, bo na wcześniejszych był obecny.

Spojrzałem na nią zdziwiony, jednak podziękowałem jej kiwnięciem głowy. Czy mówiliśmy o tym samym Peterze? Peter nigdy nie opuszczał lekcji, chyba że był w sytuacji życia i śmierci.

Poszedłem w stronę schodów, próbując go znaleźć po drodze. Miałem nadzieję, że nadal jest gdzieś w szkole. Kiedy upewniłem się, że jestem już poza jej zasięgiem wzroku, zacząłem biegać szybciej. Sprawdziłem prawie całą szkołę w jakąś minutę, ale zostało mi jeszcze jedno piętro. Otwarłem parę drzwi, które okazały się tylko pustymi klasami i wtedy zobaczyłem bibliotekę. Może tam go znajdę? Gdzie indziej mógłby być?

---

Czy Pietro znajdzie Petera i MJ? Jakie będą tego konsekwencje? Wszystkiego dowiecie się w następnym rozdziale ba dum tss.

Kto nie widział, to informuję, że parę dni temu wleciało nowe bingo "Nightmares", więc można sobie zerknąć, tylko nie zapomnijcie wziąć glukometru, żeby skontrolować sobie cukier po lekturze. Bo cukrzyca level hard ಥ‿ಥ

Do następnego <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro