Rozdział 6 (poprawiony)

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Coś specjalnie dla Was na odstresowanie się od tego całego gówna, w którym topi się teraz cały internet.

To jeden z tych rozdziałów gdzie jest od zasrania zmian perspektywy. Robiłam co mogłam, ale sama nie wiem, czy to uratowałam XD

Dziękuję za wszystkie komentarze pod poprzednim rozdziałem i zapraszam na kolejny. <3

---

pov Peter

Jak niemal każdego wieczoru siedziałem na dachu, czekając na sytuację, gdzie mógłbym jakoś pomóc. Całkowicie zrelaksowany przeglądałem Instagrama, jednocześnie co chwila, przeczesując wzrokiem okolicę, kiedy nagle mój zmysł mnie ostrzegł i usłyszałem dochodzący z niedaleka strzał. Wstałem jak najszybciej i od razu udałem się w stronę odgłosu. Już z daleka widziałem, co się święci, ale dopiero kiedy wpadłem do budynku, miałem obraz na całą sytuację. Piątka mężczyzn próbowała obrabować bank, jeden z nich trzymał na muszce spanikowanego pracownika, dwóch stało na czatach, a pozostali napełniali torby gotówką. Całości dopełniali przerażeni zakładnicy, kulący się pod jedną ze ścian i przeraźliwy płacz małej dziewczynki, którą starała uciszyć przestraszona matka.

— Czy ta smarkula może się w końcu zamknąć? — zapytał nerwowo, stojący przy drzwiach mężczyzna, podchodząc w stronę zakładników i grożąc im pistoletem. — Jak zaraz jej nie uciszysz, to odstrzelę jej tę jadaczkę!

— Czemu tak agresywnie? — zapytałem, bezszelestnie lądując za jego plecami. — Może pożyczyć ci jakieś tabletki na uspokojenie? — zaproponowałem, ukradkiem rozglądając się dookoła. Musiałem ich trochę uspokoić. Nie mogłem dopuścić do strzelaniny w takim miejscu, bo na pewno wiele z tych ludzi by ucierpiało, ale najważniejsze teraz było, żeby odciągnąć ich uwagę od zakładników.

— A ty tu czego? — zapytał nerwowo mężczyzna, odwracając się w moją stronę i celując w moją stronę.

— Spokojnie — powiedziałem, podnosząc dłonie w geście poddania. — To nie zabawka, a nie chcemy, żeby ktoś ucierpiał, prawda?

— Wystarczy, że grzecznie stąd odejdziesz i nikt nie ucierpi — zwrócił się do mnie inny, też asekuracyjnie unosząc pistolet.

— No nie wiem, twój kolega brzmiał przed chwilą całkiem poważnie — odparłem, udając, że się nad tym rzeczywiście zastanawiam i powoli przesuwałem się, żeby ustawić się jak najdalej od zakładników.

— Spierdalaj z powrotem na zlot dziwaków, to nie będziesz miał problemów — wysyczał trzeci i wszyscy zaczęli się do mnie zbliżać, powoli mnie otaczając. Na to właśnie czekałem.

— Trochę nieładne słownictwo, ale zabawny jesteś. Lubię cię — powiedziałem z uśmiechem i szybkim ruchem uniknąłem lecącej w moją stronę kuli. — Hej, nieładnie tak strzelać do kogoś, kto nie ma broni. — Zacmokałem niezadowolony, grożąc mu palcem.

Po początkowym szoku wszyscy, jak jeden mąż rzucili się w moją stronę, a ja wyślizgnąłem się w ostatniej chwili, wskakując na sufit. Kiedy pojęli swój błąd, było już za późno, bo zderzyli się ze sobą i cała piątka upadła na podłogę z głuchym jękiem.

— Chłopaki, popełniliście podstawowy błąd, a mianowicie: nie doceniliście przeciwnika — powiedziałem, schodząc na dół i zaczynając przylepiać ich do podłogi — a szkoda, bo myślałem, że dłużej się pobawimy.

Odpowiedziały mi tylko jęki poszkodowanych i parę okrzyków zachwytu ze strony zakładników. Nawet płacząca wcześniej dziewczynka umilkła. Gdyby tylko jutro na teście poszło mi tak łatwo, jak z tymi złodziejami... Może gdybym spróbował zrobić szybką powtórkę z zaawansowanej matematyki i fizyki to...

— Spider-Manie! — krzyknęła dziewczynka przeraźliwie, a ja natychmiast odwróciłem się w jej stronę zaalarmowany i nagle poczułem, jak moją nogę przeszywa gwałtowny ból. Syknąłem cicho i spojrzałem z powrotem na związywanych przeze mnie zbirów. Jeden z nich wciąż miał pistolet i celował w moją stronę. No tak, oczywiście. Brawo Peter. Naprawdę musiałeś się zamyślić akurat w takim momencie. Po prostu świetnie.

— Naprawdę? — powiedziałem z niedowierzaniem i wytrąciłem mu broń z dłoni jednym celnym strzałem sieci. — Mamusia ci nie mówiła, że to nie ładnie strzelać do kogoś bezbronnego? — zapytałem z lekkim rozbawieniem w głosie, przenosząc ciężar ciała na zdrową nogę. Rozejrzałem się szybko i widząc, że ludzie są skołowani i nie wiedzą, czy się śmiać, czy dzwonić po karetkę, starłem się ich uspokoić: — Nie ma się czym przejmować, to tylko draśnięcie. Niech pani zadzwoni na policję — Popatrzyłem na kobietę z przodu, która trzymała w ręce komórkę i poczekałem, aż kiwnie głową — a ja muszę już niestety lecieć. Miłej zabawy!

Wskoczyłem na sufit i wyszedłem przez to samo okno, którym się tu dostałem. Jak najszybciej skierowałem się na jak najwyższy dach i kiedy tam dotarłem, usiadłem z cichym jękiem bólu i zacząłem oglądać dokładnie swoją ranę. Nie wyglądała zbyt ciekawie, ale przynajmniej nie musiałem wyciągać kuli, bo przeszła na wylot. Dobrze, że nikt inny nie ucierpiał. Zakląłem pod nosem, rozrywając nieco kostium i niemal krzyknąłem z bólu, kiedy przypadkowo przejechałem palcem po dziurze wylotowej. To, że wszystko się na mnie szybciej goiło, wcale nie oznaczało, że mniej bolało. Wiedziałem, że muszę to jakoś zatamować, ale jak zawsze w takich przypadkach wybrałem szybko numer Neda.

pov Tony

Spojrzałem na zegar w laboratorium i zdecydowałem, że może czas w końcu coś zjeść. Otworzyłem lodówkę i znalazłem dwa kawałki pizzy. Podgrzałem je szybko i dołączyłem do reszty na kanapie. Wszyscy oglądali akurat jakąś brazylijską telenowelę.

— Szefie, wygląda na to, że masz przychodzące połączenie z grupy bez nazwy — poinformowała mnie nagle FRIDAY. To było niespodziewane.

— Od kogo? — zapytałem ze zdziwieniem, a reszta słuchała z ciekawością.

— Wygląda na to, że dzwoni mały pająk — odpowiedziała, a wszyscy spojrzeli na mnie z zaciekawieniem. Zmarszczyłem brwi, zastanawiając się, czemu może do mnie dzwonić. Miałem tylko nadzieję, że nie stało się nic poważnego, przecież nigdy do nas nie dzwonił i...

— Odbierz ten telefon! — krzyknęła zirytowana Wanda, wytrącając mnie z zamyślenia. Skrzywiłem się, ale posłusznie odebrałem.

— Ned, dzięki bogu. W końcu. Gdzieś ty był? Nieważne, byłem na patrolu jak zwykle i jacyś goście rabowali bank i mnie postrzelili w nogę... Znowu. Wiem, że mówiłeś, że mam być bardziej ostrożny, ale na moją obronę, tym razem się tego nie spodziewałem. Tak czy siak, możesz otworzyć okno, żebym mógł do podlecieć? Potrzebuje to zabandażować, zanim ciocia się dowie. Jakby się dowiedziała to... powiedzmy, że bardzo by się zmartwiła. Cholera, co ja gadam? Oczywiście, że by się zmartwiła. Możesz mi pomóc?... Stary jesteś tam?

Wszyscy zamarli z zaskoczenia, słuchając tej paplaniny, która była i tak zdecydowanie zbyt spokojna, jak na przekazywane wieści.

— Co do cholery? — wykrztusiłem do telefonu, odzyskując panowanie nad głosem. — Postrzelony?!

Wszyscy wokół wyglądali na niemal tak zagubionych, jak ja. Zamilkłem, czekając na odpowiedź po drugiej stronie słuchawki, a oprócz mnie otrząsnęła się jedynie Natasza, postanawiając też się odezwać.

pov Peter

Wpatrywałem się oniemiały w otaczającą mnie ciemność, próbując zrozumieć, co się właśnie stało. Czy to był ojciec Neda? Czy on właśnie słyszał, jak gadam o tym, że zostałem postrzelony? Cholera. Nie jest dobrze. Nie jest dobrze.

— Co się do cholery stało!? — usłyszałem kobiecy krzyk w słuchawce. "Jego mama też tam jest?" -pomyślałem spanikowany. Trzeba szybko coś wymyślić.

— Ummm... Dzień dobry. Rozmawiam z rodzicami Neda? Czy Ned jest może gdzieś w pobliżu? — zapytałem, próbując zachować spokój. — To tylko taki nasz żarcik — dodałem, śmiejąc się nerwowo.

— Nie jesteśmy rodzicami Neda — usłyszałem inny męski głos. Teraz byłem jeszcze bardziej skołowany. To chyba dobrze, ale... Z kim ja właściwie rozmawiałem?

— Dzieciaku... Pajączku... Wszystko w porządku? — usłyszałem ten sam kobiecy głos co na początku, ale teraz już spokojniejszy.

— Czekaj. Czy ty właśnie powiedziałaś pajączku? — zapytałem spanikowany. Już chyba wiedziałem, co to oznacza. Spojrzałem na mój telefon, żeby się upewnić i niemal zakląłem. Spełniły się moje najgorsze koszmary i właśnie zadzwoniłem do grupy, z którą pisałem od kilku dni. Cholera.

pov Tony

Wyglądało na to, że chciał zadzwonić do swojego przyjaciela, a zamiast tego omyłkowo połączył się z grupą. To jednak nie zmieniało faktu, że przed chwilą mówił, że był postrzelony. Nie miałem pojęcia, jak to się mogło do cholery stać, ale nie miałem zamiaru siedzieć bezczynnie.

— Pajączku, to my... Tutaj Nat. Wszyscy jesteśmy przy telefonie — zaczęła łagodnym tonem Natasza. — A teraz, powiedz mi, proszę — dodała, nieco tracąc panowanie nad sobą — co to do cholery znaczy, że zostałeś postrzelony? — zakończyła, już niemal krzycząc.

Zamiast odpowiedzi usłyszeliśmy tylko niewyraźny pomruk, a ja oczami wyobraźni widziałem już wykrwawiającego się w jakimś rowie nastolatka.

— Wszystko w porządku? — zapytałem zdenerwowany, próbując opanować swoje emocje.

— Oczywiście, że nie jest w porządku, czy ty go w ogóle słuchasz!? — wykrzyknęła spanikowana Wanda, niemal prosto do mojego ucha i zacisnęła dłoń na moim ramieniu, opierając się na nim, żeby mieć ciągle na oku telefon, który trzymałem kurczowo w dłoniach.

— Czy trzeba cię skądś odebrać albo coś? — zapytałem, lekko się krzywiąc i zupełnie ją ignorując. Nie miałem pojęcia co mam mówić ani robić w takiej sytuacji, ale wiedziałem, że panika w niczym nam nie pomoże.

— Potrzebujesz pomocy? Odezwij się! — krzyknął Steve.

— Mogę kogoś po niego wysłać — zasugerowała Pepper bardzo zmartwionym tonem.

— Mogę po prostu zabić tego, kto go postrzelił? — zapytała groźnym tonem Nat.

— Może ja mogę jakoś pomóc? — Thor także martwił się o małego pająka.

— Niech ktoś coś do cholery zrobi! Nie możemy tu tylko siedzieć. On się wykrwawia! — krzyknął spanikowany Pietro i zaczął biegać dookoła pokoju, żeby jakoś rozładować emocję. Po chwili widać było tylko kolorową smugę, która przyprawiała mnie o dodatkowy ból głowy.

Clint jako jedyny dalej siedział na kanapie chyba w zbyt dużym szoku, żeby wstać.

— Mogę mu pomóc, ale musicie mi go tu przynieść — zaproponował podniesionym tonem Bruce.

pov Peter

Słuchałem w szoku, jak przekrzykują się nawzajem i zupełnie nie wiedziałem jak im powiedzieć, że nic mi nie jest. Sprawiali wrażenie, jakby wpadli w panikę i zupełnie nie rozumiałem, dlaczego tak się stało.

— Spokojnie! — krzyknąłem i natychmiast się uciszyli. — Dzięki, ale nie potrzebuję pomocy, nic mi nie jest — zapewniłem ich spokojnym głosem.

— Nie mów, że jest dobrze! Zostałeś postrzelony — oburzył się męski głos, a mi zrobiło się naprawdę głupio z powodu całej tej sytuacji. Powinienem bardziej uważać, powinienem patrzeć, do kogo dzwonię.

— Ja... przepraszam... Już się rozłączam, jeśli...— zacząłem przepraszać, ale szybko przerwał mi krzyk paru osób na raz:

— Nie!

— Naprawdę, przepraszam was wszystkich... Serio... Nie chciałem... — tłumaczyłem dalej spanikowanym tonem. Doskonale wiedziałem, jak kończyły się takie sytuacje z May, zawsze się wściekała, a potem wyżywała się na mnie, bo przecież tylko do tego się nadawałem. Teraz spodziewałem się tego samego, jednak w odpowiedzi usłyszałem delikatny ton:

— Pajączku, nie musisz przepraszać za coś, co nie jest twoją winą. Czy wszystko z tobą w porządku? Chcesz, żeby ktoś po ciebie podjechał, albo żeby wysłać jakąś pomoc?

— To ty Nat? — zapytałem niepewnie.

— Tak to ja mały, ale o tym możemy pogadać później.

— Naprawdę wszystko jest w porządku. Znajdę tylko jakieś bandaże i będzie dobrze. To tylko draśnięcie — zapewniłem, starając się, jak tylko mogłem brzmieć wiarygodnie. Nie chciałem ich niepokoić.

— Dzieciaku, nie możesz tego po prostu zszyć i udawać, że jest w porządku. To raczej za wiele nie pomoże — usłyszałem ten sam męski głos co na początku.

— MRB, to ty? — zapytałem.

— Tak dzieciaku, ale wróćmy do sedna.

— Serio, to nic takiego — odpowiedziałem, wzdychając. — Hej chwila, przecież ja mam apteczkę w plecaku. Czemu od razu o tym nie pomyślałem? — skarciłem się na głos. Byłem naprawdę głupi. Tylko zawracałbym głowę Nedowi, gdybym nie wykręcił złego numeru.

— Okej, to może być dobre na początek — odpowiedział MRB. — Bruce! Rusz tu swoją dupę! Powiedz mu, co ma robić! — krzyknął, a ja zmarszczyłem brwi. Kim do cholery był Bruce?

— Bruce? — zapytałem, uśmiechając się niewinnie.

— O mój boże! MRB później cię zabiję! Biorąc pod uwagę, że to ja mu będę pomagał, i powiedziałem, że jestem doktorem, to na pewno skojarzy, że...

— Czekaj! To ty jesteś Walter White? — zapytałem, przerywając mu wpół zdania. Tylko on mówił, że interesuje się takimi rzeczami.

— Tak, to ja — potwierdził z rezygnacją. — Ale teraz twoja noga jest ważniejsza, o tym możemy pogadać później — dodał, po czym zaczął mi szczegółowo tłumaczyć, co powinienem robić. Czasami słyszałem, jak inni próbują się odezwać, ale Bruce szybko ich uciszał.

pov Avengers

Wszyscy się trochę uspokoiliśmy. Pietro w końcu usiadł po tym, jak Wanda zmusiła go do tego, używając swoich mocy, żeby go zatrzymać. Tony gapił się w jeden punkt i uważnie przysłuchiwał rozmowie dzieciaka z Bruce'em. Podobnie robiła Nat, siedząc na kanapie i tuląc do siebie jedną z poduszek. Bucky i Sam chodzili w kółko, czując się bezsilni. Steve i Pepper byli jedynymi, którzy starali się wszystkich uspokoić. A Clint był... Po prostu Clintem. Sam miał dzieci i był przerażony samą myślą, że któreś z nich mogłoby być w takiej sytuacji jak ten dzieciak. Thor nie wiedział, co właściwie mógłby zrobić, więc jedynie siedział na kanapie.

Kiedy w końcu Bruce skończył pomagać dzieciakowi, pokój wypełnił się pytaniami. Wszyscy się przekrzykiwali, pytając się "jak się czuje", "czy na pewno może sam wrócić do domu" i "gdzie właściwie się teraz znajduje".

pov Peter

Czułem ogromne poczucie winy w związku z całą tą sytuacją. Nie chciałem nikogo martwić ani denerwować i prawdę mówiąc, obie opcje mi się nie podobały. Zupełnie nie wiedziałem jak mam teraz zareagować i czy będą chcieli ze mną po tym wszystkim rozmawiać.

— Spokojnie. Nic mi już nie jest i spokojnie wrócę sam do domu. Strasznie was przepraszam, że was tak zmartwiłem, albo zezłościłem, albo cokolwiek... Ja tylko... Słuchajcie, przepraszam za ten telefon, miałem zadzwonić do mojego przyjaciela Neda, nie do was. Jeszcze raz prze... — zacząłem nieskładnie się usprawiedliwiać.

— Dzieciaku, przestań przepraszać — przerwała mi Nat. — Nie jesteśmy na ciebie wściekli. Jesteśmy tylko zmartwieni — powiedziała delikatnie i słysząc to, trochę się rozluźniłem. Mimo że nie chciałem ich martwić, zrobiło mi się miło, że tak się o mnie martwili.

— Rozumiem — odpowiedziałem i odetchnąłem z ulgą.

— Skoro już opanowaliśmy sytuację to mam parę pytań — usłyszałem kolejny męski głos.

— Ummm. Jasne. O co chodzi?

— Co miałeś na myśli, mówiąc, że byłeś na patrolu?

---

W końcu ruszyłam z poprawka następnego rozdziału... Ufff! Moim skromnym zdaniem teraz jest o wiele lepszy xd

---

I mamy ten typ zakończenia rozdziału, który wprost uwielbiam. 

Co teraz zrobi Peter, czy uda mu się wyjść zwycięsko z krzyżowego ognia pytań? Tego dowiecie się w następnym rozdziale, który wrzucę do końca tygodnia. 

Dajcie znać jak wrażenia z tego rozdziału i jak zawsze napiszcie, jeśli gdzieś wkradł się jakiś błąd.

Do następnego <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro