Rozdział 27

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Guten Tag.

Dzięki za komentarze i głosy <3

Zdążyłam? XD

---

*Tony*

- Pan Parker zwrócił notatnik.

Po pomieszczeniu rozległ się głos FRIDAY. Szybko podniosłem głowę z biurka, gdzie leżałem, odsypiając dzisiejszą noc. 

- Co? - zapytałem zdezorientowany.

- Pan Parker...

- Wiem, słyszałem - przerwałem jej. - Gdzie jest ten notatnik? - zapytałem przecierając oczy.

- Przed pana laboratorium. 

Wstałem szybko i wyszedłem na korytarz. Spojrzałem na zapchaną po brzegi skrzynkę, przeznaczoną do wrzucania korespondencji. Otworzyłem ją powoli, uważając żeby wszystko nie wyleciało. Niestety nie udało mi się to i na podłodze wylądowały sterty papierów. Nie dziwiło mnie to jakoś specjalnie, nie otwierałem tej skrzynki od... właściwie nigdy. Szybko wygrzebałem spod innych rzeczy notatnik z dinozaurem i wróciłem do laboratorium, nie przejmując się zostawionym bałaganem. Ktoś prędzej czy później to posprząta, a ja miałem ważniejsze rzeczy do roboty. Za coś im płaciłem.

Otworzyłem go, ciekawy co tym razem wysłał mi ten dzieciak, a na stół wypadła moja kartka pełna przekreśleń i poprawek. Co do cholery? Trzeba mu przyznać, że miał tupet. Kreślić po MOICH obliczeniach? Za kogo on się uważał? 

Szybko chwyciłem kolejną kartkę i napisałem wszystko jeszcze raz, tym razem dołączając dokładne wyjaśnienia. Nie zamierzałem nawet analizować tych jego bazgrołów. Chciałem utrzeć nosa temu dzieciakowi. Zabrało mi to więcej czasu, ale po kilkunastu minutach skończyłem. Nie spodziewałem się, że zrozumie to co napisałem, ale może pewnego dnia wróci do tych notatek i zobaczy jak bardzo się mylił. Dopisałem na odwrocie "Nawet nie próbuj dzieciaku. Oboje wiemy kto ma racje :)". Zaśmiałem się cicho i powiedziałem FRIADAY, żeby wysłała kogoś, kto będzie mógł mu to zanieść.

*Peter*

Po historii przyszedł czas na geografię. Nie było z tym aż tak dużo roboty, ale wciąż musiałem to zrobić.

- Parker - wycedził przez zęby Pan Davis. Podniosłem na niego wzrok, a on spojrzał na mnie poirytowanym wzrokiem, znowu rzucając mi na biurko notatnik.

Otworzyłem go z zainteresowaniem. Znowu odpowiedział. Ciekawe. Wyciągnąłem kolejną kartkę z tymi samymi błędami. Tym razem dołączył szczegółowe wyjaśnienia, ale wszystko było nie tak. Chwyciłem za długopis, ale byłem zbyt leniwy, żeby wszystko znowu przepisywać. Dałem mu już przecież moje rozwiązanie w notatniku i kartkę z naniesionymi poprawkami, więc zdecydowałem się tylko zostawić mu notatkę. Odwróciłem kartkę i zobaczyłem jego komentarz. "Nawet nie próbuj dzieciaku. Oboje wiemy kto ma rację :)". Oczywiście, że wiedziałem. Tylko że on najwidoczniej nie zdawał sobie sprawy z tego, że rację miałem ja. Szybko napisałem odpowiedź: "Masz dużo błędów kolego. Po prostu zajrzyj na to co napisałem. To nie jest takie trudne."

Zaśmiałem się pod nosem i podszedłem do biurka Pana Davisa. Nie było go tutaj, ale zostawiłem mu notatnik w takim miejscu, żeby mógł go bez trudu zobaczyć i wyszedłem do łazienki.

*Tony*

"Dużo błędów"? JA? "To nie takie trudne"? Co do cholery? Wypraszam sobie. W końcu mówimy o mnie. Miałem ochotę udusić go gołymi rękami. Szybko się opanowałem i jednak zdecydowałem się spojrzeć na to co napisał. Przejrzałem wszystko na szybko, ale to nie miało najmniejszego sensu. Wszystko było nie tak, szybko się poddałem i napisałem następna notatkę: "Błędy? No nie sądzę. Nie będę słuchał kogoś, kto ma notatnik z dinozaurem na okładce."

*Peter*

Widziałem znowu jak bardzo wkurzony jest pan Davis. Postanowiłem unikać go, jak tylko mogę. Serce podeszło mi do gardła, kiedy znowu na mnie spojrzał jeszcze bardziej zdenerwowany. Popatrzyłem na niego zaskoczony, a on wskazał nerwowo na moje biurko. Zobaczyłem tam znowu swój notatnik. Kiedy byłem pewny, że pan Davis mi się już nie przygląda, pozwoliłem sobie na mały uśmiech. Czyli dalej się nie poddał?

"Błędy? No nie sądzę. Nie będę słuchał kogoś, kto ma notatnik z dinozaurem na okładce."

Uśmiechnąłem się szeroko, był bardzo uparty. Pomyślałem chwilę zanim mu odpisałem.

"Okej, wytłumaczę Ci. Poza tym jeśli już musisz wiedzieć, to dinozaury są bardzo fajne."

Zacząłem pisać całe równanie z moimi komentarzami do poszczególnych części. Nie sądziłem, żeby miał duży kłopot ze zrozumieniem tego, prędzej czy później pewnie sam by na to wpadł, jeśli tylko dopuściłby do siebie myśl, że gdzieś się pomylił. Byłem jednak przekonany, że to ja mam rację. Zanim wszystko rozpisałem z moimi wyjaśnieniami, minęła już prawie godzina, a mój czas na stażu prawie się skończył. Musiałem się już zbierać, ale chciałem mu to odesłać zanim pójdę do domu. Napisałem jeszcze pod spodem "Mam nadzieję, że teraz zadziała :)"

Wstałem szybko i podszedłem do Pana Davisa dając mu ponownie notatnik.

- Czekaj. Tutaj - wycedził przez zęby wstając gwałtownie. Przytaknąłem przełykając ślinę i patrzyłem jak idzie do windy.

Pewnie był wkurzony, bo musiał latać w te i z powrotem. Zupełnie o tym wcześniej nie pomyślałem. Już przedtem był zdenerwowany, ale przed chwilą wyglądał, jakby miał zaraz wybuchnąć. Co jeśli mnie zwolni? Cholera.

Rozejrzałem się dookoła, próbując skupić moją uwagę na czymś innym. Nagle przez szybę zobaczyłem PRL w sąsiednim laboratorium. Chwila. PRL? O mój boże. Ludzie naprawdę tego używali. To zupełnie zmieniło mój nastrój. Uśmiechnąłem się szeroko. Nie rozmawiałem nigdy z osobą, która właśnie go używała, ale chyba znałem jej imię. Właśnie przytrzymywała jej jakiś kabelek podczas, gdy ona coś lutowała. Używała go niemal jak trzeciej ręki. Byłem z siebie naprawdę dumny.

Po chwili do pomieszczenia wpadł Pan Davis.

- Parker! - krzyknął, a ja przełknąłem ślinę, patrząc na niego w przerażeniu. - Czemu zmuszasz mnie do krążenia po całej wieży, nosząc jakiś głupi notatnik?

- To była moja praca proszę pana - zdołałem wyjąkać. Przerwał mi jednym ruchem ręki, zanim zacząłem cokolwiek wyjaśniać.

- Możesz mi wytłumaczyć, czemu ten notatnik tyle razy wracał? - zapytał mrużąc oczy.

- Ja... ja... ktoś poprosił mnie o rozwiązanie równania i myślał, że zrobiłem to źle - powiedziałem i zobaczyłem, jak jego postawa zmienia się jak tylko to usłyszał. Teraz wydawał się być jeszcze bardziej wkurzony niż wcześniej.

- Co!? - krzyknął, a ja cofnąłem się o krok. - Zawstydzasz całe laboratorium! - krzyczał dalej, a ja w tej chwili marzyłem jedynie o tym, żeby stamtąd uciec. - Parker! To był jeden z najważniejszych laborantów w wieży! Poprosił cię tylko o tą jedną rzecz, a ty spieprzyłeś to tyle razy?! - krzyczał coraz głośniej. Jego twarz zrobiła się cała czerwona z gniewu, a ja czułem jak kropelki jego śliny spadają mi na twarz. Nagle pomyślałem, że miał rację. O nie. Faktycznie wystawiłem całe laboratorium na pośmiewisko. Byłem zbyt pewny siebie. Czułem jak łzy zbierają mi się w oczach, ale walczyłem z całych sił, żeby się nie rozpłakać. - Wiesz co Parker? Zwalniam cię! Wypad z wieży i jeśli zobaczę cię tu ponownie... - nie dokończył, patrząc na mnie groźnie. Wyciągnął rękę po moja przepustkę, a kiedy mu ją podałem, złamał ja na pół na moich oczach.

Kiedy to zobaczyłem, wybiegłem stamtąd natychmiast, zatrzymując się dopiero w parku nieopodal wieży. Na zewnątrz było już ciemno, a jedynym źródłem światła była pobliska latarnia.

Nie mogłem w to uwierzyć. Zostałem wylany. Moje najgorsze obawy się ziściły. Próbowałem powstrzymać łzy, ale nie dałem już rady. W gardle czułem narastającą gulę. Siedziałem tam dłuższą chwilę, tępo wpatrując się w fontannę, a łzy spływały po moich policzkach. To się nie może dziać. Jedyne czego teraz chciałem, to obudzić się i przekonać się, że to tylko głupi sen. Jednak doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że tak się nie stanie. Tak właśnie wyglądało całe moje życie. Kiedy tylko coś zaczynało się układać, wszystko musiało się spieprzyć. Ktoś mógłby pomyśleć, że do tego przywykłem, ale niestety za każdym razem mnie to zaskakiwało. 

Otarłem łzy dłonią i spróbowałem wziąć się w garść. Co teraz? Będę musiał jakoś powiedzieć o tym May. Od razu by się zorientowała, że nie przynoszę już do domu tylu pieniędzy. Nawet gdybym pracował na pełen etat u pana Delmara nie byłoby szans, żebym tyle zarobił. Wspaniale Peter. Doskonale się spisałeś. Nie minęły nawet dwa miesiące twojego stażu i już cię wylali. Niech to będzie jakiś żart. Błagam.

W końcu wstałem i skierowałem się w stronę mieszkania. Postanowiłem nic dzisiaj nie mówić May. Czułem się już wystarczająco źle. Poza tym spodziewałem się, że po takiej nowinie mógłbym nie być w stanie iść jutro do szkoły, więc wolałem odwlec to w czasie tak bardzo, jak tylko mogłem. Gdy dotarłem na miejsce May już spała, a ja powlokłem się do pokoju i rzuciłem się na łóżko. Słyszałem wibracje telefonu, ale nawet na niego nie spojrzałem. Gapiłem się tępo na sufit, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Miałem ochotę wyżalić się MRB i reszcie na czacie, ale kiedy pomyślałem o tym, jaki sprawie im zawód od razu mi się odechciało. Kątem oka widziałem, że mój telefon w końcu przestał się podświetlać, pewnie zupełnie się rozładował. Nie miałem nawet siły, żeby wstać i podłączyć go do ładowarki. Nawet nie wiem jak długo tak leżałem zanim zasnąłem.

Tony

"Mam nadzieję że zadziała :)"

Ja... Ja nie... Co?! - wykrzyknąłem, prawdopodobnie budząc wszystkich w wieży. To zaczynało mieć sens. TO ZACZYNAŁO MIEĆ SENS. TO. MIAŁO. SENS.

CO.

DO.

CHOLERY.

- FRIDAY, dawaj mi tu natychmiast Parkera! Teraz! - krzyknąłem, wciąż patrząc w notatki. Wyjaśniały wszystko. WSZYSTKO I MIAŁ RACJĘ DO CHOLERY.

- Przepraszam szefie, ale został dzisiaj zwolniony - spojrzałem na sufit z przerażeniem. Jak to? Nie. Nie mogą go zwolnić.

- Gdzie on teraz jest?!

- Czy chce go pan namierzyć?

- Po prostu mi powiedz gdzie jest! - krzyknąłem niecierpliwie. Minęło parę minut, kiedy FRIDAY próbowała wyśledzić go przez kamery. Nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić. Jak to możliwe, że ktoś może być ode mnie mądrzejszy?

Co za idiota go zwolnił? Zupełnie postradał zmysły? Jakim cudem taki kretyn pracował w mojej firmie? Patrzyłem na jego notatki, jakby były objawieniem. Dalej nie mogłem przejść nad tym do porządku dziennego, ale chOLERA JASNA. Zapewne przez moje wcześniejsze krzyki drzwi laboratorium otworzyły się z hukiem.

- Wszystko w porządku?! - wykrzyczała Natasza, wpadając jak burza. Odwróciłem się widząc ją, Bruca, Wandę i Steva.

- Tony, co się stało? Wszystko dobrze? - zapytał Bruce, idąc w moją stronę. Wyglądał na zmartwionego. Nic nie mówiąc, podałem mu bez słowa notatnik. Był zamknięty więc pierwsze co im się rzuciło w oczy to dinozaur na okładce.

- Ugh, serio Tony? To jakiś nowy dowcip? - zapytała Natasza z grymasem na twarzy.

- Po prostu otwórzcie ten cholerny notatnik! - krzyknąłem do nich, odchodząc od zmysłów.

Bruce popatrzył na mnie dziwnie i otworzył zeszyt. Po jakiś pięciu minutach czytania, wyglądał na tak samo zszokowanego i zaskoczonego jak ja. Reszta obserwowała nas, nie wiedząc o co właściwie chodzi. Popatrzyli na zeszyt obojętnie znad ramienia Bruca.

- Tony. Zrobiłeś to! Rozwiązałeś je! - wykrzyknął uradowany Bruce. - Ale jak? - zapytał zaskoczony, patrząc na mnie z szeroko otwartymi oczami. - To nawet nie jest sposób w jaki zaczęliśmy - dodał po chwili, przeglądając dalej notatki.

- Właśnie o to chodzi. To nie ja - powiedziałem, a wszyscy spojrzeli na mnie dziwnie.

- Okej, czy ktoś może nam to wyjaśnić? - zapytał Steve, wodząc wzrokiem pomiędzy mną a Brucem.

- To jest to niemożliwe równanie, które ja i Bruce próbujemy rozwiązać od...

- Tak, wiemy o równaniu. Do rzeczy - przerwała mu Natasza.

- Poprosiłem FRIADAY, żeby ktoś przyniósł mi kawę. Kiedy wróciłem, powiedziała mi, że ktoś kto ją przyniósł, podał wynik równania. Oczywiście pomyślałem, że to jakiś głupi żart i zdecydowałem się trochę z niego zakpić.

- Wszyscy wiemy, że twoje ego w życiu by tego nie zniosło.

- Steve zamknij się, albo nie usłyszysz reszty - zagroziłem. Przewrócił oczami, ale już się nie odezwał. - Jak mówiłem, chciałem trochę z niego zakpić i wysłałem to jako jego codzienną pracę do zrobienia, ale ku mojemu zdziwieniu on odesłał wszystkie zapiski dotyczące tego jak to rozwiązał - teraz wszyscy przytaknęli w zrozumieniu, będąc pod wrażeniem.

- Czekaj. Gdzie ten facet teraz jest? - zapytał Bruce, marszcząc brwi.

- Przede wszystkim to nie facet, tylko dzieciak... - nie zdołałem dokończyć, ponieważ przerwał mi niemal jednogłośny okrzyk zaskoczenia. - Wiem! Ale to nie koniec niespodzianek. Jakiś idiota go dzisiaj zwolnił.

- Co!? - wykrzyknęli niemal wszyscy jeszcze głośniej.

- Wiem! Muszę do niego zaraz zadzwonić!

- Co masz na myśli przez to, że go zwolnili?! Jak mogli go wylać?! - krzyczał Bruce.

- Nie wiem. A teraz wszyscy się zamknąć! Dzwonie do niego - powiedziałem i wyciągnąłem telefon służbowy, pytając wcześniej FRIDAY o jego numer.

Jeden sygnał. Drugi. I tak ciągle. Na końcu załapał mnie poczta głosowa. Powinienem mu zostawić wiadomość? Spróbowałem jeszcze parę razy, ale efekt był taki sam.

- Zadzwoń do niego jutro. Pewnie już śpi - powiedziała Natasza. Po chwili zastanowienia przytaknąłem. Jak mogłem pozwolić na to, żeby to się stało?

- Co zamierzasz mu powiedzieć jak uda ci się dodzwonić? - zapytała Wanda. Spojrzałem na nią zaskoczony. Zupełnie o tym wcześniej nie pomyślałem. Po prostu chciałem z nim porozmawiać. Chłopak był G E N I U S Z E M.

---

Dajcie znać jak rozdział.

Do następnego <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro