Rozdział 38 - ten właściwy :')

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Cały poprzedni rozdział był żartem na Prima Aprilis. Mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe, bo ja pisząc ten rozdział bawiłam się świetnie. Nie mogę się już doczekać, aż zacznę wam wrzucać moją własną książkę :)

Za srającego Steva, Starka w klubie ze striptizem i porady dotyczące ukrycia ciała możecie podziękować mojemu wspaniałemu siostrzeńcowi, który pomagał mi w pisaniu :') Myślałam, że więcej osób się zorientuję, ale cieszę się że tak dobrze mi to wyszło.

Wszystkim, którzy się domyślili, serdecznie gratuluję i dziękuję tym czytającym też oryginał za niepsucie zabawy <3

Dziękuję Wam za wszystkie komentarze, wasze reakcje były wspaniałe.

Oczywiście info o przerwie też było żartem. Spokojnie, nadal tu jestem :')

Nieprzedłużając dalej, zapraszam na rozdział, tym razem już ten prawdziwy.

---

*Peter*

Widziałem jak przez mgłę. Wszystko wokół było zamazane i nie dostrzegałem niczego, ale coś wyczuwałem. Wszystkie moje zmysły wariowały. Oślepiała mnie zewsząd otaczająca mnie jasność. Mógłbym przysiąc, że widziałem postać zbliżającą się w moją stronę, ale nie mogłem jej dostrzec. Moja skóra wręcz paliła i czułem każdy dotyk na jej powierzchni. Przesuwające się ubranie dawało wrażenie papieru ściernego, czułem nawet napierające na mnie zewsząd powietrze. Do moich uszu dochodziły skrawki zdań: "co... robisz... tut..." "to... two... wina..."

Moje gardło było wysuszone na wiór, a język dosłownie palił. W moje nozdrza uderzał smród nie do zniesienia, jakby coś się rozkładało. Miałem wrażenie, że sama śmierć stoi tuż obok mnie. Zamknąłem oczy, chcąc uciec od wszystkich tych wrażeń.

Zaskakująco nagle cały ból zniknął. Odczucia przestały być tak intensywne i poczułem się o wiele lepiej. Bałem się, że jeśli znów otworzę oczy, wszystko wróci. Jednak nie dawała mi spokoju myśl o tym, co się stało. Gdzie pozostali? Czy nic im nie jest?

Otworzyłem szybko oczy i rozejrzałem się z niepokojem. Nagle ich dostrzegłem, a moje serce zamarło. Wszyscy leżeli w bezruchu na ziemi, a wokół było pełno krwi. 

– Panie Stark? – zapytałem łamiącym się głosem, podchodząc do niego. Kiedy odwróciłem go na plecy, aż krzyknąłem z przerażenia. Z jego ust ciekła strużka krwi, a w miejscu serca ziała dziura po pocisku.

Nie.

Nie.

– Nie! – starałem się krzyknąć z całych sił, ale z moich ust wydostał się tylko żałosny szept. Głos ugrzązł mi w gardle. Próbowałem wstać. Moje ciało było niesamowicie ciężkie. Chciałem podejść do reszty. Sprawdzić. Spróbować ich obudzić. Zrobić cokolwiek. Czułem gorące łzy, spływające po moich policzkach. Nikt nie miał pulsu. Próbowałem krzyczeć ich imiona w nadziei, że jednak wstaną.

– Och Peter – powiedział ktoś za mną.

Powoli się odwróciłem, żeby zobaczyć... moich rodziców, wujka Bena i ciocię May...

Stali tuż przede mną. Musiałem tylko podnieść wzrok, żeby ich zobaczyć.

– Mogłeś ich uratować, tak jak mogłeś uratować nas.

– To twoja wina Peter, to zawsze była twoja wina – powiedziała moja własna matka, a ja nie mogłem odpowiedzieć. Zupełnie mnie zmroziło. Czy ja umarłem? Gdzie jestem? Co się stało do cholery?

Wtedy się zaczęło. Rzucili się na mnie, kopiąc mnie dosłownie wszędzie. Nie mogłem nic na to poradzić i tylko bezradnie im na to pozwalałem. Przez cały czas wykrzykiwali, że to moja wina.

W pewnym momencie zemdlałem i zacząłem spadać. Kiedy się odwróciłem, zobaczyłem ziemię tak blisko, że zaraz miałem w nią uderzyć. Krzyknąłem i chciałem wystrzelić moją sieć, ale z moich wyrzutni wydobył się tylko dym. Szary dym, który zasłonił całe moje pole widzenia. Ostatnią rzeczą, którą widziałem był nieubłaganie zbliżający się grunt.

– Spidey! – usłyszałem krzyk i szybko poderwałem się do pozycji siedzącej, oddychając głęboko.

Nie wiedziałem co się dzieje. Widziałem ich martwych, potem spadałem... To wszystko była moja wina. Nie mogłem ich ocalić. Czułem łzy w oczach, jednak nie spływały po mojej twarzy. Szybko zamrugałem, próbując dojść do tego, co się stało.

Wtedy poczułem, że na twarzy mam maskę. Była ona jednak nieco podwinięta i miejsce na oczy przesunęło się na czoło, a moje usta były niczym nie osłonięte. Szybko ją poprawiłem i rozejrzałem się dookoła.

– Hej, wszystko w porządku? – zapytał pan Stark. Ale co on tu robił? Przecież był martwy. Sam widziałem jak...

I wtedy to we mnie uderzyło.

To był tylko sen.

Głupi koszmar.

– Koszmar? – zapytał nagle ktoś z lewej. Lekko podskoczyłem ze strachu i odwróciłem się dostrzegając pana Steva. Rozejrzałem się i widząc pozostałych odetchnąłem z ulgą.

Nadal starałem się uspokoić oddech i zdołałem tylko przytaknąć. Mój wzrok przyciągnął czerwony błysk, ale kiedy odwróciłem się w jego stronę, zobaczyłem tylko Wandę, upadającą na kanapę. Zaniepokojony od razu wstałem i podszedłem do niej, żeby sprawdzić czy wszystko z nią w porządku. Spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami.

– Och Peter – wyszeptała tak cicho, że tylko ja byłem w stanie to usłyszeć. Przytuliła mnie i staliśmy tak długą chwilę, zanim się od siebie odsunęliśmy.

– Co się stało? – zapytałem.

– Ja... ja widziałam twój koszmar – powiedziała z poczuciem winy w głosie. Spojrzałem na nią z mieszaniną zawstydzenia i przerażenia tym, co może powiedzieć. Usiadła z powrotem na kanapie, odwracając ode mnie wzrok.

– Dzieciaku, wszystko w porządku? Potrzebujesz czegoś? – wtrącił pan Stark.

– Chciałbyś o tym porozmawiać? – zapytała pani Natasza, zanim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć. Pokręciłem głową i wstałem.

– Spidey? – wyszeptała pani Wanda. – Przepraszam, martwiłam się i chciałam tylko...

– W porządku, nie jestem zły – przerwałem jej i szybko ją przytuliłem.

– Dzieciaku, zawsze możesz z nami porozmawiać, jeśli chcesz. My też mamy koszmary, to część tej roboty – powiedział pan Stark. Spojrzałem na niego zdziwiony.

– Wy... wy też je macie?

– Oczywiście, jak powiedziałem, to część tej roboty – dodał wzruszając ramionami, a ja przytaknąłem. Pan Steve patrzył na mnie z sympatią, podczas gdy Natasza i pan Stark wyglądali na bardzo zmartwionych.

– O boże. Przepraszam – zacząłem, nagle uświadamiając sobie, co się stało. – Naprawdę przepraszam za to. Chwila, czy ja tutaj zasnąłem? Nie chciałem, naprawdę...

– Dzieciaku...

– Sprawiam wam same problemy – mówiłem dalej, coraz bardziej się nakręcając.

– Dzieciaku! – krzyknął pan Stark.

Zamknąłem oczy, zaciskając je mocno. Rękami natychmiast zakryłem głowę i przybliżyłem nogi do tułowia. Byłem gotowy co najmniej na uderzenie, szturchnięcie, albo nawet kopniaka. To właśnie zawsze robiła May, kiedy budziłem ją swoimi koszmarami. Czekałem na uderzenie, te jednak nie nadchodziło. Powoli uchyliłem jedno oko, żeby zobaczyć, co się stało. Szybko dostrzegłem pana Starka siedzącego w bezruchu. Wokół panowała głucha cisza, a wszyscy patrzyli na mnie jak zamurowani. Otworzyłem oczy do końca, niepewnie rozglądając się dookoła.

– Spidey... czy ty myślałeś... czy ty myślałeś, że chce cię uderzyć? – zapytał pan Stark szeptem z otwartymi szeroko oczami i poczuciem winy na twarzy. Nie wiedziałem, co mam odpowiedzieć. Przywykłem do tego, że wszyscy mną pomiatali, więc wcale nie zdziwiłbym się, gdyby przekonali się w końcu jaki beznadziejny jestem i też chcieliby się na mnie wyżyć. Tylko do tego się nadawałem. To się musiało kiedyś wydarzyć. Powoli pokiwałem głową.

– Boże... Spidey, słuchaj mnie teraz uważnie. Zabiję każdego, kto chociaż spróbuje, dotknąć cię w niewłaściwy sposób, rozumiesz? I uwierz mi, że nikt, naprawdę nikt tutaj nie ma zamiaru cię nigdy uderzyć. Nigdy. To samo możesz powiedzieć Peterowi – powiedziała Natasza, klękając przede mną. Nieco się zrelaksowałem na te słowa.

– Czemu w ogóle myślałeś, że ktoś chce cię uderzyć? – zapytał pan Steve, siadając obok mnie. W odpowiedzi wzruszyłem tylko ramionami.

– Och dzieciaku – powiedział pan Stark, po czym przyciągnął mnie do siebie i przytulił. Byłem trochę zaskoczony, bo nigdy sam nie inicjował takich gestów, chyba że w kierunku Pepper.

– Panie Stark, ale wie pan, że mnie teraz przytula? – próbowałem trochę zażartować, przypominając sobie te wszystkie sytuacje, kiedy myślałem, że chce mnie przytulić, a on właśnie starał się zrobić coś zupełnie innego, na przykład sięgał po książkę, albo na coś wskazywał. Lekko się zaśmiał na mój żart, kiedy oddałem uścisk.

– O mój boże! – nagle krzyknąłem. – Spałem tutaj.

– Tak, to jakiś problem dzieciaku?

– May oszaleje – wyszeptałem cicho do siebie. – Muszę lecieć. Moja ciocia będzie bardzo... zmartwiona, jeśli się szybko nie pojawię. Która godzina?

– Spokojnie, dopiero ósma rano.

– O boże. Muszę iść. Teraz. Ciocia będzie w domu za jakieś dziesięć minut, a ja muszę być przed nią – powiedziałem spanikowany. – Pa wszystkim i dzięki za wszystko – dodałem, już nieco weselszym tonem i odwróciłem się w stronę okna.

– Hej Spidey! – krzyknął za mną pan Stark, zanim wyskoczyłem. – Przekaż Peterowi, że mamy do pogadania.

Spojrzałem w stronę dziewczyn, które wymieniły porozumiewawcze uśmieszki i nieco się skuliłem.

– Och... jasne, powiem mu – zapewniłem po czym wyskoczyłem przez okno, kierując się w stronę mieszkania.

***
– Więc, chcesz mi powiedzieć, że Avengers myślą, że umawiasz się sam ze sobą? – zapytał Ned, starając się nie wybuchnąć śmiechem, podczas gdy MJ już dawno tarzała się ze śmiechu po podłodze.

Byliśmy właśnie w jej domu i opowiadałem im o sobotnim incydencie. Jutro miałem mieć staż z panem Starkiem i byłem trochę nerwowy. Nie miałem pojęcia, co miało oznaczać, że mamy do pogadania. Postanowiłem się tym jednak nie martwic do jutra i nieco rozproszyć myśli spotykając się z nimi.

– MJ przestań się śmiać, to wcale nie jest zabawne – powiedziałem poważnie, jednak nie umiałem powstrzymać uśmieszku na twarzy.

– N-nie – wykrztusiła, a ja westchnąłem pokonany.

– Peter, ale jak do cholery? Jak? – zapytał Ned, próbując się nie roześmiać za bardzo.

– Nie wiem, Wanda po prostu to wykrzyknęła i popłynąłem z prądem – wyjaśniłem z jękiem.

– Nie mogę uwierzyć... – powiedziała MJ, dalej zanosząc się śmiechem. Kiedy w końcu się trochę uspokoiła, spojrzała mi prosto w oczy ze śmiertelną powagą. – Więc, Peter... Czy jest dobry w łóżku? – zapytała i teraz oboje wybuchnęli niepochamowanym śmiechem. Pokręciłem tylko głową z niedowierzaniem i spojrzałem na nich ze zrezygnowaniem. Po chwili wydałem z siebie głośny jęk obrzydzenia i nie wytrzymując już presji, zacząłem chichotać razem z nimi.

***

Znowu leżałem w alejce niedaleko szkoły. Dzień jak co dzień. Właściwie czemu? Odpowiedź była banalnie prosta i wszystkim znana: Flash.

Wstałem, otrzepując się nieco i skierowałem się w stronę szkoły. Miałem jakieś siniaki na brzuchu i nogach, ale na szczęście prawie żadnych na twarzy. Jadałem teraz o wiele więcej, niż kiedyś dzięki wspólnym obiadom na stażu, ale ostatni porządny posiłek jadłem w piątek, kiedy byłem w wieży. To oznaczało, że siniaki tak szybko nie znikną i na pewno utrzymają się co najmniej do jutra.

Dzień bardzo mi się dłużył. Nie mogłem się skoncentrować na lekcjach, bo moje myśli uciekały w stronę wieży. Myślałem o wszystkim, co może chcieć mi powiedzieć pan Stark, kiedy tam dotrę i planowałem swoje odpowiedzi. Z tego wszystkiego musiałem zostać w kozie za to, że nie zwracałem uwagi na nauczyciela. Szybko napisałem o tym do Happy'ego informując go, że może przyjechać później.

Dostałem jego numer, jakiś miesiąc temu właśnie na wypadek takich sytuacji. Musiałem wtedy zostać po lekcjach i nie miałem jak mu o tym powiedzieć przez co czekał na mnie przed szkołą całą godzinę. Nawet pan Stark pytał mnie wtedy dlaczego Happy wydzwaniał do niego wkurzony, mówiąc mu, że nie wychodzę z swojej nerdowskiej szkoły. Po tym wydarzeniu był na mnie tak zdenerwowany, że aż tydzień zajął mu powrót do swojej obojętnej jak zawsze miny, kiedy opowiadałem mu o swoim dniu w szkole.

Kiedy tylko nauczycielka nas wypuściła, szybko chwyciłem plecak i wybiegłem ze szkoły. Dalej było tu parę dzieciaków, ale nikogo z nich dobrze nie znałem. Wszyscy gapili się w jedno miejsce. Też tam spojrzałem i zobaczyłem Audi, którym nigdy nie wiózłby mnie Happy. Drzwi się otworzyły i wychylił się z nich uśmiechnięty pan Stark. Zdjął okulary przeciwsłoneczne, które zawsze nosił, uważnie rozglądając się za kimś. Doskonale wiedziałem kogo szuka, ale nie miałem pojęcia, co tutaj robił.

Wokół rozlegały się jęki zachwytu, a wszyscy którzy tu jeszcze byli, patrzyli na samochód i pana Starka z podekscytowaniem. Wyraźnie szukał mnie wzrokiem, ale nie chcąc robić żadnej sceny, postanowiłem udać się za róg do miejsca skąd zawsze odbierał mnie Happy. Szybko ubrałem kaptur, żeby przemknąć niezauważony. Pod moją kurtką nosiłem zwykłą czarną bluzę, więc nie powinienem zbytnio wyróżniać się wśród innych uczniów.

– Mam cię!

Spojrzałem w stronę głosu i zobaczyłem pana Starka, blokującego mi przejście.

– Nie – odpowiedziałem krótko i chciałem przejść obok, ale chwycił mnie za ramię i pociągnął w stronę samochodu. Trzymałem głowę nisko, ale mimo to słyszałem szepty wokół. Mój ulepszony słuch czasami był naprawdę wkurzający.

– Kto to jest?

– Co tutaj robi Tony Stark?

– Czekaj, czy to jest Peter Parker?

– Ten nerd? Nie no, co ty?

– Flash będzie wściekły, że przegapił Tony'ego Starka.

Pan Stark otworzył mi przednie drzwi, dalej wyglądając z jakiegoś powodu na niesamowicie szczęśliwego . Na twarzy miał uśmieszek, co dla mnie nie oznaczało nic dobrego. Szybko wszedłem do środka i zaczekałem, aż on też wsiądzie.

Kiedy to zrobił, od razu na mnie spojrzał, ale nie zwracałem na niego uwagi. Specjalnie spoglądałem za okno z ciągle naciągniętym kapturem na głowę. Ruszył, nadal zadowolony, podczas gdy ja wyglądałem na wkurzonego i zdenerwowanego. Siedzieliśmy tak w ciszy dobrą minutę albo dwie, zanim zdecydował się do mnie odezwać.

– Więc... może powiedziałbyś mi, czemu zostałeś po lekcjach? – zapytał ze swoim wciąż szerokim uśmiechem.

– niemogłemsieskoncentrować – wymamrotałem.

– Możesz głośniej?

– Nie mogłem się skoncentrować w klasie – powtórzyłem.

– Och, rozumiem... Myślałeś o Spider-Manie? – zapytał z nieco złośliwym uśmieszkiem. Westchnąłem z irytacją, naciskając guzik, który pozwolił mi obniżyć oparcie do pozycji leżącej. Zaśmiał się, ale kiedy nie wróciłem do poprzedniej pozycji spojrzał na mnie. – Wstań i nie ukrywaj tych swoich rumieńców – powiedział z rozbawieniem. Podniosłem oparcie do poprzedniej pozycji, chociaż wcale nie zrobiłem tego, żeby ukryć rumieńce. No może trochę. – Hej Peter – dodał z rozbawieniem.

– Hej, panie Stark.

– Dzieciaku, skończ mnie tak nazywać – powiedział przewracając oczami, jednak nic na to nie odpowiedziałem. – Swoja drogą czemu nic mi nie powiedziałeś?

– Ale o czym? - postanowiłem grać głupiego.

– O twoim nowym plecaku.

– Moim plecaku?

Trochę się rozchmurzyłem, zdjąłem kaptur i chwyciłem mój plecak, który do tej pory leżał pomiędzy moimi nogami, żeby mu go pokazać. Niedawno straciłem poprzedni. – To...

– To był sarkazm – przerwał mi z westchnięciem.

Odłożyłem plecak z powrotem i zmarszczyłem brwi, doskonale wiedząc już, co ma na myśli.

– Nie wiem o czym mówisz...

– Och, doskonale wiesz. Więc jak długo zamierzałeś trzymać to w sekrecie? Co? – zapytał, a ja nie odpowiedziałem, tylko spojrzałem w okno. – Nie utrzymasz przede mną sekretów zbyt długo – dodał z pewnością w głosie, a ja parsknąłem śmiechem, uspokajając się nieco dopiero po dłuższej chwili. – Co cię tak śmieszy? – zapytał w końcu zdezorientowany. Szybko przestałem się uśmiechać, uświadamiając sobie, że właściwie nie powinienem się z tego śmiać, jeśli nie chciałem mu się z tego tłumaczyć.

– Och nic. Zmieńmy temat. Zastanawiałem się czy moglibyśmy...

– Nie tak szybko... Więc ty i Spidey? – natychmiast mi przerwał.

– Ja... tak – odpowiedziałem z wahaniem i wrócił do swojego głupiego uśmieszku.

– Wiesz, że nosił wtedy twoją koszulkę? – zapytał, doskonale znając odpowiedz na to pytanie. Pewnie chciał się ze mną podroczyć. 

– Mam tego świadomość

– Mieszkacie razem? – zapytał.

– Co? Nie...– powiedziałem pomiędzy wybuchami śmiechu.

– To czemu miał twoją koszulkę?

– Umm... dałem mu ją? – odpowiedziałem, ale brzmiało to bardziej jak pytanie.

– Mhm, rozumiem. Ale czemu nie wiedziałem, że umawiasz się ze Spider-Manem?

– Też nie wiedziałem – wymamrotałem.

– Co?

– Powiedziałem, że nie wiem, bo nie pytałeś?

– Jak miałbym o to zapytać? Może tak: hej Peter, myślę właśnie o tobie i Spideym. Czy wy ze sobą kręcicie? – powiedział z rozbawieniem, a ja ponownie jęknąłem. – Czy jest coś jeszcze, co powinienem wiedzieć o nim i o tobie, a czego mi nie mówisz, bo nigdy nie pytałem? – zapytał złośliwie, a ja pokręciłem głową. – Dobrze. A teraz wstawaj dzieciaku, Avengersi czekają na ciebie na górze – powiedział, zatrzymując samochód i otworzył sobie drzwi, żeby wyjść. 

Wysiadłem za nim z cichym westchnięciem. Nie było chyba aż tak źle. Mogło być przecież gorzej. Ruszyliśmy oboje w kierunku windy.

– Na pietra mieszkalne FRI – polecił pan Stark.

– Tak, szefie, Avengers kazali przekazać, że już czekają na Petera.

– ...Co? Czekaj! Zatrzymaj windę! – zawołałem z rozpaczą w głosie. Wiedziałem, że nie mogło skończyć się tak kolorowo.

---

Tak, May nadal żyję, nie wiem czy stety czy niestety, sami oceńcie, a prawdziwą tożsamość Spidey'ego nadal znają tylko Wanda i Nat.

Mam nadzieję, że dobrze się bawiliście przy czytaniu poprzedniego rozdziału xD

Mam też do was pytanko. Jak myślicie, cofnąć publikację tego prima apirilisowego rozdziału, czy jednak zostawić go dla potomnych?

Trzymajcie się i do następnego, już niedługo <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro