Rozdział 42

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jeszcze tu jestem i żyję. Wiem, napisałam że rozdział będzie wczoraj, przepraszam :')

Dzięki za wszystkie komentarze i głosy i zapraszam.

---

*Peter*

Lecąc zobaczyłem że okno, którego zazwyczaj używałem jest uchylone, więc skierowałem się w jego stronę, w myślach przygotowując się na najgorsze. Oczekiwałem, że na mnie nakrzyczą, albo może nawet uderzą. Zupełnie nie wiedziałem, czego mogę się po nich spodziewać.

Kiedy wylądowałem w środku, szybko zobaczyłem, że czekają na mnie niemal wszyscy. Brakowało jedynie pana Bruca i pani Pepper, którzy zapewne byli zajęci pracą w firmie. Odprężyłem się nieco, kiedy zobaczyłem, że wszyscy obdarzają mnie ciepłymi uśmiechami, a już po chwili zostałem porwany przez pana Pietra do miażdżącego uścisku. Zupełnie się tego nie spodziewałem. To było nieco podejrzane.

– Heeeej... Panie Pietro... Nie umiem... oddy... chać – wymamrotałem, próbując złapać oddech.

– Przepraszam – powiedział, uśmiechając się do mnie smutno. Dziwne.

Wszyscy zaczęli witać mnie, wstając z kanapy. Następny przytulił mnie pan Thor. To nie było niczym nadzwyczajnym, ale dopiero łapałem oddech po uścisku pana Pietra.

– Panie Thorze. Nie mogę oddychać – wykrztusiłem i puścił mnie, ale uśmiechnął się do mnie smutno, podobnie jak pan Pietro. O co chodziło z tymi smutnymi uśmiechami?

– Co jest? Czemu jesteście dzisiaj tacy dziwni? – zapytałem, mrużąc oczy.

– Bez powodu.

– Dziwni? Nie wydaje mi się.

– Nie no, nie jesteśmy.

– Wszystko jest totalnie w porządku.

– Nic czym powinieneś się martwić.

Wszystkie te odpowiedzi padły niemal jednocześnie i trudno było mi nawet określić, kto co powiedział. 

– W takim razie czemu mnie tu dzisiaj zaprosiliście? – zapytałem zdezorientowany.

– Żeby się z tobą spotkać! – zawołał pan Thor tak głośno, że po pokoju odbiło się echo. Naprawdę? Tylko po to? To z tego powodu odesłali mnie jako Petera? Czyli to jest właśnie ta niecierpiąca zwłoki praca, którą musiał wykonać pan Stark? Może tak właśnie wyglądało to za każdym razem? Na samą myśl o tym zrobiło mi się niesamowicie smutno.

– Jest jeszcze coś. Fury chce nas potem widzieć, żeby omówić misję, czy coś w tym stylu – dodał pan Stark. Omówić misję? Taką w których udział biorą Avengers? JA miałem iść na misję z Avengers?

– Ekstra! Więc dlaczego macie takie smutne miny? – zapytałem podekscytowany.

– Jakie smutne miny?

– Przecież się uśmiechamy, nie widzisz?

– Nieprawda.

– To nic ważnego.

Westchnąłem, słysząc, że znowu wykręcają się od odpowiedzi.

– Okej łapię, nie chcecie mi powiedzieć. Więc co chcecie robić? – zapytałem, poddając się. Wymienili ze sobą porozumiewawcze spojrzenia i wyciągnęli swoje telefony.

– Pomyśleliśmy... – zaczął pan Stark – że może potrzebujesz nowych przyjaciół – dokończył, patrząc na mnie smutno. Spojrzałem na niego zaskoczony.

– Chcecie mi powiedzieć, że nie chcecie już ze mną...? – zacząłem niemal szeptem.

– Nie. Nie. Nie. Oczywiście, że chcemy się z tobą przyjaźnić – przerwała mi pani Natasza, podchodząc bliżej. Klęknęła przede mną, podobnie jak pan Stark, podczas gdy ja siedziałem na kanapie. – Chodziło mu o to, że mamy przyjaciela z którym chcielibyśmy cię zapoznać. W razie gdyby się coś stało i potrzebowałbyś pogadać z kimś innym niż my.

– Zachowujecie się zupełnie, jakby coś złego miałoby się stać. Co się dzieje? – zapytałem z niepokojem.

– Nic się nie dzieje. Naprawdę. Wróćmy do tematu. Poznaliśmy go online i jest naprawdę niesamowity. Nie znamy jego prawdziwego imienia, jego twarzy, ani... ani niczego osobistego. On też nie ma pojęcia o tym, że jesteśmy Avengers. Jeśli tylko chcesz, to możemy ci go przedstawić.

Patrzyłem się na niego, dłuższą chwilę i zastanawiałem się, czy ze mnie nie żartuje, albo mnie nie okłamuje, ale pan Stark podał mi tylko swój telefon, czekając aż wpiszę swój kontakt.

Coś zaczęło pukać w okno, ale zignorowałem to, wpisując swój numer. Pewnie jakiś ptak, czy coś podobnego. Nagle odezwała się FRIDAY, a wszyscy odwrócili ode mnie wzrok.

– Szefie, ktoś próbuje dostać się do budynku.

Normalnie też podniósłbym głowę, ale to co zobaczyłem na ekranie telefonu wprawiło mnie w osłupienie. Byłem już dodany na tą grupę. Tylko jakim cudem?

Pan Stark zapisał mnie jako "Dzieciak".

...

...

O MÓJ THORZE. ONI SĄ... JA JESTEM... CO DO...

Przez cały ten czas oni...? Jak to się stało? Jak to w ogóle możliwe? Jak mogłem nic nie zauważyć? 

Teraz wszystko nabierało sensu.  

Pani Czarownica, czyli... Wanda? To chyba ona. To dlatego tak dziwnie zachowywała się za każdym razem, kiedy poruszałem temat dotyczący Avengers. BO TO ONI BYLI CHOLERNYMI AVENGERS. Wszystkie ich ksywki i osobowości były teraz takie oczywiste. O mój boże.

Jak mogłem do cholery nie rozpoznać ich głosów?

Jak duże było prawdopodobieństwo, że pan Stark napisze akurat do mnie, zamiast do pana Dziadka? Kim on właściwie był? Thor? Nie... On był raczej panem Piorunem, to było aż zbyt oczywiste, a MRB to z całą pewnością pan Stark. 

O MÓJ BOŻE. NAZWAŁEM PANA STARKA "MR RICH BITCH". 

Jakim cudem on dalej chciał ze mną pisać? Jak mogłem tak go nazwać? Czy mi totalnie rozum odjęło? Tylko kim był pan Dziadek? PAN STEVE. To musiał być on. Łucznik to na pewno pan Clint, a pan Szybki to pan Pietro. Pani Kierownik, to na bank pani Pepper. Imiona reszty już znałem. Jak mogłem tego wcześniej nie zauważyć? Miałem przecież tyle podpowiedzi.

Siedziałem osłupiały, analizując to wszystko bez słowa i już miałem się odezwać, kiedy zauważyłem coś kątem oka. Spojrzałem do góry, rozglądając się dookoła i spodziewałem się zobaczyć obserwujących mnie Avengers, ale byłem ostatnią rzeczą na którą w tej chwili zwracali uwagę. Byli zbyt zajęci grupą ludzi w czerwonych maskach z pistoletami w dłoniach.

Szybko zapomniałem o czacie grupowym i dzisiejszych odkryciach, kiedy tylko zobaczyłem, jak napastnicy celują w drużynę. Szybko przeanalizowałem sytuację. Wyglądało na to, że nie zauważyli mnie, zwracając uwagę raczej na zasłaniających mnie Avengers. Wszyscy stali z rękami w górze, najwyraźniej zaskoczeni całym atakiem. Wanda, pan Thor i pan Pietro leżeli na podłodze. Wyglądali zupełnie jakby byli... martwi. Miałem jednak nadzieję, że są tylko nieprzytomni.  Co tu się do cholery działo?

Mój wzrok szybko skierował się w stronę pięciu mężczyzn, którzy stali na środku pokoju, celując w resztę. Dość szybko ich rozpoznałem. Wysłałem ich do więzienia już jakieś pięć razy w ciągu tego roku, ale to wcale nie oznaczało, że byli łatwymi przeciwnikami. Należeli do nowojorskiej mafii, którą starałem się powstrzymać, odkąd tylko zostałem Spider-Manem. Nie widziałem ich od dobrych dwóch miesięcy, jak przypuszczałem zapewne dlatego, że planowali jak się tutaj włamać.

– Wiemy, że Spider-Man jest gdzieś tutaj. Wydajcie nam go, a was nie skrzywdzimy!

To tłumaczyło, dlaczego się tutaj pojawili. Trzeba było im przyznać, że mieli niezły tupet. Włamywać się do wieży Avengers? Najśmieszniejsze było to, że nawet mnie jeszcze nie zauważyli. Co za idioci. Bezgłośnie skoczyłem na sufit i przesunąłem się w ich stronę. Natasza mnie zauważyła, ale szybko odwróciła ode mnie wzrok.

Kiedy znalazłem się idealnie ponad tym, który stał najbardziej z tyłu, chwyciłem go, uciszając dłonią i przylepiłem siecią do sufitu obok mnie. Nie mogłem pozwolić, żeby zaalarmował pozostałych, więc zalepiłem mu także usta.

– Nie ma go tutaj – powiedział pan Stark. Podejrzewałem, że chce ich jak najbardziej zająć, żeby mnie nie zauważyli. – Czemu go szukacie? – zapytał, dalej próbując przykuć ich uwagę, podczas gdy ja eliminowałem kolejnego przeciwnika. Tym razem przylepiłem go do ściany.

– Czemu? Naprawdę chcesz wiedzieć? – zapytał ich szef, podchodząc bliżej Starka, kiedy ja zajmowałem się kolejnym z nich. – Wsadza naszych ludzi do więzienia, powstrzymuje nasze plany, znalazł nawet dwóch naszych szpiegów w rządzie... Podobno jesteś inteligentny Stark. Myślę, że domyślasz się, jak bardzo pragnę jego śmierci. Jedyne czego chcę, to go zastrzelić i zapewniam cię, że tym razem nie chybię.

– Tym razem? – zapytał pan Bucky, zupełnie jakby czytał mi w myślach. Tym razem?

– Tak. Tym razem.

Nagle sobie przypomniałem. Przecież to oni próbowali wtedy obrabować bank. Jak mogłem tego nie skojarzyć? Jeden z nich postrzelił mnie wtedy w nogę i omyłkowo zadzwoniłem na grupę, zamiast do Neda. Zadzwoniłem do AVENGERS. Boże, wiedziałem, że skądś kojarzę ich głosy. Wiedziałem.

– Fajno – powiedział pan Stark, a ja niemal się zaśmiałem. 

– Fajno? – powtórzył mężczyzna, patrząc na niego, jakby był niespełna rozumu.

– Umm szefie? – zapytał ostatni z pozostałych napastników.

– Nie teraz – odpowiedział, machając lekceważąco ręką i wpatrując się nadal w Starka.

– Szefie ale...

– Powiedziałem nie teraz! – krzyknął i odwrócił się, żeby na niego spojrzeć, ale szybko odkrył, że wszyscy zniknęli. Rozejrzał się w szoku i po chwili odwrócił się zaskoczony, a jego wzrok spoczął na mnie, stojącego przed uśmiechającą się do niego drużyną Avengers.

– Buu! – powiedziałem, wytrącając mu pistolet z dłoni i przykleiłem go do ściany.

Nagle poczułem ostrzeżenie mojego pajęczego zmysłu, ale nie była to zwyczajna informacja o lecącym w moją stronę pocisku. Chodziło o coś całkowicie innego. Niemal fizycznie wyczułem wylatująca z pistoletu kule, zmierzającą prosto w stronę reaktora łukowego na klatce piersiowej pana Starka. Było za późno, żebym mógł jakkolwiek temu zapobiec, więc zrobiłem jedyną rzecz, jaka przyszła mi wtedy do głowy.

Przeszywający ból to jedyne o czym mogłem myśleć. Pocisk trafił mnie prosto w brzuch, pozbawiając na chwilę oddechu. Nie ważne ile razy się to zdarzało, efekt był zawsze taki sam. Ból niemal obezwładniał mnie na dłuższą chwilę.

– SPIDEY! – krzyknęli wszyscy, niemal jednocześnie, jednak ja skupiłem się na mężczyźnie, który we mnie strzelił. Jęknąłem z bólu, biorąc urywane oddechy. Wszyscy zwrócili uwagę na mnie, a w tym czasie mężczyzna odwrócił się z zamiarem ucieczki. Nie mogłem na to pozwolić, więc strzeliłem siecią w jego stronę. Niestety nie przewidziałem, że pociągnie mnie razem ze sobą. Jęknąłem jeszcze głośniej, zaciskając zęby z bólu i pociągnąłem z całej siły, sprawiając, że upadł na podłogę. Szybko go do niej przykleiłem i ostatkiem sił odwróciłem się w stronę drużyny.

– Co im się stało? – zapytałem, ignorując ból i wskazałem na leżących na ziemi Wandę, pana Pietro i pana Thora.

– Nic im nie będzie – wyszeptał pan Clint, patrząc na mnie w szoku, a pan Stark i pani Natasza ruszyli w moją stronę, wytrąceni z osłupienia.

– O mój boże!

– Dobrze się czujesz?

– Oczywiście że nie, został postrzelony idioto!

– Może sama spróbuj nie gadać głupot w takiej sytuacji. Rzucił się przede mnie, przyjmując na siebie pierdoloną kulkę! Chyba mogę być trochę w szoku? – krzyknął pan Stark, kłócąc się z Nataszą.

– Słuchajcie, to nie najlepszy czas na kłótnie – wydusiłem z siebie, powoli siadając na podłogę. Syknąłem z bólu, próbując uciskać ranę z której wypływała krew.

– Steve, szybko zanieś go sali, a ty FRIDAY dzwoń po Bruca! – krzyknął pan Stark, patrząc na mnie z przerażeniem.

Wszyscy mnie otoczyli, próbując coś do mnie mówić, ale coraz trudniej było mi ich zrozumieć. Wszystko zaczęło się coraz szybciej kręcić i zamazywać. Ostatnią rzeczą, jaką poczułem, były obejmujące mnie delikatnie ręce, podnoszące mnie do góry.

– Ton-y zo-taw

– Pro-ee

– Czy wszy... ko z nim... rządku?

Nie wiedziałem, co się dzieję. Jedyne o czym mogłem myśleć, to przeszywający ból w moim brzuchu. Co się stało? Gdzie jestem? Próbowałem się poruszyć, ale moje ciało nie chciało mnie słuchać. Czułem, że jestem czymś okryty i mimo bólu było mi tak ciepło i przyjemnie. 

Spróbowałem otworzyć oczy, ale nic z tego nie wyszło. Nie wiedziałem gdzie dokładnie jestem, ale uświadomiłem sobie, że leżę w przyjemnie ciepłym łóżku. Ból powoli odchodził, a ja poczułem rękę na moim ramieniu i usłyszałem szepty ludzi zgromadzonych wokół mnie.

– Bruce, ile to jeszcze potrwa? – wyszeptał ktoś obok mnie. Skądś znałem ten głos.

– Nie wiem Tony, za niedługo powinien się obudzić – odpowiedział inny znajomy glos. Brzmiał na bardzo zmartwionego.

Fizycznie czułem jak moje przyspieszone leczenie, zaczyna pracować nad miejscem z którego rozchodził się ból. Mój umysł nieco się oczyścił i powoli zacząłem orientować się, co się wokół mnie dzieje. Uchyliłem lekko powieki, próbując dociec gdzie jestem.

Od razu rzucili mi się w oczy Avengers, zgromadzeni wokół mojego łóżka. Wszyscy sprawiali wrażenie bardzo zmartwionych. Wyglądało na to, że nikt jeszcze nie zauważył, że się obudziłem, bo wszyscy obserwowali wymianę zdań, pomiędzy panem Brucem, a panem Starkiem. Po chwili zaczęli się lekko kłócić, a ja odetchnąłem z ulgą, dostrzegając przytomnych Wandę, pana Pietro i pana Thora. Cieszyłem się, że jednak nic im się nie stało.

Bucky jako pierwszy zauważył, że się obudziłem i uśmiechnął się do mnie szeroko. Odwzajemniłem gest i przeniosłem wzrok na stojącego obok niego pana Starka. Dalej rozmawiał z panem Brucem, teraz już nieco spokojniej.

– Ale jesteś pewny, że wszystko będzie z nim w porządku? – zapytał, marszcząc brwi.

– Przechodziłem już przez gorsze rzeczy, więc tak, będzie – odpowiedziałem, a wszyscy nagle odwrócili głowy w moją stronę jak na komendę. Widok był tak zabawny, że aż zachichotałem.

– DZIECIAKU!

Zostałem dosłownie zbombardowany przytulasami do których, ku mojemu zaskoczeniu, dołączył nawet pan Stark.

– Głupi dzieciak – wyszeptał, dalej mnie przytulając. Zaśmiałem się lekko, bardziej się w niego wtulając. 

– Może i jestem głupi, ale wystarczająco inteligentny, żeby stworzyć zaawansowany technicznie kostium – odpowiedziałem chichocząc.

– Taaak, mówiąc o tym... – powiedziała Natasza, wskazując na coś obok mnie. Spojrzałem tam i zobaczyłem puste krzesło z wiszącym na oparciu kostiumem, na którego środku była dziura, dokładnie w tym miejscu, które mnie bolało.

Uśmiechnąłem się do Nataszy i szybko wytłumaczyłem jej, że to nie jest coś, czego nie mógłbym łatwo naprawić. To nie był pierwszy raz, kiedy byłem postrzelony i zapewne nie ostatni.

Mój uśmiech nieco zbladł, kiedy się zorientowałem, że skoro strój wisi na krześle to ja...

O MÓJ THORZE

Szybko przesunąłem ręce w stronę swojej twarzy i z ulgą wymacałem maskę. Wypuściłem wstrzymany wcześniej oddech i opuściłem ręce, bo ból zaczął do mnie powoli wracać.

– Spokojnie, nie zdejmowaliśmy ci maski, ale jakim cudem masz aż tyle siniaków?

– Och ummm...– wymamrotałem. Chociaż niektóre z nich zdobyłem na patrolach, to większość jednak pochodziła od May. Przecież nie mogłem im o tym powiedzieć.

– Wszystko w porządku? – zapytał pan Sam i przytaknąłem, próbując wstać z łóżka. Od razu poczułem, jak pan Stark popycha mnie delikatnie z powrotem do pozycji leżącej.

– Nie tak szybko. Musisz odpoczywać.

– Ale wszystko ze mną w porządku – zaprotestowałem, siadając. Syknąłem lekko z bólu.

– Właśnie zostałeś postrzelony. To nie zagoi się przez co najmniej parę następnych dni i do tej pory zostajesz tutaj – powiedział stanowczym głosem i spojrzałem się na niego zdziwiony.

– Co? Nie ma mowy. Wszystko jest dobrze. To nie pierwszy raz, kiedy jestem postrzelony – powiedziałem, a on zmarszczył brwi, kiedy to usłyszał. – Już jest dobrze, wszystko w po-porządku – dodałem szybko. 

Tak właśnie było, prawda? Bolało jak cholera i nie byłem pewny, czy mogę chodzić, ale zamierzałem dostać się do mieszkania, przemyśleć tam wszystko i samemu się wyleczyć. Nie mogłem sobie pozwolić na pozostanie tu tak długo.

– Spidey, słuchaj mnie. Nic nie jest w porządku - powiedział stanowczo, ale łagodnie. – Czy możesz chociaż raz nas posłuchać? – zapytał, wzdychając. 

Spojrzałem na niego nie wiedząc, co o tym myśleć. Było widać, że jest poważny i w gruncie rzeczy miał rację. Nigdy nie chciałem ich słuchać, kiedy w grę wchodziło moje zdrowie. Tak samo było, kiedy raz pomogłem im podczas misji na Brooklynie. Złamałem wtedy nogę, ale nie przejąłem się tym zbytnio, chociaż namawiali mnie, żebym wrócił z nimi do wieży. Tylko po co, skoro i tak zrosła się w ciągu paru godzin?

Innym razem przypadkowo pokazałem się w wieży z krwawiącym ramieniem, bo jakiś idiota dźgnął mnie nożem chwilę wcześniej. Z całych emocji zupełnie o tym zapomniałem i przyszedłem beztrosko do wieży. Pan Stark kiedy tylko to zobaczył, niemal zemdlał. Mimo to odmówiłem pozostania w sali szpitalnej. Przecież już i tak się prawie zagoiło.

– J-ja ja... – zacząłem się jąkać. – Mam dzisiaj pracę. Nie mogę. – skłamałem. Nie mogłem tu zostać na następne parę dni. Co powiedziałaby na to May?

– Spidey, musisz odwołać wszystkie swoje plany – powiedziała Natasza delikatnym tonem.

– J-ja... ja nie mogę, przepraszam. Jeśli chcecie mi pomóc, to puśćcie mnie do domu... proszę.

Patrzyli na mnie jak na kompletnego wariata.

Ale czy właściwie tak się nie zachowywałem? Musiałem przyznać, że to było szalone, nie chcieć zostać tu chociaż na noc, ale zdecydowanie wyglądałbym jeszcze gorzej, gdybym wkurzył May. Nie żeby miała się martwić czy coś, ale doskonale wiedziałem, co może się zdarzyć, jeśli nie przyjdę do domu przed ciszą nocną. Naprawdę nie chciałem, żeby rana zrobiła się jeszcze większa.

– Spidey... – próbował mnie prosić dalej pan Stark.

– Myślę... Myślę, że mogę tu zostać jakoś do dziewiątej wieczorem – powiedziałem, wpatrując się w ich twarze.

– Jest już wpół do dziesiątej – powiedziała Wanda, patrząc na mnie niepewnie.

– CO?! – wrzasnąłem. Wpół do dziesiątej? Jak mogłem spać aż tak długo? – Muszę iść. Teraz – dodałem w panice.

Odrzuciłem koc, czerwieniąc się lekko, kiedy zauważyłem, że byłem tylko w bokserkach. Syknąłem z bólu, wstając i prawie wylądowałem na podłodze.

– Spidey, usiądź na spokojnie. Mam po kogoś zadzwonić? – zapytał pan Stark, a Natasza i Bucky podparli mnie z dwóch stron.

– Nie. Po prostu muszę już iść – odepchnąłem ich lekko i zacząłem ubierać swój kostium. Miałem problem z utrzymaniem równowagi i znowu niemal się przewróciłem. Czemu to aż tak cholernie bolało?

– Czemu aż tak się spieszysz? – zapytał pan Steve. Dalej starałem się ubrać kostium, zupełnie ignorując ich pytania.

– Spidey? – próbował zwrócić moją uwagę pan Stark, ale zignorowałem go w końcu wkładając nogi we właściwe otwory.

– Czy ty nas właśnie ignorujesz? – zapytał pan Pietro.

– Słuchajcie... Przepraszam, ale muszę naprawdę iść...

– Spidey, nie możesz używać sieci w twojej kondycji – przerwał mi zmartwiony pan Stark.

– WSZYSTKO JEST ZE MNĄ W PORZĄDKU DO CHOLERY! DOTRĘ SAM DO DOMU, NIE JESTEM DZIECKIEM! – wykrzyczałem.

Kiedy tylko uświadomiłem sobie co zrobiłem, zakryłem usta dłonią, patrząc wokół ze strachem. Wszyscy patrzyli na mnie zszokowani. Nigdy dotąd się tak do nich nie odezwałem. Nigdy. Boże właśnie nakrzyczałem na Avengers. – Ja przepraszam... – wymamrotałem i poszedłem w stronę okna. Wskoczyłem na parapet, jeszcze raz na nich spoglądając. – Przepraszam – powtórzyłem i skoczyłem przez okno. Byli tak zszokowani, że żaden z nich nie zareagował. 

– Jestem takim kretynem – wyszeptałem do siebie, przemieszczając się pomiędzy budynkami.

---

Co myśleliście, że zdejmą mu maskę i zobaczą kim jest? Ja tak :')

Kto nie widział zapraszam na kolejny shot ze Starkerowego bingo pod tytułem "Jelausy". Tym razem bez żadnych scen 18+, więc polecam nawet tym, którzy za starkerami nie przepadają. 

Jeśli w poniedziałek wszystko pójdzie dobrze, to następny rozdział może pojawi się we wtorek, albo środę, a jeśli nie to może być różnie. Więc trzymajcie kciuki, żeby wszystko poszło po mojej myśli.

Do następnego <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro