Rozdział 46

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Witajcie kochani, dobrze widzicie! Tym razem to naprawdę kolejny rozdział :)))

Od tego momentu tłumaczenie przestaje być tłumaczeniem, a wszystkie rozdziały są pisane przeze mnie. Mam nadzieję, że spodoba się Wam to co wymyśliłam, a fabuła tylko zyska na jakości. Oczywiście jak tylko autorka wrzuci kolejny rozdział zostanie on przetłumaczony i będziemy mieć dwie wersje alternatywne.

Nie przedłużając, miłego czytania :)

---

*Tony*

Ruszyliśmy powoli w stronę wieży. Peter patrzył przez okno bez słowa, a ja zupełnie nie wiedziałem co robić. Zagadać go? Dać mu odpocząć? Przez całą drogę nie padło ani jedno słowo, a ja odetchnąłem z ulgą, kiedy w końcu zajechaliśmy pod wieżę. Peter dalej wyglądał, jakby był w jakimś transie, więc otworzyłem ostrożnie drzwi z jego strony, jednak nadal na mnie nie spojrzał. Położyłem mu rękę na ramieniu, żeby jakoś zwrócić jego uwagę, ale z bólem zauważyłem, jak lekko wzdrygnął się na ten dotyk.

– Jesteśmy już na miejscu – powiedziałem i cofnąłem szybko dłoń. Nie chciałem go w żaden sposób stresować, a coraz bardziej widziałem, że zupełnie mi to nie wychodzi. Rozejrzał się dookoła, zupełnie jakby dopiero teraz się obudził, przytaknął i ruszył za mną, nadal nie mówiąc ani słowa. Co jakiś czas zerkałem na niego ukradkiem i serce mi się krajało, kiedy na niego patrzyłem. Wyglądał na strasznie zagubionego i tak wykończonego, jakby zaraz miał paść trupem.

Wychodząc z windy, od razu natknęliśmy się na wszystkich Avengers, którzy zerwali się z miejsc, kiedy tylko nas zobaczyli. Przekrzykiwali się jeden przez drugiego, chcąc przywitać się z Peterem. Od razu zauważyłem, jak cały zesztywniał i zdecydowałem się położyć mu dłoń na ramieniu, żeby trochę go uspokoić. Znowu się wzdrygnął, ale po chwili posłał mi pełne wdzięczności spojrzenie i lekko się uśmiechnął. Spojrzałem morderczym wzrokiem na wszystkich zgromadzonych, dzięki czemu trochę się uciszyli.

– Ja... – zaczął cicho Peter, a wszyscy nagle ucichli. – Czy mogę iść do pokoju? – zapytał nieśmiało, wpatrując się podłogę.

– Oczywiście Peter – odpowiedziała łagodnie Natasza, zanim ja się zdążyłem odezwać. Spojrzałem na nią zaskoczony, ale rzuciła mi tylko spojrzenie, które mówiło „spróbuj tylko się sprzeciwić, a pożałujesz". Nie, żebym chciał zrobić coś tak głupiego, ale to zmotywowało mnie tylko do szybkiego przytaknięcia.

– Gdybyś czegoś potrzebował, pytaj FRIDAY – powiedziałem i obserwowałem, jak odchodzi w stronę windy. Zanim drzwi się zamknęły, rzucił mi nieśmiały uśmiech.

*Peter*

Zdecydowanie miałem już dość wrażeń na dzisiaj. Byłem wdzięczny Nataszy i panu Starkowi, że pozwolili mi się zaszyć w pokoju, nie zadając żadnych pytań. Naprawdę ich wszystkich kochałem, ale trochę mnie przytłoczyli swoim entuzjazmem. Po wszystkim, co się stało, nie czułem się komfortowo, zwłaszcza że podejrzewałem, że wszyscy już wiedzą. Wiedzą, jaki jestem beznadziejny. Spider-Man – bohater, który nie umie obronić się przed własną ciotką.

Miałem tylko ochotę zakopać się w łóżku i uciec od wszystkiego i wszystkich. Nie miałem nawet siły myśleć o tym, co będzie dalej. Nie byłem głupi. Oczywiste dla mnie było, że nie będę mógł tutaj zostać, to tylko tymczasowe rozwiązanie. Kto chciałby taką żałosną sierotę jak ja? Nawet May zajmowała się mną tylko z przymusu i dlatego, że przynosiłem jej jakieś zyski. Gdyby chodziło o kogoś innego, mógłbym mieć nadzieję, że będę przydatny, ale pan Stark miał wszystko. Nie potrzebował pieniędzy. Nie potrzebował w swoim życiu kogoś takiego jak ja.

Zwinąłem się w kłębek na łóżku, starając się zasnąć i z zaskoczeniem zauważyłem wsiąkające w poszewkę poduszki łzy. Nie potrafiłem wytrzymać nawet chwili bez płaczu. Żałosne. Cały byłem żałosny.

*Natasza*

Jak tylko zobaczyłam Petera, miałam ochotę go przytulić i już nigdy nie puszczać. Wyglądał na tak załamanego i nieszczęśliwego jak nigdy. Czy to naprawdę był ten sam dzieciak, który zawsze poprawiał nam wszystkim humor? Nigdy nie podejrzewałam się o posiadanie matczynych instynktów, ale z całą pewnością teraz mogłam stwierdzić, że za szczęście tego dzieciaka dałabym się pokroić.

Inni byli tak samo przygnębieni jego widokiem, ale najwyraźniej próbowali to ukryć radosnymi powitaniami. Jak na mój gust, byli zbyt entuzjastyczni i wyglądało na to, że Peter zgadza się z moim zdaniem, bo kiedy tylko nas zobaczył, cały się w sobie skulił. Zupełnie jakby chciał zniknąć i wcale mu się nie dziwiłam. Sprawa była wciąż świeża, a on potrzebował odpoczynku, a nie rozbawiania go na siłę dlatego, kiedy tylko wyraził chęć pójścia do pokoju, zgodziłam się, zanim ktokolwiek zdążył zaprotestować.

– Co teraz? – zapytałam, kiedy tylko Peter zniknął w windzie.

– Wezwałem już policję – odpowiedział nachmurzony Stark.

– Tyle wiem, ale co dalej? Jedyne co zastaną to nieprzytomna May i brak dzieciaka – wyjaśniłam.

– To co mam zrobić? Zabrać go na obdukcje? – oburzył się.

– To bez sensu – odparłam natychmiast. – Tylko go zestresujemy, a jego rany leczą się na tyle szybko, że to będzie wyglądać podejrzanie – odparłam zamyślona, a Stark zaczął nerwowo chodzić po pokoju.

– Ale przecież musimy coś zrobić! Nie może tam wrócić! – krzyknął zaniepokojony Pietro.

– Nie bądź głupi, przecież go tam nie puścimy – ofuknęła go natychmiast Wanda.

– Po moim trupie – mruknął Stark pod nosem.

– Mamy nagranie – powiedział Steve, a wszyscy spojrzeli na niego zaskoczeni. Jak ja mogłam o tym zapomnieć? Mieliśmy dowody podane jak na tacy.

– Może najpierw porozmawiajmy z jego ciotką? – zaproponowała nieśmiało Pepper, a wszyscy spojrzeliśmy na nią jak na wariatkę. Lekko się speszyła pod naszym wzrokiem, ale wyprostowała się i kontynuowała: – chodzi mi o to, że w ten sposób o wiele szybciej zdobędziemy prawo do opieki nad nim.

– Co masz na myśli? – zapytał Stark, podnosząc brew.

– Jeśli założymy jej sprawę o znęcanie się nad małoletnim, proces będzie trwał długo, a Peter najpewniej zostanie umieszczony w jakiejś rodzinie zastępczej – zaczęła pewnym głosem – a chyba wszyscy się zgadzamy, że powinien zamieszkać z nami, prawda? – dodała z lekkim wahaniem, ale odetchnęła z ulgą, kiedy wszyscy zgodnie przytaknęli. – Jest dla mnie jak syn i chcę, żeby jak najszybciej był nim także prawnie, nawet jeśli ma to oznaczać chwilowe ugody z May – wyjaśniła, wypowiadając jej imię, jakby było najgorszą obelgą świata.

– Nie zgadzam się – powiedział ostro Tony, a wszyscy spojrzeli na niego w szoku.

– Nie chcesz go adoptować? – zapytałam, patrząc na niego jak na wariata.

– Co? – zdziwił się. – Oczywiście, że chcę! – dodał. – Chodziło mi o to, że powinna zostać ukarana. Wiem, że słuchaliście nagrania, ale nie było was tam – powiedział ponurym głosem. – Nie widzieliście, jaki był przerażony, jak bał się cokolwiek zrobić. Ta suka powinna cierpieć – powiedział z nienawiścią.

– Wyrażaj się – mruknął pod nosem Steve, a ja zgromiłam go wzrokiem. Podniósł ręce w obronnym geście, ale nic już nie powiedział.

– To ostre słowa, ale uważam, że Tony ma racje. Powinna ponieść konsekwencje. To, że może ponieść je prawnie, jest jedynym powodem, dlaczego jeszcze nie zaczęłam jej szukać – powiedziałam i kiedy tylko pomyślałam, co chciałabym jej zrobić, na moich ustach pojawił się mściwy uśmiech. Doskonale wiedziałam, że wyglądam wtedy naprawdę przerażająco i z lekkim rozbawieniem zauważyłam, jak niektórzy się wzdrygnęli i odwrócili wzrok. Poczułam delikatny dotyk na ramieniu i odwróciłam się z zaskoczeniem, napotykając smutny wzrok Wandy. Jedno jej spojrzenie wystarczyło, żebym się uspokoiła. Działała tak na mnie już od dłuższego czasu. Tak jakby sama jej obecność była w stanie zapełnić w moim sercu pustkę, o której nie miałam wcześniej pojęcia.

– Myślę, że powinniśmy spytać Petera, co o tym wszystkim sądzi – powiedziała delikatnie, odwracając wzrok. – To jego przyszłość i chociaż szczerze wątpię, żeby nie chciał z nami zostać, musimy mu dać ten wybór, zamiast decydować za niego.

Mimo mojej przemożnej chęci skrzywdzenia May musiałam przyznać jej rację. Peter nie był już małym dzieckiem, a sprawa dotyczyła bezpośrednio jego. Powinien mieć chociaż możliwość wyrażenia własnego zdania na ten temat. Przytaknęłam więc, patrząc jej jeszcze raz głęboko w oczy, po czym odwróciłam się, żeby zobaczyć reakcję reszty. Wszyscy mimo pewnych oporów zgodzili się z jej zdaniem.

– Na razie dajmy mu odpocząć – zarządziła Pepper. – Na pewno jest wykończony.

– Pogadamy o tym jutro, na spokojnie – zgodził się Tony i podniósł się powoli z kanapy. Nikt nawet nie próbował go zatrzymać, kiedy szedł w stronę windy. Wszyscy zdawali się doskonale wiedzieć, gdzie podąża.

*Tony*

Uchyliłem delikatnie drzwi, zaglądając do środka z lekkim wahaniem. Mój wzrok natychmiast przyciągnęła skulona na łóżku sylwetka. Spojrzałem na niego rozczulony, musiał być naprawdę zmęczony, skoro zasnął tak szybko. Usiadłem na skraju łóżka i delikatnie, żeby go nie obudzić, odgarnąłem włosy z jego twarzy. Ze smutkiem zauważyłem zaschnięte ślady łez na jego policzkach i cicho westchnąłem. Nie wahałem się ani chwili kiedy musiałem zdecydować czy go przygarnę. To było tak oczywiste, jakby już dawno był moim synem. Szczerze mówiąc, traktowałem go już tak od dawna, raz nawet byłem zazdrosny o jego nieżyjących (chociaż wtedy o tym nie widziałem) rodziców.

Wstałem delikatnie, tak żeby go nie obudzić i nakryłem go leżącym na krześle kocem. Miałem ochotę ucałować go w czubek głowy, ale czy to nie byłaby przesada? A może to właśnie jakiś rodzicielski instynkt podpowiadał mi co zrobić? Może tak właśnie robili kochający rodzice? Co było właściwe, a co nie? Skąd miałem to wiedzieć? Czułem, że będę musiał się jeszcze sporo nauczyć o rodzicielstwie. Na myśl od razu przyszła mi ta sytuacja, kiedy nazwał mnie tatą. Wiedziałem, że zrobił to wtedy nieświadomie, ale postanowiłem zrobić wszystko, żeby nazwał mnie tak celowo. Uśmiechnąłem się z rozczuleniem i zamknąłem cicho drzwi, kierując się w stronę sypialni. Pepper czekała już na mnie w łóżku, czytając książkę i odłożyła ją, kiedy tylko zobaczyła, że wchodzę.

– Jak się czuje? – zapytała zmartwiona.

– Zasnął – odpowiedziałem krótko.

– Biedactwo – westchnęła. – Dobrze, że to już dla niego koniec kłopotów – powiedziała, a ja znowu wpadłem w wir rozmyślań. Czy to faktycznie był koniec kłopotów? Czy ja się w ogóle nadawałem na ojca? O dzieciach wiedziałem tyle, co nic. Czy ktoś taki jak ja mógł sprostać zadaniu tak trudnemu, jak wychowanie nastolatka? A co jeśli coś zawale? Co, jeśli go zepsuje?

– Co, jeśli mnie znienawidzi? – mimowolnie wypowiedziałem na głos swoje myśli. Po chwili poczułem jak Pepper nakrywa moją dłoń swoją i podniosłem wzrok, patrząc jej głęboko w oczy.

– Ciężko mi sobie wyobrazić, żeby Peter mógł kogokolwiek znienawidzić – powiedziała, lekko się uśmiechając.

– Dobrze wiesz, o co mi chodzi – przewróciłem oczami. – Nie jestem dobrym materiałem na ojca – dodałem, cicho wzdychając.

– Jesteś najlepszym ojcem, jakiego Peter mógł sobie wymarzyć – odpowiedziała z pewnością w głosie.

– Ta, no poprzeczka nie leży jakoś wysoko – prychnąłem, przewracając oczami.

– Jesteś niemożliwy Tony, dobrze wiesz, że cię nie przekonam – powiedziała, a ja przytaknąłem. – Musisz porozmawiać o tym z Peterem – dodała.

– Nie ma mowy – zaprotestowałem. Sama myśl o tak sentymentalnej rozmowie przyprawiała mnie o dreszcze.

– Jemu też się to przyda – dodała. – Mogę się założyć, że myśli o tym, że jest dla nas tylko ciężarem. Ten chłopak ma niepokojąco niskie poczucie własnej wartości – dodała ze smutkiem. – Pod pewnymi względami kogoś mi przypomina.

– Ciekawe kogo – wymruczałem pod nosem, ale ucichłem, kiedy spojrzała na mnie znacząco.

– Porozmawiaj z nim Tony, to zrobi dobrze wam obojgu – powiedziała.

– Ta, porozmawiam – odpowiedziałam, ale doskonale wiedziałem, że nic takiego nie zrobię. Nie było o tym w ogóle mowy.

***

*Peter*

Już dawno nie czułem się tak wyspany. Przeciągnąłem się odprężony na łóżku i otworzyłem oczy, rozglądając się dookoła. Za zaskoczeniem zauważyłem, że jestem nadal we wczorajszych ubraniach i leżę w pokoju w wieży, przykryty kocem. W jednym momencie się rozbudziłem, a wszystkie wspomnienia poprzedniego wieczora uderzyły we mnie ze zdwojoną siłą. Poczułem, jak zaczyna mi szumieć w głowie, a serce galopuje jak szalone.

Co teraz ze mną będzie? May będzie wściekła. To mało powiedziane. Ona mnie zabije. O ile nic jej nie jest oczywiście... Mimo że się jej bałem, to martwiłem się także o jej stan zdrowia. W końcu była moją jedyną rodziną. Musiałem się dowiedzieć, jak się czuje. Byłem pewny, że pan Stark wezwał wczoraj jakieś służby, więc na pewno się nią należycie zajęli, ale... PAN STARK. On widział. Wszyscy widzieli. Jęknąłem głucho, łapiąc się za głowę. Czy teraz będą mieli mnie za małego dziwaka, którym tak naprawdę byłem? Tyle czasu próbowałem to przed nimi ukryć, ale wiedziałem, że to się w końcu musiało wydać. Czy nie mogłem mieć po prostu normalnej rodziny i szczęśliwego dzieciństwa? Czy musiałem być taki dziwny? Czy nie mogłem być normalny?

– Pan Stark prosi, żebyś zszedł na śniadanie.

– Jasne FRI – odpowiedziałem sztucznej inteligencji, chociaż na samą myśl o śniadaniu mnie mdliło. Wszyscy tam będą, wszyscy będą patrzeć. Oceniać. Chciałem stąd tylko uciec i zaszyć się z powrotem w moim pokoju. W moim, własnym łóżku. Nawet jeśli oznaczało to dalsze użeranie się z May. Jakoś to przecież przeżyję. Jak zawsze.

Wstałem z łóżka i ruszyłem w końcu w stronę kuchni, po drodze przyhaczając o łazienkę, żeby przemyć twarz. Ktokolwiek okrył mnie wczoraj kocem, musiał widzieć, że płakałem. Żałosne. Wszedłem do kuchni, niemrawo odpowiadając na wszystkie powitania i usiadłem przy stole, nie patrząc na nikogo. Po głosach słyszałem, że w pomieszczeniu byli tylko państwo Stark, oraz Natasza z Wandą. Mimo że ich obecność była dla mnie zawsze odprężająca, teraz nie potrafiłem nawet spojrzeć im w oczy. Cały czas miałem w głowie tylko myśl, że wszyscy już wiedzą, jak bardzo żałosny jestem.

Czułem co jakiś czas, jak na mnie zerkają, próbowali nawet parę razy zagadać, ale szybko dali sobie z tym spokój. Dłubałem widelcem w mojej jajecznicy, udając, że coś jem. Jedyne, o czym marzyłem, to w końcu odejść od tego stołu i zakopać się z powrotem w pościeli.

– Peter, kochanie musimy porozmawiać – powiedziała w końcu pani Pepper, siadając obok mnie, a ja uparcie wpatrywałem się w talerz. – Chcieliśmy porozmawiać z tobą o tym, co się dalej stanie. Doszliśmy do wniosku, że powinieneś także o tym decydować, skoro jesteś już prawie dorosły.

Czyli się zaczęło. To by było na tyle. Zaraz pewnie powiedzą mi, że mam się wynosić. Kto by mnie chciał? Nie mógłbym tego znieść z ich ust, dlatego postanowiłem wyprzedzić fakty. Tak było łatwiej. Mogłem udawać, że to moja decyzja.

– Ile mam czasu, żeby się spakować? – zapytałem, starając się brzmieć pewnie.

– Spakować? – powtórzyła Pepper ze zdziwieniem, a ja przekląłem w myślach. Jak mogłem być tak głupi i zapomnieć, że właściwie nie mam czego pakować. Byłem kretynem.

– Znaczy, w sumie jestem już spakowany – powiedziałem, czując, jak mój głos zaczyna lekko drżeć i zeskoczyłem z krzesła. Nie chciałem się przy nich rozpłakać. – Więc mogę już wracać i właściwie – mówiłem, dalej idąc w stronę wyjścia z kuchni, ale zatrzymała mnie męska dłoń i mimowolnie się wzdrygnąłem. To tylko sprawiło, że poczułem się jeszcze bardziej beznadziejnie. Dlaczego tak reagowałem na jego dotyk? Przecież wiedziałem, że nigdy nic by mi nie zrobił. Prawda?

– Nie ma mowy – powiedział ostro, a ja spojrzałem na niego zaskoczony, na chwilę zapominając o całym wstydzie, który czułem. Jego mina po chwili złagodniała i lekko odchrząknął. – Nie wolałbyś zostać tutaj, z nami? – zapytał dziwnym głosem i spojrzał na mnie wyczekująco. Zapatrzyłem się na niego w szoku, nie wiedząc jak mam odpowiedzieć. Chcieli, żebym tu został? Ja? Cisza zaczęła się przedłużać, a ja czułem wszystkie spojrzenia skupione na mojej osobie.

– Zostać? – zapytałem z mieszaniną strachu i nadziei.

– Chcesz? – zapytał.

– Ja... – wyjąkałem zaskoczony. Czy chciałem? Co to za głupie pytanie? To brzmiało jak spełnienie moich najskrytszych marzeń. Czułem, jak łzy zaczynają napływać mi do oczu, a w gardle formuje się gula, która nie pozwalała mi powiedzieć ani słowa więcej. Gdybym teraz otworzył usta, niechybnie bym się rozpłakał. Pokiwałem więc energicznie głową i usłyszałem, jak wszyscy w pomieszczeniu oddychają z ulgą. Najważniejszy był dla mnie jednak promienny uśmiech, którym obdarzył mnie pan Stark. Odwzajemniłem go i nie wytrzymując już całej tej presji, rzuciłem mu się w ramiona. Wtuliłem się w jego klatkę piersiową, wdychając zapach nieodzownie kojarzący mi się z bezpieczeństwem. Z domem, którego nigdy tak naprawdę nie miałem. Nie musiałem długo czekać, żeby odwzajemnił uścisk, zamykając mnie w swoich ramionach.

– Dziękuję – szepnąłem tak cicho, że nie byłem pewien czy mnie usłyszał.

Po chwili, gdy się już uspokoiłem, odsunąłem się od niego i rozejrzałem się dookoła. Wszyscy wyglądali na wzruszonych, ale uśmiechy nie schodziły im z ust. Zauważyłem, jak Pepper ukradkiem ociera łzy i zrobiło mi się trochę głupio. Może powinienem się do nich wszystkich przytulić? Tylko czy oni tego chcieli? No i czy to nie byłoby trochę dziwne? Z panem Starkiem to był impuls, chwilowa emocja. Stałem tak, spoglądając na nich niepewnie i nie wiedziałem jak właściwie się zachować.

– Usiądź Peter – powiedziała pani Pepper, kiedy już trochę ochłonęła. – Jest jeszcze parę rzeczy, które chcieliśmy ustalić.

Czyli jednak były jakieś warunki. Wiedziałem. May zawsze powtarzała, że nie ma nic za darmo. Kiedy robiła dla mnie cokolwiek miłego, zawsze było wiadomo, że oczekiwała czegoś w zamian. Jak mogłem myśleć, że teraz będzie inaczej? Wyprostowałem się i usiadłem sztywno na krześle, patrząc uważnie na panią Pepper.

– To, że zamieszkasz w wieży, mamy już ustalone, jak rozumiem tak? – zapytała mnie, a ja z pewnym wahaniem przytaknąłem, zastanawiając się, ile przyjdzie mi za to zapłacić. – Chcieliśmy cię o coś spytać razem z Tonym – dodała, spoglądając na niego. – Czy chciałbyś, żebyśmy cię adoptowali? – spytała, zwracając wzrok z powrotem na mnie. – Czy chciałbyś, żebyśmy byli twoimi rodzicami?

– Rodzicami? – wymamrotałem, patrząc na nią w szoku.

– Oczywiście, wiemy, że nigdy nie zastąpimy ci twoich biologicznych rodziców, ale jesteś dla nas jak syn Peter i chcielibyśmy, żebyś prawnie także nim był – wytłumaczyła, a ja spojrzałem na nią ze łzami w oczach. Naprawdę mnie chcieli? Mnie? Petera Parkera? Żałosną sierotę, której nawet nie chciała własna ciotka? Przenosiłem wzrok to na nią, to na pana Starka i dopiero po chwili do mnie dotarło, że czekają, aż im odpowiem.

– Tak – wykrztusiłem i zobaczyłem, jak oboje zaczynają się uśmiechać.

– Jesteś pewien? – dopytała pani Pepper (a może powonieniem nazywać ją mamą?), kucając przede mną, tak że mieliśmy głowy na tym samym poziomie. Pokiwałem głową w odpowiedzi, nie mogąc wydobyć z siebie głosu i po chwili poczułem, jak kciukami ściera mi łzy z policzków. Podniosłem wzrok, napotykając jej rozczulone spojrzenie i poczułem, że to jest właśnie ten moment, żeby się do niej przytulić. Tak też zrobiłem i po chwili trzymała mnie w swoich ramionach, głaszcząc mnie po włosach. Odczucia były zupełnie inne niż w przypadku pana Starka, ale tak samo przyjemne. Pani Stark była zdecydowanie miększa i pachniała jeszcze przyjemniej, zupełnie jak bukiet polnych kwiatów. Zdecydowanie mogłem polubić te momenty. Właściwie kogo ja chciałem oszukać? Już je polubiłem. Kiedy się od siebie odsunęliśmy, spojrzała na mnie jeszcze raz z rozczuleniem i pocałowała mnie w czubek głowy. Pierwszy raz poczułem, jakbym miał mamę. To było coś, za czym tęskniłem przez te wszystkie lata.

– Cieszę się, że się zgodziłeś Pete – powiedziała, ukradkiem ocierając łzy wzruszenia.

– Ja też – odpowiedziałem z szerokim uśmiechem i tak właśnie było. Rozpierała mnie radość. Czułem teraz, jakby nic z ostatnich wydarzeń nie miało miejsca.

*Natasza*

Razem z Wandą patrzyłyśmy z rozczuleniem na tą scenę. Niestety doskonale wiedziałam, że całą tę radość trzeba będzie w końcu przerwać. Pewne rzeczy trzeba było niestety omówić, a ja postanowiłam przyjąć rolę tej osoby, która musi zepsuć tę sielankę.

– Musimy też pogadać o trochę mniej przyjemnych rzeczach – powiedziałam, natychmiast zwracając uwagę Petera. Momentalnie spoważniał, przyglądając mi się uważnie.

– Nat daj spokój, przecież właśnie powiedział, że chce tu zamieszkać, więc załatwimy to tak, jak mówiłem i...

– To też jego wybór Tony – powiedziała Wanda ostrzegawczym tonem.

– O co chodzi? – zapytał Peter, a w jego głosie i postawie bez problemu mogłam zauważyć jego emocje. Był cały spięty, tak jakby oczekiwał, że zaraz powiem, że to wszystko jeden wielki żart.

– Chodzi o nagranie – zaczęłam, cicho wzdychając, a on spojrzał na mnie z niezrozumieniem. – Nagraliśmy całe wczorajsze zdarzenie – dodałam i zauważyłam, że widocznie pobladł. – To tylko plik audio, ale może posłużyć jako dowód w sprawie przeciwko May – wyjaśniłam, a on natychmiast zaczął kręcić głową. Wszyscy spojrzeli na niego zaskoczeni.

– Żadnej sprawy – powiedział słabo. Był blady jak ściana.

– Peter, to co zrobiła, jest prawnie karalne – powiedziała łagodnie Wanda.

– Wiem – odpowiedział cicho.

– Więc czemu nie chcesz, żebyśmy się tym zajęli? – zapytałam łagodnie. Krew mnie zalewała, kiedy pomyślałam, że May mogłoby ujść wszystko bezkarnie, ale wiedziałam, że krzyki w niczym nie pomogą.

– To moja rodzina – powiedział słabo. – Nie chce, żeby poszła do więzienia.

– Zasługuje na to – powiedziałam twardo.

– Ty nigdy nie zrobiłaś nic złego? – zapytał, a mnie zmroziło. Przez myśl od razu przeszły mi wszystkie moje zbrodnie. Prawdopodobnie nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, w jak czuły punkt uderzył. A może właśnie doskonale wiedział? – Nie chce więcej o tym rozmawiać. Nie interesuje mnie co się dalej z nią stanie, ale nie chcę, żeby poszła do więzienia z mojego powodu – powiedział uparcie.

– To nie była twoja wina – oburzyła się Pepper. – To jej wybór.

– Nie chcę, żebyście komukolwiek pokazywali nagranie – powiedział cicho. – A najlepiej je usuńcie – dodał twardo. – To jedyne, o co was proszę.

– A co gdyby to był jedyny sposób, żebyśmy mogli cię adoptować? – zapytał Tony, a Peter spojrzał na niego z przerażeniem w oczach. Rzuciłam Starkowi szybkie spojrzenie, które mówiło, że zamorduje go, jeśli nie przestanie dręczyć dzieciaka, ale on uparcie wpatrywał się w Petera.

– Ale na szczęście nie jest – odpowiedział w końcu Peter. – Gdyby tak było, to pewnie nie pytalibyście mnie o zdanie – dodał nieco niepewnym głosem. – Błagam – szepnął, wpatrując się intensywnie w Starka, który odwrócił wzrok i zmieszał się lekko, spoglądając w moją stronę.

– W porządku – powiedział w końcu, lekko odchrząkując, a Peter widocznie się rozluźnił.

Widziałam, że Starkowi nie podoba się to tak samo, jak mi. Przez chwilę rozważałam nawet, czy nie skopiować nagrania i nie zanieść go na policję wbrew woli dzieciaka, ale szybko odrzuciłam tę myśl. Nie chciałam stracić jego zaufania, nie teraz kiedy tak bardzo potrzebował poczucia bezpieczeństwa i ludzi, na których mógł polegać. Jego dobre samopoczucie było o wiele ważniejsze od mojej chęci zemsty, a przecież zawsze mógł zmienić zdanie, a wtedy May zapłaci za wszystko, co zrobiła. Postanowiłam to potraktować jako odroczenie kary w czasie. Teraz Peter potrzebował spokoju, a ja zamierzałam być jedną z tych osób, które mu ten spokój zagwarantują.

---

3583 słowa

To co ja tam mówiłam? Że rozdział będzie miał około 2500 słów? XD Ups. Trochę popłynęłam XD

Zamierzam jeszcze pociągnąć tą opowieść, więc czeka nas jeszcze trochę zwrotów akcji, zdecydowanie nie będzie to kwestia tylko paru rozdziałów.

Napiszcie co sądzicie i co ewentualnie powinnam poprawić. Nie bójcie się napisać jak coś jest źle, bo każda konstruktywna krytyka sprawia, że wiem co muszę jeszcze poprawić :D

Do następnego <333

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro