Rozdział 49

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Witam, witam i o zdrowie pytam :))

Mimo zjazdu rodzinnego wreszcie udało mi się usiąść do rozdziału, więc cieszmy się wszyscy i radujmy. Mam nadzieję, że nie zatłuczecie mnie, kiedy dowiecie się, kto znalazł Peterka XD

Miłego czytanka <3

---

*Peter*

Nagle poczułem, jak ktoś dotyka mojego ramienia i poderwałem się, lekko się wzdrygając. Podniosłem wzrok i spojrzałem w szoku na stojącą przede mną postać.

— Logan? — wyjąkałem zaskoczony, szybko wycierając łzy z twarzy.

— Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć — powiedział z zakłopotaniem. — Co się stało Pete?

— Co ty tu robisz o tej godzinie? — zapytałem, zupełnie ignorując jego pytanie. Wiedziałem, że prędzej czy później będę musiał na nie odpowiedzieć, ale chciałem odwlec to w czasie, jak tylko mogłem. Lubiłem Logana i było mi wstyd, że zastał mnie w takim stanie.

— Zostałem dłużej na stażu, bo musiałem coś nadrobić — wytłumaczył krótko, wzruszając ramionami. — Mów co się stało. Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz — powtórzył uparcie, a ja westchnąłem z rezygnacją i lekko się uśmiechnąłem. Zawsze potrafił wszystko ze mnie wyciągnąć. Cały czas żałowałem, że nasz kontakt tak się urwał po tym, jak go awansowali, ale podejrzewałem, że miał wtedy ważniejsze rzeczy do roboty.

— Dużo by opowiadać — odpowiedziałem wymijająco.

— Spoko, mam czas — odparł uparcie, świdrując mnie spojrzeniem swoich niebieskich oczu. — Ale proponuje iść w jakieś wygodniejsze miejsce — dodał z lekkim uśmiechem. — Co byś powiedział na moje mieszkanie? — zapytał.

— Twoi rodzice nie będą mieć nic przeciwko? — zapytałem podejrzliwie.

— Ciężko stwierdzić, nie mam nawet jak ich zapytać — zaśmiał się. — Mieszkam sam — dodał, a mi zrobiło się strasznie głupio. Nigdy nie gadaliśmy o jego rodzicach, więc zupełnie nie wiedziałem, jaka jest jego sytuacja rodzinna.

— Przepraszam — wymamrotałem, czując, jak blednę. — Nie chciałem...

— Nie no spoko — machnął ręką. — Nie jestem sierotą, czy co tam pomyślałeś — zaśmiał się. — Po prostu moi starzy z siostrą przeprowadzili się do innego miasta, bo ojciec dostał tam lepszą pracę, a ja uparłem się zostać tutaj, bo nie chciałem zmieniać szkoły — wyjaśnił, a ja odetchnąłem z ulgą. Naprawdę obawiałem się, że przypadkowo przywołałem jakieś złe wspomnienia. — To jak? Wpadniesz do mnie czy masz jakieś plany?

— Właściwie to nie mam — mruknąłem. — Muszę tylko sprawdzić parę rzeczy i możemy iść — powiedziałem z namysłem i szybko wyciągnąłem komórkę.

— Spoko. To poczekam na ciebie na zewnątrz — zaproponował, a ja kiwnąłem głową, wlepiając wzrok w telefon. Zignorowałem wiadomości na czacie grupowym i szybko odpisałem co chwila dobijającym się MJ i Nedowi, że wszystko ze mną w porządku i nie muszą się martwić, bo jestem pod opieką pana Starka. Nie była to do końca prawda, ale nie chciałem, żeby się martwili. Po chwili zastanowienia napisałem im też, że w ciągu najbliższych dni nie pojawię się w szkole, a kontakt telefoniczny ze mną będzie utrudniony. Westchnąłem cicho i wyłączyłem telefon, zanim zaczęli zadawać bardziej szczegółowe pytania, po czym udałem się przed budynek, za którego rogiem znalazłem Logana, dopalającego papierosa.

— Palisz to świństwo? — zapytałem, marszcząc nos. Mimo że stałem całkiem daleko to i tak dym mnie drażnił. Zapewne przez mój wrażliwy węch. Kolejna wada bycia dziwakiem.

— Tylko czasami — westchnął, gasząc papierosa i chowając pozostałą połówkę do torby. Podniosłem brew, patrząc na niego z zaskoczeniem, ale postanowiłem nie drążyć tematu. W końcu to nie była moja sprawa.

— Możemy iść — powiedziałem i ruszyłem za nim.

Całe szczęście udało nam się opuścić budynek bez większych problemów, co z jednej strony mnie cieszyło, a z drugiej nieco dołowało. Czy naprawdę nikogo nie obchodziło, gdzie pobiegłem? Szybko jednak otrząsnąłem się z tych myśli. Tak było dla mnie lepiej. Prościej.

*Tony*

— Nie rozumiem, dlaczego nie mogę do niego pójść — powiedziałem naburmuszony.

— Dosyć już narobiłeś — odpowiedziała z grymasem Natasza. — Ja do niego pójdę.

Westchnąłem z irytacją, ale skinąłem głową. Może faktycznie tak będzie lepiej. Na pewno nie chciał mnie teraz widzieć, a ja nie wiedziałem nawet jak zacząć mu to wszystko tłumaczyć. Zupełnie nie umiałem sobie radzić w takich sytuacjach.

— Friday prowadź mnie do Petera — powiedziała Natasza, wstając.

— Obawiam się, że to niemożliwe pani Romanoff — odpowiedziała sztuczna inteligencja. — Peter opuścił budynek dziesięć minut temu.

Na te słowa podniosłem głowę przerażony, a Natasza widocznie pobladła.

— Mówiłem do cholery! — krzyknąłem. — To wszystko twoja wina! — dodałem, patrząc na nią oskarżającym wzrokiem. — Gdybym tylko po niego pobiegł... Cholera!

— Tony — powiedziała cicho Pepper, kładąc mi rękę na ramieniu. — Krzyki nic nie dadzą. Uspokój się.

Strzepnąłem jej dłoń i spojrzałem ze złością na Nataszę.

— Jeśli coś mu się stanie — wysyczałem — to będzie twoja wina — dokończyłem, patrząc jej prosto w oczy. Patrzyła na mnie twardo, nie odwracając wzroku, ale z satysfakcją zauważyłem, że pobladła jeszcze bardziej.

*Natasza*

Starałam się nie pokazać, jak bardzo zraniły mnie słowa Starka, ale czułam, jak zżerają mnie wyrzuty sumienia. Miał rację. To była moja wina. Gdybym tylko go nie zatrzymała, Peter nie zdążyłby uciec i wszystko by sobie wyjaśnili. Tylko skąd miałam wiedzieć, że wpadnie na tak głupi pomysł? Dodatkowo zaczęłam się martwić. Czy będzie miał gdzie spać? Jak zamierzał sobie poradzić całkiem sam? Nie miał przecież teraz nikogo oprócz swoich przyjaciół, a musiał zdawać sobie sprawę z tego, że od razu ich sprawdzimy. Chciałam tylko, żeby miał chwilę na ochłonięcie, a teraz pewnie pomyślał, że nikt nie chciał go nawet szukać.

— Muszę się napić — mruknął Tony, wreszcie odwracając ode mnie wzrok, a ja osunęłam się niemal bezwładnie na fotel. Pepper pobiegła za nim, a reszta drużyny patrzyła na wszystko w szoku, jakby zupełnie nie wiedzieli co robić.

— Nat to nie twoja wina — odezwała się Wanda, otrząsając się z szoku jako pierwsza i przyklękła naprzeciw mnie, chwytając mnie za dłonie.

— Nie prawda — zaprzeczyłam cicho, kręcąc głową i spojrzałam jej prosto w oczy. — Wiem, że nie dałam mu powodu, żeby uciekł, ale gdyby Tony za nim pobiegł, siedzieliby teraz tutaj razem z nami — wyszeptałam, a ona spojrzała na mnie smutno, zakładając mi włosy za ucho.

— Znajdziemy go. Zobaczysz — zapewniła mnie, ściskając mocniej moją dłoń. Pokiwałam głową, mimo że zdawałam sobie sprawę z tego, że to tylko puste słowa. Był dla mnie jak syn i całą sobą chciałam jej uwierzyć, a potem przytulić go upewniając się, że nic mu nie jest.

*Tony*

— Zapijanie smutków nie jest rozwiązaniem — powiedziała Pepper, wchodząc do warsztatu i patrząc na mnie z naganą.

— Teraz to się do mnie odzywasz — odgryzłem się jej, ale puściła to mimo uszu.

— Gdybyś tylko mnie posłuchał... — zaczęła, ale szybko jej przerwałem. Nie miałem teraz ochoty słuchać jej przechwałek.

— Tak, tak, miałaś rację — przewróciłem oczami. — Chcesz za to jakiś medal? — zapytałem ze złością, a ona spojrzała na mnie z rozdrażnieniem.

— Co ty sobie w ogóle myślałeś? — zirytowała się. — Mówiłam, żebyś załatwił to na spokojnie.

— Nie było cię tam — powiedziałem z wyrzutem. — Nie chciała tego podpisać — niemal krzyknąłem, wstając i zacząłem nerwowo chodzić po pokoju. — Jakby tu po niego przyszła, to też bez wahania byś go jej oddała?

— Nic mi o tym nie mówiłeś. — Zmarszczyła brwi, patrząc na mnie lekko zmieszana.

— Bo nie chciałaś mnie słuchać! — krzyknąłem z irytacją. — Chodziłaś jak jakieś obrażone dziecko, bo śmiałem ci powiedzieć, że Wanda ma rację, a ty przesadzasz! — krzyknąłem w furii i nie wytrzymując kłębiących się we mnie emocji, cisnąłem szklanką o ścianę. Trzask szkła i odór alkoholu rozchodzący się po całym pokoju nieco mnie otrzeźwił i spojrzałem na Pepper, trochę żałując swojej reakcji.

— Ochłoń — powiedziała ostro. — Nie będę z tobą rozmawiać w ten sposób — dodała, zaciskając usta. — Przyjdź, jak się uspokoisz — rzuciła, zanim wyszła i znowu zostałem sam.

Usiadłem na krześle, chowając twarz w dłoniach i wypuściłem drżący oddech. Cholera jasna. To nie tak miało wyglądać. Chciałem wyjaśnić mu wszystko na spokojnie, wytłumaczyć, dlaczego podjąłem akurat taką decyzję. Skąd te dziennikarskie hieny wiedziały, że to ja to zgłosiłem? Gdyby nie to na pewno bym mu to objaśnił, a teraz siedzielibyśmy razem, omawiając cały proces adopcyjny.

Cholera.

Jak mogłem to tak zjebać? Teraz pewnie siedział gdzieś sam i myślał, że mi na nim nie zależy.

*Wanda*

Kiedy w końcu zaprowadziłam Natasze do pokoju i udało mi się ją trochę uspokoić, wróciłam do salonu, gdzie wszyscy dalej przerzucali się pomysłami, dokąd mógł uciec Peter.

— Ktoś próbował do niego dzwonić? — zapytałam się.

— Tylko Stark ma jego numer — mruknął siedzący na fotelu Sam.

— A gdzie Bucky? — zapytałam, marszcząc brwi, kiedy zauważyłam jego brak.

— U Steve'a oczywiście — przewrócił oczami. — Cały dzień tam siedzi i próbuje go pocieszyć czy coś — dodał.

Westchnęłam z irytacją. Wszyscy zachowywali się jak małe dzieci, zupełnie jakby nie wiedzieli, co powinni zrobić. Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam szybkim krokiem w stronę warsztatu. Na moje szczęście drzwi były otwarte, więc nie musiałam się dobijać. Skrzywiłam się z niesmakiem, kiedy poczułam ostry zapach alkoholu i podniosłam brew, kiedy zauważyłam roztrzaskaną szklankę. Stark siedział na krześle, wpatrując się w leżące na podłodze okruchy szkła, trzymając w dłoni kolejnego drinka z obojętną miną.

— Zwariowałeś — syknęłam, patrząc na niego ze złością. — Co ty wyprawiasz? Zamiast go szukać, zapijasz smutki?

— Próbowałem już do niego dzwonić — odpowiedział zachrypniętym głosem. — Wyłączył telefon. Nie chce mnie znać. On mnie nienawidzi Wanda — powiedział drżącym głosem, wreszcie okazując jakieś emocje.

— Zawiodłeś jego zaufanie — mruknęłam potępiająco. — Nie dziw się, że nie ma ochoty z tobą rozmawiać.

— Chciałem, tylko żeby był bezpieczny, a tę sukę spotkała sprawiedliwość. — Pokręcił głową ze złością. — Dlaczego zawsze muszę coś spierdolić? — zapytał, chowając twarz w dłoniach.

— Wiem, że chciałeś dobrze, ale powinieneś go uprzedzić — powiedziałam, wzdychając ciężko. Kiedy patrzyłam, jak się tak miota, zrobiło mi się go trochę żal. — Jakoś to naprawisz — starałam się go pocieszyć — ale najpierw musimy go znaleźć. Sprawdzałeś kamery?

— Sprawdzałem — mruknął. — Opuścił budynek sam.

— Nie masz żadnego pomysłu, gdzie mógł się udać? — zapytałam, a on pokręcił głową. — A nadajnik w stroju?

— Nie wziął go — powiedział ze zrezygnowaniem.

— Znajdziemy go — zapewniłam, chociaż zaczynałam mieć coraz większe wątpliwości. — Na pewno da sobie radę, to mądry chłopak.

*Peter*

— Witam w moich skromnych progach — powiedział zadowolony Logan i rozszerzył ramiona zupełnie, jakby chciał mi pokazać jakiś skarb, przepuszczając mnie w drzwiach swojej kawalerki.

— Wow jaka klitka — zdziwiłem się. — Jest mniejsza nawet od salonu w moim mieszkaniu.

— Powiedziałem „skromnych" — wzruszył ramionami. — Kawa, herbata? — zapytał, wstawiając wodę.

— Herbatę poproszę — powiedziałem, nadal rozglądając się po mieszkaniu. Nie było tak naprawdę za wiele do oglądania, bo składało się ono z jednego pokoju połączonego z kuchnią i małego przedpokoju prowadzącego jak zgadywałem do łazienki. W pokoju oprócz rozkładanej kanapy mieściło się tylko biurko z komputerem stacjonarnym i szafa stojąca w rogu pokoju. Po drugiej jego stronie wydzielony był aneks kuchenny z piekarnikiem małą lodówką i paroma szafkami. Usiadłem na krześle przy stoliku i uśmiechnąłem się do Logana w podziękowaniu, kiedy postawił przede mną kubek z gorącym napojem.

— No to opowiadaj, co się stało — powiedział, a ja westchnąłem. Nie wiedziałem właściwie co mu powiedzieć. Czy naprawdę chciałem mu mówić o mojej ciotce o tym, że Stark chciał mnie adoptować? Nie byłem nawet pewien czy mogę mu to powiedzieć.

— Właściwie to nie wiem, od czego zacząć — powiedziałem z zakłopotaniem.

— Może od początku? — zaproponował z rozbawieniem, siadając na łóżku. — Jeśli nie powiesz mi, co się stało, nie będę wiedział jak ci pomóc — dodał poważniejszym tonem. — A bardzo chciałbym ci pomóc.

— Ja... — zawahałem się, patrząc na niego, jednak postanowiłem mu chociaż częściowo powiedzieć prawdę. Potrzebowałem mieć kogoś po swojej stronie, a wcześniej naprawdę dobrze się dogadywaliśmy i tęskniłem za tymi czasami, kiedy beztrosko rozmawialiśmy na stażu. — Zostałem osobistym stażystą pana Starka — powiedziałem cicho.

— Obiło mi się o uszy — przyznał. — Gdyby ktokolwiek z nas miał tego dokonać to tylko ty, więc wcale mnie to nie dziwi, ale czemu mi o tym mówisz? — zapytał, marszcząc brwi. — Nie mów, że on ci coś zrobił? — dodał, nieco blednąc.

— Co? — zdziwiłem się. — Nie! — natychmiast zaprzeczyłem, domyślając się, o czym mógł pomyśleć Logan, a on od razu się odprężył. — Nie, ale zaczęliśmy się dobrze dogadywać i odkrył, że moja ciocia nie do końca dobrze mnie traktuje — wytłumaczyłem, patrząc w podłogę.

— Co masz na myśli? — zapytał z napięciem w głosie.

— Nie chcę o tym gadać — mruknąłem. — Ale powiedział mi, żebym zamieszkał w wieży, a właściwie nawet, że mnie zaadoptuje — dodałem, nieco się uśmiechając. Mimo że teraz wiedziałem, że nic z tego, to nadal było to jedno z moich najszczęśliwszych wspomnień.

— Ja pierdole — wyrwało się Loganowi. Spojrzałem na niego. Wyglądał na zupełnie zszokowanego i aż miałem ochotę parsknąć śmiechem, kiedy widziałem jego minę. — To co ty tutaj robisz stary?

— Oglądałeś wiadomości? — zapytałem cicho, a on pokręcił głową. — To daj telefon — powiedziałem, wyciągając rękę.

— A twój? — Podał mi go zdziwiony.

— Wyłączyłem, żeby nie próbowali się do mnie dobijać — mruknąłem i znalazłem właściwy artykuł. — Czytaj — rzuciłem, oddając mu komórkę. Spojrzał na mnie z zaskoczeniem, ale posłusznie zaczął wczytywać się w artykuł.

— Nie rozumiem, co to ma do tego — mruknął. — Cały tekst mówi o tym, że Stark zgłosił telewizji, że maltretują jakiegoś dzieciaka. To obrzydliwe, że wszyscy skupiają się bardziej na tym, kto to zgłosił niż na tym, co się stało — dodał z grymasem. — Jego ciotka to... czekaj chwilę — wymamrotał w szoku. — To o tobie? — zapytał, patrząc na mnie z szeroko otwartymi oczami. Przytaknąłem, odwracając wzrok z zażenowania.

— A to suka! — wykrzyknął z niedowierzaniem. — Czemu nic nie mówiłeś?

Spojrzałem na niego z zaskoczeniem i znów miałem ochotę parsknąć śmiechem na jego widok, chociaż tym razem nieco mnie rozczulił. Cała ta sytuacja była jednym wielkim absurdem.

— Ale chwila, skoro to zgłosił i jesteś bezpieczny, to czemu uciekłeś? Zupełnie mi się to nie klei — powiedział zakłopotany.

— Obiecał mi, że tego nie zrobi — wymamrotałem. — Obiecał, a potem mnie oszukał — dodałem, przyciągając nogi do klatki piersiowej i obejmując je ramionami.

— Peter to może nie było najmądrzejsze z jego strony, w sensie powinien z tobą o tym pogadać, ale nie uważasz, że twoje zachowanie podchodzi już lekko pod syndrom Sztokholmski? — zapytał, podnosząc brew.

— Ja... Co? — zapytałem oburzony. — To moja ciocia — dodałem, jakby to miało wszystko tłumaczyć.

— Nie miała prawa tego robić. Skrzywdziła cię — tłumaczył mi takim tonem, jakby rozmawiał z pięciolatkiem.

— Nie było wcale tak źle — mruknąłem. — Nie powinna za to trafić do więzienia.

— Nie ty powinieneś to osądzać całe szczęście — powiedział, przewracając oczami. — Szczerze jestem zaskoczony, że Stark jej nie zabił. W końcu jest pieprzonym Iron Manem.

— Nie chcę, żeby cokolwiek jej robił, chcę mieć to po prostu za sobą — mruknąłem. — Myślałem, że będę mógł spokojnie żyć dalej, a nagle trąbią o tym we wszystkich wiadomościach. Moi przyjaciele już o wszystkim wiedzą, a w szkole też się pewnie domyślają — zacząłem mówić drżącym tonem, z każdą chwilą czując, że jestem coraz bliższy płaczu. — Nie chcę, żeby wszyscy patrzyli na mnie jak na słabego, albo z litością — mówiłem podwyższonym tonem, już ledwo powstrzymując łzy. — Obiecał mi, że nikomu nie powie, a potem i tak to zrobił. Jak mam mu teraz ufać? — zapytałem i poczułem, jak łzy zaczęły spływać mi po twarzy.

Logan nie zastanawiając się ani chwili wstał, odłożył nasze kubki i delikatnie pociągnął mnie na łóżko, siadając obok i przyciągając mnie do siebie. Nieco mnie to zaskoczyło, ale nie miałem zamiaru protestować. Właśnie tego teraz potrzebowałem — pocieszenia i bliskości drugiego człowieka. Wtuliłem się w niego ufnie, pociągając nosem i rozkleiłem się całkowicie, czując, jak delikatnie głaszcze mnie po plecach i szepcze jakieś uspokajające bzdury. Kiedy w końcu ochłonąłem, z zażenowaniem zauważyłem, że zasmarkałem mu całe ramię.

— Przepraszam — powiedziałem z zawstydzeniem, odsuwając się od niego.

— To nic — machnął lekceważąco ręką i sięgnął w stronę biurka, podając mi chusteczki. Spojrzałem na niego z wdzięcznością i wydmuchałem nos. — Co teraz zamierzasz? — zapytał, przygryzając lekko wargę.

— Nie wiem — westchnąłem. — Na pewno tam nie wrócę, więc pewnie zaszyję się gdzieś na mieście. — Wzruszyłem ramionami.

— Chyba żartujesz — powiedział z oburzeniem. — Nie ma mowy, żebyś szlajał się po jakiś melinach. Jak nie masz gdzie pójść, to zostajesz tutaj — zarządził, a ja spojrzałem na niego w szoku.

— Ale...

— Nie ma żadnych ale — przerwał mi z błyskiem w oku. — Wiem, że to nie królewskie apartamenty w wieży pana Starka — powiedział nieco złośliwie, na co lekko się zaśmiałem — ale lepszy rydz niż nic — dokończył.

— Dziękuję — szepnąłem, nie mogąc uwierzyć w swoje szczęście.

— Osobiście uważam, że powinieneś wrócić do wieży i wyjaśnić sobie z nim wszystko, ale do niczego cię nie zmuszę. — Spojrzał na mnie znacząco, a ja się lekko zmieszałem. — Jest tylko jeden problem — powiedział z zakłopotaniem, a ja natychmiast spojrzałem na niego z niepokojem, nieco się prostując. — Musimy spać na jednej kanapie — powiedział niepewnie, a ja parsknąłem śmiechem. — Ej no, mówię poważnie — oburzył się. — Nie chcę spać na ziemi, a gościa też nie będę wyganiał na podłogę.

— Naprawdę uważasz, że to problem? — zaśmiałem się. — Nie raz już spałem z przyjacielem w jednym łóżku.

— Ale nie spałeś ze mną — dodał nieco rozbawiony.

— A czym to się różni? — spytałem z ciekawością.

— Cały problem w tym, że jestem niesamowitą przylepą i może się zdarzyć, że będę się do ciebie przytulał przez sen — powiedział z zakłopotaniem.

— Jakoś to przeżyję chyba — mruknąłem nieco zawstydzony.

— Czy ja widzę rumieniec? — zapytał ze złośliwym uśmieszkiem, a ja zaczerwieniłem się jeszcze bardziej.

— Och spadaj, po prostu mnie zaskoczyłeś — odburknąłem, odsuwając się od niego nieco dalej.

— Tylko się we mnie nie zakochaj — mrugnął do mnie, a ja poczułem, jak robi mi się gorąco — bo wtedy nie dam ci spokoju — dokończył ze złośliwym uśmieszkiem i wziął kubki, zanosząc je do zlewu.

Co to miało być? Jak to nie da mi spokoju? A co ważniejsze, dlaczego tak reagowałem, skoro byłem niezaprzeczalnie zakochany w MJ? Miałem nawet jej zdjęcie na tapecie w telefonie. To wszystko na pewno przez zmęczenie i dzisiejsze emocje.

Obserwowałem w zamyśleniu, jak chłopak przygotowuje coś do jedzenia, od czasu do czasu zamieniając z nim parę słów, a kiedy zjedliśmy i poszedł się umyć, zacząłem znowu rozmyślać nad całą tą sytuacją. Wiedziałem, że Stark nie chciał źle, ale zupełnie zdradził moje zaufanie. Obiecał mi, że nic takiego nie zrobi, a mimo to miał to totalnie gdzieś. Nie zamierzałem tam wracać, przynajmniej nie na razie. Nie mogłem się też pokazać w szkole ani w starym domu, bo na pewno od razu by mnie zgarnęła opieka społeczna, a na to nie chciałem pozwolić. Jak długo będę się musiał ukrywać i co zrobić dalej? Musiałem coś wymyślić, bo nie mogłem przecież ukrywać się do osiemnastki.

— Trzymaj — wyrwał mnie z zamyślenia Logan, rzucając w moją stronę jakieś ubrania i ręcznik. — Zagaduję, że nie spakowałeś się na wycieczkę — dodał, widząc mój zaskoczony wzrok. — Przecież nie będziesz spać w brudnych ciuchach.

— Dzięki — mruknąłem i poszedłem do łazienki wziąć szybki prysznic. Kiedy wróciłem, Logan leżał już na rozłożonej kanapie, przeglądając coś na telefonie.

— Zapraszam — wyszczerzył się do mnie, odkrywając zachęcająco kołdrę. — Sorry, ale mam tylko jeden komplet pościeli i zero koców — powiedział przepraszającym tonem. Wzruszyłem ramionami i wsunąłem się pod przykrycie, układając się wygodnie obok niego i zgasiłem stojącą obok lampkę.

— Dobranoc — rzuciłem z lekkim uśmieszkiem i odwróciłem się do niego plecami, kiedy usłyszałem odpowiedź. Wsłuchiwałem się dłuższy czas w jego spokojny oddech, rozmyślając nad tym, co dalej robić, kiedy nagle zdałem sobie sprawę z czegoś, co niesamowicie wszystko komplikowało. Umówiłem się z całą drużyną na spotkanie w środę jako dzieciak. Czyli pojutrze.

Miałem przesrane.

---

3241 słów

Nie, to nie był Loki. Loki jest zamknięty i tak łatwo nie uda się mu wydostać xD Ale spokojnie może się jeszcze pojawi.

Zauważyłam, że wielu osobom spodobał się czat z poprzedniego rozdziału, cieszy mnie to bo starałam się <3 Tutaj niestety go nie ma, ale wszystko jeszcze przed nami :DDD

Jak podoba się wam powrót Logana i czy wgl pamiętaliście o jego istnieniu? 

Jak myślicie, co wykombinuje nasz biedny Peterek, jeśli chodzi o zbliżające się spotkanie? Hehehe

Gdzieś tam wcześniej padła jakaś prośba o Q&A. Co o tym myślicie? I jeśli faktycznie chcecie, to możecie pisać jakieś pytania tutaj, jeśli trochę się tego nazbiera to wstawię z następnym rozdziałem.

Do następnego <333

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro