Rozdział 7 (poprawiony)

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tutaj to dopiero będzie od zasrania zmiany perspektyw XD Ostrzegam, to nie jest dobry przykład, jak powinno wyglądać pisanie książki XD

W nawiasach kwadratowych zostawiłam Wam moje komentarze w miejscach gdzie już nie wytrzymałam psychicznie <3

Zapraszam na tą padakę, potocznie zwaną opowiadaniem:

---

pov Natasza

— Co miałeś na myśli, mówiąc, że byłeś na patrolu? — zapytał Bucky.

Spojrzałam na niego zaskoczona. Nie zwróciłam na to uwagi, bo byłam za bardzo zmartwiona stanem zdrowia dzieciaka, ale James miał rację. Co to miało znaczyć?

— I o tym, że chcesz podlecieć? — dodał, a ja kiwnęłam głową i zaczęłam analizować w myślach całą wcześniejszą rozmowę. To było zupełnie nielogiczne i nie potrafiłam znaleźć żadnego dobrego uzasadnienia na taki dobór słów.

pov Peter

Skamieniałem, gapiąc się głupio w telefon. Jak miałem się do cholery z tego wykręcić? Przecież byłem beznadziejny w kłamaniu! Zacząłem panicznie poszukiwać czegokolwiek, co mogło tłumaczyć, dlaczego tak powiedziałem, ale miałem w głowie pustkę. Jedyną moją nadzieją było to, że nie widzieli mojej twarzy, a po samym głosie może tak szybko nie poznają, że kłamię? Sam nie byłem tego pewny, ale nie miałem innego wyjścia. Tylko co ja miałem powiedzieć? Przełknąłem ślinę i próbowałem się uspokoić, słysząc spanikowany głos MRB:

— Dzieciaku? Jesteś tam? Nie mów mi, że właśnie się wykrwawiasz!

— Jestem, jestem. Wszystko w porządku — zapewniłem szybko, próbując coś wymyślić. Dlaczego nie mogło tu być MJ? Ona zawsze wiedziała jak dobrze skłamać. Tylko co mogłaby powiedzieć?

— To tylko takie żarciki między mną a Nedem — wypaliłem pierwsze, co przyszło mi do głowy, próbując brzmieć pewnie, a w myślach błagałem, żeby to zadziałało. — I tak nie zrozumiecie — dodałem lekceważąco, chociaż serce waliło mi jak oszalałe.

pov Natasza

Wszyscy nieco się rozluźnili, a ja zmarszczyłam brwi, wymieniając znaczące spojrzenie z Clintem. Tak można było wytłumaczyć wszystko, ale co dziwne wyglądało na to, że reszcie to wystarczyło. Byłam pewna, że za tym kryje się coś więcej, ale nie miałam pojęcia, o co może chodzić. Miałam tylko nadzieję, że dzieciak nie jest jakimś dealerem narkotyków. Z mieszania się w takie sprawy nigdy nie wychodziło nic dobrego, a zdążyłam go już polubić. Cokolwiek to było, wiedziałam, że drążenie tematu mogłoby doprowadzić do zerwania kontaktu, a tego nie chciałam, więc postanowiłam przemilczeć sprawę. Jeśli faktycznie wplątał się w coś niebezpiecznego, to musiałam się do niego bardziej zbliżyć, żeby mi zaufał i dał sobie pomóc.

pov Peter

— Żarciki?

Usłyszałem, jak mówi ktoś z niedowierzaniem. Zmarszczyłem brwi, nie umiejąc rozpoznać głosu.

— Merida daj spokój, to nastolatek, oni mają swój własny język — odpowiedziała mu od razu lekceważąco Natasza.

Spojrzałem w niedowierzaniu na telefon i nie mogłem uwierzyć we własne szczęście. Udało mi się ich przekonać tak durnym argumentem? Naprawdę? Chyba jednak z moim kłamaniem było lepiej, niż myślałem.

— Skoro tak uważasz Nat — odpowiedział mężczyzna chyba niezbyt przekonany, ale i tak odetchnąłem z ulgą. Wyglądało na to, że nikt nie będzie dalej drążyć, a właśnie na tym zależało mi najbardziej. Za niedługo zapomną o całej sprawie i wszystko będzie dobrze.

— Dzięki za pomoc Bruce — powiedziałem szybko, żeby zmienić temat, ale naprawdę byłem mu wdzięczny. — I wam wszystkim też. Zareagowaliście zupełnie jak Ned za pierwszym razem — dodałem z lekkim rozbawieniem w głosie.

— Co sprawia, że mam kolejne pytanie. Co to znaczy, że zostałeś znowu postrzelony. Jak często się to zdarza? Jakim cudem dalej żyjesz? I jak właściwie do tego doszło tym razem? — usłyszałem znowu głos osoby, która zadawała mi pytania o patrol.

— Kim jesteś? Chciałbym wiedzieć, z kim właściwie rozmawiam — spytałem, starając się zyskać na czasie.

— Tu... Terminator — powiedział z lekkim zażenowaniem, a w tle usłyszałem cichy chichot. — Więc możesz to wyjaśnić? — dodał pewniejszym tonem.

— No to tak... — zacząłem niepewnie, próbując sklecić w głowie spójną wymówkę. — Od jakiś dwóch lat chodzę w nocy na spacery, bo inaczej nie umiem zasnąć i to właśnie nazywamy z Nedem patrolami — kontynuowałem nieco pewniej. Nie miałem pojęcia, że jestem w stanie tak dobrze kłamać przez telefon, ale byłem wdzięczny za tą nowo odkrytą umiejętność. — No i jak wiecie, miasto nie jest bezpieczne o tej porze i dość często się zdarza, że zostaje napadnięty, a parę razy byłem postrzelony — wyjaśniłem. Właściwie wszystko było częściową prawdą. — Właściwie nie wiem jakim cudem jeszcze żyję — próbowałem zażartować, żeby nieco rozładować napiętą atmosferę. Miałem tylko nadzieję, że nie będą o nic dopytywać. — Do tej pory jakoś udawało mi się to przed wszystkimi ukryć i nawet moja ciocia o tym nie wie.

— Spacery? — zapytał znowu ten sam głos. Tym razem wiedziałem już, że należał do Meridy, jednak po chwili jęknął z bólu, a ja zmarszczyłem brwi.

— Nie możesz tak sobie chodzić po nocy, to niebezpieczne — natychmiast zaprotestował damski głos, który odciągnął mnie od rozmyślań o jego dziwnej reakcji. — Tutaj Sabrina jakbyś nie wiedział — dodała szybko.

— Inaczej nie umiem zasnąć — odparłem, od razu lekko się uśmiechając. Znowu zadziałało? To był chyba mój szczęśliwy dzień. Nie dość, że najwyraźniej mi uwierzyli (w co sam nie mogłem uwierzyć), to jeszcze mogłem usłyszeć ich głosy, które jednak po dłuższym zastanowieniu wydawały mi się całkiem znajome. — Mam wrażenie, że skądś kojarzę wasze głosy... — powiedziałem, niepewnie marszcząc brwi. — Możliwe, że się znamy?

pov Avengers

Wszyscy się spięli i popatrzyli na siebie z przerażeniem. Nie mogli przecież, powiedzieć mu kim są, bo chłopak najpewniej by się przestraszył i ich zablokował, a nawet jeśli nie, to z pewnością zacząłby inaczej ich traktować. Na razie byli jedynie internetowymi kumplami i to im najbardziej pasowało, zgadzali się z tym wszyscy. Postanowili już wcześniej, że na razie najlepiej będzie utrzymywać ich tożsamość w sekrecie, dlatego większość odruchowo spojrzała na Natasze, która była najlepsza w kłamaniu. Przewróciła oczami, doskonale wiedząc, o czym myślą.

— Może... Ale żadne z nas nie rozpoznaje twojego głosu, więc pewnie się nie znamy. Prawda? — odpowiedziała i odwróciła się, patrząc na resztę wyczekująco. Część z nich zaczęła odruchowo przytakiwać, zanim sobie przypomnieli, że dzieciak ich przecież nie widzi. Nat spojrzała na nich z zażenowaniem, wskazując wzrokiem na telefon, co sprawiło, że zorientowali się, jaką palnęli gafę i zaczęli się z nią zgadzać tym razem już werbalnie.

To pytanie jednak skutecznie odwróciło ich uwagę od wcześniejszych wątpliwości i zaczęli rozmawiać na bardziej błahe tematy, co chwilę żartując. W pewnym momencie Clint i Pietro wyciągnęli nawet gitarę i zaczęli grać piosenkę, którą jak się okazało, znała też Wanda, która zaczęła śpiewać. Sam próbował nucić i co chwila wydawał jakieś dziwne odgłosy, które zupełnie nie zgrywały się z melodią, a reszta patrzyła na te wygłupy z mieszaniną zażenowania i rozbawienia. Kiedy tylko skończyli swoje małe show, usłyszeli oklaski z drugiej strony połączenia.

— To było naprawdę super — stwierdził podekscytowany dzieciak. — Zwłaszcza śpiew.

— Dziękuje — odpowiedziała Wanda z uśmiechem, a Natasza pokiwała głową z uznaniem.

— Dzieciak ma rację, naprawdę wyszło całkiem nieźle.

— Hej, a co ze mną...? Ja też trochę śpiewałem! — upomniał się Sam, udając obrażonego.

— Chyba piszczałeś... — parsknął Bucky, a reszta się zaśmiała, dzieciak też cicho zachichotał.

— Oczywiście, ty też pięknie śpiewałeś panie Sam — powiedział z rozbawieniem.

— Dzieciaku, tylko Sam. Nie Pan Sam.

— Okej panie Sam — zgodził się, na co wszyscy zaczęli się znowu śmiać. [dop. tł: a śmiechom nie było końca xd].

— Po co ja w ogóle próbuje... — wymamrotał Sam z rozbawieniem.

pov Peter

Naprawdę polubiłem tych ludzi i chciałem dłużej z nimi porozmawiać, chociaż teoretycznie powinienem już wracać. Mimo to postanowiłem poczekać. May miała tego dnia nocną zmianę, więc wiedziałem, że wróci dopiero rano, co oznaczało, że nie powinno stać się nic wielkiego.

— Wspominałeś wcześniej o tym jutrzejszym teście na staż w Stark Industries. Myślisz, że się dostaniesz? — zapytał ktoś, a ja zacząłem się zastanawiać, jak właściwie powinienem na to odpowiedzieć. Prawdę mówiąc, nie miałem zbyt wielkich nadziei.

— Oczywiście, że się dostanie — prychnął natychmiast MRB z pewnością. — Jest genialny. Mówiłem wam, że ma swoją własną sztuczną inteligencję?

Zarumieniłem się nieco, słysząc nutkę dumy w jego głosie. Zupełnie jakby chwalił się swoim dzieckiem.

— Cóż tak, ale to nie znaczy, że na pewno się dostanę. Nie jestem aż tak inteligentny — natychmiast zaprotestowałem. Mówiliśmy przecież o stażu u samego Tony'ego Starka.

— Dzieciaku, żartujesz sobie ze mnie? To nie jest łatwa rzecz. Większość tutejszych stażystów tego nie potrafi — sprostował Bruce z niedowierzaniem.

— Czekaj, co? Przecież to tylko trochę kodowania — odpowiedziałem zdziwiony. Czy poziom stażystów Starka serio był taki niski? A może po prostu Bruce ich nie doceniał?

— To zależy, jak bardzo jest zaawansowana. Odpowiada na twoje pytania?

Miałem aż ochotę parsknąć śmiechem na to pytanie. Oczywiście, że odpowiada. Gdyby nie odpowiadała, to byłaby z niej naprawdę kiepska sztuczna inteligencja. Nie zdążyłem jednak nic powiedzieć, bo Karen postanowiła wtrącić się do rozmowy:

— Oczywiście, że odpowiadam na pytania. Mogę także wyszukiwać informację, dzwonić, oraz pisać wiadomości, jeśli zostanę o to poproszona, potrafię także imitować ludzkie emocje.

Uśmiechnąłem się z dumą. Tym razem to ja poczułem się niczym rodzic dumny z własnego dziecka. Karen nie była tylko rzeczą, była moją przyjaciółką i to, że powołałem ją do istnienia, było jedną z nielicznych rzeczy, z których byłem cholernie dumny.

pov Avengers

Wszyscy zamilkli z wrażenia. Nawet ci, którzy nie orientowali się w naukowych tematach, zdawali sobie sprawę z tego, że stworzenie takiej sztucznej inteligencji nie jest proste. Jednak najbardziej zszokowani byli Tony i Bruce. Głos, który do nich przemówił, nie był syntetyczny, a wręcz brzmiał jak ludzki. Bruce otrząsnął się pierwszy, dochodząc do wniosku, że to zwyczajnie nie możliwe, żeby piętnastolatek zrobił coś tak skomplikowanego.

— To jedna z twoich przyjaciółek? — zapytał, przekonany, że rozwiązał zagadkę.

— Nie. To Karen, moja sztuczna inteligencja — odpowiedział dzieciak z rozbawieniem. — Nie mówiłem jej, żeby się odezwała, ale oczywiście musiała to zrobić — dodał, wzdychając ciężko.

— Sam mnie taką stworzyłeś mały pajączku — odpowiedział urażony kobiecy głos. To sprawiło, że niemal wszyscy doszli do tego samego wniosku co Bruce.

— Dobra, no to teraz wiemy na pewno, że to żart. Swojej sztucznej inteligencji nie wgrałbyś tej ksywki, skoro to my ja wymyśliliśmy — powiedział z pewnością.

— Mam dostęp do wszystkich wiadomości i to dla mnie żaden problem dostosować nazewnictwo do takiej sytuacji, ponadto z wszystkich moich danych wynika, że z całą pewnością jestem sztuczną inteligencją — odpowiedziała Karen.

— Udowodnij — zażądał Tony z lekkim uśmiechem. Mimo że nigdy wcześniej jej nie słyszał, to on jako jedyny był niemal pewny, że to naprawdę sztuczna inteligencja, bo wiedział, do czego jest zdolny ten dzieciak i nie mógł się doczekać, aż z twarzy Bruce'a zniknie ten pewny siebie uśmieszek.

— Karen wyślij swój bazowy kod.

— Oczywiście.

Po chwili usłyszeli dźwięk przychodzącej wiadomości, a Bruce z Tonym siedzieli, próbując przeanalizować przesłany kod. Stark uśmiechał się z podziwem, który ciężko było mu ukryć, a Bruce patrzył na to wszystko zupełnie oniemiały. Ciężko było mu w to uwierzyć, ale wyglądało na to, że dzieciak mówił prawdę i rzeczywiście miał swoje własne AI.

— Jak ty to zrobiłeś? — krzyknął z niedowierzaniem Bruce. — Nie. — Pokręcił głową. — Złe pytanie. Kto to do cholery zrobił?

— Wyrażaj się — upomniał go Steve, ale nikt nie miał teraz nawet ochoty się z niego nabijać. Wszyscy czekali na odpowiedź dzieciaka, ciekawi dalszych wydarzeń, a Tony siedział dumny jak paw, zupełnie jakby to była jego zasługa.

— Możecie mi w końcu uwierzyć, że ja ją zrobiłem? — zapytał dzieciak z lekkim rozbawieniem.

— Ale co? Jak? Znaczy... To ty ją zrobiłeś? — zapytał Bruce z niedowierzaniem.

— No tak — przyznał z lekkim zakłopotaniem w głosie. Tony miał ochotę wybuchnąć śmiechem, widząc, jak Bruce próbuje usilnie przetworzyc tą informację.

— To... chyba trochę skomplikowane, co nie? — zapytał Pietro.

— Trochę skomplikowane?! — krzyknął z niedowierzaniem Bruce, patrząc na niego jak na idiotę. — Nawet ludzie, którzy tu pracują, mają problem ze stworzeniem zwykłej sztucznej inteligencji, a ta brzmi jak prawdziwy człowiek! Jest niemal tak zaawansowana, jak FRIDAY!

— Cóż... Karen jest całkiem mądra, ale... gdzie jej tam do FRIDAY — odpowiedział z zakłopotaniem dzieciak.

— Jestem urażona — odezwała się natychmiast Karen. Nawet jej ton głosu na to wskazywał. — To ty mnie stworzyłeś, więc skoro ja jestem głupia, to ty też.

— Nie no o to mi chodziło — rzucił lekceważąco dzieciak. — Daj spokój Karen, przecież wiem, że mnie kochasz — dodał z rozbawieniem, na co Karen ciężko westchnęła. Bruce i Tony patrzyli się bez słowa w telefon i mało brakowało, żeby musieli zbierać szczęki z podłogi. W życiu nie spodziewali się, że AI stworzona przez nastolatka może tak doże imitować ludzkie emocje.

— Niech będzie — zgodziła się w końcu. — Powinieneś kierować się już w stronę domu, nadal nie odrobiłeś zadania i musisz się wyspać przed jutrzejszym testem.

— Przypomnij mi za pół godziny.

— Oczywiście.

— Dzieciaku... Jestem pod wrażeniem, a musisz wiedzieć, że to się rzadko zdarza — wykrztusił w końcu Tony z podziwem w głosie. Kiedy tylko zorientował się, jak wielki potencjał ma dzieciak, zaczął zastanawiać się, czy nie przyjąć go jako swojego osobistego asystenta. Problem był jednak w tym, że najpierw musiał znać jego tożsamość, a to nawet jeśli w prawdziwym świecie byłoby oczywiste to w opowiadaniach na wattpadzie było zazwyczaj tajemnicą, której próby zgadnięcia powodowały zanik wszelkiej inteligencji. Tony nie był głupi i wiedział, że imperatyw narracyjny nie pozwoli mu tak szybko tego odkryć, ale nie zamierzał się poddawać.

— Cóż... dziękuje? Chyba — odpowiedział niepewnie chłopak.

— Skąd masz taką wiedzę? — zapytała Natasza, marszcząc brwi. — To nie jest raczej coś, do czego dostęp ma każdy nastolatek.

— Właściwie to dobie internetu każdy może się tego nauczyć — odpowiedział lekceważąco. — Tylko nie każdemu się chce. Ja mam to chyba po rodzicach, z tego, co wiem, byli naukowcami, no i mam fotograficzną pamięć, więc jest mi łatwiej zapamiętać książki, które czytam.

— A jakie książki czytasz?

— Głównie naukowe, uwielbiam na przykład książki doktora Bannera, ale...

— Przeczytałeś książki Bannera? — przerwał mu Bruce, marszcząc brwi. — I zrozumiałeś je? — zapytał z powątpiewaniem..

— Tak — odpowiedział niepewnym tonem. Bruce sam nie wiedział, co ma o tym myśleć. Dzieciak nie brzmiał na zbyt pewnego siebie i to było przecież niemożliwe, żeby nastolatek mógł zrozumieć jego książki. Może po prostu był fanem jego alter ego i dlatego się zabrał za te książki?

— Pewnie lubisz Hulka, co? — zapytał z nutą rozczarowania w głosie.

— Jasne — przytaknął dzieciak, a Bruce uśmiechnął się smutno. — Hulk jest naprawdę spoko, ale... tak jakby wolę Pana Bannera. Jest jednym z najmądrzejszych naukowców, o jakich czytałem — mówił dalej, Bruce gapił się oniemiały w telefon, jakby nie mógł uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. — Pomijając Pana Starka, oczywiście. — Na to wtrącenie Tony nieco się zrelaksował. — Jeśli go kiedyś poznam, to chyba padnę z wrażenia. Jest dla mnie i Neda wielką inspiracją. Jest po prostu niesamowity i super inteligentny... i... i znowu zaczynam bełkotać — przerwał nagle ze zrezygnowaniem w głosie.

— W porządku pajączku — próbowała uspokoić go Wanda. — Bruce ma aż łzy w oczach — dodała z rozbawieniem.

— Och nie... Przepraszam... Nie chciałem pana doprowadzać do płaczu. Naprawdę bardzo mi przy...

— Dzieciaku, przestań przepraszać co pięć minut — przerwał mu Bucky, którego trochę śmieszyła cała ta sytuacja. Bruce cicho pociągał nosem, Tony wyglądał na lekko wkurzonego, a reszta Avengers uśmiechała się z rozbawieniem.

— Przepraszam panie Terminator — odpowiedział z zakłopotaniem, a parę osób parsknęło śmiechem. Bucky rozejrzał się zabójczym wzrokiem niepewny czy nabiją się z sytuacji, czy z jego ksywki.

— Dzieciaku serio. Przestań — zarządził Sam, opanowując śmiech.

— Przepraszam, już przestaje przepraszać. — Na te słowa roześmiali się już wszyscy, poza Bruce'em, który nadal próbował przetworzyć fakt, że dzieciak jest jego fanem.

— Wreszcie — powiedział Pietro, nadal chichocząc.

— Przepraszam, ja tylko... — Tym razem wszyscy wybuchli śmiechem niemal natychmiast. Tylko Bruce nadal sprawiał wrażenie, jakby nie wiedział co się wokół niego dzieje. Dzieciak także zaśmiał się, uświadamiając sobie, co właśnie powiedział.

[dobra ten fragment doprowadził mnie do załamania psychicznego przy poprawianiu xd]

— Myślicie, że spotkamy się podczas stażu? — zapytał Steve, kiedy wszyscy się już uspokoili.

— Może... — odpowiedział Tony niepewnie. — Budynek jest dość duży.

— O ile się na niego dostanę — sprostował dzieciak niepewnie.

— O ile się dostaniesz? — zapytał Tony z niedowierzaniem. — Dzieciaku to, że się dostaniesz, jest jasne jak słońce. Założę się, że gdybyś chciał, mógłbyś tu któregoś dnia pracować, a jak Stark cię zauważy, na pewno będzie chciał, żebyś został jego asystentem — tłumaczył z lekkim rozbawieniem, poważniejąc dopiero, jak Natasza rzuciła mu spojrzenie, które jasno mówiło mu, co mu zrobi, jeśli tak się nie stanie.

— Wiem, że jestem inteligentny, ale nie aż tak. Nie wiem nawet, czy dostanę się na staż, a gdzie tam mówić o byciu asystentem Pana Starka.

— Co? Dzieciaku, jesteś najmądrzejszą osobą, którą znam — powiedział Tony z niedowierzaniem. — Zaraz po Tonym Starku, oczywiście — dodał po chwili, na co wszyscy zgodnie przewrócili oczami.

— Nie słuchaj go. Jesteś najmądrzejszą osoba, jaką znam, licząc Tony'ego Starka — sprostowała Natasza, uśmiechając się nieco złośliwie w stronę Tony'ego.

— Nie wydaje mi się, ale dziękuje.

Rozmawiali jeszcze dłuższy czas, a Steve i Bucky pomogli mu odrobić zadanie domowe z historii. Clint, Pietro i Sam z rozbawieniem słuchali, jak próbują oni przedstawiać fakty historyczne, zupełnie jakby nie brali w nich udziału. Bruce i Tony nie przestawali zadawać dzieciakowi pytań o Karen. Byli nią naprawdę zafascynowani, a kiedy odpowiedział im na każde z pytań byli już całkowicie pewni, że to na pewno jego dzieło. Karen przerwała im rozmowę, żeby poinformować o konieczności powrotu do domu.

— Och, dobra. Daj mi tylko wszystko pozbierać.

— Czekaj, to ty nie jesteś jeszcze w domu? — zapytał zdziwiony Steve.

— Nie, ale już się zbieram. Na razie wszystkim, naprawdę miło się rozmawiało. I jeszcze raz dzięki za pomoc.

— Czekaj, czekaj. Jak zamierzasz dojść do domu z tą nogą? — zapytała zmartwiona Natasza. — Nie uważasz, że twoja ciocia zauważy, że na nią utykasz? Jak właściwie zamierzasz się tam dostać, żeby cię nie zauważyła? — dodała podejrzliwie. Wszyscy znowu zaczęli się martwić i mówić jeden przez drugiego próbując mu poradzić, co ma zrobić. Dzieciak próbował coś powiedzieć, ale nikt nie dawał dojść mu do słowa.

— Chwila! — krzyknął wreszcie i wszyscy zamilkli zdziwieni. — Z moją nogą już wszystko w porządku. Serio. Mogę sam dojść do domu. Moja ciocia jest na nocnej zmianie, więc nie muszę się martwić, że zauważy.

— Zostałeś postrzelony — zaprotestował Tony. — Nie możesz jeszcze chodzić. Właściwie powinieneś udać się prosto do szpitala i jeśli...

— Wszystko ze mną dobrze — przerwał mu dzieciak. — Obiecuję. Naprawdę muszę już lecieć. Pa.

— Czekaj! — wszyscy krzyknęli w niemal tym samym momencie, ale było już za późno, połączenie zostało zakończone.

— Ten dzieciak mnie wykończy — jęknął załamany Tony.

Postanowili dać mu na razie spokój i tak nie mieli innego wyjścia. Bez znajomości jego tożsamości mogli jedynie mieć nadzieję, że nie wykrwawi się gdzieś po drodze i napisze im kiedy będzie już w domu. Zrobili, wszystko, co mogli, żeby mu pomóc.

pov Peter

Naprawdę doceniałem ich pomoc, ale nie mogłem im przecież powiedzieć, że jestem Spider-Manem. W gruncie rzeczy nic takiego przecież mi się nie stało, rana już zaczęła się goić, a wszystko dzięki miłej, starszej pani, która w podzięce za pomoc kupiła mi burito na patrolu. Gdybym nic nie zjadł, byłoby na pewno o wiele gorzej.

Dostałem się do mojego pokoju przez otwarte okno i napisałem na czacie grupowym, że jestem już w domu. Szybko przebrałem się w piżamie i leżąc już w łóżku, zacząłem analizować całą naszą rozmowę. Upierali się, że bez problemu dostanę się na staż, ale ja nie byłem tego taki pewny. Podobała mi się ta myśl, zwłaszcza że wtedy mógłbym ich spotkać, ale przecież było wiele takich dzieciaków jak ja. Nie byłem jedyny. Mimo tego fajnie było sobie wyobrazić nasze spotkanie. Może nawet udałoby się kiedyś zostać u nich na noc i nie musiałbym zasypiać samotnie? Uśmiechnąłem się na samą myśl i zamknąłem oczy, wyobrażając sobie, że nie jestem sam w pokoju.

— Dobranoc — powiedziałem cicho w przestrzeń i zasnąłem jak kamień.

---

Mam nadzieję, że w tej nowej wersji wszystko jest bardziej wiarygodne xd

Poprawianie tego rozdziału wyczerpało mnie psychicznie. Serio. Boże jak to było źle napisane! (Dalej jest wiele kiepskich fragmentów, ale nie mam juz na nie siły XD)

Do następnego <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro