{1} 0. PROLOG

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


***


Ogień powoli dogasał. Delikatny wiatr dmuchał prosto w żar, bijący od paleniska. Po ogromnym stosie drewna zostały już tylko spalone i osmalone niedopałki. Czarny dym wciąż piętrzył się ku górze, ginąc w mroku mroźnej, jesiennej nocy. Złocisty piach nosił na sobie znamiona wielu podeszew, a na brudnym, niemalże czarnym, popiele znajdowało się morze, wsiąkniętej w ziemię, krwi.

Wszędzie porozrzucane były buty, chusty i fartuszki, których nie zdążono jeszcze spalić. Duszący dym i smród palonych ciał unosił się w powietrzu. Nastała cisza. Błoga, długo wyczekiwana cisza.

W cieniu dużego dębu o pień opierała się zgarbiona postać. Zakrwawiona dłoń nie zwracała uwagi na szorstką korę, która wbijała się w miękką i delikatną skórę. Gorące powietrze smagało kobiecą twarz, przypominając o tym, czego przed chwilą doświadczyła. Z zagubionego, zwisającego swobodnie pukla włosów raz za razem spadała mała kropelka krwi. Kobieta pociągnęła nosem i otarła policzki z płynących jeszcze łez. Kaszlnęła, czując, jak bardzo ma zdarte gardło od ciągłego krzyku i szlochu.

Zamykając oczy i podchodząc bliżej, słyszała w głowie wszystkie te rozpaczliwe krzyki. Płacz, szloch, błaganie o litość tych wszystkich ofiar. Jej ciałem wstrząsnęły ponowne spazmy. Widziała ich wykrzywione z bólu twarze, słyszała ich prośby o pomoc, a potem ten rozdzierający krzyk nieustającego i ogromnego bólu, po którym następowała względna cisza.

Osunęła się na ziemię, tracąc czucie w drżących nogach, które nie potrafiły dłużej utrzymać jej ciężaru. Mokra od krwi i rosy trawa, pomieszana z piachem i popiołem, przylepiła się do jej zakrwawionej sukni. Oparła dłonie na ziemi przed nią, po raz kolejny, zanosząc się bezdźwięcznym płaczem.

Noc z dwudziestego pierwszego na dwudziestego drugiego listopada tysiąc siedemset osiemdziesiątego szóstego. Wtedy straciła sens swojego życia. Spalono jej całą rodzinę, oskarżając ich o czary na podstawie ustawy z tysiąc siedemset trzydziestego piątego roku. Niegdyś liczący dwudziestu dwóch członków ród Hale'ów skurczył się do niej samej.

Kobieta przytknęła osmoloną dłoń do ust, chcąc powstrzymać szloch. Zabili wszystkich, w tym kilkuletnie i kilkumiesięczne dzieci. Jej słodkie, kochane siostrzenice. Nie oszczędzili nawet ich. A ona nie mogła nic z tym zrobić. Przyglądała się z daleka jak ostatnie osoby z jej rodu płoną, stojąc na popiołach swoich bliskich.

Na jej twarzy malowały się mieszane uczucia, które wybrzmiewały w jej poranionym umyśle. Ogromny, zatrważający smutek, bezbrzeżna żałość i... rosnący z każdą chwilą przejmujący gniew i pragnienie zemsty.

Pamiętała każdy detal, każdą iskierkę życia ulatującą z ofiar rzezi. Czuła smak nieswojej krwi na języku, która toczyła się do jej ust ze zlepionych włosów. Starła krew wpływającą jej do oka i zacisnęła dłonie w pięści.

Zemsta to jedyne, co jej pozostało. Smutek ustąpił miejsca gniewowi, który raz za razem przypominał o sobie bólem pulsującym w głowie. Kobieta czuła jak krew nabiera szaleńczego tempa, a serce pracuje, jakby zaraz miało zamiar wyrwać się z piersi. Ostatnia, samotna łza wypłynęła z jej oka, podążając szlakiem swoich poprzedników. Upadła bezgłośnie wprost do czerwonej cieszy, w której klęczała kobieta.

Wstała powoli na drżących nogach, starając się utrzymać równowagę. Złapała za wibrujący, fioletowy ametyst, który usilnie próbował przywrócić jej harmonię i spokój ducha. Powoli odpięła łańcuszek i schowała go do gorsetu swojej zniszczonej sukni. W tej chwili go nie potrzebowała. Czuła jak moc ją wypełnia. To uzależniające i palące uczucie spełnienia, i potęgi bardzo powoli kierowało się do coraz dalszych części ciała, dosięgając wszystkich zakamarków. Rozprostowała palce i w pełni świadoma swoich czynów podążała, jak w transie, w kierunku drewnianych chatek.

Bez żadnych emocji wymalowanych na twarzy pozwoliła swojej mocy uwolnić się z klatki, w której była przetrzymywana. Niewiele pamiętała z reszty tamtej nocy oprócz ogromnych płomieni i tej równie wielkiej, co płomienie, pustki w sercu.

Tej nocy narodziła się ponownie. Tej nocy zmieniła swoje nastawienie względem tej marnej, ludzkiej hołoty i panującej władzy. Tej nocy stała się skorupą bez emocji. Tej nocy stała się tym, za kogo ją uważano. Potworem.




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro