~ Rozdział 1 ~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Tu wiedźma, tam wiedźma, czas je złapać w sieć. Hej, wiedźmo, zła wiedźmo, na patyku leć.- zaśpiewała, uśmiechając się szeroko do bruneta, któremu wiązała grubym sznurem nogę.

- Nie wydaje mi się, żeby był to dobry pomysł Vanesso... - jęknął chłopak, który nerwowo spoglądał w dół z wysokiego drzewa. Czasami bał się nie dlatego, że była straszna, ale tego, co mogła wykombinować z nudów. Zresztą jak teraz.

- ... A druga z nich na stryczku powieszona. - zacisnęła mocniej sznur, przez co usłyszała, jak Cedric łapczywie nabiera powietrza do płuc.

Odsunęła się kawałek od niego, przytrzymując się o grubą gałąź z drzewa, żeby nie spaść. Nie widziała nic złego w tej zabawie, którą wymyśliła kilka minut temu. Przecież nikt nikogo nie będzie naprawdę wieszał, no może do czasu. Przynajmniej zadbała o jego wszelkie bezpieczeństwo, kiedy zepchnie go na dół. Ciotka z wujkiem złapaliby się za głowę, a następnie dali szlaban do końca życia za to, że chce powiesić syna sąsiadów. Ale przynajmniej wymyśliła dobre wytłumaczenie, które będzie mogła użyć przy uratowaniu swojego tyłka. Pociągnęła za koniec sznurka, przymocowanego mocno do gałęzi.

- Karku nie złamiesz, co najwyżej nogę. - pocieszyła go na swój sposób.

- Marne pocieszenie.- odparł, cały drżąc, jak galareta. - To nie ty skaczesz.

- ... Sam się zgodziłeś okropna wiedźmo, niech Bóg zbawi przez twoje powieszenie duszę nieczystą. - podniosła ręce ku niebu, czując, jak jasne promienie słońca otulając jej ciało.

- Za bardzo się wcieliłaś w rolę. - odrzekł.

"Z kim ja się przyjaźnie" - pomyślał, trzymając się oburącz grubego pnia. Vanesse poznał, mając zaledwie cztery lata, kiedy rodzice zabrali go do państwa Fawley na herbatę. Była nieśmiała i wszystkiego się bała. Najmniejszego szmeru za nią, czy też głośnego śmiechu, który przypominał jej moment śmierci matki. Rodzice dopiero później mu wytłumaczyli, kim ona jest i co musiała przejść w takim młodym wieku. Cedricowi aż żal ściskał serce, widząc ją w takim stanie. Dlatego codziennie uciekał z domu, żeby spędzić z nią czas. Miał za dobre serce, a w szczególności, jak ona go o coś prosiła. Nie potrafił odmówić jej spojrzeniu, którym zawsze się patrzyła, gdy coś chciała.

- Gotowy? - usłyszał głośne i pewne pytanie. Westchnął ciężko, przymykając oczy, wiedząc, co za chwile się z nim stanie. Skinął delikatnie głową i po chwili poczuł na swoich ramionach jej ciepłe dłonie. - Wiedźma złapana, na śmierć skazana.- wyszeptała cicho do jego ucha. - Umiem świetnie wcielać się w role, Cedric. - dodała z lekkim uśmiechem.

Popchnęła go niespodziewanie, przez co krzyknął głośno i machał na wszystkie strony rękami, chcąc się czegoś złapać. Myślał, że zaraz zginie, widząc, jak ziemia zaczęła się szybko ku niemu zbliżać. Raczej on do niej. Będąc przygotowany na twardy upadek, zakrył dłońmi twarz, nie chcąc na to wszystko patrzeć. Jedynie szarpnięcie w lewej nodze, uświadomiło mu, że linia go uratowała.

- Tłum krzyczy z radości, że straszna wiedźma zawisła! - klaskała dłońmi do momentu, kiedy nie poczuła pieczenia. Pokłoniła się jeszcze do wymyślonego tłumu, który obserwował całe to zajście. Vanessa była dobrze znana ze swojej bujnej wyobraźni, będącą dla niej jedyną odskocznią od prawdziwego życia. Dzięki tej umiejętności mogła kontrolować swoje wszystkie sny, czy też koszmary powracające cały czas do śmierci rodziców. Do dziś pamiętała śmiech, krzyk czy też głośny płacz. Trauma na całe życie.

Zeszła powoli z wysokiego drzewa, przytrzymując się gałęzi wyrastających z pnia. Ciotka Anna nigdy, ale to przenigdy nie była zadowolona, wiedząc, że wchodziła na wysokie drzewa. Pani Fawley wywodziła się ze starej daty, jak i jej przekonania. Uważała, że dziewczynki powinny mocno stąpać po ziemi, porównując do chłopców. Innego zdania jednak był pan Fawley, który za każdym razem kłócił się o to ze swoją małżonką. Ale nie dało się ukryć, że oboje kochają Vanessę jak własną córkę, której nigdy nie było im dane mieć. W pewnym momencie zeskoczyła na długą złotą trawę, rosnącą obok wysokiego dębu. Strzepnęła szybko z błękitniej sukienki brud i szybko pobiegła do Cedrica, który próbował się złapać sznura.

- Pomożesz? - powiedział błagalnym głosem, patrząc się na nią do góry nogami.

Złapała go za ramiona i uniosła go do góry, na tyle ile potrafiła. Nie było to łatwe zadanie, zważywszy, że Cedric był od niej wyższy o głowę i zdecydowanie cięższy. Samej zechciało się takiej zabawy, to teraz musiała po niej sprzątać tylko nie zwłoki, a żywego chłopaka. Jakby nie brzmiało to i tak dziwnie. Zacisnęła mocno zęby, kiedy brakowało zaledwie kilka centrymetrum, żeby się złapał.

- Nie złapię tego...

- Złapiesz albo ciebie tu zostawię. - warknęła, kiedy z ostatnich resztek siły go popchnęła. To wystarczyło, żeby się złapał i spojrzał na nią z wyrzutami. - No widzisz, złapałeś, a teraz dzięki temu się uwolnisz. - pochyliła się do prawej nogi i z białej skarpetki wyciągnęła scyzoryk. - Uprzedzając na twoje pytanie, skąd ja to wzięłam, to wiedz, że z gabinetu wujka. - podała mu otwarte narzędzie, którym mógł się uwolnić.

- Ostrzejszego się nie dało znaleźć? - wzruszyła ramionami, dając mu do zrozumienia, że „nie" dała rady znaleźć. Musiał sobie poradzić z tym, co miał. No, chyba że chciał wisieć na tym drzewie, nie wiadomo ile.

~*~*~

Mruknęła sennie, czując jasne promienie letniego słońca padające na jej twarz. Lato pod koniec wakacji było naprawdę piękne, jakby chciało ją i innych pożegnać, kiedy wyjadą na dziesięć miesięcy do Hogwartu. Dla niej i dla Cedrica będzie to rozpoczęcie nowego rozdziału w ich życiu, nauka w jednej z najlepszych szkół magii na świecie. Nie raz się zastanawiała na tym, jak to wszystko będzie wyglądać. Czy zostanie przydzielona do Slytherinu, jak marzyła od samego początku? Czy do Gryffindoru skąd wywodzą się jej rodzice? W końcu była córką Gryffonów, którzy swoją odwagą i poświęceniem udowodnili wszystkim, że warto trzymać się swoich racji. Oddali własne życie dla Vanessy i Harry'ego, żeby mogli przeżyć. Byli dla większości czarodziei bohaterami, jak i głupcami, którzy nie wybrali życia. Obróciła się na drugi bok i otworzyła oczy, spoglądając na szafkę nocną, na której leżały stare książki. Pozory mogły czasem mylić, jeżeli chodziło o młodą pannę Potter. Usłyszała pukanie do drzwi, za których po utworzeniu wyłonił się starszy mężczyzna. Powitał ją z uśmiechem, kiedy zwróciła na niego uwagę.

- Mam nadzieję, że nie obudziłem. - odparł, wchodząc do środka.

- Nie. - mruknęła, podnosząc się do pozycji siedzącej. Ziewnęła cicho, zasłaniając dłonią usta, żeby także się uśmiechnąć. - Coś się stało? - zapytała.

Mężczyzna jedynie pokiwał przecząco głową i usiadł na brzegu łóżka. Czas za szybko gnał, co mógł stwierdzić na podstawie Vanessy, która już nie była małym dzieckiem, jakie przyniosła im pod opiekę Minerwa.

- Dwudziesty pierwszy sierpnia, mówi ci to coś?

- Nie za bardzo. - odrzekła, starając się przypomnieć, co dzisiaj jest takiego ważnego, skoro się o to pytał.

- Trzeba kupić ci książki, kufer...

- Ulica Pokątna! - krzyknęła, przypominając sobie, że dzisiaj miała wybrać się wraz z ciotką na zakupy. Z jej zapominalstwem jeszcze kiedyś zapomni zabrać ze sobą głowy. Usłyszała cichy chichot, który wcale nie pomógł, a jedynie ją zdenerwował.

- Radziłbym ci szybko się zbierać do wyjścia, bo ciotka nie będzie na ciebie czekać nieskończoność. Ja tylko pomogłem ci uniknąć pobudki zimną wodą, którą szykowała dla ciebie, żeby cię oblać. - powiedział we własnej obronie. Vanessa spojrzała się na niego z uniesioną brwią. - A ten sznur z polowania wiedźm usunąłem z drzewa w ostatniej chwili. Myślisz, że ja nie wiem, na jakie durne pomysły wpadacie? Porównując synów od Molly i Artura, a waszą dwójkę, to oni zdecydowanie są aniołkami.

- Ale ja przynajmniej nie straszę małych dzieci pająkami. - odrzekła, przypominając sobie akcję w Norze, kiedy pluszak Rona zamienili w ogromnego pająka. - To teraz wujku zastanów się, kto jest aniołkiem.

Otwierał już usta, żeby coś powiedzieć, ale natychmiast zamilkł. Vanessa dobrze wiedziała, co miała powiedzieć, żeby zakończyć tą i tak dziwną dyskusję. Przechytrzyła go i niech mu Merlin świadkiem, że ona jest urodzoną Ślizgonką.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro