~ Rozdział 34 ~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

  

   Uśmiechnęła się smutno do Cedrica, który wyglądał na zmęczonego, a jego oczy były zaczerwienione. Nie wiedziała, że jego mama umierała, nawet jej o tym nie powiedział. Dowiedziała się dopiero dzisiaj, kiedy ciocia Anna powiedziała, że pod koniec tygodnia idą na pogrzeb. Wiedziała, co musiał przeżywać. Początki zawsze były ciężkie, a przede wszystkim przyzwyczajenie się do nowej sytuacji. Objęła go delikatnie, czując, jak chowa twarz w jej włosach.

- Będzie dobrze.- szepnęła cicho do jego ucha. Nie wiedziała, jak miałaby mu pomóc, żeby o tym nie myślał.- Nie zostawię cię z tym samym, będę przy tobie.- obiecała.

- Dziękuję.- mruknął, przytulając się do niej mocno. Najgorzej znosił, to wszystko jego ojciec. Nie tylko stracił kobietę, którą kochał, ale i swoją najlepszą przyjaciółkę. Teraz oboje mieli tylko siebie na tym świecie. 

   Wiedział, że będzie musiał się to tego wszystkiego przyzwyczaić. Miał Vanessę, która zawsze była, kiedy ją tylko potrzebował. Nie wyobrażał sobie teraz, żeby ich przyjaźń się skończyła. Zawsze wyobrażał sobie, że znajdzie miłość, jak jego rodzice. I faktycznie się tak stało. Starał się o jej względy, ale ona nawet tego nie zauważyła. W pewnym momencie po prostu się poddał.

- Pójdziemy nad jezioro?- zapytał cicho, chcąc się gdzieś przejść. Nie chciał wracać do domu.

- Oczywiście.- odparła i odsunęła się od Puchona, żeby złapać go za rękę i pociągnąć go w stronę jeziora, do którego zawsze chodzili na wakacje.- Może porzucamy żabami w kaczki?- zaproponowała, przez co usłyszała jego cichy śmiech.- No, chyba że zapolujemy na dzika?

- Podziękuję...

   Zaśmiała się cicho, pamiętając ich ostatnie polowanie na dzika, które skończyły się na tym, że siedzieli na drzewie, dopóki ich opiekunowie nie uratowali. Było to ciekawe przeżycie. Teraz przynajmniej mieli domek na drzewie, gdzie mogli uciekać i nie spadną na tyłek, jak za pierwszym razem. Pamiętała, jak Cedric przez tydzień nie mógł usiedzieć na tyłku. Ścisnęła delikatnie jego dłoń. Zerknęła na niego, uśmiechając się delikatnie.

    Puściła jego dłoń i wzięła do ręki szybko wiaderko, które mu wcisnęła. Ściągnęła buty i podwinęła nogawki spodni, żeby wejść następnie do wody. Stanęła w miejscu, rozglądając się dookoła. Czuła na sobie wzrok przyjaciela, śledzącego każdy jej ruch. Powoli pochylała się ku tafli wody, zauważając pierwszą ich zdobycz. Uśmiechnęła się pod nosem, kiedy udało się jej złapać żabę, która najwidoczniej nie miała siły uciekać. Odwróciła się z nią i pomachała delikatnie.

- Jeszcze znaleźć dziewiętnaście.

    Severus zmarszczył brwi, przyglądając się dwójce uczniów, a konkretnie jego wzrok zatrzymał się na Ślizgonce. Ale szybko się odwrócił, nie potrafiąc dłużej patrzeć na jej bliznę. Nie to, że go obrzydzała, bo tak nie było. Sam miał wiele blizn na swoim ciele, które miały swoją własną historię. Większość z nich miał przez Huncwotów i swojego ojca, a resztę przez tortury u samego Czarnego Pana. Dobrze znał jego zaklęcia, które pojawiały się w koszmarach i wiedział, że były bardzo bolesne. 

~*~*~

    Wzięła na ręce Samara, który nie chciał zejść z jej biurka, gdzie starała się odrobić swoje zadanie domowe. A tym bardziej, zacząć się pomału się uczyć na Sumy. Na samą myśl o nich robiło się jej niedobrze, ale bardzo tęskniła za Hogwartem. Zawsze tęskniła i zawsze będzie. A te lata spędzone w starym zamku będą najlepszymi wspomnieniami, w szczególności z pewnym Mistrzem Eliksirów. Podeszła szybko do fotela, na którym leżał koc. Wzięła go do ręki, żeby następnie rozłożyć na łóżku, gdzie położyła swojego pupila. Usłyszała ciche mruczenie, kiedy Samar się przeciągnął i dalej poszedł spać. Pokręciła głową na boki.

    Narzuciła na siebie długi, szary kardigan i idąc w stronę wyjścia z pokoju, spięła szybko swoje włosy. Otworzyła drzwi, a następnie szybko zbiegła po schodach na dół, gdzie zatrzymała się w paru krokach. W salonie w towarzystwie jej opiekunów siedział starszy mężczyzna z bliznami na twarzy, które wyglądały, jakby kiedyś został zaatakowany przez jakieś zwierzę. Jego zielone tęczówki nagle skupiły się na jej osobie, przez co poczuła się nieco nieswojo. Tylko patrzała, jak wstaje z uśmiechem i szybko podchodzi do niej, żeby stanąć metr od niej.

- Dzień dobry?- powiedziała niepewnie i uścisnęła jego dłoń, kiedy jej podał. Spojrzała się pytająco na wujostwo, które również wstało ze swoich miejsc. Ale nie podeszli do nich.

- Nazywam się Remus Lupin.- przedstawił się, widząc, że nie wiedziała, co o nim myśleć. Nie dziwił się, bo sam byłby zaniepokojony, gdyby ktoś obcy siedział w domu. Przyjrzał się uważnie Vanessie, która była jak dwie krople wody podobna do swoich rodziców.- Jesteś bardzo podobna do Lily, ale i Jamesa... a twoje oczy są ich mieszanką.- powiedział spokojnie, nie sądząc, że tym bardziej ją zaniepokoi.

- Znał pan moich rodziców?- zapytała, czując nie ufność wobec tego mężczyzny. Był jakiś dziwny, a w szczególności, kiedy stwierdził, że była podobna do rodziców.

- Tak, tak. Ja wraz z twoim ojcem, jak i matką byłem na tym samym roku. Jamesa poznałem w drodze do Hogwartu i od tamtej pory się przyjaźniliśmy.- wyjaśnił, zauważając jej ciekawość.- Zapewne nie wiesz dużo o przyjaciołach rodziny.

- Nie.- odpowiedział zgodnie z prawdą. Prawdą było, że nic nie wiedziała za wiele o swoje rodzinie. Znała pochodzenie swoich rodziców, którzy pochodzili z różnych warstw społecznych. W jakim byli domu, ale jeszcze, jak postrzegali ich inni. Ale po raz pierwszy miała okazję poznać kogoś z ich przyjaciół, jak twierdził mężczyzna.- Coś się stało, że pan nas niepokoi?

- Vanesso.- zganiła ją szybko Anna, patrząc się przepraszająco na Remusa.- Remus od nowego roku szkolnego będzie cię uczyć Obrony...

   Przyjrzała się od góry, aż do dołu mężczyźnie, myśląc, że jej ciocia żartuje. Ale najwidoczniej nie, skoro przytaknął głową. Nie wyglądał na kogoś, kto miałby jakieś klasyfikacje w nauczaniu. Jednak zdążyła się przyzwyczaić, że Dumbledore zatrudniał zawsze wariatów. Miała nadzieję, że może tym razem zwiodą ją pozory, a nowy profesor okaże się lepszym od pozostałych. Teraz miała wysokie oczekiwanie, nie tylko ona.

- Mam nadzieję, że nie jest pan wariatem, bo w Hogwarcie, a w szczególności na tym stanowisku byli.- uśmiechnęła się bezczelnie, czując, że zostanie później przez to karę od ciotki. Ale nie sądziła, że tylko tymi słowami go rozbawi.

   Remus uśmiechnął się rozbawiony, patrząc się na córkę przyjaciela, mając wrażenie, jakby faktycznie osobiście rozmawiał ze samym Jamesem. Miał nadzieję, że ten rok będzie o wiele ciekawszy niż poprzednie, spędzone w samotności i z dala od innych ludzi. Miło będzie wrócić do swojego domu po wielu latach nieobecności w murach starego zamku. Nie umiał się doczekać, kiedy będzie mógł przechadzać się znowu po korytarzach. Ale nie będzie tak, jak było kiedyś. Wszystko się zmieniło, kiedy dowiedzieli się, że ktoś doniósł Voldemortowi przepowiednie, jak i miejsce, w którym chowali się Potterowie. Tylko on, jak i dwóch innych Gryffonów wiedzieli gdzie. I jeden z nich zdradził, a był to Syriusz, który był najbliższy Potterowi. Znał go od dziecka, a nawet i to nie przeszkodziło mu, żeby zniszczyć życie przyjacielowi.

- Jak słyszałem, to Severus Snape jest twoim opiekunem.- powiedział, przypominając sobie Ślizgonka, którego nienawidził James. Ale i ze wzajemnością.

- W końcu to najlepszy Mistrz Eliksirów w całej Wielkiej Brytanii, ale również wierny towarzysz podkradania jedzenia z Kuchni.- odparła jedwabistym głosem, który nauczyła się od profesora. Wiedziała, że już za niedługo znowu będzie mogła go męczyć, a tym bardziej zapewne nie polubi Lupina tak, jak ona.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro