~ Rozdział 40 ~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Severus uniósł brew do góry, widząc, jak Ślizgonka usiadła obok niego i Lupina na trybunach. Wyglądała na bardzo zadowoloną z faktu, że tutaj była, co tylko uświadamiało mężczyznę, żeby na nią uważał. Jeszcze przez nią dostanie tłuczkiem, wystarczająco, że padało jak z cebra, a głośnym grzmotom towarzyszyły błyskawice. Nie była to idealna pogoda, na męcz Quiditcha, w którym Gryffindor grał przeciwko Hufflepuff. Będzie się nie tylko martwić o swojego brata, ale i również przyjaciela. Jakby nie dało się przenieść meczu na następny dzień, ale każdy zapalony fan tej gry był nie byle podniecony, mogąc zobaczyć, jak sobie wtedy jego ulubieńcy radzili. Było to niebezpieczne i każdy o tym wiedział.

Poprawiła swój płacz, który i tak przemókł do ostatniej suchej nitki. Zadrżała lekko ze zimna, ale siedziała wytrwale, czekając, aż mecz w końcu się rozpocznie. Cicho liczyła, że nie będzie on trwać kilka godzin i ktoś w końcu szybko złapie znicz. Nie marzyło się jej siedzieć tutaj w nieskończoność, już chciała wrócić do ciepłego zamku i zaszyć się pod kocem.

Przewrócił tylko oczami i spojrzał się z powrotem na boisko, miał nadzieję, że Gryffindor przegra i będzie miał z tego powodu dużą satysfakcję. Chciałby, żeby i tym razem jego dom wygrał Puchar w Quidditchu. Mieli duże szansy do wygranej, a poza tym mieli talent. Lubił realizować, nie tylko on, bo Minerwa również i nieraz się zakładali. Wiedział, że kobieta była za każdym razem wściekła, kiedy przegrywali i zajmowali, niekiedy najniżej noty. Jego to bawiło, przeciwieństwie do nich.

- Komu kibicujesz?- zapytał Remus, który użył zaklęcia parasola i uchronił siebie, jak i swojego gościa. Bez zaproszenia żaden uczeń nie mógł siedzieć, wśród profesorów w specjalnej loży. Sam jednak trzymał kciuki za swój dawny dom, mimo że nie powinien nikogo faworyzować.

- Za nikim, nie przepadam za tą grą.- odparła, patrząc na boisko, gdzie pomału zaczęli się zbierać wszyscy zawodnicy. Starła wodę ze swojej twarzy, która kapała jej z włosów.- Nie widzę w niej nic ciekawego, oprócz słyszenia o śmierci.

Oboje profesorów, spojrzało się na nią z uniesioną brwią, a w szczególności profesor McGonagall, będąca podekscytowana tym meczem. Potter nielubiący Quidditch, to musiała być tylko Ślizgonka, ale tylko nie ona lubiła tej gry, ponieważ z jej matką było to samo. Zdecydowanie już wolały się uczyć, nawet wróżbiarstwa, byleby tutaj nie być.

- Ja nawet swojemu domowi nie kibicuje.- powiedziała, na co starsza kobieta się zaśmiała, widząc winę Mistrza Eliksirów.- Zaczynają już, bo nudzi mi się.- dodała, zniecierpliwiona.

Po nie długiej chwili mogła w końcu, patrzeć, jak gra rozpoczęła się, a uczniowie latali na miotłach tam i z powrotem. Jedynie Harry, jak i Cedric rozglądali się po złotym zniczem, który zniknął im z oczu.

- Ha!- wydobyło się z ust Severusa, kiedy obrońca Gryffindoru przepuścił kafel i przeciwny dom zdobył punkty.

Ślizgonka spojrzała się na mężczyznę i przewróciła oczami, widząc zadowolenie na jego twarzy, że jak na razie dom jej brata przegrywał. Nie trwało to długo, bo w następnej to Gryffoni zdobyli punkt. Szli łeb w łeb, żaden z nich chciał się poddać. Pot mieszał się z kroplami zimnego deszczu, omywające ich ciała. Uczniowie kibicowali swojemu domowi lub i też nie, najlepiej, jak tylko potrafili. Nagle wszyscy wstrzymali oddech, kiedy Harry poszybował w górę, znikając po chwili im wszystkim z oczu. Vanessa, aż stała z miejsca, patrząc przerażona w niebo, które co jakiś czas błyskało jasnym światłem. Poczuła chód otulający jej ciało, będący z każdą minutą coraz bardziej nieprzyjemny. Zmarszczyła brwi, za nim rozległy się krzyki, jak i piski przerażenia uczniów.

~*~*~

Za cisnął dłoń w pięść, słuchając tego, co miał mu Lupin do powiedzenia. Nie podobało mu się, że wtrącał się w jego relację ze Ślizgonką, która teraz siedziała w Skrzydle Szpitalnym przy rannym Harrym. To była tylko jego indywidualna sprawa i nikt nie będzie mu mówić, a raczej rozkazywać, jak ma się zachowywać. Z głośnym warkotem, odwrócił się sprawnie na pięcie i zamachnął się prawym sierpowym, uderzając zaskoczonego mężczyznę w twarz. Lupin z ledwością utrzymał się na nogach, widząc przed oczami czarne, pojedyncze punkciki. Złapał się po chwili za swoją twarz, myśląc, co się w ogóle przed chwilą stało.

- Posłuchaj mnie raz, a dobrze, Lupin!- syknął wściekle do niego Severus, który brutalnie złapał go za szatę i ustawił do pionu. W jego oczach można było zobaczyć chęć mordu, co nie wróżyło dla profesora Obrony nic dobrego.- Nie wtrącaj się w sprawy, które ciebie nie dotyczą!- Remus zamrugał oczami, patrząc na niego i otworzył usta, żeby cokolwiek powiedzieć. Jednak Mistrz Eliksirów był pierwszy.- I to moja, ale i panny Potter sprawa, jaką mamy relację.- dodał głosem budzącym strach, w końcu nikt nie odbierze mu dziewczyny, jeżeli sam nie uzna tego za właściwe. Tym bardziej że była to jedna z osób, której ufał bardziej, niż komukolwiek.

Nie miał złych intencji, a w szczególności nie zamierzał jej skrzywdzić. To on każdej możliwej chwili starał się ją chronić, kiedy Lupin przemierzał świat i pojawił się w nieodpowiednim momencie. Jeśli zależałoby mu na szczęściu swojej chrześnicy, nie wtrącałby się, aż tak do jej życia. Nawet jeśli przyjaźniłaby się z samym postrachem Hogwartu, który miał złą opinię, od kiedy wstąpił w szeregi Czarnego Pana. Dzięki temu znał wiele przydatnych technik zadawania bolesnej i długiej śmierci, z przyjemnością przetestuje je na mężczyźnie.

- Zniszczysz ją... Nie sądziłem, że jesteś takim egoistą.- odezwał się po chwili Remus, który chciał tylko chronić Vanessę. Po to był ojciec chrzestny, kiedy zabrakło Jamesa. Ojciec dziewczyny sam zapewne by zabił Severusa, że tak bardzo zbliżał się do jego córki. Nie mówiąc o Lily, którą zranił bardziej, niż jakby się dowiedziała, ile osób zdążył zabić.

- Może i jestem, ale nie odbiera się Ślizgoną to, co do nich należy...

- Ona nie jest rzeczą!- tym razem, to on krzyknął. Vanessa nie była niczyją własnością, a tym bardziej Mistrza Eliksirów, któremu musiało odbić na jej punkcie. Będzie musiał pomówić o tym z Albusem, żeby coś zrobił, bo Severus mógł być niezrównoważony psychicznie.

- Owszem nie jest! Sama zdecyduje, z kim chce rozmawiać, a z kim nie. A ty nie mów jej rzeczy, których sam nie rozumiesz.- powiedział chłodno i puścił jego szaty z zamiarem odejścia stąd, jak najdalej się dało. Wolał się wycofać, za nim posunie się za daleko i go zabije.

Rękawem od szaty, starł krew z kącików swoich ust, mrużąc niebezpiecznie oczami, patrzył, jak Mistrz Eliksirów odchodził. Wiedział, że przeszedł samego siebie i będzie musiał zrobić wszystko, żeby trzymał się z daleka od Vanessy. Nie podobało mu się, że byli tak blisko. Było to niedopuszczalne, wręcz prosiło się, tylko żeby coś zrobić. Trudno będzie mu nastawić swoją chrześnicę przeciwko Severusowi, w końcu znają się dłużej, a niemalże od początku, kiedy zaczęła się uczyć w Hogwarcie.

Również nie rozumiał zadowolenia dwójki starszych czarodziei, którzy niemalże czekali, aż zobaczą Vanessę rozmawiającą ze Severusem. Dla niego wyglądało to tak, jakby mieli pewien ustalony plan i zrobią wszystko, żeby wyszedł. Tylko dlaczego?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro