~ Rozdział 66 ~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Westchnęła cicho, kiedy już minęła pierwsza godzina od rozpoczęcia trzeciego turnieju, w którym reprezentanci weszli do labiryntu. Trzymała za wszystkich kciuki, ale zwycięstwa będzie tylko jeden i to on wpisze się już na wieki w historii. Poprzeczka była wysoka, jak i niebezpieczna, o czym mogli się przekonać w poprzednich, jednak w tamtych nie czekały na nich pułapki w postaci magicznych stworzeń. Martwiła się, wiedząc, że tam znajduje się jej przyjaciel oraz Harry.

Wszyscy podnieśli wzrok, kiedy na niebie zabłysło czerwone światło, unoszące się nad labiryntem. Jakby ktoś wycofał się z turnieju, czy też nie dałby sobie radę z przeszkodami. Profesorowie krążyli wokół labiryntu, czy wrazie problemów zawodników szybko ich stamtąd wyciągnąć. Miała cichą nadzieję, że Harry, jak i inni wrócą do nich cali i zdrowi. Nikomu nie życzyła źle, a jedynie najlepiej, jak się tylko dało.

- Czyli wygląda na to, że pozostało trzech uczestników?- zapytała Marianne, patrząc się na swojego narzeczonego, nie zbyt rozumiejąc, czy prawidłowo było czterech uczestników, czy też trzech. Kompletnie się pogubiła w tym wszystkim.

- Prawidłowo jest trzech reprezentantów, ale zdarzyła się niecodzienna sytuacja i mój brat również został.- zaczęła powoli jej tłumaczyć, kiedy siedziała pomiędzy Lynchem i Severusem.- Ktoś rzucił kartkę z jego imieniem do Czary Ognia, ale również jest zawodnikiem. Tak samo ważnym, jak pozostali zawodnicy. Każdy ma swoje te dobre, jak i słabsze strony.

- Czyli doszło do oszustwa?- podsumowała tylko, na co jej przytaknęli, a Mistrz Eliksirów prychnął w odpowiedzi.

- Tak doszło do oszustwa.- dodał Aiden, który założył nogę na nogę, spoglądając na wejście do labiryntu, również oczekując na pojawienie się zwycięzcy. Na razie się do tego nie zapowiadało i musieli jeszcze długo poczekać.

- Zapomniałam, że jestem w Anglii i tutaj jest o wiele gorzej niż w Stanach.- przyznała, ale nikt się nie odezwał, woląc zachować komentarz dla siebie. Jeszcze nie było na tyle źle, żeby musieli uciekać gdzieś daleko.

Na razie było spokojnie, mimo ataków Śmierciożerców, którzy robili to w dużych odstępach czasowych. Teraz była głucha cisza przed burzą, jaka może nastąpić w każdej chwili. Vanessa zerknęła na Severusa, siedzącego spokojnie, czytając książkę do eliksirów, którą zabrał. Również zaczęła czytać, nie widząc nic ciekawszego do roboty na ten czas. Poprawił książkę w dłoni tak, żeby również mogła czytać, zauważając, co robi. Nie dziwił się, że zaczynało jej się pomału nudzić. Sam najchętniej poszedłby stąd, ale Albus nie darowałby mu tego. Musiał czekać, aż to wszystko się zakończy i wróci do normalności.

Zakryła usta dłonią, ziewając cicho, czując się z każdą chwilą coraz to bardziej znużona. Nie wiedziała, ile upłynęło czasu, ale zapewne tyle, żeby przywitać nowy dzień. Zamrugała kilka razy oczami, starając się nie zasnąć. Perfumy Mistrza Eliksirów nie pomagały, ponieważ działały na nią usypiająco. Poczuła, jak ktoś z nią szturchnął, przez co rozejrzała się dookoła.

- Nie ma spania.- zaśmiał się Aiden, widząc, jak marszczy brwi i podnosi się, myśląc, że mały spacer jej pomoże.- Gdzie idziesz?

- Przejść się.- odpowiedziała i zeszła szybko z trybunów, żeby pochodzić obok wcześniej wejść do labiryntu. Nikt nie zwrócił, na to uwagę, ponieważ każdy odczuwał dyskomfort ze siedzenia. Rozciągnęła się delikatnie, słysząc, jak jej kości cicho strzeliły. Skrzywiła się lekko.

Przeszła jeszcze kawałek, kiedy usłyszała ogłuszający trzask, jak i głośne wiwaty. Zatrzymała się i odwróciła się za siebie, żeby dostrzec swojego brata, jak i Cedrica leżących na ziemi. Uśmiechnęła się, myśląc, a raczej zdając sobie sprawę, że oboje wygrali turniej. Popędziła do nich, ale zwolniła, widząc, że było coś nie tak. Słyszała płacz Harry'ego, oraz jak profesor Dumbledore szybko do niego obiegł wraz z innymi.

- On wrócił... wrócił Voldemort...

Zadrżała nerwowo, czując zimny pot na czole. Patrzała się melancholijnym wzrokiem na drętwe ciało swojego przyjaciela, na którego się rzucał krzyczący Harry. W jej oczach pojawiły się łzy i na drżących nogach pobiegła do niego, upadając na kolana przed jego ciałem.

- Ced... proszę...- szeptała łamiącym się głosem, szturchając przyjaciela, ale on nawet ani drgnął. Łzy ciekły jej strumieniami po policzkami, pochylając się ku niemu, żeby mocno się do niego przytulić. Zaszlochała głośno i nie pozwalała nikomu zabrać jej od Cedrica.- ... proszę, wstań... Ced...

Severus szybko popędził w stronę szlochającej Ślizgonki, która nie pozwalała nikomu się do siebie podejść, krzycząc głośno. Widział rozpacz w jej oczach, gdy tuliła do siebie martwe ciało swojego przyjaciela, nie chcąc go zostawić. Musiał ją stąd zabrać, jak najszybciej się tylko dało, nawet jeśli będzie miała później żal do niego. Nie mógł patrzeć na jej cierpienie, które i jego serce raniło. Złapał ją szybko i mimo krzyków, oraz szarpania się, objął mocno dziewczynę ramionami.

- Uspokój się.- powiedział spokojnym głosem, jednak ona była w kompletnym amoku, z którego nie potrafiła wyjść. Podniósł ją i przytulił do siebie, idąc do zamku. Czuł, jak zaciskała dłonie na jego szacie, nadal słysząc, jak płacze. Westchnął cicho.

Ten dzień będzie należeć do najgorszych, w szczególności, że Voldemort powrócił. Był tego pewien na sto procent, ponieważ Mroczny Znak zapiekł go niemiłosiernie. Nie chciał przeżywać wszystkiego jeszcze raz, a tym bardziej znowu być szpieg. Odczuwał strach, jak każdy inny na jego miejscu. Nie dało się tego wyrazić słowami, co na każdym zebraniu się działo i jak musiał być skupiony, żeby siebie nie zdradzić. A tym w szczególności, co go łączy z panną Potter.

~*~*~

Zabrał szybko ze swojego składzika Veritaserum, o który prosił go Albus, gdy wysłał mu patronusa, o szybkie zjawienie się w gabinecie Moody'ego. Miał nadzieję, że było to coś poważnego, ponieważ nie zostawiłby ot tak samej Ślizgonki w komnacie. Podał jej eliksiry, ale wątpił, że będą one działać długo, w szczególności eliksir słodkiego snu. Chciał, jak najszybciej wszystko załatwić i wrócić do niej, żeby nie siedziała sama w swojej komnacie.

Wszedł do gabinetu bez pukania i uniósł brew do góry, zastając przywiązanego sznurami do krzesła Alastora, do którego mierzyła profesor McGonagall różdżką. Potter, jak i Albus również znajdowali się w środku.

- Jestem, jak wzywałeś mnie Albusie.- powiedział, podchodząc bliżej, a jego szata delikatnie powiała pod wpływem kroków. Spojrzał się pytająco na starszego czarodzieja, który wskazał mu skrzynię wypełnionymi pustymi fiolkami po eliksirach. Przywołał do siebie jedną i powąchał, żeby zorientować się, że był to Eliksir Wielosokowy.- Nie dość, że kolejny szaleniec, to jeszcze się podszywa.- stwierdził sarkastycznie i złapał mężczyznę za szatę, żeby wlać mu na siłę eliksir do ust.- Pij!- warknął, wyciągając swoją różdżkę, aby przyłożyć ją do jego gardła.

Harry patrzył na wszystko w milczeniu, obawiając się odezwać. Dalej był w szoku po tym, co się przed chwilą stało, ale również nie mógł zapomnieć obrazu, gdy Puchon został zabity, oraz zrozpaczonej Vanessy płaczącej nad jego ciałem. Czuł się temu wszystkiemu winien, ponieważ to on powinien zostać zabity, a nie osoba, która na to nie zasługiwała.

- Kim ja jestem?- zapytał chłodno, patrząc na krzywiącego się mężczyznę, który się na niego spojrzał, cichym jęknięciem.

- Severus Snape...

- A ty jesteś, Alastor Moody?

- Nie...- przyznał niechętnie, starając się uwolnić i uciec stąd, jak najszybciej.

- Gdzie on jest! Gdzie jest Alastor?!- zażądał natychmiast Albus, chcąc, jak najszybciej pomóc swojemu przyjacielowi. Na szczęście dostali odpowiedź, kiedy spojrzał się na dużą skrzynię.

Severus odsunął się i również spojrzeć na skrzynię, na którą skierował koniec różdżki, by rzucić zaklęcie. Stara, metalowa skrzynia otworzyła się z głośnym skrzypnięciem, ukazując coraz to mniejszą skrzynię. Miał już do niej podejść, kiedy nie usłyszał otwierających się drzwi.

- Junior teraz moja kolej na...- zamilkł, widząc, że w gabinecie zastał więcej niż jedną osobę. Ubrany był również rzeczy Alastora, ale w jego przypadku nie musieli czekać, aż eliksir przestanie działać.- Cholera...- mruknął i uśmiechnął się niewinnie, myśląc, że jego urok zadziała.

- Caleb?!- krzyknął zdezorientowany Severus, ale podobną minę do niego mieli również McGonagall, oraz Dumbledore. Tego się nikt nie spodziewał, nawet on nie podejrzewał, że Caleb był również przez ten cały czas w Hogwarcie. Teraz im pokazało, że zamek nie był wystarczająco strzeżony, skoro inni potrafili podszywać się pod profesorów.

Za nim były nauczyciel Obrony zdążył uciec, został unieruchomiony zaklęciem, że upadł z hukiem na ziemię. Jęknął cicho, a następnie zaśmiał się cicho, widząc, że również cieszyli się na jego widok. Jednak było warto wrócić po tylu latach do starych murów Hogwartu. Brakowało mu bardziej wiwatów, że Max Caleb'en wrócił do zamku i swojej umiłowanej, jaka go nie chciała pod postacią Moody'ego. Szczerze nie był tym faktem zdziwiony.

Podniósł go szybko zaklęciem i wprowadził do gabinetu, kładąc go obok, jak się później okazało synem zmarłego Bartemiusza Croucha Seniora. Dzięki Veritaserum dowiedzieli się wiele istotnych rzeczy, które w końcu zostały rozwiązane, jak i to, kto wrzucił do Czary Ognia karteczkę z imieniem Harry'ego. Jak i z powrotem Czarnego Pana, który wszystko zaplanował, żeby zabić Wybrańca. Nie udało mu się, to jednak skoro umarł ktoś inny. Dalej nie rozumieli, czemu w tym wszystkim uczestniczył niezrównoważony Calen. Wołał nie zdejmować z niego zaklęcia, żeby nikomu nie zrobił krzywdy.

Innego zdania był Albus, który chciał się wszystkiego dowiedzieć, za nim do Hogwartu przybędą Aurorzy i się nimi zajmą. Nikt nie wracał ot tak do zamku, a jeśli był zmieszany z Czarnym Panem, to surowo i tak zostanie ukarany.

- ... wszystko dla mojej pielegniareczki.- odparł, rozciągając się delikatnie.- A jak to się mówi, do trzech razy sztuka.

- I bycie trzecim Moodym.- prychnął Severus w odpowiedzi, będąc to wszystko dla niego tak samo absurdalne, jak dla innych.

Jedyną osobą, która nic nie rozumiała, był Harry Potter, patrzących się na wszystkich pytająco. Jednak nikt nie chciał nic tłumaczyć, będąc zajęci ważniejszymi rzeczami. Dlatego spojrzał na swoje buty, uznając je za bardzo ciekawe, jedynie zwrócił uwagę, gdy po długiej chwili do środka weszli nieznani mężczyźni, którzy wyprowadzili podejrzanych i pomogli wyciągnąć prawdziwego Moody'ego.

Mistrz Eliksirów, jak sobie obiecał, szybko czmychnął, idąc z powrotem do dormitorium dziewczyny. Nie słyszał niczego prócz cichego szlochu z pokoju. Wszedł do niego i spojrzał na Vanessę, która leżała w łóżku cała zapłakana, dręczona przez koszmary. Ściągnął swoją pelerynę, oraz buty za nim położył się obok niej i objął, drżącą dziewczynę. Otulił ją kołdrą, trwając przy niej mimo wszystko. Nie chciał, żeby była sama.

- Spokojnie.- szepnął, gładząc ją po włosach, starając się ją uspokoić, żeby mogła spokojnie spać. Będzie to dla niego wyzwaniem, wiedząc sam po sobie, że nie było to łatwe. Ucałował ją w czubek głowy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro