~ Rozdział 111 ~ Dodatek 3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Nie rozumiem. - odpowiedział. Do końca nie rozumiał, co tak właściwie Vanessa próbowała mu przekazać przez zagadki. Jakby chciała mu coś wyznać, ale zbyt bardzo się obawiała, że coś mu się nie spodoba. W pierwszej kolejności przyszło mu do głowy, że chciała odejść.

  Przecierała dłonie o swoje uda, rozmyślając, jak mogła uciec z tej niekomfortowej rozmowy. Jednak musiała wyznać swojemu mężowi, że w ich życiu nastąpią pewne zmiany, którym oboje będą musieli stawić czoło. Sama do końca nie wiedziała, czy sobie poradzi w nowej roli, jakim było macierzyństwo. Pragnęła dziecka i Severus dobrze zdawał sobie z tego sprawy. Nie wiedziała, czy to mógł być ostatni dzwonek. Mistrz Eliksirów już nie był taki młody, a znając go na tyle dobrze, wiedziała, że na starość nie chciał niańczyć dziecka.

– Jestem w ciąży. - wyznała, podnosząc na niego wzrok. Nie dostrzegła na jego twarzy żadnych emocji, jakby w ogólne nie cieszył się z tej wiadomości. Poczuła ukłucie w sercu, gorsze niż dostanie od kogoś w twarz. 

  Odwróciła od niego wzrok, patrząc na wazon z kwiatami, jakby było czymś interesującym. Usłyszała kroki, które należały do Mistrza Eliksirów. Uklęknął przed nią i ujął delikatnie jej dłonie. Nie spojrzała na niego.

– Nie żartujesz, prawda? - zapytał oszołomiony wieścią, że zostanie ojcem. Teraz już wiedział, co chciała mu przekazać, mówiąc, że szykuje się duże zmiany. Po raz kolejny przyznał się sam przed sobą, że był głupi, myśląc o niej w taki sposób. Nadal nie mógł uwierzyć we własne szczęście, mając przy swoim boku kobietę, która skradła mu serce. Zmiękł na starość, ale nie było to powodem do wstydu.

– Tak, trzeci tydzień. - mruknęła cicho, czując po chwili, jak składa na jej dłoni ciepły pocałunek. Spojrzała na niego. Cieszył się?

  Ucałował wierzch jej dłonie w czułym geście. Nie chciał, aby myślała, że jest w tej sytuacji obojętny. Był w szoku na wieść, że zostanie ojcem. I nie wiedział, co miał o tym do końca sądzić. Stało się i jako normalny mężczyzna weźmie to na swoje barki. Rzadko rozmawiali o dziecku, jednak niejednokrotnie mu mówiła, że chciałaby w przyszłości zostać matką. Teraz nie tylko częściej będzie spędzać swój czas w domu, ale i mniej czasu będzie spędzać przy papierkowej pracy. Miał nadzieję, że Minerwa w części obowiązków weźmie na siebie, jak gdy Dumbledore jeszcze żył. W końcu nadal pełniła funkcję zastępcy dyrektora.

– Nie jesteś zły?

– Jestem, bo teraz nie będę mógł zniknąć z domu.

– Tylko o to się martwisz? - odparła nieco rozbawiona, ale i rozgniewana tym żartem. – Wystarczy, że i tak nie odzyskasz całkowicie opinii dupka...

– To już w tym moja głowa, jak odzyskam. Ty nie masz się niczym denerwować i wychodzić bez słowa...

– W twoich najśmielszych snach. - zawarczała i zabrała swoje dłonie, czym tylko potwierdzała, że humorki ciążowe zaczęły się pokazywać.

~*~*~

  Severus mrucząc cicho pod nosem, wszedł niechętnie do Skrzydła Szpitalnego. Nie miał wielkiego wyboru, gdy miał niemiły kontakt ze szklanym wazonem. Raczej nie martwił się o niego, ale o to czy uda mu się przeżyć przy kolejnej fali hormonach Ślizgonki. W Hogwarcie było znaczniej bezpieczniej, niż w domu. Jednak niekiedy naprawdę było bardzo spokojnie.

– Severusie, co cię sprowadza... 

– To. - warcząc, pokazał jej krwawiącą ranę na głowie. Przycisnął ją po raz kolejny chusteczką i usiadł na wolnym łóżku. – Opatrz ją szybko, bo nie mam czasu na wygłupy. - nakazał, a w szczególności nie chciał spędzić dużo czasu w Skrzydle.

  Starsza kobieta zamilkła, wyciągając ze swojej kieszeni różdżkę i wezwała do siebie eliksiry. Zajęła się jego raną na głowie, z której wyciągnęła małe kawałki potłuczonego szkła od wazonu. Przemyła krwawiąca ranę eliksirem, żeby zapowiedz zakażeniu i kolejnej jego wizyty w Skrzydle. Odkąd tylko pamiętała, wolał unikać tego miejsca i jej samej, jakby miała go zabić, chociażby eliksirem leczącym. 

– Już kończę. - odpowiedziała, dając mu jasno do zrozumienia, że nie zamierzała go zostawiać na całą noc tutaj. – Następnym razem, unikaj wazonów, bo na dobre to ci nie pójdzie.

– Skończ ze swoimi mądrościami...

  Zaśmiała się cicho i machnęła nad nim swoją różdżką, aby założyć opatrunek. Widziała, że Severusowi się to nie spodobało, bo wolał ukryć małą "zbrodnię". Podziwiała go, jeszcze nie zabił swojej żony. Każdy już wiedział w całym zamku, że pani Snape była w ciąży i dawała mu nieźle popalić. Dla uczniów oznaczało, to wiele dodatkowych miesięcy złego humoru dyrektora Hogwartu. Najbardziej Gryffoną się obrywało, a w szczególności tym, którzy odważyli wejść mu za skórę.

  Odsunęła się delikatnie od łóżka, na którym siedział. Przyjrzała mu się uważnie, sprawdzając, czy jeszcze coś mu nie dolegało. Nie zauważyła niczego niepokojącego. Była jednak ciekawa jego atrakcji z Vanessą.

– To wszystko, ale w razie czego służę z pomocą. Mam nadzieje, że się zjawisz w przyszłym tygodniu wraz ze swoją żoną na badaniach?

– Jak zawsze, Pomfrey. - zauważył, jakby w ogóle wcześniej nie uczestniczył w badaniach. Zawsze był obecny, ponieważ chciał z pierwszej ręki wiedzieć, co się działo z jego nienarodzonym dzieckiem. Stał się zbyt nadopiekuńczy i zaborczy, gdy ktoś zbliżył się do Vanessy. Chciał ją chronić przed niebezpieczeństwem, czyhającym gdzieś za rogiem. Najchętniej zamknąłby ją w ich wspólnej komnacie, gdzie teraz pomieszkiwali. – Coś jeszcze?

– Nie tak szybko mój drogi. - postanowiła go jeszcze chwilę przytrzymać. – Wiesz dobrze, że w twoim przypadku poruszanie się przy pomocy laski jest wskazane. Nie możesz obciążać chorej nogi, jeśli nie chcesz poruszać się, chociażby na wózku. Nawet na nim byś wszystkich straszył... - zamilkła na chwilę, widząc jego mordercze spojrzenie. – Lepiej być zdrowym, gdy na świat przyjdzie dziecko. To już wtedy oboje będziecie w ciągłym biegu.

– Do widzenia! - powiedział i podniósł się z łóżka, lekko kulejąc na chorą nogę. Nie zapomniał, że musiał ją mieć ciągle przy sobie. Nie od dziś czuł znaczną różnicę w poruszaniu się z nią, ale i też nie. Jednak w tym całym chaosie, wolał jak najszybciej zniknąć z komnaty.

  Nie udał się w stronę lochów, a do dawnego gabinetu Dumbledore'a, gdzie nie raz przesiadywał i musiał wysłuchiwać narzekań byłych dyrektorów w Hogwarcie. Jakby z jednego piekła przechodził na drugie, ale z niecierpliwością czekał, aż Vanessie nie będą dopisywać humorki. Do końca życia będzie jej wypominać, że zachowywała się jak czysta wariatka. Zdecydowanie gorsza od Trelawney, która już przepowiedziała apokalipsę w dniu narodzin dziecka. Nie słuchał jej nawet, wiedząc, że większość wizji kobiety w ogóle się nie sprawdzały. Przeważnie każdemu przepowiadała śmierć i to w najgorszych męczarniach. Jedynie miała kilka wizji, które się wypełniły.

  Zatrzymał się w kilku krokach, kiedy dostrzegł na korytarzu Vanessę. Trzymała w ręku miskę z ciastkami oraz kawą, z którą widocznie szła do niego. Wyglądała na bardzo spokojną niż wcześniej, gdy zabronił jej przygarnąć kolejnego sierściucha. Wystarczył im już jeden kot, którego planował skutecznie wyrzucić z domu i powiedzieć, że uciekł do Zakazanego Lasu.

– Tutaj jesteś! - usłyszał swoją żonę, która uśmiechnęła się szeroko na jego widok. Ciąża jej mimo wszystko bardzo służyła, co można było zobaczyć po lekko pulchnych policzkach. Nie przytyła na tyle, żeby od razu nie mieścić się w drzwiach. Nie odmawiała sobie jedzenia, gdy miała tylko ochotę. – Przyniosłam ci ciastka oraz kawę.

– Nie lubię ciastek. - zauważył.

–  Ale ja już tak... Ciastka czekoladowe. - wypowiedziała hasło do gargulca, który skinął łbem i wpuścił ją na schody prowadzące do gabinetu. Wspięła się po nich szybko na samą górę, nie zwracając uwagi na Severusa, który szedł tuż za nią. Wiedziała, że ją pilnował i nie lubił, gdy sama gdziekolwiek wychodziła. – A teraz porozmawiamy o zakupie małego nietoperza...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro