~ Rozdział 4 ~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przełknęła głośno ślinę, zasiadając obok drżącego ze strachu Gryffona. Cieszyła się, że nie tylko ona obawiała się dwóch godzinnych eliksirów pod czujnym okiem profesora Snape'a. Może i był jej opiekunem i pozostali Ślizgoni się go nie bali, to nie oznaczało, że w przypadku Vanessy musi być tak samo. Czuła do mężczyzny respekt i nie chciała już pierwszego dnia mu podpadać. Co mogło być nieuniknione z jej zachowaniem, które mogło przestraszyć nieboszczyka. Sięgnęła szybko do swojej torby, z której wyciągnęła podręcznik i czysty pergamin w razie, gdyby coś musieli zanotować. To był jej pierwszy rok, kiedy miała możliwość nauczenia się znacznie więcej z Eliksirów. Nigdy jakoś nie ciągnęło jej do poznania ich tajników jak z zaklęć czy obrony przed czarną magią. W przyszłości chciała zostać Aurorem, a nie kolejnym Mistrzem Eliksirów w Wielkiej Brytanii, czy na świecie. Gdyby była nierozsądna, twierdziłaby, że eliksiru nie są wcale ważne. Owszem były i to bardzo.

Rozejrzała się po całej klasie, zapamiętując, jak najmniejszy szczegół, który mógłby ułatwić jej pracę w przyszłości. Ale również obserwowała uczniów, którzy, jak i ona tu siedzieli. Ślizgoni trzymali się z daleka od Gryffonów i na odwrót. Tylko Vanessa i nieznajomy Gryffon siedzieli razem. Usłyszała cichy chichot na końcu sali, gdzie siedzieli bliźniacy, którzy tylko czekali na pojawienie się profesora. Ściągnęła ze swojego prawego nadgarstka białą gumkę na włosy, kiedy podskoczyła ze strachu, słysząc głośny huk uderzających drzwi o ścianę. Zauważyła obok siebie cień profesora, który żwawym krokiem szedł w stronę przodu klasy, gdzie zatrzymał się przed swoim biurkiem. Pochylił się ku niemu delikatnie, żeby coś przeczytać.

- Bell?- wyczytał nazwisko i natychmiast się na nich wszystkich spojrzał.

- Obecna.- odezwała się Ślizgonka, z którą dzieliła pokój w dormitorium. Jeszcze nie miała okazji jej poznać, bo czmychnęła szybko do łóżka. Vanessa jeszcze na tyle miała w sobie człowieczeństwa, że nie budziła ludzi, jak ich dwie współlokatorki.

Snape podobnie jak profesor z zaklęć wolał sprawdzić obecność, żeby szybciej nauczyć się ich rozpoznawać. Ślizgonka się trochę zdziwiła, gdy się nawet nie spojrzał się w jej kierunku, kiedy wyczytał jej nazwisko. W pewnym momencie się wyprostował i spojrzał na nich wszystkich chłodnym wzrokiem. Skrzyżował ręce na piersi.

- Jesteście tutaj, żeby się nauczyć subtelnej, a jednocześnie ścisłej sztuki przyrządzania eliksirów. Nie ma tutaj głupiego wymachiwania różdżkami, więc być może wielu z was uważa, że to w ogóle nie jest magia. Nie oczekuję od was, że naprawdę docenicie piękno kipiącego kotła i unoszącej się z niej roziskrzonej pary, delikatną moc płynów, które pełzną poprzez żyły człowieka, aby oczarować umysł i usidlić zmysły.- profesor mówił niemalże szeptem, ale każdy z nich obecnych mógł wszystko usłyszeć. Nie musiał podnosić głosu, żeby utrzymać w klasie ciszę.- Mogę was nauczyć, jak uwięzić w butelce sławę, uwarzyć chwałę, a nawet powstrzymać śmierć, jeśli tylko nie jesteście bandą bałwanów, jakich zwykle muszę nauczać.

Większość Ślizgonów zachichotała, patrząc się na Gryffonów. Vanessa jedynie uśmiechnęła się lekko pod nosem, żeby nie nie wyróżniać się z tłumu. Czuła na sobie spojrzenie sąsiada z ławki, który od dłuższego czasu ją obserwował.

- Na dzisiejszych zajęciach skupimy się na napoju leczącym z czyraki. Przepis znajdziecie na stronie dziesiątej i radzę wam się wszystkim skupić, bo od następnych zajęć będziecie samodzielnie ważyć pod moim czujnym okiem.

Otworzyła szybko podręcznik na wskazanej stronie i zerknęła na przepis, który z pamięć sam napisał na tablicy.

Ziewnęła cicho, ślęcząc nad książką w bibliotece ukryta pomiędzy regałami. Oparła głową o regał i przymknęła oczy, czując, jak bierze ją zmęczenie. Nie wiedziała, ile tutaj siedziała, ale na pewno nie była to godzina. Minął tydzień od rozpoczęcia roku szkolnego, a Vanessa miała już tego serdecznie dość. Szczególności Cedrica, który żądał od niej żeby jeszcze bardziej przykładała się do nauki i zrezygnowała z przyjemności. Nikt nie będzie jej mówić, jak ma żyć, nawet jeśli miałby się do niej w ogóle nie odzywać. Nie musiała być prymusem, żeby zdać na drugi rok. Zamknęła książkę i schowała ją do torby, jak i resztę swoich rzeczy. Wstała na równie nogi, żeby po chwili ruszyć w stronę wyjścia.

Dookoła trwała głucha cisza, która została zagłuszona stukotem jej pantofli. Było grubo po ciszy nocnej, co oznaczało, że w każdej chwili mogła wpaść na jednego z profesorów, czy innych pracowników. Nigdy wcześniej się jej to nie zdarzało, aż do teraz. W pewnym momencie zatrzymała się i obrała o kamienną ścianę, żeby zaczerpnąć odrobinę powietrza. Ale również uspokoić szybkie bicie swojego serca.

- Potter, co ty tutaj robisz?- usłyszała Mistrza Eliksirów, który po chwili stanął przed nią z kamienną miną. Obawiała się go lekko. Ale bardziej tego, że krzyknie na cały Hogwart, kiedy będzie się tłumaczyć.

Vanessa spuściła wzrok.

- Zasiedziałam się w bibliotece.- wyznała zgodnie z prawdą, co lekko zdziwiło młodego mężczyznę, który podejrzewał ją o to, że coś kombinowała. W końcu miała na nazwisko Potter.

- Coś nie chce mi się w to wierzyć.- odparł, wpatrując się w swoją uczennicę podejrzliwym spojrzeniem.

- To idź się pobawić swoimi eliksirami.- mruknęła pod nosem kwaśliwą uwagę.

- Chyba się zapominasz.- warknął, słysząc to, co powiedziała pod jego adresem. Od razu zobaczył w niej Gryffona, którego nienawidził zresztą ze wzajemnością. Nie pozwoli sobie na takie z jej strony traktowanie. Teraz to on wzbudzał strach u uczniów.- Masz pięć minut, żeby dojść do dormitorium. Każda minuta poza dodaje ci szlaban o następny miesiąc, więc radzę się śpieszyć.

- Dobrze.- zacisnęła dłoń w pięść i pobiegła szybko w stronę lochów.

Severus spoglądał na oddalającą się dziewczynę z wrednym uśmiechem.

~*~*~

- Zwariowałaś!- Puchon niemalże krzyknął, słysząc jej szalony plan.

Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko, widząc jego srogie spojrzenie. Zapewne nie sądził, że posunie się do takiej rzeczy, w której by okradła, nielubianego przez wszystkich profesora Snape'a. Od dłuższego czasu toczyła z profesorem ścieżkę wojenną, w której chciała wywalczyć u niego należyty szacunek. Cały czas miała wrażenie, że porównywał ją do osób, których nie lubił. A wręcz nienawidził.

- Nie.- odrzekła, krzyżując ręce na piersi. Każde chwyty w tej wojnie były dozwolone.

- On cię zabije, jak ty to zrobisz...

- A zaraz zabije.- machnęła na te słowa dłonią. Życie się miało raz, a choćby umrze, to zrobi to z należytą godnością. Spięła swoje włosy w koński ogon, nie odwracając wzroku z przyjaciela.- To pomożesz mi?- zapytała się.

Cedric westchnął, wiedząc, że i tak ją nie powstrzyma. Zrobi to, choćby miała ją piekło pochłonąć. Chcąc czy nie skinął do niej głową, zastanawiając się, czy dobrze zrobił.

- Jeżeli przez ciebie zostanę szlaban, to osobiście cię zabije.

- Jak chcesz, ale pamiętaj, będziemy znani z tego, co zrobiliśmy.- uśmiechnęła się lekko.- Snape przekona się, że zadarł z niewłaściwą uczennicą. A jego peleryna będzie odpowiednią zapłatą...

- Peleryna?

Skinęła głową. Nieśmiertelna peleryna nietoperza, który zapewne teraz krył się gdzieś w lochach. Już sobie wyobrażała minę mężczyzny, kiedy będzie uciekać z jego szatą. Wiedziała, że ten numer wpisze się na wieki w historię Hogwartu. Vanessa Potter, Ślizgonka, która odważyła się ukraść pelerynę Mistrzowi Eliksirów. Powinien ją docenić, że dbała o jego zdrowie. Ruch to zdrowie.

Zasiadł ponownie za swoim biurkiem, na którym leżały stosy esejów. Ocenionych, jak i czekających na egzekucję. Czasami zastanawiał się, skąd uczniowie biorą te wszystkie bzdury, które piszą w zadaniu domowym. Udawanie na lekcji, że go słuchają, to potrafią. A jak przychodzi, co do czego, to nawet nie potrafią napisać nawet poprawnie jednego zdania. Nie wszyscy, ale jednak zdarzają się wyjątki. Sięgnął po kolejny esej, który należał do najgorszej zmory, jaką kiedykolwiek zdołał poznać. Na lekcjach niczego nie mógł jej zarzucić, oprócz, ale to rzadko myślenia o niebieskich migdałach. Ale już poza nimi, to miał ochotę zabić tę małą kopię Lily i Pottera. Nigdy odkąd pamiętał, żaden Ślizgon mu nie podpadł tak, jak ona. Gdzie by nie poszedł, to zawsze ją spotykał w towarzystwie pana Diggory, który starał się na każdym kroku wybić z głowy jej durne pomysły. Westchnął cicho, czytając jej wąskie i płynne pismo. Przez ten miesiąc zdążył je doskonale poznać, jak i błędy, które nieświadomie popełniała. Prace panny Potter nie były aż takie złe, czy też doskonałe. Były przeciętne. Przynajmniej jeden Potter udał się z nauką.- pomyślał.

- I co ci tu dać?- mruknął do siebie, spoglądając ostatni raz na jej pracę. Po dłuższym namyśleniu się napisał w prawym, górnym rogu „P".- Masz i się ciesz.

Schował następnie wszystkie prace do głębokiej szuflady i wstał, opierając się dłońmi o biurko. Zerknął w stronę starego zegara, wskazującego za dziesięć szóstą. Nie spodziewał się, że wyrobi się na kolację. Poprawił szybko rękawy surduta i jak gdyby podszedł do pierwszej ławki po lewej stronie, gdzie położył swoją pelerynę. Kiedy chciał ją wziąć do ręki, ona sama z siebie uniosła się do góry i pofrunęła po całej klasie.

- Co jest...- mruknął zdenerwowany, myśląc, że to Irytek bawił się jego kosztem. Znikąd usłyszał cichy śmiech, jak i kroki za drzwiami, które się otworzyły. Zacisnął dłoń w pięść, orientując się, że jest to któryś z uczniów. Peleryna wyleciała z klasy i w pewnym momencie zauważył przebiegającą postać z długimi, brązowymi włosami.- Potter...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro