~ Rozdział 67 ~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Trzymała mocno szatę Mistrza Eliksirów, który leżał tuż obok niej. Była mu wdzięczna, że z nią został i nie musiała sama siedzieć w pustym dormitorium. Wciągnęła powietrze przez zasmarkany nos, czując, jak miała spuchnięte od płaczu oczy. Miała cichą nadzieję, że to wszystko było tylko jednym snem i jak pójdzie do Wielkiej Sali, zobaczy zdrowego, ale i całego Cedrica. Mogąc usłyszeć jego śmiech, gdy rzuci mu się mocno w ramiona. Jednak było to niemożliwe i powinna, to w końcu zaakceptować, co dla Vanessy będzie trudne. Straciła rodziców, a teraz najlepszego przyjaciela, którego kochała, jak własnego brata.

Dzięki Puchonowi była tym, kim jest teraz. Nie wiedziała, czy kiedykolwiek odezwałaby się do kogoś i wpadała na głupie pomysły. Otworzyła się na ludzi, a w tym na wujostwo, którzy zastąpili jej rodziców. Zaznała, choć odrobinę szczęścia mimo tej całej tragedii, jaka się wydarzyła w jej życiu. Dlaczego wszystko musiało zawsze ją spotykać? Dlaczego nie mogła cieszyć się spokojnym życiem w gronie najbliższych? Życie nie było łaskawe i wiele razy jej to pokazało. Współczuła panu Diggory'emu, który nie dawno, co pochował swoją żonę, a teraz swoje jedyne dziecko.

Spojrzała się na Severusa, czując, jak ucałował ją w czubek głowy i starł dłonią łzy z jej twarzy. Przymknęła na chwilę oczy, lekko drżąc cała z emocji, których nie potrafiła ukryć.

- Wiem, że to wszystko jest dla ciebie trudne, ale nie wolno od razu się poddawać. Pan Diggory zapewne nie chciałby, żebyś za nim płakała, a żyła dalej.- powiedział cicho, tuląc ją dalej do siebie. Nie był dobry w pocieszaniu i bał się, że coś powie nie tak i będzie znacznie gorzej, niż teraz.- Musisz go zapamiętać takim, jaki był.

Skinęła delikatnie głową, żeby schować twarz w jego szacie. Nie miała ochoty na rozmowę, czy nawet wyjść gdziekolwiek, ale było to niemożliwe. Musiała wykonywać swoje obowiązki, jako prefekt i tego nie dało się zmienić. Po kilku minutach odsunęła się od Severusa i spojrzała zegar wskazujący za pięć siódmą. Wstała powoli z łóżka, żeby zniknąć w łazience. Ubrała czysty mundurek, oraz starała się doprowadzić do ładu.

Oparła dłonie na umywalce i westchnęła cicho, patrząc w swoje odbicie, które mogło przerazić niejedną osobę. Było widać, że tej nocy nie spała za dobrze. Mimo przemycia twarzy zimną wodą miała dalej widoczne wory pod oczami i były lekko przekrwione. Drżącą dłonią dotknęła swojej twarzy, za nim nie spojrzała za siebie, słysząc pukanie do drzwi, w których po chwili stanął Severus.

- Muszę iść do siebie, za nim ktokolwiek się zorientuje, że byłem u ciebie. Przyjdź na śniadanie, ponieważ później musimy porozmawiać, to ważne.- odparł nieco poważnym głosem, żeby dać jej do zrozumienia, że to, co chciał jej powiedzieć, było bardzo ważne. Chciałby również, aby poznała prawdę o okolicznościach śmierci Dyggory'ego przed apelem dla wszystkich.

- Dobrze, Severusie.- mruknęła i odwróciła się do niego tyłem, sięgając po szczotkę, którą rozczesała swoje włosy.

Jeszcze przez chwilę, patrzał się na Vanessę, za nim wyszedł z jej komnaty, żeby również przyszykować się na śniadanie. Wątpił, że ktokolwiek będzie w stanie cokolwiek przełknąć na śniadaniu, widząc przed oczami martwe ciało Puchona. Sam był przyzwyczajony do śmierci, ale czym bardziej o tym myślał, obawiał się, że Ślizgonka będzie to tak przeżywać, jak on po śmierci jej matki.

~*~*~

Bawiła się dłońmi, kiedy wszyscy siedzieli w Wielkiej Sali, gdzie profesor Dumbledore opowiadał, co się stało i kto był winien śmierci Cedrica Diggory'ego. Słyszała ciche szlochy w szczególności Cho Chang, która była jego dziewczyną. Starała się o tym nie myśleć, jakby był to zwykły żart i zaraz się pojawi. Czuła się samotna, a jej serce krwawiło z bólu. Nie odzywała się do nikogo, jakby ktoś rzucił na nią urok. Nawet nie przejęła się tym, że profesor Calen również udawał profesora Moody'ego, który nigdy tak naprawdę ich nie uczył. Przyjmowała każde słowo spokojnie, może dlatego, że jej Severus o wszystkim powiedział.

- ... życie bywa nieubłagane i niesprawiedliwe, ale widocznie tak było zapisane w gwiazdach. Powinniśmy wspominać go takim, jaki był.- powiedział Dumbledore, który również czuł smutek, że doszło do czegoś takiego, ale nie mogli nic zmienić. Życie toczyło się dalej, a mieszanie w czasie nie było właściwe.- Jeszcze dzisiaj wracacie do domu, uznaje, że rok szkolny skończy się wcześniej.

Większość spojrzała po sobie, ale nikt nawet nie śmiał się uśmiechnąć i cieszyć z tego powodu. Jedynie kiwnęli głową, zgadzając się, żeby wcześniej wrócić do domu. Już nic nie będzie takie samo, jak było wcześniej.

- W tym roku postanowiłem, że wszyscy jesteście wygrani w Pucharze Domów. Możecie wracać.- oznajmił i odszedł po chwili, również im na to pozwalając.

Poczuła szturchnięcie w ramię, przez co spojrzała się na Harry'ego, dla którego również to wszystko było trudne. Czuł się temu wszystkiemu winien, gdyby nie on wszystko byłoby dobrze. On był winien smutku Vanessy, jak i innych. Objął delikatnie swoją siostrę, pomagając jej wstać i żeby wyjść, jak najszybciej z pomierzenia. Hermiona spoglądała ze smutkiem na Ślizgonki, obok której szła.

- Nie musicie mnie odprowadzać, dam sobie radę.- odparła, dając im do zrozumienia, że chciała zostać sama, choć na chwilę. Nie chciała słyszeć od innych współczucia, a jedynie, żeby nie drążyli tego tematu.- Musicie się spakować, odjazd jest wieczorem, a ja muszę jako prefekt jeszcze porozmawiać z uczniami.- dodała i odsunęła się od Harry'ego, żeby odejść stąd jak najszybciej.

Gryffoni spojrzeli się po sobie ze smutkiem, nawet Ron w tym dniu powstrzymał się od powiedzenia czegoś głupiego. Znał niemalże Diggory'ego od dziecka, jak i Ślizgonkę, którzy spędzali czas tylko ze sobą, ale również czasami z najstarszymi dziećmi państwa Weasley. Jednak i tak oboje byli uznawani za papużki nierozłączki.

Uciekła szybko do swojego dormitorium, gdzie od razu starła dłonią łzy, a następnie zajęła się pakowaniem wszystkiego. Usłyszała miauczenie Samara, który domagał się uwagi swojej właścicielki. Nie dostał jej dużo, na co należała się jej kara w postaci kłaczka w ubraniach. Potuptał do salonu, gdzie położył się w fotelu przed kominkiem.

- Dlaczego?- zapytała cicho sama siebie, mając nadzieję, że kiedyś dostanie odpowiedź na to wszystko. Była tylko człowiekiem, na nią kiedyś również przyjdzie pora.

- Ale co dlaczego?- zapytał zaciekawiony Severus, który powędrował za nią do dormitorium. Podszedł bliże i usiadł na brzegu łóżka, patrząc się, co robi.- Dużo ci jeszcze zostało?- zapytał.

- Trochę jest tego.- odpowiedziała i spojrzała się na Severusa, kiedy pochyliła się do kufra, leżącego na łóżku.- przeważnie to książki... będziesz mnie odwiedzał?- zapytała cicho, ale i z nadzieją.

- Jak znajdę tylko czas, to na pewno. Najwyżej jeszcze raz odstawie twojego kota do domu.

Wygięła usta w delikatny uśmiech i pochowała swoje ubrania w ciszy, która nastąpiła. Nie potrzebowali wiele słów, żeby czuć się dobrze we własnym towarzystwie. Gdy tylko skończyła, usiadła mu na kolanach i przytuliła się do mężczyzny. Wiedziała, że ten rok będzie bardzo trudny i wymagał wiele poświęcenia.





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro