~ Rozdział 92 ~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Dobry wieczór.- powiedział z charakterystycznym chłodem w głosie. Spojrzał się na starszego mężczyznę, który przemierzył go wzrokiem, jakby szukał czegoś podejrzanego.

- Dobry wieczór.- również się przywitał i wpuścił Mistrza Eliksirów do swojego domu, wiedząc, że za parę chwil Vanessa wyruszy na misję. Nie wypuszczą ją, jeśli mężczyzna im nie zagwarantuje, że wróci cała i zdrowa.- Chyba nie muszę prowadzić do salonu, panie Snape?

Uniósł brew do góry, ale skinął delikatnie głową, kierując się do salonu. Bywał w tym domu wiele razy, podczas nie obecności państwa Fawley. Teraz nie miał takiej okazji, ponieważ wszyscy domownicy byli w domu. Musiał doliczyć również do tego najmłodszego Gryffona, który na swoje szczęście musiał już być w swojej sypialni.

Wszedł do salonu, gdzie siedziała starsza kobieta. Podszedł do niej i uścisnął jej dłoń na przywitanie, a następnie usiadł w fotelu. Czuł na siebie ich wzrok, spodziewając się pytań związanymi z ich wyprawą.

- Masz już jakiś plan, Severusie?- zapytała się Anna, patrząc na syna swojej świętej pamięci przyjaciółki.

Spodziewał się tego pytania na sam początek, gdy Vanessa pakowała się na górze.

- Tak.- zaczął po chwili.- Oboje musimy dokładnie ustalić, jak wkradniemy się do skarbca. Bank Gringotta jest najbezpieczniejszym miejscem w świecie czarodziejów.- zauważył, co jeszcze bardziej zastanawiało go, jak tam się dostaną. Teraz się nie dziwił, dlaczego nikt nie chciał podjąć się tego zadania.- Nie możemy działać pochopnie, dlatego myślę, że góra dwa tygodnie i powinniśmy być z powrotem.

Oboje skinęli porozumiewawczo głowami, zgadzając się, że Gringott był dobrze strzeżony. Mieli ciężkie zadanie, któremu musieli podołać mimo wszystko. Nie mieli innego wyjścia, a drugiej szansy nie będzie.

- Vanessa jest upoważniona, żeby wejść do naszego skarbca. Znajduje się niedaleko Lestrange, możecie to wykorzystać.- zaproponował Henry, myśląc, że to mogłoby im pomóc.- Tylko wybieranie pieniędzy teraz trwa pięć godzin.

- Na pewno skorzystamy z tej możliwości, nawet przysunął mi się myśl.- ostatnie słowa bardziej skierował do siebie, ale nie wiedział, czy z jego pomysłu coś wyjdzie.

- Tak...

- Dobry wieczór.- usłyszeli Vanessę, na którą podnieśli wzrok. Poprawiła beżową sukienkę poza kolano, jak i małą czarną torebkę na swoim ramieniu. Była ona zaczarowana dzięki czemu, mogła tam schować wszystko. Zajmowała mniej miejsca, niż jakby wzięła ze sobą plecak.- Myślałam, że pan ubierze się normalnie.- powiedziała, przyglądając mu się. Miał na sobie te same czarne szaty, które lubiła. Jednak na tle innych Mugoli mógł się bardzo wyróżniać, a tego raczej nie chcieli.

Bawiło ją to, że musieli zwracać do siebie oficjalnie. Zwłaszcza że łączyło ich coś więcej, niż tylko dobre stosunki. Na jej szyi, jak zawsze był zawieszony pierścionek, który dostała od Severusa. Ukryty był pod białą apaszką. Uśmiechnęła się delikatnie do swojego wujostwa. Podeszła po chwili do nich, żeby ich mocno uścisnąć na pożegnanie. Miała nadzieję, że szybko uda im się uporać z tą misją. Nie to, że nie chciała spędzić czasu z Severusem. Bardzo tego chciała i będzie miała okazję mieć go na długi czas. Raczej nastawiała się pozytywnie, że nie zabiją się przy pierwszej sprzeczce.

- Uważaj na siebie i słuchaj się, Severusa.- odparła poważnie, chcąc dać jej do zrozumienia, że jeśli coś zrobi, to byli stanie dać jej szlaban.- Zachowuj się, jak na swój wiek przystało...

- Czyli mam się bawić?- zapytała sarkastycznie, na co przewrócili oczami.- Snape mnie przypilnuje, że nie zrobię nic głupiego.

- Potter nie uczono cię, że po nazwisko to po pysku?- powiedział Severus, na którego się spojrzała.

Chciała mu wytknąć, że i ona może za jakiś czas nosić jego nazwisko. W tych czasach nie dało się myśleć o niczym innym, niż o wojnie. Ślub spadł na drugi plan, ale najpierw wypadałoby, żeby powiedzieli o nim innym. Vanessa już postanowiła, że po misji wyjawi Harry'emu o niej i Severusie. Gryzło ją coraz bardziej sumienie. Liczyła na to, że ani on, ani wujostwo nie odwrócą się od niej. Obawiała się również reakcji jej chrzestnego. Lupin nie przepadał za Mistrzem Eliksirów w obawie, że może coś się jej stać.

- Nie byłby pan wtedy dżentelmenem, wystarczy, że muszę z panem przeżyć przez te tygodnie.- udała, że jej to przeszkadzało.- Niech profesor uważa, żebym czasem przez przypadek poduszką nie udusiła...

- Igrasz z ogniem Potter, a teraz zabieraj swoje manatki i idziemy.- stwierdził i po chwili warknął, czując, jak Kuguchar dziewczyny wbija swoje pazury w jego nogę.- Wstrętny pchlarz.

~*~*~

Odchrząknęła, żeby ukryć cichy śmiech, gdy Severus był bliski wybuchu i usilnie próbował się od tego odwieść. Nie sądziła, że zwykłym słowami, w których recepcjonistka określiła ich mianem ojciec i córka może go zdenerwować. Vanessa była wręcz rozbawiona tą sytuacją, a tym bardziej że będzie mogła tym drażnić narzeczonego.

Zakłopotana młoda kobieta przeprosiła szybko i podała Mistrzowi Eliksirów klucz, który wręcz wyrwał jej z dłoni. Zły wziął do ręki walizkę, będąca kilka minut wcześniej torbą dziewczyny. Musieli stwarzać pozory normalnych ludzi, którzy przyjechali na wakacje do Londynu. Jakby nie było ironią, że tutaj mieszkali od zawsze. Oboje ruszyli w poszukiwaniu pokoju z numerem sto czternaście, znajdujący się na ostatnim piętrze hotelu, w którym się zatrzymali. Faktycznie znajdował się niedaleko ulicy Pokątnej, gdzie udadzą się po obmyśleniu planu do Banku Gringotta. Dla innych wszystko mogło się wydawać łatwe, bo w czym jest trudne wkraść się do skarbca? Bill Weasley ich przestrzegł przed zabezpieczeniami, które będą musieli obejść.

Zatrzymali się przed właściwymi drzwiami. Włożył klucz do zamka, a następnie go przekręcił, żeby wejść, jak najszybciej do środka. Uchylił drzwi i wpuścił Vanessę pierwszą, aby i on po chwili wszedł. Zamknął za sobą drzwi i wyciągnął różdżkę, żeby zabezpieczyć pokój. Dookoła panował porządek, dwuosobowe łóżko było starannie pościelone, a nowe ręczniki złożone w kostkę.

- Nie jest tak źle.- stwierdziła, siadając na skraju łóżka. Rozejrzała się dookoła.

- Zdecydowanie już bym wolał mieszkać w namiocie, niż słyszeć wścibskości innych.- odparł z cichym warknięciem. Transmutował z powrotem walizkę w torbę i położył ją na fotelu. Ściągnął z siebie czarną marynarkę i rozpiął trzy guziki od również czarnej koszuli.

- Wtedy spalibyśmy w lesie.- zauważyła, patrząc się na Severusa.- Wytrzymamy te kilka dni lub ponad tydzień i wrócimy do domu.- dodała, bawiąc się pierścionkiem na palcu.

- Zapomniałaś dodać, że więcej nerwów się przez to najem.- powiedział sarkastycznie.- Jest już późno, odśwież się i kładź spać.

- Tak się martwisz, że nie wstanę rano "tatusiu"?

Uniósł brew do góry, nie odrywając od niej wzroku. Obiecał sobie, że będzie musiał jej to ukrócić, bo nie lubił takich żartów. Wystarczy, że dla Mugoli byli niczym zwierzęta w Zoo.

- Oczywiście, ale nie zapominaj się, że nie są to wakacje, a misja.

- Wiem.- odpowiedziała, podnosząc się z miejsca i przywołała do siebie torbę. Wyciągnęła z niej piżamę, bieliznę oraz swój szampon do włosów i żel. Wzięła również do ręki jeden z ręczników, jakie dostali.- Ty również za nim wejdziesz do łóżka, masz się odświeżyć.

Przewrócił oczami i patrzył, jak znika po chwili za drzwiami od łazienki. Wziął do ręki jej torbę i wyciągnął swoje rzeczy, oraz książkę, żeby przez ten czas się czymś zająć. Nie planował niczego więcej, raczej starał się nieco przyzwyczaić do obecności Vanessy. Teraz będą ze sobą na co dzień, a później wszystko wróci do normalności.

Po dziesięciu minutach, usłyszał, jak drzwi się otwierają i wychodzi z nich Vanessa. Wstał i podszedł tylko do niej, żeby ucałować ją w czubek głowy.

- Połóż się, a ja zaraz wrócę.

- Dobrze.- powiedziała z delikatnym uśmiechem i patrząc, jak tym razem to on znika za drzwiami łazienki. Odwróciła się i położyła się po chwili do łóżka, blisko okna.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro