Część 16

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Carter

Alex był wykończony, kiedy zmieniałem jego wartę. Wilki nie nadeszły, ale to nie znaczy, że las nie kryje w sobie więcej niebezpieczeństw. Im szybciej dotrzemy do Edenu, tym lepiej, a niestety przed nami jeszcze długa droga. Jest już świt i pozwoliłem, aby ognisko zgasło, ale nadal tli się dym. Wyciągam z plecaka butelkę wody, biorę kilka łyków i stawiam ją koło chłopaka. Patrzę na niego, gdy jest nadal pogrążony we śnie. Śpi na boku, odwrócony do mnie plecami, jednak moją uwagę przykuwa kominiarka. A gdyby całkowicie uwolnić go od kompleksów, od zawstydzenia...

Pochylam się i wyciągam w jego stronę dłoń. Już mam chwycić za materiał okrywający jego głowę, gdy ten się porusza. Prostuję się, ale nie odchodzę. Alex przekręca się na plecy, przeciąga się nieznacznie, po czym otwiera oczy. Gdy tylko zdaje sobie sprawę, że stoję nad nim i to bardzo blisko, zrywa się z miejsca. Odchodzi kilka kroków ode mnie, poprawiając jednocześnie swoją kominiarkę, a potem kurtkę.

– Czas się zbierać. Dosyć odpoczynku.

Alex

Jego głos jest spokojny, prawie beznamiętny, bez wyrazu, mimo że przestraszył mnie celowo. Chyba nikt nie chciałby się obudzić i zastać nad sobą kogoś, kto cię jawnie obserwuje. Nachodzi mnie straszna myśl, że Carter zaczyna coś podejrzewać. Byłam pewna, że dobrze maskuję swoją płeć, ale on nie należy do głupców. Moje zachowanie jest dziwne, to nie podlega wątpliwości, więc muszę się liczyć z tym, że zacznie zadawać więcej pytań. Mam tylko nadzieję, że wybrnę z tego jakoś. W końcu ode tego zależy mój los. Kiedy dotrzemy do Edenu, kiedy przekonam się, że nic mi już nie grozi, ujawnię się przed nim. Oby mnie zrozumiał, oby mnie nie znienawidził za moje kłamstwa.

Zabieramy swoje rzeczy, po czym ruszamy w dalszą podróż.

***

Jestem zmęczona kilkugodzinną wędrówką. Zrobiliśmy raptem jedną przerwę na wypicie wody i zjedzenie krakersów. Jestem głodna, zmęczona i zmarznięta. Do tego czuję, że za chwilę pęknie mi pęcherz. Carter idzie kilka kroków przede mną, jak rasowy przewodnik. Mamy kompas i dzięki niemu nie zejdziemy zbytnio ze szklaku. Oczywiście łatwiej byłoby podróżować drogą, mapa jest dość czytelna, jednak zagrożenie spotkania gangu jest zbyt duże.

Wyciągam z kieszeni notatnik i piszę wiadomość. Pozostało mi jeszcze kilka czystych kartek, a jak na razie nie mam co liczyć na zdobycie nowego piśmiennika. Muszę oszczędzać miejsce, inaczej nie będę mogła kontaktować się z moim kompanem.

Przyspieszam kroku, po czym chwytam za rękaw kurtki Cartera. Obraca się w moją stronę, po czym czyta notatkę.

Muszę za potrzebą"

– Dobra, w gruncie rzeczy też muszę – mówi, po czym ściąga strzelbę i plecak, odkłada przedmioty na ziemię, a następnie podchodzi do najbliższego drzewa.

Słyszę najpierw dźwięk rozpinania rozporka, a wkrótce strumienia. Kolejny raz czuję zażenowanie, choć to przecież nic takiego, nic nie widzę.

Postanawiam oddalić się, aby sobie ulżyć. Kiedy robię kilka kroków w przeciwną stronę, słyszę głos Cartera.

– Dokąd idziesz? – pyta, więc obracam się i widzę, jak zapina swój rozporek, jednocześnie patrząc na mnie ze zdziwieniem. Wskazuję palcem na miejsce, gdzie mam zamiar się udać na stronę. – Nie możesz tutaj? – kolejny raz zadaje niewygodne pytanie, ale mogę jedynie kręcąc głową zaprzeczyć. – Aaa, rozumiem, grubsza sprawa. Tylko nie oddalaj się za bardzo.

Przytakuję tym razem na znak zgody, po czym ruszam przed siebie. Wybieram najbardziej zagęszczone krzaki, odpinam pasek, ściągam spodnie i kucam.

Ulga przychodzi momentalnie, ubieram się i gdy mam już wracać, na mojej drodze staje wilk. Stoi na małej skarpie, puszysty o szarym umaszczeniu, z lekko przechylonym łepkiem na bok. Przygląda mi się z zaciekawieniem, a ja jemu ze strachem, ponieważ skoro jest tutaj, musi być także jego sfora. Wilki trzymają się w grupie, żyją razem, polują razem.

Ostrożnie i powoli wyciągam z kieszeni pistolet. Ten mały ruch wystarczył, aby zwierzę ukazało przede mną swe ostre kły. Warkot jest niski i złowrogi. Patrzę bestii prosto w oczy, ona także nie spuszcza ze mnie wzroku. Dopiero szelest po mojej prawej stronie, zmusza mnie do zerwania kontaktu wzrokowego. Kolejny wilk, zmierza w moją stronę. Zatrzymuje się, po czym pochyla nieco łeb na dół. Także pokazuje mi swoje kły, a mnie zaczyna się robić gorąco. Nie ma śladu po zmarznięciu w wyniku spania w lesie pod gołym niebem. Mam teraz wrażenie, jakbym płonęła. Kilka sekund później dostrzegam kolejnych członków watahy. Jest ich łącznie osiem, może i więcej. Boję się zrobić jakikolwiek ruch, aby nie rozjuszać niebezpieczne i dzikie zwierzęta. Nie ma co się łudzić. Jestem ich ofiarą. One to wiedzą i ja to wiem.

Kusi mnie, aby zawołać o pomoc. Carter z pewnością by mnie usłyszał. Tylko on jest teraz w stanie mi pomóc.

Wilk, który pierwszy mi się ukazał, unosi nos do góry, jakby próbował coś zwęszyć. Następnie ponownie skupia na mnie swoją uwagę i powoli rusza w moją stronę. Kiedy cofam się o krok, ponownie rozbrzmiewa warczenie. Nie tylko alfy, wszystkie okazują swoje niezadowolenie.

– Pomóż mi Boże – mówię cicho, a mój oddech przyspiesza. Serce wali jak szalone, a ręka, w której trzymam broń drży niemiłosiernie. Unoszę ją i celuję w stronę wilka, który jest najbliżej mnie. Jeśli mnie zaatakuje, nacisnę na spust, a potem niech się dzieje co ma się dziać.

Warkot rozbrzmiewa w moich uszach, przynosząc kolejną dawkę strachu.

Kiedy jestem już pewna, że zwierzę rzuci się na mnie, rozbrzmiewa huk wystrzału z broni palnej. Wtedy wilk postanawia zaatakować. Naciskam na spust i na całe szczęście trafiam. Obracam się w prawą stronę, ale zbyt późno. Wilk zanurza swoje kły w moją kurtkę. Uderzam kolbą pistoletu w jego łeb, co nie było zbyt mądre. Zwierzę puszcza materiał i ukazując mi całe swoje ostre uzębienie, skacze, by złapać za moje ramię. Nie udaje mu się, ponieważ pada na ziemie. Pocisk odrzuca go na bok. Reszta watahy ucieka, a ja słyszę tylko skomlenie zranionego wilka.

Rozglądam się dookoła i dostrzegam zbliżającego się Cartera. Z wyciągniętą strzelbą, biegnie w moją stronę. Kiedy staje obok mnie, widzę determinację na jego twarzy.

– Któryś zrobił ci krzywdę? Ugryzł cię? – pyta, a ja szybko zaprzeczam, kręcąc głową. – Na pewno? Mogą mieć wściekliznę.

Ponownie w odpowiedzi kręcę głową, po czym i Carter przytakuje. Oboje patrzymy na zwierzę, które zostało postrzelone w brzuch. Cierpi, więc celuję w niego z zamiarem zakończenia jego męki. Carter jednak mnie powstrzymuje, kładąc dłoń na moim wyciągniętym ramieniu i opuszcza je na dół.

– Nie możemy tracić naboi, poza tym lepiej nie robić zbyt dużo hałasu. Musimy stąd spierdalać i jak najszybciej wyjść z lasu. Skoro nas zwęszyły, będą za nami podążać. A nie chciałbym się spotkać z głodną sforą wilków w środku nocy.

Carter odchodzi, a ja jeszcze patrzę na biedne zwierzę. Jego argumenty są mocne, ma rację, ale nic nie poradzę na to, że nie chcę patrzeć na ból zwierzęcia. Owszem zaatakowało mnie, ale taka jest natura. Wilk nie atakuje z nienawiści. Taki powód ma tylko i wyłącznie człowiek. Zatem celuję w umierające zwierzę i naciskam na spust. Następnie odwracam się w stronę niezadowolonego Cartera. Trudno, ale nie mogłam tak po prostu odejść. To był akt łaski, tylko na taki mogłam się w tej chwili zdecydować.

Kiedy mijam Cartera, nawet nie patrzę na niego. Natomiast czuję na sobie jego niepochlebne spojrzenie. Jednak nie odzywa się, nie wygłasza reprymendy, nie daje ujścia swojej złości.

W milczeniu wracamy na szlak.

***

Carter

Robi się coraz ciemniej, a my nadal nie wyszliśmy z lasu. Popędzam Alexa, który jest coraz bardziej zmęczony i osłabiony. Jednak nie mamy wyjścia, musimy przeć naprzód. Zwłaszcza, że nadal w oddali od czasu do czasu słyszymy wycie watahy.

Wspinamy się po stromym urwisku. Każdy wystający korzeń z ziemi, jest pomocą, aby podciągnąć się do góry. Słyszę za sobą szelest, więc obracam głowę i widzę, jak Alex zsunął się po urwisku.

– Dawaj Alex, już niedługo wyjdziemy stąd! Na dawaj!

Alex ponownie wspina się na urwisko, ale ziemia jest wilgotna, a jego buty ślizgają się. Puszczam korzeń, po czym zsuwam się nieco niżej. Wbijam jak najmocniej mogę stopy w podłoże, chwytam lewą ręką za wystającą gałąź i wyciągam prawą dłoń w stronę chłopaka. Chwyta za nią i wtedy z całej siły podciągam go do góry. Pomagam mu się wspiąć na górę, Trzymam go za ramię w formie asekuracji. Kiedy w końcu pokonujemy wzniesienie, obaj padam na ziemie i ciężko oddychamy.

Nie mamy wiele czasu na odpoczynek. Wstaje i ponownie wyciągam w jego stronę rękę, którą szybko ujmuje.

***

Wilki są coraz bliżej, a my coraz bardziej opadamy z sił. W końcu las się kończy, ale przed nami rozpościera się duże pastwisko. Jesteśmy odsłonięci, ale nie mamy wyboru, musimy biec naprzód, nie ma gdzie się schować. Oglądam się za sobie i w blasku księżyca dostrzegam jakiś ruch. To zwierzęta biegnące za nami. Wyciągam pistolet i strzelam w stronę watahy. Może to ich na chwilę odstraszy. Nie ważne już czy narobimy hałasu i ktoś nas namierzy. Teraz walczymy o przetrwanie. Przed nami rozpościera się coś wzdłuż polany.

– To ogrodzenie! Musimy się przez nie przedostać! – krzyczę do Alexa, który biegnie tuż za mną. Jest słabszy ode mnie, ale i tak jestem pod wrażeniem, że daje radę. Jak przeżyjemy, z pewnością go pochwalę.

Dobiegamy do drewnianego i wysokiego ogrodzenia. Lekko przykucam i mówię Alexowi, aby wszedł na mnie i spróbował chwycić za ostatnią deskę. Jak tylko przeskoczymy, wilki zostaną odcięte od swojej kolacji. Alex stępuje na moje plecy, po czym unoszę się do góry. Chłopakowi udaje się sięgnąć za belkę i przerzucić na nią nogę. Odsuwam się od ogrodzenia, aby nabrać rozpędu. Mnie niestety nikt nie podrzuci. Alex zeskakuje z ogrodzenia, a ja ruszam przed siebie. Odbijam się stopami o ogrodzenie i udaje mi się chwycić za koniec płotu. Przerzucam prawą nogę i wtedy czuję, jak coś chwyta za lewą nogawkę spodni. Wilk szarpie mnie mocno i prawie spadam po złej stronie ogrodzenia. Gdy tylko utrzymuję stabilność, potrząsam kilka razy nogą i zwierzę w końcu mnie puszcza. Trwa to dosłownie ułamek sekundy. Włożyłem w to resztki sił, więc gdy straciłem niechciane i włochate obciążenie z lewej nogi, tracę kolejny raz równowagę. Tym razem spadam.

Pierwsze co czuję to ból głowy, jakbym w coś przywalił z impetem. Mój wzrok staje się mętny, a w uszach słyszę szum. Gdy odpływam mam wrażenie, jakby ktoś wymawiał moje imię. Próbuję otworzyć oczy, ale powieki są zbyt ciężkie. Poddaję się...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro