Część 25

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Carter

Strażnik ewidentnie nie wie co począć. Walczyć czy uciekać, oto jest pytanie. Nieoczekiwanie u jego boku pojawia się jakiś mężczyzna. Kiedy kłęby dymu opadają, zauważam, że dopadł go jeden z ludzi Sadara. Uderza strażnika z całym impetem, na wskutek czego pada jak kłoda na ziemię. I dobrze mu tak.

Moje zadowolenie szybko mija, gdy zwraca na mnie uwagę.

– Prescott – oznajamia i widzę, że chce powiedzieć coś więcej, ale jego uwaga skupia się na sąsiadującej pochodni. Z niedowierzaniem wypisanym na twarzy podchodzi do martwego kompana. – Co tu się do kurwy nędznej wyprawia?

– Uwolnij mnie i pomogę wam z nimi walczyć – proponuję, ale jego zacięta mina nie sugeruje, aby się ze mną zgadzał w tej kwestii.

– Mam cię uwolnić? To przez ciebie tutaj trafiliśmy! Przez ciebie oni...oni ich spalili!

– Mścij się na mieszkańcach, to oni są pojebani. Poza tym zakładam, że nadal szukacie Stanleya Adamsa, a tak się składa, że tylko ja wiem, gdzie teraz przebywa. Przecież to on jest waszym priorytetem.

Motocyklista długo się nie zastanawia i zachodzi mnie od tyłu, by uwolnić mnie z drucianych wiązań. Kiedy jestem wolny, schodzę z paleniska, a przed moją twarzą pojawia się pistolet.

– Zrób coś nieodpowiedniego, a zastrzelę cię jak psa.

– Pełna współpraca – mówię, po czym unoszę dłonie do góry. – Pozwól mi zrobić tylko jedno.

– Co takiego?

– Ten strażnik, który leży nieprzytomny.

– Co z nim?

– To on spalił twoich przyjaciół. Polejmy go benzyną i potraktujmy tak samo.

Motocyklista patrząc na nieprzytomnego mocno zaciska usta w wąską linię, następnie kieruje swój wzrok na mnie i przytakuje. Chwytam zatem za kanister i oblewam zwyrola. Najpierw patrzę na pochodnię, która zgasła na chodniku, potem spoglądam na żar pod zmasakrowanym ciałem.

– Trzeba jeszcze raz podpalić pochodnię – mówię, po czym sięgam za przyrząd. Motocyklista cały czas mierzy do mnie z broni, dlatego każdy mój ruch wykonuję bardzo powoli. Podchodzę do żarzącego się drewna, przykładam podręczną pochodnię i czekam, aż ogień zacznie się tlić.

W oddali nadal słychać odgłosy zaciętej walki między obrońcami miasta a najeźdźcami, więc muszę wykorzystać nadarzającą się okazję. Za chwilę na placu może zrobić się tłoczno, a to z pewnością mi nie pomoże. Ani Midlandczycy nie są moimi sprzymierzeńcami, ani też gang Czaszki. Jestem pomiędzy młotem, a kowadłem, więc gdy tylko płomień pojawia się na pochodni, szybko obracam się i uderzam nią w głowę motocyklisty. Upada zamroczony na betonową posadzkę, a ja ruszam pędem w stronę kamienic. Jak najszybciej muszę się oddalić od centrum miasta, zniknąć z oczu ludziom, którzy mi zagrażają, czyli krótko mówiąc dosłownie wszystkim.

Podbiegam do kamienicy i gdy chcę otworzyć drzwi wejściowe, pocisk trafia w jego drewniane skrzydło. Momentalnie się uchylam, cholera, było bardzo blisko. Biegnę dalej, muszę zgubić motocyklistę, czy chuj wie kogo, kto obrał mnie za cel.

Chwytam za kolejną klamkę i o dziwo jest otwarta, jednak nie dane jest mi wejść. Dwóch mężczyzn odpycha mnie siłą, po czym przestraszeni zamieszkami barykadują wejście. Nie pozostaje mi nic innego, jak biec przed siebie i znaleźć tymczasowe schronienie. Muszą w Midland być opuszczone domu, wojna także przed laty tutaj dotarła.

Kilkoro ludzi biegnie ulicą, jak zgaduję, także w celu schronienia się. Nawet już nie zwracają na mnie swej uwagi, myślą tylko o tym, aby bezpiecznie dostać się do swych domów. Jeszcze niedawno wiwatowali w teatrze, gdy miałem stoczyć pojedynek z Alex na śmierć i życie, a teraz boją się o własną dupę. Przynajmniej za to mogę w duchu podziękować Sadarowi. Niech im zrobi piekło na ziemi. Niech ich wszystkich rozpierdoli.

Wlatuję do zacisznej uliczki, która nie wygląda na zamieszkałą. Przystaję na krawędzi budynku, by chwilę odpocząć. Pochylam się i biorę kilka głębokich oddechów. Jeszcze raz rozglądam się dookoła siebie. Nie wiem w jakiej części miasta jestem i w którą stronę powinienem się udać. Pozostaje także kwestia odbicia Alex. Tylko gdzie ją trzymają? Gdzie zabrał ją Marcus po demaskacji w teatrze?

– Tutaj...

Słyszę cichy głos, niemalże szept. Jak oszalały patrzę na wszystkie strony, ale nikogo nie widzę. Unoszę pieści do góry, gotowy na stoczenie walki, ale przeciwnik się nie pojawia.

Nagle dostrzegam jakiś ruch. Robię kilka kroków w tym kierunku i dopiero z bliżej odległości, widzę czyjąś rękę. Postać bardziej się wyłania ze skrzydła drzwi. Przywołuje mnie szybkim machaniem. Nie tracąc czasu, biegnę w stronę człowieka, który mam nadzieję ma dobre intencje. Kiedy staję tuż przed drzwiami, postać znika w ciemnościach kamienicy. Wchodzę do środka, nadal w pełnej gotowości. Nasłuchuję każdy dźwięk, ale jedynie co wybrzmiewa w moich uszach to mój ciężki oddech.

Cofam się o kilka kroków, gdy w ciemności pojawia się światło płomienia. Zakapturzona postać trzyma w dłoni świece na podstawku, po czym jeszcze raz wskazuje ręką, abym szedł za nią. Nikomu w tym mieście nie mogę ufać, nikt nie dostanie ode mnie kredytu zaufania.

– Kim jesteś? Dlaczego mi pomagasz?

Postać obraca się w moją stronę, po czym lewą ręką zsuwa z głowy kaptur. Płomień oświetla twarz osoby, która dosłownie wyciągnęła do mnie pomocną dłoń. Starsza kobieta z siwymi włosami patrzy na mnie z uśmiechem.

– Idziesz ze mną młody człowieku, czy wolisz wracać do tego grajdoła? – pyta, po czym nie czekając na moją decyzję, obraca się do mnie plecami i rusza wzdłuż korytarza.

Nie powinienem być zaskoczony widokiem kobiety, nie po podróży, którą odbyliśmy z Alex, a mimo to i tak czuję się zaintrygowany. Idę za kobietą, nie mam tak naprawdę innego wyjścia.

***

Kiedy schodziliśmy do piwnic, miałem ochotę zawrócić. Co, jeśli to kolejna pułapka, kolejna przynęta i na dole czekają ludzie Marcusa? Mnóstwo wątpliwości krążyło po mojej głowie, ale zaszedłem już za daleko.

Staruszka wyciągnęła z kieszeni płaszcza spory pęk kluczy, po czym ustała przed sfatygowanymi, aczkolwiek metalowymi drzwiami. Chwilę zajęło jej otworzenie kilku kłódek, po czym z trudnością zaczęła pchać ciężkie wrota.

Podszedłem bliżej, położyłem dłonie na drzwiach i pchnąłem z całej siły.

– Dziękuję. Każdego dnia są dla mnie cięższe – oznajmia, po czym zasapana wchodzi pierwsza do środka, a dokładnie do małego przedsionka. Kiedy zdaje sobie sprawę, że za nią nie idę, obraca się w moją stronę. – Nie bój się, jestem za stara na niecne zamiary. Nawet drzwi mnie pokonują.

– Ty może nie jesteś w stanie ze mną wygrać, ale nie wiem co się czai w głębi tego pomieszczenia.

– Rozumiem twoje obawy, ale nie dowiesz się, póki sam nie sprawdzisz, czyż nie? Co dadzą ci moje zapewnienia o chęci pomocy? Nic Carter, zupełnie nic.

Kiedy wypowiada moje imię w pierwszym momencie jestem cholernie zaskoczony. Czy była w teatrze? Czy słyszała, jak Marcus odkrywa nasze prawdziwe tożsamości? Wiwatowała, czy tylko obserwowała?

Z jednym ma rację. Nieważne co by mi teraz powiedziała i tak pewnie bym nie uwierzył. Mogę tylko wejść i przekonać się na własnej skórze co mnie czeka.

Przechodzimy przez przedsionek, w którym są zebrane stare rupiecie. Czuć stęchliznę i wilgoć, ale w końcu jesteśmy w piwnicach. Kiedy kobieta odsuwa kurtynę, uszytą z różnych szmat, dociera do nas przytłumione światła z kolejnego pomieszczenia.

– Mieszkasz tutaj? – pytam.

– Tak, razem z moją siostrą.

– Jest uzbrojona?

– Ma dużo żelastwa przy sobie – oznajmia, po czym zaczyna się śmiać.

Wchodzę tuż za kobietą do oświetlonego pomieszczenia. Jest tutaj masa rzeczy, jakby było to składowisko. Meble, lampy, skrzynki, jakieś pudła, nawet w kącie widzę zabawki w koszu. Mimo wszystko jest dosyć przestronnie. W oddali widzę nawet kolejne przejście zasłonięte kurtyną. To jak podziemne mieszkanie, jak azyl.

– A jednak poszłaś go poszukać! Zawsze się narażasz, a masz już swoje lata!

Odwracam się w stronę dobiegającego głosu. Dosłownie identyczna kobieta zbliża się do mnie na wózku inwalidzkim, wyciąga spod koca okulary, zakłada je i uważnie mi się przygląda o góry do dołu.

– Mam tyle samo lat co ty – mówi jej stojąca kopia.

– Jestem o minutę młodsza.

– Dlatego powinnaś się mnie słuchać gówniaro.

Bliźniaczki zaczynają się kłócić, więc postanawiam to przerwać.

– Może ktoś mi powiedzieć, co tutaj się dzieje? Jak to poszłaś po mnie? – pytam staruszkę, która faktycznie mnie tutaj przyprowadziła.

– Uparła się, że nie opuści miasta bez ciebie – odpowiada, a ja mam coraz większy mętlik w głowie.

– Kto?

– Ja.

Kolejny raz jak poparzony obracam się w stronę dobiegającego głosu. Głosu, który już zdążyłem poznać. W przejściu do klejonego pomieszczenia stoi Alex.

Widziałem ją w teatrze, ale dopiero teraz mogę dobrze jej się przyjrzeć. Podobnie jak ja, ma bardzo krótko obcięte włosy. Jest drobna i niższa ode mnie, ale to już wiedziałem, nawet wtedy, gdy brałem ją za chłopaka. Nie jest dzieckiem, ale już tak dawno nie widziałem młodej kobiety, że mogę się pomylić. Białą sukienka, którą ma na sobie wygląda niewinnie, ale bardzo szybko przywodzi mi na myśl okropne wyobrażenia. Bo po co Marcus miałby ją tak ubierać?

Alex robi krok naprzód, a ja nawet nie wiem, dlaczego cofam się do tyłu. Zauważa mój ruch, a jej mina markotnieje.

Alex

Tak bardzo modliłam się o to, aby Carter przeżył. Abym miała okazję jeszcze z nim porozmawiać, a teraz kompletnie nie wiem co mam mu powiedzieć. Moje całe ciało było napięte, ale pragnęło zbliżyć się do niego i przytulić. Po prostu cieszyć się tym, że nadal oboje żyjemy. Chciałam mu wszystko wytłumaczyć, ukazać mój punkt widzenia, ale gdy się cofnął, zdałam sobie sprawę, że on nie cieszy się na mój widok tak samo mocno jak ja na jego. Cóż, okłamałam go więcej niż raz, więc jego postawa jest zrozumiała.

– Widzę, że sytuacja jest nieco napięta, więc może zaproponuję coś ciepłego do picia – oznajmia Gloria, która po wysłuchaniu mojej opowieści, postanowiła wyjść na powierzchnię i sprawdzić, czy Carter nadal jest na placu. Jej siostra, Penny była przeciwna, ale i w jej oczach widziałam wzruszenie, gdy mówiłam o swoim życiu.

– Lepiej poszukaj tej polskiej wódki, którą dostałyśmy od Brandona. Czuję, że to bardziej pomoże – wtrąca się Penny, po czym chwyta za koła i wprawia wózek w ruch. Odsuwam się siostrom z drogi, aby mogły dostać się do kuchni.

Dosłownie nie wiem, co ze sobą zrobić. Z jednej strony cieszę się, że znalazłam chwilowe schronienie i Carter do mnie dołączył. Z drugiej – przez jego nieprzyjazne spojrzenie chciałabym zniknąć.

– Carter...

– Dlaczego mi nie powiedziałaś? – pyta nagle, jednocześnie przerywając moją wypowiedź. Kłamstwa mogę mu wynagrodzić tylko prawdą. Może zbyt późną, ale w końcu oczekuje szczerości.

– Wiesz, dlaczego.

– Bo jestem mężczyzną?

– Tak. Dziadek całe życie przestrzegał mnie przed niebezpieczeństwami, które mogą na mnie czyhać tylko dlatego, że jestem dziewczyną.

– Miałaś czas, by mnie poznać, a jednak się nie ujawniłaś. Gdyby nie Marcus, pewnie nigdy bym się nie dowiedział.

– Nie...

– Odprowadziłbym cię do Edenu, a potem co? Ściągnęłabyś kominiarkę? – pyta z szyderczym uśmieszkiem. Nie, on nie jest szyderczy, jest podszyty irytacją i złośliwością.

– Musiałam się chronić.

– Przede mną? Myślisz, że co? Że rzuciłbym się na ciebie? Za takiego potwora mnie masz?

– Nie, to nie tak. Ja nie wiedziałam...

– Może na razie skończcie tę dyskusję. Macie poważniejsze problemy na głowie – wtrąca się Gloria niosąc w dłoniach dwa kubki z gorącym naparem. Podaje mi jeden, a gdy biorę łyk, czuję, że i Penny dodała coś od siebie. – Tutaj was nie znajdą, odpocznijcie chwilę, a potem wydostaniemy was z miasta.

– Jak? – pyta energicznie Carter, po czym odbiera od niej kubek. Kiedy on bierze łyk, jego twarz nie wygina się w dziwny grymas, tak jak moja.

– Podziemnymi tunelami, kiedyś nazywano je metrem.

– Marcus o nich nie wie?

– Oczywiście, że wiem. Nawet zagrodził główne wejścia do metra, aby skuteczniej kontrolować miastem.

– Więc jak mamy się do niego dostać? – pyta Glorię, ale to Penny mu odpowiada, jednocześnie szukając czegoś w regale.

– My mamy większą wiedzę na temat rozkładu metra niż ten psychopata. Nasz ojciec swego czasu pracował jako inżynier w przebudowie metra. Zanim wszystko poszło się jeba...

– Nie przeklinaj Penny, kobiecie nie przystoi – poprawia ją siostra, co wywołuje we mnie uśmiech.

– W tych czasach trudno nie rzucać mięsem. Tak więc, jak pewnie wiecie, wojny, zamieszki i wszelki chaos sprawił, że komunikacja po prostu przestała istnieć. Metro otrzymało nową funkcję, było schronieniem przed bombardowaniami. Jednak, gdy sytuacja względnie się poprawiła i nikt nie fruwał nad naszymi głowami, stało się bezużyteczne. Potem przyszła era Marcusa i szybko zrozumiał, że musi się pozbyć łatwego i niezauważalnego przemieszczania się pod ruinami Midland – mówi, po czym wysuwa w końcu jakąś teczkę, kładzie ją na swoich kolanach i przysuwa się do stolika.

Carter

Gdy tylko widzę mapę, od razu podchodzę do kobiety na wózku.

– To rozkład metra? – pytam.

– Bingo. Nasz ojciec zawsze trzymał plany w domu, a my jakoś nie miałyśmy serca ich wyrzucić po jego śmierci. Teraz się przydadzą.

Kobieta wskazuje palcem na miejsce, gdzie prawie kończy się metro.

– Wyjdziecie tędy, to blisko lotniska. Tam jest najwięcej zniszczeń, już nikt się tam nie zapuszcza.

– Marcus może przewidzieć nasz ruch.

– Nie zrobi tego.

– Skąd ta pewność?

– Zrozumiesz, jak tam dotrzesz. Nie wie o ukrytym przejściu do metra, a tylko nim można było się dostać do lotniska po wojnach. Nie będą was tam szukać. To wasza najlepsza, a może nawet jedyna szansa na opuszczenie Midland.

U mego boku pojawia się kobieta, która przyprowadziła mnie do swojego sanktuarium. I ona wskazuje palcem jakieś miejsce.

– Tutaj znajduje się właz, który łączy się z metrem. Wyjdziecie nim do punktu sanitarnego, a stamtąd przedostaniecie się do tunelu metra.

– Co to za właz? Jak do niego dotrzeć?

– I tutaj jest mniej przyjemna część planu. Dostaniecie się tam przez inne podziemne tunele, a mianowicie kanalizację. Dwie przecznice stąd znajduje się studzienka, tak znikniecie z powierzchni miasta.

– Mamy podążać kanałami?

– Spokojnie, zakładamy, że są osuszone. No może ostało się trochę wody po ulewach, ale to wszystko. Przecież nic już nie funkcjonuje tak, jak przedtem. Dotrzecie do włazu i będziecie bezpieczni.

Patrzę to raz na Glorię to raz na Penny. Pierwsza uśmiecha się, a druga ma nieustannie markotną minę. Niby bliźniaczki, a tak różne.

– Dlaczego nam pomagacie? – pytam podejrzliwie. Już nigdy nikomu nie zaufam w stu procentach. Limit mojej naiwności chyba się już wyczerpał, a i wiara w ludzi jakoś wyparowała.

– Marcus i jego ludzie należą do najgorszego sortu. Tacy nie powinni mieć nawet odrobinę władzy w swoich rękach. Ale świat wygląda tak jak wygląda. Nie ma już sprawiedliwości, jest tylko chęć przetrwania – oznajmia Gloria, tracąc swój entuzjazm.

– Pomożemy wam, bo tak należy postąpić. Poza tym poczujemy satysfakcję, ucierając nosa Marcusowi – dodaje Penny i tym razem to ona zdobywa się na zawadiacki uśmieszek.

Myślę o planie ucieczki, który wydaje się możliwy do zrealizowania. Prawda jest taka, że nie mamy większego wyboru. Nie mamy alternatywy na to, aby zniknąć z oczu legionistów, czy też gangu Czaszki. Na powierzchni nadal trwają walki i nie potrafię przewidzieć, kto zwycięży. Zawzięty Sadar czy nieobliczalny Marcus. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro