Część 36

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Alex

Budzę się rano z nową energią, a widok Cartera leżącego nieopodal sprawia, że się samoczynnie uśmiecham. Nadal jest pogrążony w głębokim śnie, a świadczy o tym ciche pochrapywanie.

Do późnej pory rozmawialiśmy na temat naszego dzieciństwa. Co robiliśmy, co lubiliśmy, a czego nie znosiliśmy. Dowiedziałam się, że uwielbiał niegdyś grać w piłkę z Lorenzem, który dziś nosi imię Lori. Wbrew pozorom zawsze bardziej smakowały mu zupy niż dania typowo mięsne. A czego nienawidził? Zapachu wytapianego smalcu. Wyznał, że za każdym razem, gdy jego mama szykowała tłuszcz do dalszego spożycia, zbierało mu się na wymioty i uciekał z kuchni. Zaskoczył mnie także wyznaniem, że boi się pijawek. To chyba jedyne stworzenia, które napawają go strachem i obrzydzeniem. Kiedy powiedziałam mu, że kiedyś kąpałam się w stawie znajdującym się nieopodal naszej chatki i po wyjściu z niego znalazłam na swojej nodze to małe czarne i oślizgłe stworzonko, aż wzdrygnął się od samego słuchania. Rozbawiło mnie to. On mnie rozbawiał coraz częściej.

Zdecydowanie przestał się na mnie gniewać za moje kłamstwa i zaczynamy się świetnie dogadywać. Lubię taki stan rzeczy. Lubię, gdy mam z kim porozmawiać i nie muszę się martwić, że mnie skrzywdzi czy też wykorzysta.

Powoli wstaję z materaca i cicho ruszam w ustronne miejsce, które Carter mi pokazał, gdy musiałam zadbać o potrzeby fizjologiczne. Wchodzę do osobnego pomieszczenia, które za dnia wygląda na jeszcze bardziej zniszczone. Wiedziałam, że brakuje ściany po jednej stronie, ale gdy zapadł zmrok niewiele można było zobaczyć. Teraz momentalnie razi mnie światło słońca.

Staję za stertą gruzu i spuszczam na dół spodnie.

Po szybkim załatwieniu się, podchodzę do wiadra z wodą deszczową, sięgam po przeciętą na pół butelkę i napełniam ją. Następnie polewam wodą dłonie, aby je oczyścić. Warunki są spartańskie, ale mimo wszystko mam całkiem dobre nastawienie. W końcu sobie jakoś radzimy i nie jest tak źle, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka.

Wracam do miejsca, gdzie znajduje się nasza baza. Carter tym razem jest odwrócony bokiem do ściany. Nie słyszę pochrapywania, ale chyba nadal śpi. To typ zadaniowca. Gdyby się obudził, pewnie już by kręcił się po pomieszczeniu i szukał dla siebie zajęcia.

Patrzę na wejście do budynku. Moje myśli wędrują do Franka, który pewnie niedługo się pojawi. Tak umówił się zeszłego wieczoru z Carterem. Miał przyjść rankiem, gdy będziemy już po rozmowie.

Nie wiem co zrobić. Nie wiem, czy powinnam utrzymywać go w przekonaniu, że jestem Maddie. Rozumiem argumenty Cartera, nawet zgadzam się z nimi w dużym stopniu, aczkolwiek żal mi tego człowieka. Nie chcę budzić w nim złudnej nadziei. Na samą myśl o tym, boli mnie serce, choć tak naprawdę nie znam go i nic mnie z nim nie łączy. W końcu nadejdzie czas naszego odejścia i co wtedy stanie się z tym biedakiem? Kolejny raz będzie opłakiwać stratę córki? Jak mam się do tego przyczynić?

Słyszę, jak Carter się porusza, więc odrywam wzrok od wejścia i podchodzę do pojemnika z wodą, która jest zdatna do picia. Napełniam podobny kubek zrobiony z butelki plastikowej, po czym podaje napój Carterowi. Przeciera zaspane oczy, zabiera ode mnie kubek i dziękuje. Wypija wszystko jednym duszkiem, a cienka stróżka cieczy spływa z jego ust przez brodę, następnie szyję i kończy swoją podróż na lekko odpiętej bluzce.

Kiedy zdaję sobie sprawę, że się głupio gapię, odwracam się od niego i podchodzę do gruzowiska po przeciwległej stronie. Biorę do ręki żółtą piłkę, którą Frank wystraszył Cartera pierwszej nocy. Gdy mi to opowiadał, także poczułam trwogę i nie byłam przekonana, że ten facet jest niegroźny, ale mimo wszystko to Carter go lepiej poznał i chyba mogę zaufać jego osądowi.

– Jak się czujesz? Jakieś zawroty głowy? – pyta, więc ponownie na niego zwracam uwagę. Po wstaniu, przeciąga się, a ja znów myślę o tym, że jest atrakcyjny. Cholera! Co się ze mną dzieje! Nie potrzebuję w tej chwili takich rozważań. To nie miejsce i nie czas. I pewnie nie ten człowiek. Nawet jeśli zwróciłam na niego uwagę, jak kobieta potrafi zwrócić uwagę na mężczyznę, nie oznacza to, że spotkam się ze wzajemnością. To, że uznał, iż moja fryzura także jest kobieca i mi pasuje, nie oznacza już, że mu się podobam. Równie dobrze może chciał być tylko dla mnie miły. – Alex? Słyszałaś mnie?

– Co? – pytam zdezorientowana, ale gdy się odzywam, zdaję sobie sprawę, że znowu odpłynęłam w swoich rozmyślaniach.

– Pytałem, czy dobrze się czujesz?

– A tak, czuję się o wiele lepiej.

– Bez zawrotów głowy?

– Bez. Nic już nie wiruje.

– Mimo wszystko staraj się jak najwięcej odpoczywać. Za dzień, może dwa, będziemy mogli ruszać dalej – oznajmia, po czym rusza w stronę naszej prowizorycznej łazienki. – Teraz wybacz, ale jeśli zaraz się nie odleję, to będziesz świadkiem mojego największego upokorzenia od czasu, gdy miałem pięć lat i posikałem się na oczach kumpli, gdy wystraszyłem się bezpańskiego psa. – Gdy uśmiecham się słysząc jego wyznanie, unosi palec do góry, jakby chciał mnie przestrzec. – Był brudny, ślinił się i w pierwszej chwili myślałem, że to jakiś tajemniczy stwór. Sama byś narobiła w pory, gdybyś tam była ze mną.

– Pewnie masz rację – odpowiadam z uśmieszkiem.

Kiedy Carter odchodzi na stronę, łapię się na tym, że chciałabym być wtedy przy nim. Tak, jest między nami różnica, ale żałuję, że poznaliśmy się tak późno. Ciekawi mnie też to, jakby to było wychowywać się wśród innych dzieci. On miał Lori, znaczy wtedy Lorenza i kilku innych chłopaków w zbliżonym wieku, z którymi się bawił, a ja byłam kompletnie sama. Dziadek starał się jak mógł, aby wszystko mi zapewnić, w tym własne towarzystwo do zabawy, gdy byłam mała, ale zawsze czułam, że czegoś mi brakuje. Przyjaciela w moim wieku. Kogoś, kto mnie zrozumie. Kto będzie dorastać razem ze mną.

Były chwile, że ceniłam sobie samotność. Jednak to wiązało się bardziej z poczuciem bezpieczeństwa niż własnym i świadomym wyborem. Gdy byłam sama, nikt nie mógł mnie skrzywdzić. Nie było nikogo na kim mogłam się zawieść. Moje ciało, jak i serce było chronione przez odosobnienie, ale czy tak powinno wyglądać życie? Czy było mi wtedy lepiej? Wspominając naszą dotychczasową podróż, powinnam powiedzieć, że właśnie przeżywam najgorszy czas w moim życiu, ale nie do końca tak to odczuwam. Bywały chwile prawdziwej grozy. Strach, poczucie niesprawiedliwości, obrzydzenia i zawodu, a jednak nie wróciłabym do tego, co było przed tym wszystkim. Nie wybrałabym odizolowania. Chcę dotrzeć do Edenu, z Carterem. Potem zobaczymy, co dalej nas czeka.

Kilka minut później zjawia się Carter. Od razu wpadam na pewien pomysł.

– Może wyjdziemy na zewnątrz?

– Możemy, też chciałem się rozejrzeć po okolicy. Miasto nie wygląda na wielkie, ale musieli mieć tutaj jakiś sklep z rowerami. Przydałyby się dalszej podróży.

– Więc poszukajmy – mówię ochoczo, na co Carter się uśmiecha.

– Pod jednym warunkiem.

– Jakim?

Carter podchodzi do naszego posłania, po czym wraca do mnie i wyciąga w moją stronę kominiarkę.

– Przecież Frank już mnie widział.

– Nie o niego się martwię. Nadal nie mamy pewności, czy nikt za nami nie podąża.

Ma rację, nie możemy z góry zakładać, że skoro gang do tej pory się tutaj nie pojawił, to nie oznacza, że w końcu tak się nie stanie. Zatem zabieram z jego ręki kominiarkę i zakładam ja na głowę.

Wychodzimy z budynku i ponownie razi mnie jasne światło słońca.

– Jest ciepło, jak na tę porę roku – mówię, po czym ściągam z siebie kurtkę.

– To prawda, ale jesteśmy w końcu coraz bliżej zachodniego wybrzeża. Ciekawe, jak wyglądają tam zimy. Czy to prawda, że nie miewa tam śniegu.

– Cóż, przekonamy się, gdy uda nam się tam dotrzeć.

– Uda się – mówi pewnie, więc odruchowo się uśmiecham. Nagle łapie mnie za ramię i się zatrzymuję. – Masz jeszcze jeden warunek, zanim zaczniemy spacerować po tym jednym, wielkim wysypisku.

– Jaki to warunek?

– Jeśli poczujesz się źle, od razu mnie o tym poinformujesz. Nie udawaj bohaterki.

– Po co miałabym to robić?

– Tak? A jak ostatnio zemdlałaś, to chyba musiałaś wcześniej czuć się źle i mimo to nic nie powiedziałaś. Nawet nie wiesz, jak mnie wystraszyłaś, nie chcę powtórki.

– Dobrze, jak tylko poczuję się słabo, powiem ci o tym. Wtedy myślałam, że to przez brak wody, a nic nie mieliśmy przy sobie. Nie chciałam stwarzać problemu, nie spodziewałam się, że stracę przytomność. Myślałam, że dam radę.

– Nie robię ci wyrzutów, to nie była twoja wina, ale proszę mów mi o takich rzeczach. Bądź ze mną szczera, tylko tak sobie pomożemy.

– Zgadzam się, ale ciebie także to dotyczy. Gdybyś czuł się źle, musisz mi o tym powiedzieć, a nie udawać tego całego Supermana.

Na wzmiankę o jego ulubionej postaci fikcyjnej, śmieje się głośno, po czym kładzie dłoń na mojej głowie, pokrytej materiałem i lekko klepie.

– Masz rację, nie będę nikogo udawać, ale spójrz na mnie? Wszystko ze mną w porządku, czuję się dobrze – mówi energicznie, a ja w duchu potwierdzam jego słowa. Z nim naprawdę jest wszystko w porządku. Jest...cholernie bardzo w porządku.

***

Według zaleceń Cartera mam tylko obserwować otoczenie i gdy coś zauważę przydatnego, mam mu o tym powiedzieć. Gdy podniosłam blachę, która mogła coś pod sobą skrywać, zrugał mnie za niesłuchanie jego poleceń. Uznałam, że przesadza, ale jego mina wcale nie wskazywała na to, iż jest w stanie zgodzić się ze mną. Pamiętam o zranionej dłoni, mam na uwadze, że już raz złapałam zakażenie, więc byłam naprawdę ostrożna w swoich działaniach. Poza tym nie chciałabym być ponownie dla niego ciężarem i zmartwieniem. Już wystarczająco dużo dla mnie zrobił w ciągu ostatnich kilku dni, gdy byłam nieprzytomna.

Carter wchodzi do budynku, gdzie zauważył jakieś żelastwo. Jest święcie przekonany, że możemy w tym grajdole znaleźć rowery. Już raz tak podróżowaliśmy i było o wiele wygodniej i przede wszystkim szybciej.

Aby nie generować między nami kolejnej sprzeczki, czekam przed budynkiem i rozglądam się dookoła. Wtedy zauważam w oddali Franka. Biega pomiędzy wrakami samochodów i zaczynam się zastanawiać co ten człowiek wyprawia.

– Carter! – wołam swego towarzysza. Zapewniał mnie, że mieszkaniec tego miasta nie jest groźny, ale nadal nie jestem o tym w pełni przekonana.

– Co się stało? – pyta, po czym wygrzebuje się przez zdemolowane przejście do budynku. Kiedy staje obok mnie, wskazuję palcem na człowieka, który nadal będąc lekko pochylonym okrąża samochody. – Co on robi?

– Nie mam pojęcia.

Frank w końcu znika za jednym z zardzewiałych aut. Jakby ukucnął albo się potknął. Oboje patrzymy na siebie i chyba mogę założyć, że jesteśmy równie zdezorientowani.

Po chwili słyszymy okrzyk radości Franka, który ponownie nam się ukazuje. Kiedy wyłania się w pełni z rzędu samochodów zauważamy, że trzyma przy piersi kurę. Mężczyzna głaska ją delikatnie, po czym patrzy w prawą stronę i zaczyna coś mówić. Jesteśmy zbyt daleko, aby zrozumieć jego słowa, ale jestem przekonana, że wymienił imię Steven.

– O tym właśnie mówiłem. Jest przekonany, że rozmawia z synem – oznajmia Carter, a mnie ponownie robi się ciężko na sercu, widząc scenę przed sobą. To straszne co potrafi zrobić tragedia z naszym umysłem.

Frank w końcu nas dostrzega i od razu macha ręką na powitanie. Gdy rusza ulicą w naszą stronę, kolejny raz waham się co do jego osoby.

– Witaj Frank, jak się dzisiaj masz? – pyta Carter, a ja cofam się o krok. Zauważa to mój towarzysz i na pocieszenie lekko się uśmiecha.

– Bardzo dobrze, chociaż Stella postanowiła jeszcze raz uciec. A to moja najlepsza kura, znosi najwięcej jajek – mówi, po czym ponownie głaska stworzenie. W końcu zwraca na mnie swoją uwagę, a jego uśmiech zastępuje skonsternowana mina. – Dlaczego Maddie nosisz to coś na głowie?

Kiedy pyta o kominiarkę, odruchowo dotykam jej przy uszach. Nie mogę jej ściągnąć, gdy poruszamy się po otwartej przestrzeni. Carter ma niestety rację, nadal trzeba zachować wszystkie kwestie bezpieczeństwa.

– Frank? Musisz coś zrozumieć i obiecać, że zachowasz to dla siebie – wtrąca się Carter, a ja jestem mu wdzięczna, że nie muszę odpowiadać. – Maddie jest dziewczyną, więc jest zagrożona. Na świecie dzieją się straszne rzeczy i musimy ją obaj chronić. Nosi kominiarkę, by nikt nie odkrył jej tożsamości.

– Nie musisz się martwić córeczko, my cię ochronimy.

– Maddie musi pozostać w ukryciu. Gdyby ktoś tutaj się zjawił, mógłby ją zaatakować, skrzywdzić i...zabrać. Rozumiesz Frank?

– Tak, oczywiście, skoro tak mówicie, to zapewne tak jest. Nie opuszczałem miasta i tak naprawdę nie wiem, co się dzieje w innych miejscowościach. Maddie, nie bój się. Twoja tajemnica nie zostanie odkryta – zapewnia z uśmiechem, a ja czuję, że w końcu muszę się odezwać. Tym bardziej, że bardzo nam pomógł.

– Dziękuję Frank.

– Tato, mówi mi tato głuptasku – oznajmia wesoło, a mnie ściska się serce.

Carter ponownie postanawia poratować mnie z krępującej sytuacji.

– Frank, może ty nam pomożesz. Czy znajdziemy tutaj jakieś sprawne rowery?

– Rowery? A po co wam rowery?

Carter

Frank z pewnością zna każdy zakątek tego miejsca i jeśli są tutaj potrzebne nam pojazdy, on będzie o tym wiedział. Nie przemyślałem tylko jednego, gdy zadawałem mu kluczowe pytanie. Jak mu wytłumaczę, że mamy zamiar wkrótce opuścić to miejsce. Opuścić jego. Jest świecie przekonany, że odzyskał córkę i podejrzewam, że nie będzie chciał ponownie się z nią rozstawać.

– Nie jestem tutaj bezpieczna...tato.

Jestem prawdziwie zaskoczony, gdy słyszę odpowiedź Alex. Była wycofana, gdy pojawił się Frank. Nie muszę widzieć jej twarzy, by wiedzieć, że nie pasuje jej odgrywanie roli jego zaginionej córki. A jednak podjęła grę w tej szopce.

– Oczywiście, że jesteś tutaj bezpieczna. Prawda Steven? – pyta, patrząc w prawą stronę. – Widzisz Maddie? Steven potwierdza. Obronimy cię przed każdym, kto tutaj się zjawi ze złymi zamiarami.

– Frank, to nie takie proste – mówię, po czym dotykam ramienia Alex. – Poszukiwali nas bardzo źli ludzie. Z gangiem nie będziemy mieli szans, dlatego niedługo będziemy musieli odejść.

– Odejść? Nie, nie możecie. Dopiero co wróciłaś córeczko.

– Tato, jest miejsce, gdzie mogę być bezpieczna i nikt mnie nie znajdzie.

– Co? Jakie miejsce?

– Nazywają to miejsce Edenem. Podobno to bezpieczna ostoja, także dla kobiet. Nie będę musiała ukrywać się pod maską. Będę mogła żyć normalnie.

Frank słysząc nasze tłumaczenia z oczywistych względów markotnieje. Nawet nie patrzy już na nas, tylko błądzi wzrokiem dookoła. Przyglądam mu się uważnie i zaczynam dostrzegać łzy w jego oczach. Następnie robi coś niespodziewanego. Odwraca się do nas plecami i szybko odchodzi.

– Frank? Frank?! Pogadajmy! – wołam za załamanym mężczyzną, który postanawia nie reagować na moje prośby.

Znika za jakimś budynkiem, a my zostajemy sami na środku ulicy.

– Czuję się fatalnie Carter. To całe utwierdzanie go w tym, że jestem jego Maddie nie jest słuszne.

– Chyba masz rację. Popełniłem błąd.

– A jeśli coś sobie zrobi? Był załamany, gdy usłyszał, że odchodzimy.

Jej zaniepokojenie stanem psychicznym Franka, udziela się także mnie. Ma rację, był załamany i może popełnić jakieś głupstwo. Ruszam na przód.

– Pójdziemy za nim. Upewnimy się, że nic nie odjebie – mówię i po chwili słyszę kroki Alex za sobą.

***

Już byłem przekonany, że zgubiliśmy Franka w tych gruzowiskach. Na szczęście jest człowiekiem bardzo rozmownym, zwłaszcza w stosunku do Stevena. Gdy tylko usłyszałem jego głos, wiedziałem, gdzie się kierować. Weszliśmy do budynku, który również nie był zbyt bezpieczny. Chociaż wszystko tutaj wygląda jakby miało się zawalić pod wpływem nawet słabego wiatru. Za swój dom obrał także pomieszczenie, które kiedyś musiało służyć jako sklep. Byłoby tutaj przestronnie, ale nazbierał tyle gratów, że powstały korytarze. Meble, sprzęty, a nawet kurnik ogrodzony siatką. W końcu odnajdujemy go nieco bardziej ogarniętej przestrzeni. Siedzi na starym, zielonym fotelu i nadal trzyma swoją ulubioną kurę.

– Poczekaj tutaj Maddie, najpierw porozmawiam z nim sam – szepczę do Alex, a w odpowiedzi przytakuje. Wyłaniam się zza starej szafki na narzędzia i Frank mnie zauważa. – Możemy porozmawiać?

– O waszym odejściu? – pyta, po czym przeciera oczy prawą dłonią.

– Tak. Frank tu naprawdę nie jest dla niej bezpiecznie. Wiem, że kochasz Maddie i w końcu zrozumiesz, że najlepiej dla niej będzie, jak dotrzemy do Edenu. Obiecuję, że się nią zaopiekuję. Nie pozwolę, aby coś jej się stało.

Frank patrzy na mnie przez chwilę w ciszy. Nie wiem, jaka będzie jego reakcja, ale nie ma wyjścia, będzie musiał pogodzić się z naszym odejściem. Z odejściem Maddie.

– Wiele dla ciebie znaczy, prawda? – pyta, a ja nie wiem jak na to odpowiedzieć. Zwłaszcza, że nieopodal stoi Alex i zapewne wszystko słyszy.

– Tak, wiele dla mnie znaczy.

– Bo ją kochasz?

Kolejny raz czuję się jak w potrzasku. Cały czas mam w myślach Alex, która chłonie każde słowo wypowiedziane w tym pomieszczeniu. Ale w tej chwili muszę mieć na uwadze przede wszystkim Franka. Muszę go zapewnić, że ze mną dziewczyna będzie bezpieczna.

– Wiele dla mnie znaczy, przyjaźnimy się Frank. Nie pozwolę, aby ktoś zrobił jej krzywdę.

– Kochasz ją – stwierdza i na jego twarzy wypływa uśmiech. – Ja także kocham Dianę, jest kobietą mojego życia. I nie mam jej za złe, że odeszła. Nie potrafiła tutaj zostać, a ja nie potrafiłem odejść. Nasze drogi się rozeszły, ale to nie znaczy, że nadal nie odczuwam miłości.

– Przykro mi Frank. Życie cię nie oszczędzało.

– Daję radę, ważne by znaleźć dla siebie zajęcie. Wtedy myśli tak nie dręczą. Mam Stevena, moje kurki i ogródek, gdzie uprawiam warzywa. Może nie widać tego gołym okiem, ale sprzątam miasto. Ktoś musi ich wszystkich pochować, tak należy postąpić.

– Pochować?

– Są za miastem.

– Frank? O czym mówisz?

Frank wstaje z fotela, po czym oznajmia.

– Pokażę wam. Pokażę wam czym się zajmuję na co dzień.

Wtedy obracam się w stronę Alex, która także wyłoniła się zza sterty mebli. Frank patrzy na nią z uśmiechem, ale dostrzegam w nim teraz przede wszystkim smutek.

***

Jestem oniemiały, gdy widzę dzieło Franka. Szliśmy dobrą godzinę, aż w końcu dotarliśmy na koniec miasta. Tutaj nie ma już gruzowisk, są tylko pola śmierci. Jeszcze nigdy nie widziałem tak rozległego cmentarza. Nie sposób zliczyć drewnianych krzyży wbitych w ziemię, pokrytą trawą.

– Ty pochowałeś tych wszystkich ludzi? Jak dałeś radę? – pytam cały czas zaskoczony rozmiarem tego cmentarzyska. Patrzę na Alex, która także chyba zapomniała języka w gębie. Tylko patrzy na pola, a jej ciało jakby zesztywniało.

– Na początku nie byłem sam. Oprócz mnie, Diany i Stevena zostało jeszcze kilka rodzin, głownie mężczyzn. Po kilku latach wszyscy odeszli w poszukiwaniu lepszego miejsca do życia. Postanowiłem nie przestawać chować dawanych mieszkańców, każdy zasługuje na pochówek.

– Masz zamiar...pochować wszystkich?

– Jeśli siły mi na to pozwolą to tak. W północnej części nadal są szczątki ludzkie, a tak się nie godzi. Nie można ich tak zostawić.

Kiedy wkraczaliśmy do miasta, widzieliśmy faktycznie zeschnięte zwłoki na ulicach, w samochodach i wielu innych miejscach. Myśl, że Frank stara się wszystkim zapewnić godny pochówek jest godne podziwy. Nie sądzę, bym podjął się takie zadania. Nie jestem chyba aż tak szlachetny i zdeterminowany.

– Frank...to co robisz...brak mi słów – mówię, nadal wpatrzony w groby.

– To piękne co robisz – odzywa się Alex, więc kieruję na nią swoje spojrzenie. Położyła dłoń na ramieniu Franka, który serdecznie uśmiecha się do niej. Okrywa jej dłoń swoją i lekko ściska.

– Nie chcę, abyś tutaj skończyła. Tego nie przeboleję Maddie. Skoro istnieje miejsce, gdzie będziesz bezpieczna, musisz tam się udać.

***

Po powrocie do naszej aktualnej miejscówki, Alex była bardzo milcząca. Ponownie dostaliśmy jedzenie od Franka, więc po posiłku nie pozostało nam nic innego, jak odpocząć i przemyśleć co dalej robimy.

Zaczynałem kilka razy rozmowę, ale dziewczyna odpowiadała monosylabami. Wiedziałem, że myśli o Franku. Ma dobre serce i nie potrafi przejść obojętnie obok ludzkiej tragedii. Skoro mnie poruszyła historia tego człowieka, to co dopiero ona czuje.

Zbliżam się do niej i siadam obok na materacu. Lekko szturcham ją w ramię, po czym parzy na mnie i zdobywa się na odwzajemnienie mojego uśmiechu.

– Nie myśl już o tym Alex. Nie zadręczaj się.

– I jak mam to zrobić? Nie potrafię Carter zapomnieć o tym co wszystko się działo podczas naszej podróży. Frank, Midland, to całe zniszczenie, które nas otacza. Jak mogliśmy do tego doprowadzić?

– Nie my do tego doprowadziliśmy.

– Chodzi mi o ludzkość. O to, co się stało w przeszłości i nadal wpływa na nasze życie.

– Przeszłość to przeszłość. Nie zmienimy tego, jak wygląda aktualnie świat. Przynajmniej nie od razu.

Alex momentalnie patrzy na mnie zaskoczona, a ja się uśmiecham. Wiem, co sobie myśli. Sceptyk przejawia nadzieję? Nie, to nie pasuje do Prescotta. A jednak zacząłem myśleć o tym, jakby to było, gdyby społeczeństwo zmieniło swoje nastawienie, gdyby odnaleźli w sobie wiarę w lepsze jutro.

– Myślisz, że kiedyś będzie inaczej? Lepiej?

– Tego nie wiem, ale mam nadzieję – mówię, a widząc jej zdumiałą minę, kolejny raz się uśmiecham. – Co? Zaskoczona moją nową postawą?

– Prawdę mówiąc tak.

– To twoja wina.

– Moja?

– Tak, zaraziłaś mnie nieuzasadnionym optymizmem. Nie podoba mi się to – mówię poważnie, ale ona wyczuwa mój blef i również się uśmiecha. Szybko jednak gaśnie jej dobry humor. Opuszcza na dół głowę i milknie. – Co cię trapi Alex?

– Frank. W końcu odejdziemy, a co z nim się stanie?

– Nie wiem, ale wątpię, aby chciał się z nami udać do Edenu.

– Ale zapytamy go o to? Zaproponujemy mu, aby do nas dołączył?

– Tego właśnie chcesz?

– Tak. Chyba tak.

– Więc zapytamy.

– I nie masz nic przeciwko?

– Tego nie powiedziałem. Mam wiele przeciwko. Nadal nie znamy go dobrze, nie wiem do czego jest zdolny. Poza tym jest nam ciężko we dwójkę, a co dopiero kolejna osoba.

– I mimo wszystko zgadzasz się, aby poszedł z nami?

– Tak.

– Dlaczego?

– Bo ty tego chcesz.

Ponownie patrzymy sobie w oczy, a jej dostrzegam napływające łzy. Jej usta także zaczynają lekko drżeć.

– Przepraszam, nie chciałam płakać – mówi drżącym głosem, więc obejmuję ją ramieniem i przyciągam bliżej siebie. Ku memu zaskoczeniu dziewczyna wtula się we mnie, po czym jej emocje puszczają i zaczyna mocniej płakać. – Nawet nie wiem, dlaczego płaczę.

– Nie widzę problemu Alex. Płacz, jeśli tego potrzebujesz – mówię i kolejny raz odruchowo całuję czubek jej głowy. Obejmuję ją mocniej, a ona nie protestuje. Pozwalam się jej wypłakać w mój przysłowiowy rękaw.

– Dlaczego tak szybko szczęście ulatuje, a smutek pozostaje na tak długo? – pyta cicho, po czym lekko odsuwa się ode mnie, aby spojrzeć mi w oczy. Nadal moje ramiona ją obejmują, a jej dłonie spoczywają na mojej klacie. Jesteśmy tak blisko siebie, że czuję jej ciepły oddech na szyi. Moje serce zaczyna bić szybciej, a tak działo się tylko gdy czułem przypływ adrenaliny tuż przed walką albo w obliczu zagrożenia. Teraz moje zdenerwowanie związane jest z bliskością, którą się właśnie dzielimy.

– Chcesz bym zabrał twój smutek? – pytam równie cicho.

– A jesteś w stanie?

– Nie wiem, ale...mogę spróbować odsunąć od ciebie przygnębiające myśli.

– Jak?

Już chcę powiedzieć, że zrobię to za pomocą pocałunku, ale postanawiam się nie odzywać, tylko jeszcze bardziej przybliżyć swoje usta do jej twarzy. Najpierw składam pocałunek na jej czole, a w efekcie Alex zamyka oczy. Następnie muskam wargami jej powieki, wpierw prawą, potem lewą. Na koniec składam delikatny pocałunek na jej lekko zadartym nosie.

– Mam przestać? – pytam. Alex otwiera oczy i przez chwilę nie udziela mi odpowiedzi. Pewny, że poprosi mnie o zaprzestanie, już prawię się od niej odsuwam. Jednak ona zaciska mocniej dłonie na mojej koszulce i lekko unosi głowę, by pocałować mnie w brodę. Tym razem to ja zamykam oczy, aby delektować się dotykiem jej miękkich warg.

Dla mnie to jasny sygnał, że nie chce, aby przestał odganiać jej smutne myśli, więc obniżam głowę i muskam wargami jej usta. Nie spieszę się, choć serce coraz bardziej wali mi ze szczęścia i podekscytowania. Zdaję sobie sprawę, że to będzie jej pierwszy pocałunek, więc chcę zrobić to jak należy.

Składam pocałunki na jej ustach, które lekko się uchylają i tym samym zapraszają do pogłębienia pieszczot. Wysuwam koniuszek języka, by posmakować jej wargi. Czuję lekką słoność po jej wcześniej spływających łzach, ale to najlepszy smak, jaki miałem okazję kosztować. Słodko gorzki. Szczęście pomieszane z rozpaczą.

Pogłębiam pocałunek, a Alex poddaje się temu zarówno tak samo mocno jak ja.

Nie chcę przestawać, nie chcę, aby ta chwila się skończyła. Po raz pierwszy od bardzo dawana czuję się tak wspaniale. Jakby jednym zdarzeniem Alex odmieniła moje dotychczasowe spojrzenie na dalsze życie. Już nie widzę tylko zniszczenia i marazm. Widzę w końcu lepszą przyszłość. Widzę możliwość na szczęście. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro