Część 39

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Alex

Kolejny raz przekręcam się na drugi bok. Nie mogę zasnąć, nie mogę skupić się na odpoczynku, ponieważ cały czas rozmyślam o mojej ostatniej rozmowie z Carterem. Wyznałam mu prawdę o moich obawach wobec jego oczekiwań i przyjął ją ze spokojem. Nie miał pretensji, wręcz przeciwnie, uznał, że nie będzie na mnie napierać. Tym samym wycofał się, a teraz zastanawiam się nad tym czy tego faktycznie chciałam. Nie miałam nic przeciwko pocałunkom, były wspaniałe. Sprawiały, że moje serce przyspieszało, dosłownie szczęście opanowywało całe moje ciało i duszę. Czułam się lekko i swobodnie, jakby napełniała mnie nowa energia do działania.

Odsuwam kołdrę z siebie, po czym siadam na skrawku łóżka. Moje gołe stopy dotykają drewnianej podłogi, a ciało owiewa chłodniejsze powietrze. Pod pościelą było ciepło i przytulnie, więc ściągnęłam sweter i spodnie, pozostając w samych majtkach i dłuższej koszulce.

Zerkam na drzwi, które zgodnie z naszymi ustaleniami pozostawiłam szeroko uchylone. Wstaję z łóżka, po czym podchodzę do nich. Na przeciwko znajduje się sypialnia, którą zajął Carter. Z tej odległości, dostrzegam tylko końcowe obramowanie łóżka, w którym śpi. Mogę to zrobić dzięki wyjątkowo jasnemu blasku księżyca. Jeśli tej nocy jest pełnia, to tłumaczyłoby moje dziwne zachowanie. Może jaj już oszalałam, nie wiem sama czego chcę. Jakbym nie kontrolowała swoich emocji i działań, ruszam w stronę jego sypialni. Kiedy przekraczam próg, patrzę na Cartera, który mocno śpi na plecach. On także pozbył się ubrań i mogę podziwiać zarys jego umięśnionej klaty. Wchodzę głębiej do pomieszczenia, po czym po cichu siadam na wolnej stronie łózka i wsuwam się pod kołdrę. Nie dotykam go, tylko patrzę jak równomiernie oddycha.

Carter w końcu przekręca się na bok twarzą do mnie, a jego dłoń spoczywa tuż obok mnie. Wiem, że nie powinnam tego robić, ale nie mogę się powstrzymać i kładę dłoń tuż obok jego ręki. Nasze koniuszki palców się stykają, a ja zastanawiam się, jakby to było, gdyby jego dłonie dotykały całe moje ciało. Nadal nie czuję się gotowa na pełne zbliżenie, nie czuję się pewnie i targają mną przeróżne wątpliwości, ale jednego jestem pewna. Nie chcę, by się ode mnie oddalił.

Jestem zaskoczona, gdy przysuwa dłoń bliżej mnie, w skutek czego okrywa moją rękę. Lekko ściska, a ja patrzę na jego twarz. Ma zamknięte oczy, więc chyba nadal jest pogrążony w śnie.

Nie odsuwam się, nie wycofuję ręki. Ten mały gest sprawia, że czuję się dobrze. Po prostu dobrze.

– Nie możesz spać – mówi cicho i moje nadzieja dotycząca tego, że nadal śpi, momentalnie znika.

– Przepraszam, nie chciałam cię budzić.

– Coś się dzieje? Coś usłyszałaś? – pyta.

– Nie, nic się nie stało. – Carter nadal zaspany uśmiecha się delikatnie. Odwzajemniam to gest, a potem patrzę na nasze złączone dłonie. – Pewnie masz mnie za wariatkę.

– Dlaczego miałbym tak myśleć?

– Bo jeszcze kilka godzin temu dałam ci do zrozumienia, że nie chcę bliskości, a teraz sama wpakowałam się do twojego łóżka.

– Wpakowałam – powtarza po mnie, po czym cicho się śmieje. – Nie mam nic przeciwko Alex. I zakładam, że nie o taką bliskość ci teraz chodzi, więc spokojnie, nic sobie nie pomyślę.

– Dziękuję.

– Nie musisz za to dziękować. Lubię, gdy jesteś obok.

– I nie denerwuje cię to, że jestem...niezdecydowana.

– Nie. Ja sam często nie wiem, czego chcę. Tak bywa, nic nie poradzisz.

– Chyba masz rację.

– Na pewno mam, a teraz spróbuj zasnąć. Przed nami kolejny wyczerpujący dzień.

Uśmiecham się do Cartera, po czym on zamyka oczy. Cały czas jednak trzyma moją dłoń. Ja również zamykam oczy z nadzieją, że sen w końcu do mnie przyjdzie.

***

Carter

Budzę się o świcie, czując na nogach jakieś obciążenie. Obracam głowę w lewą stronę i widzę Alex śpiącą na brzuchu, twarzą odwróconą do okna. To co ciąży na moim cele to jej wyciągnięta noga. Uśmiecham się widząc ją w takiej pozycji, a potem zdaję sobie sprawę, że czuję ciepło jej ciała. Odkrytego ciała. Wsuwam dłoń pod kołdrę i upewniam się, czy moje przypuszczenia są prawdziwe. Dotykam jej uda, które nie jest niczym odziane. Pierwszy raz jestem tak blisko kobiety od lat i skłamałbym, gdyby to nie oddziaływało na mnie. Jednak pamiętam o czym rozmawialiśmy i nie mam zamiaru łamać danego słowa. Odsuwam dłoń, po czym ostrożnie, by ją nie zbudzić, wychodzę z łóżka. Jej noga opada na materac, wywołując w niej poruszenie. Przekręca się na bok i teraz mogę podziwiać jej twarz. Tak, słowo podziwiać jest jak najbardziej słuszne w tym przypadku. Dosłownie stoję przed łóżkiem i obserwuję, jak oddycha przez leciutko uchylone usta.

Przecieram dłońmi twarz, po czym postanawiam się w końcu ogarnąć i przestać przyglądać się jej jak psychopata.

A może jak zakochany? Kiedyś usłyszałem od kumpla, że miłość to choroba psychiczna, więc może faktycznie coś dziwnego się ze mną dzieje. Prawdę mówiąc, wolałbym to zatrzymać. Nic nie czuć. Tak było by znacznie prościej dla nas obojga. A tak tkwię w mieszaninie uczuć, których nie do końca rozumiem. I które mogą przynieść mi ból. Już teraz wiem, że jeśli Alex związałaby się z innym facetem, nie byłbym w stanie temu się przyglądać. Jak ktoś ją dotyka, obejmuje, całuje, sprawia, że się uśmiecha. Jeśli to czeka mnie w Edenie, to nie zabawie tam długo. To byłoby zbyt trudne, nawet dla takiego zadaniowca i niedowiarka jak ja.

***

Alex krótko po mnie obudziła się i jej mina, widząc mnie ubranego była zabawna. Tym bardziej, że ona nadal była można powiedzieć w samej bieliźnie. Oczywiście dałem jej przestrzeń, trochę prywatności, jednak coś mi się zdaje, że planowała obudzić się przede mną i wymknąć się z pokoju.

Zjedliśmy szybkie śniadanie w postaci zakonserwowanych warzyw, przyrządzonych przez Franka i następnie, zgodnie z planem wyruszyliśmy w dalszą podróż.

Po drodze mijaliśmy wiele domostw, które były równie zniszczone. Cóż, wygląda na to, że żaden skrawek tej ziemi nie został oszczędzony przez wojny. Najważniejsze, że nikogo nie spotkaliśmy podczas jazdy na rowerze. Aczkolwiek cały czas zastanawiam się nad tym, czy gang Czaszki nadal nas ściga. Nic na to nie wskazuje, ale pewności także nie mogę mieć.

Po kilku dobrych godzinach, przed nami rozpościera się kolejne obszerne miasto, a raczej pozostałości po nim. Po drodze widzieliśmy kilka tablic drogowych i z moich obliczeń wynika, że obraliśmy dobry kierunek. Mam przynajmniej taką nadzieję.

Kiedy zbliżamy się do obrzeży miasta, zatrzymuję się, a w moje ślady idzie Alex. Schodzę z roweru i podchodzę do pobocza, gdzie leży ogromna, żelazna tablica. Odsuwam długie źdźbła trawy, po czym rozczytuję rozpiskę.

– Co to za miasto? Da się rozczytać?

– Tak...jesteśmy w El Paso, na granicy z dawnym Meksykiem.

Wracam do swojego roweru, ale nie wsiadam jeszcze na niego, gdy widzę, jak Alex jest w wpatrzona w dal.

– Co to za góry? – pyta, podziwiając widok rozpościerający się na tle miasta.

– Nie wiem, nie byłem nigdy dobry z geografii.

– Będziemy musieli przez nie przejść?

– Nie, więc nie musisz się martwić.

– To dobrze, bo nie wiem, jak byśmy sobie poradzili.

– Jak to jak? Zajebiście byśmy sobie poradzili.

Alex patrzy na mnie, ale nie wiem, czy śmieje się z moich słów, w końcu ma kominiarkę. Wsiadamy na rowery i wracamy do pierwotnego planu. Cały czas musimy być czujni i ostrożni. Może się okazać, że to miasto wcale nie jest opuszczone, jakby mogło się zdawać na pierwszy rzut oka. Franka w końcu także się nie spodziewałem.

***

Nie rozmawiamy podczas przemierzania kolejnych ulic El Paso. Widok gruzowisk i wszelkiego spustoszenia chyba już nas obojgu nie robi większego wrażenia. Jak się okazuje, do wszystkiego można się przyzwyczaić. Gorzej z akceptacją, tego Alex na pewno w swoim sercu nie odnajdzie. Nie raz powtarzała, że nie rozumie, jak ludzie mogli dopuścić się takich zniszczeń. Ja nie zastanawiam się nad tym, jest jak jest. Oby nie było tylko gorzej, chociaż wątpię czy jest to w ogóle możliwe.

Zatrzymujemy się za wysokim budynkiem, aby coś przekąsić i napić się wody. Po posiłku, Alex odchodzi na stronę, aby się załatwić. Ja także korzystam z okazji i odlewam się za jednym z samochodów.

– Carter?

Słyszę głos Alex, więc wyłaniam się zza samochodu.

– Coś się stało?

– To szpital – mówi wskazując na budynek, przy którym stoimy.

– Jesteś pewna?

– Tak, po drugiej stronie jest szyld. Może warto sprawdzić, czy znajdziemy tutaj coś przydatnego.

– To dobry pomysł. Przydałyby się bandaże i coś ostrego.

– Ostrego?

– Jeśli to szpital i nie został splądrowany, jest szansa, że znajdziemy przyrządy chirurgiczne, na przykład skalpel. Gdzieś czytałem, że są niezwykle trwałe, więc szansa na to, że nadal będzie ostry jest spora.

– Więc wchodzimy?

– Tak.

***

Alex

Budynek wygląda na w miarę solidny, ale w środku panuje totalny rozgrabiasz. Przewalone łóżka, szafki, zniszczona recepcja i zwisające z sufitów podłużne lampy, a wraz z nimi okablowanie. Szyby także są prawie wszystkie wybite, więc stąpamy po pokruszonym szkle. Weszliśmy na czwarte piętro, zgodnie ze wskazówkami z zielonych tabliczek. Tutaj znajduje się oddział chirurgiczny.

Zaglądamy do każdej Sali, aż w końcu natrafiamy na miejsce, gdzie musiały odbywać się operacje. Bałam się, że w dawnym szpitalu odnajdziemy nie tylko przydatne nam rzeczy, ale także pozostałości po dawnych pacjentach. Aczkolwiek do tej pory nie natrafiliśmy na żadne ludzkie szczątki. Możliwe, że szpital został ewakuowany i dlatego jest kompletnie pusty.

Carter odnajduje to czego tak bardzo szukał. Pokazał mi kilka ostrych noży, które nazywał skalpelami. Owinął je w materiał i schował do worka z naszymi rzeczami. Następnie zaczęliśmy przeglądać resztę regałów i szafek. Ponownie mieliśmy szczęście i w nasze ręce wpadło kilka rolek bandaży. Je także spakowaliśmy.

– Chyba możemy już skończyć plądrowanie – oznajmia Carter.

– Zostajemy w mieście na noc?

– Lepiej na obrzeżach. Mamy jeszcze kilka godzin do zmroku.

Przytakuję, po czym idę za Carterem w stronę wyjścia z Sali. Gdy pierwszy przekracza próg, nagle krzyczy i upada na podłogę. W pierwszym momencie cofam się, ale słysząc szarpaninę, postanawiam zareagować. Wybiegam z Sali i widzę, jak Carter siłuje się z jakimś człowiekiem. Nieznajomy siedzi na nim okrakiem i uderza go z pięści w twarz. Jest do mnie plecami, więc nie widzę, kto go zaatakował. Wszystko trwa dosłownie sekundę, a gdy Carter mnie dostrzega, głośno krzyczy.

– Uciekaj!

Przez chwilę waham się co zrobić, aż w końcu napastnik odwraca się w moją stronę głowę.

To Sadar.

– Chłopak w masce. Znowu się spotykamy – mówi przeciągle, a Carter wykorzystuje okazję, uderza go w twarz i tym samym ściąga z siebie. Patrzę, jak szamoczą się na podłodze, ale ponownie słyszę rozkaz Cartera i tym razem postanawiam je wykonać. Uciekam wzdłuż korytarza, po czym zbiegam ze schodów i na niższym piętrze zaczynam szukać czegoś co przydałoby się do obrony.

Muszę pomóc Carterowi, nie mogę go zostawić. Wystarczy, że będę miała coś twardego, coś czym mogłabym ogłuszyć Sadara. Chwytam za ramę zdemolowanego łóżka szpitalnego. Wygląda jakby miał zaraz cały się rozsypać, więc jest szansa na wyciągnięcie jednej z metalowej rury, która służyła za jego obramowanie. Używam całej swojej siły, aby oderwać przedmiot. Już po kilku sekundach czuję, jak dłoń, która była zraniona ponownie zaczyna mi doskwierać. Jednak udaje mi się wyciągnąć rurę, więc moim następnym krokiem będzie wrócenie do dwóch bijących się mężczyzn. Gdy tylko przekraczam próg Sali, nachodzi mnie myśl, że Sadar nie może być sam. Momentalnie zdaję sobie sprawę, że nie mamy większych szans z całym gangiem. Nasłuchuję uważnie otoczenie, ale jedyne co dociera do moich uszu, to odgłosy trwającej walki na wyższym piętrze.

Trzymam mocno rurę w obu dłoniach i zmierzam do schodów. Cały czas rozglądam się za siebie, przekonana, że zaraz ktoś mnie zaatakuje. Mój oddech przyspiesza i mam wrażenie, jakbym to tylko to słyszała.

Wchodzę na schody i zatrzymuję się na ostatnim stopniu, schowana za ścianą. Biorę głęboki oddech i gdy już mam wyskoczyć z ukrycia i zaatakować Sadara, słyszę jego głos, a raczej krzyk.

– Jeśli nie chcesz, aby Carter dostał kulkę w łeb, radzę ci tu wrócić!

Patrzę na przedmiot w moich rękach, który miał mi posłużyć do obrony i zdaję sobie sprawę z tego, że nie wygram z bronią palną. Wyraźnie powiedział o kulce w łeb, więc chyba mogę założyć, że trzyma Cartera na muszce.

– Uciekaj!

Tym razem to krzyk Cartera rozpościera się po korytarzu szpitalnym. Wiem, że właśnie tego ode nie oczekuje, ale nie mogę przecież tak go zostawić. Jesteśmy zespołem, wspólnikami i przede wszystkim przyjaciółmi.

– Wiem, że tam jesteś! Liczę do pięciu! Jeśli nie wyjdziesz i się nie poddasz, zabiję go!

– Nie słuchaj go! I tak nas zabije! Ratuj się!

Carter

Znam Alex i wiem, że jest w pobliżu. Nie chce mnie zostawiać, ale właśnie to powinna zrobić w tej chwili. Sadar mnie zaskoczył, ale poradziłby sobie w walce wręcz. Już go miałem przyszpilonego do ziemi, ale gdy wyciągnął broń i wycelował w moją twarz, wiedziałem, że jestem na przegranej pozycji. Mógł wykonać czysty strzał i żadne moje umiejętności wojownika nie mogły tego zmienić. Nie chcę umierać, ale jeszcze bardziej nie chcę patrzeć, jak umiera Alex. Dlatego w duchu modlę się, aby odeszła, aby oglądała się za siebie i skupiła się na tym, aby ratować własne życie. Z pewnością gdzieś tutaj są ludzie Sadara i każda sekunda jej zwłoki przyczyna się do zmniejszenia jej szans na ucieczkę.

– Jeden! – krzyczy Sadara stojąc tuż po mojej prawej stronie z wymierzoną lufą pistoletu w moją głowę. Klęczę na podłodze i patrzę na rozpościerający się korytarz. W duchu powtarzam „Uciekaj, uciekaj jak najdalej Alex". – Dwa! Czas się kończy panie Adams! – Pociesza mnie myśl, że Sadara nie ma pojęcia kim jest Alex, widocznie w Midland nie uzyskał tej najważniejszej informacji. – Trzy! – kolejny raz krzyczy, a gdy zerkam w jego stronę, uśmiecha się lekko, po czym zadaje mi pytanie. – Nie wołasz o pomoc?

Chciałbym jeszcze raz dorwać go w swoje ręce i tym razem nie dałbym mu możliwości wyciągnięcia broni. Skatowałbym go na śmierć. Moje całe ciało buzuje od adrenaliny, moje mięśnie sią spięte, a dłonie zaciśnięte w pięściach.

– Nie waż się tu wracać! – krzyczę najgłośniej jak potrafię, na co Sadar uderza mnie pięścią w twarz. Osuwam się na podłogę, ale szybko wstaję. Nie dam mu satysfakcji, nie pokażę słabości. Jeśli chce mnie zastrzelić, niech to zrobi, ale nie będę błagać o litość. Myślę tylko o tym, aby Alex była już w trakcie opuszczania szpitala.

– Cztery!

Jego krzyk jest jeszcze głośniejszy, a uśmiech z jego twarzy znika. Nie tego się spodziewał, myślał, że Alex się wyłamie. Tym razem to ja uśmiecham się, czując krew w buzi. Sadar obdarowuje mnie morderczym spojrzeniem, jest cholernie wściekły. Ewidentnie nie o mnie mu chodziło. Nazwał Alex Adamsem, więc wie, że jest spokrewniona ze Stanleyem. Jest tutaj po iluzję, a raczej po jej recepturę. Bez Alex nie ma nic, a jego podróż okaże się na marne. Zastrzeli mnie, tego jestem pewny, da ujście swojej narastającej frustracji, której nie potrafi ukryć.

– Sam tego chciałeś Adams! – krzyczy, po czym patrzy w stronę korytarza. Na jego twarzy pojawia się uśmiech, a ja go tracę. Także kieruję oczy na hol. Alex idzie powoli w naszą stronę, unosząc ręce w górze. W jednej z dłoni trzyma metalową rurkę. – Rzuć to chłopcze, nie ma sensu udawać, że masz jakieś szanse z gnatem – mówi spokojnie Sadar, a ja nadal patrzę z niedowierzaniem na dziewczynę, która wykonuje jego polecenie. Rzuca na podłogę przedmiot, po czym staje kilka metrów przed nami. – A jednak coś znaczy dla ciebie Prescott. Tak myślałem, taka długa podróż, pewnie wiele przeszliście razem.

W duchu modlę się, aby Alex nie wypowiedziała żadnego słowa, nie odkryła przed Sadarem prawdy o sobie. Całe szczęście ma na sobie kominiarkę i gangus nie wie, kim jest nie.

– Chcesz iluzji prawda? – pytam, na co Alex sztywnieje jeszcze bardziej. – On nie zna receptury.

– Kłamiesz Carter i mam na to dowód – oznajmia, po czym wyciąga z kieszeni znajomy mi przedmiot. Rzuca na podłogę, tuż przede mną notes należący do Alex. – Ciekawa lektura. Ciężko było z początku się połapać, ale wyrazie było napisane do jakich ustaleń doszliście. Przysługa za przysługę, czy tak to było? Eden za recepturę?

– A gdzie drugi notes? – pytam i kieruję swoje spojrzenie na Sadara, który wygląda na zdezorientowanego. – Nie masz drugiego notesu, prawda? – Sadar nie odpowiada. Zna tylko początkowy przebieg mojej znajomości z Alex, gdy sam nie zdawałem sobie sprawy z jej kłamstw. – On nie zna receptury, wyznał mi to, gdy trafiliśmy do Midland. Marcus także chciał przepis, ale go nie posiadamy Sadar. Podążaliście za nami na marne.

– Kłamiesz.

– Nie, nie ma receptury, nie będzie iluzji. Chłopak nie jest doktorkiem.

– Więc nie jesteście mi potrzebni, prawda? – pyta, ale patrzy na Alex. – W takim razie...pięć!

– Nie!

Tym razem to krzyk Alex rozbrzmiewa w korytarzu, a ja zamieram. Sadar także wygląda na zdębiałego. Chyba jeszcze nie dociera do niego, co właśnie się wydarzyło.

Gdy Alex chwyta za kominiarkę, burzy się we mnie krew.

– Nie rób tego!

Ona jednak nie słucha, tylko ściąga rzecz z głowy, po czym patrzy na mnie przepraszająco. Potem jej uwaga skupia się na Sadarze.

– Nie zabijaj go, błagam. Mówi prawdę, nie znam receptury dziadka. Okłamałam go.

– Jesteś...ty jesteś...kobietą.

Alex przytakuje, po czym robi kolejny krok na przód.

– My tylko chcemy znaleźć dla siebie bezpieczne miejsce. Miejsce, które stanie się dla nas domem. Proszę, wypuść nas. Nie musisz nas krzywdzić.

Mężczyzna robi krok w stronę Alex, a ja momentalnie wstaję. On jednak ponownie na mnie patrzy z nadal wymierzoną bronią.

– Nic nie kombinuj Prescott. Nadal mam przewagę – oznajmia, po czym zerka na dziewczynę. – Nie wierzę własnym oczom. Kto by pomyślał...

– Przysięgam, że nie znam receptury.

– Dlaczego miałbym ci wierzyć? Stanley był twoim dziadkiem tak? Czy to także było kłamstwo?

– Nie, nie kłamałam. To był mój dziadek.

– Więc pewnie widziałaś, jak tworzy iluzję.

– Nie znam wszystkich składników, nie chciał bym brała w tym udziału. Musisz mi uwierzyć. Jeśli zabijesz Carter, to nic nie zmieni! Nie podam ci przepisu, bo go nie znam! – unosi się Alex, a potem na jej policzkach pojawiają się spływające łzy.

Sadar przygląda jej się uważnie, a ja patrzę na dłoń, w której dzierży broń. Stoi ode mnie jakieś dwa metry i teoretycznie mógłbym odebrać pistolet, wykorzystując jego zdumienie i uwagę skupiona na Alex. On jakby wyczuwając moje zamiary, kolejny raz patrzy na mnie.

– Wiem, co sobie myślisz, obezwładnię go i uciekniemy, ale nie ze mną takie numery Carter. Chyba, że chcesz ryzykować – oznajmia, po czym robi coś, czego nie brałem pod uwagę. Kieruje broń na Alex, która momentalnie cofa się o krok.

– Zostaw ją w spokoju skurwielu! Chcesz komuś grozić bronią?! Groź mi!

– Tak myślałem, że jej życie jest dla ciebie cenniejsze od własnego – stwierdza z uśmiechem. – Kazałeś jej uciekać, tym samym wystawiając się na mój strzał. – Znów patrzy na dziewczynę. – Jak masz na imię?

– Alex.

– Alex. Więc okłamywałaś wszystkich dookoła, w tym Cartera?

– Tak, tak było.

– Kominiarka, udawanie niemowy...to całkiem sprytne.

– Nie zabijaj nas, to nic ci nie da.

– Zabiliście mojego kumpla podczas jego warty.

– Ja go zabiłem, Alex nie miała z tym nic wspólnego! Chcesz się mścić? Zrób to na mnie, ja zabiłem twojego człowieka, nie ona!

– A jednak zrobiłeś to, by ją bronić.

– By nas bronić, by uciec. To nie miało nic wspólnego z tym, że jest kobietą!

– Przestań się unosić Carter, te krzyki są irytujące – mówi spokojnie, a mnie jeszcze bardziej krew wrze w żyłach. – Teraz grzecznie zejdziemy na dół. Tam zdecyduję, co z wami zrobić. 



Jak myślicie, co ma zamiar zrobić Sadar? :-)

Do piątku kochani!!!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro